.
Kuląc się w ciemnościach pod kolczastym krzakiem i nasłuchując harców leśnych stworzeń, Wuszka po raz dziesiąty tej nocy uznała, że ma wszystkiego dość. Prawa łydka ścierpła jej doszczętnie, a pod lewą wiercił się jakiś robak. Postanowiła nie ruszać się jeszcze przez tyle oddechów, ile dostrzeże liści na zmiętej wokół kolan sukni, ale już przy szóstym coś skrzypnęło w pniu obok, serce rozstukotało jej się pod żebrami i odliczanie szlag trafił. Wyjrzała ostrożnie zza paproci.
Wojowniczka nie przestawała chrapać. W blasku dogasającego ogniska Wuszka widziała zarys jej przykrytego pledem ciała. "Że też takie babska łażą po ziemi!", zżymała się w duchu. Pomyślała, że w wyprawionej skórze jednego z ud tej kobiety zmieściłaby dwa swoje i jeszcze ramię po łokieć, całością zaś można by naciągnąć orkiestrę bębnów. "A te biodra!", wyobraziła je sobie pod własną spódnicą, rozkołysane w tańcu na karczemnym stole - dwa mocniejsze ruchy i oderwane od krzyża, z mokrym "plask!" wylądowałyby na kolanach najbliższego gościa. "To by dopiero był wid..."
Trach!
~~~
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
Drewniana chochla stuknęła gniewnie o kociołek, uwiązany do drzewa koń mruknął sennie, a Wuszka zaczęła:
- Widziałam cię na podwórcu przy karczmie. Z piętra. Myślałam, że ten stary węgorz Horce wreszcie się pozbędzie garbu, tak się przed tobą prostował. Później podsłuchałam, jak w sieni mielił żonie jęzorem, że nie masz w zwyczaju sypiać w łóżkach, że chcesz tylko zostawić wiadomość dla przyjaciela i że jesteś najbardziej paskudnym, odrażająco brzydkim, niewypowiedzianie obrzydliwym... - nabrała tchu - babskiem, jakie w życiu spotkał. Zobaczyłam też, w którą stronę zawracasz swojego okulałego konia, a że znam te lasy na wylot, domyśliłam się, gdzie najbliżej można rozbić niewidoczny z drogi obóz, wymknęłam się po kolacji, podkradłam w krzaki, które zdradziły mnie tym przeklętym trach, teraz stoję tutaj i... i... i wcale nie uważam, żebyś była aż tak brzydka.
Chochla zamarła w pół obrotu.
- Naprawdę?
Dziewczyna z zapałem pokiwała głową.
- Zwłaszcza w tym ciepłym, łagodnym świetle - dodała dziarsko.
Spod drzewa dobiegło ją leniwe parsknięcie.
- Chcesz zupy?
- A z czego?
- Z jeża.
- Uwielbiam na ostro! - Wyszczerzyła się i po męsku uwaliła na derkę.
~~~
Ogień strzelił wilgotną szczapą, sypnął garścią iskier i spokorniał. Spomiędzy drew wydreptała szczypawka. Odbiła się od kamienia, zakreśliła pijany łuk, po czym dymiąc z pancerza, przepadła w trawie. Zachrapał koń - Wuszka zamarła. Zafurkotało jej przy lewym uchu, aż upuściła łyżkę.
- To tylko ćma - usłyszała zza ogniska.
- Wiem, wiem! - Pochyliła się nad zupą. - Ale dziękuję, że się wreszcie odezwałaś, już zaczynałam wariować! - Splunęła w nocne cienie jeżowymi igłami. - Do tego to upiorne skrzypienie kości twojego konia. Ile ta chabeta ma lat, jeśli mogę wiedzieć?
- Nie możesz.
- Skąd przybywasz?
Odpowiedziała jej cisza.
- Dokąd zmierzasz?
I szum lasu.
- Co to za przyjaciel? Sąsiad, trener, chłooopak?
- Mąż.
- M-mąż?! - Zakrztusiła się futrem.
- Mieszka w waszej wiosce. Jest kowalem.
- Kowalem?! Tym kowalem, co zagląda do nas co środę, sięga mi do pępka, ma drewniane oko, wrośnięty prawy siekacz, pięcionogiego psa i matkę, z którą mieszka w rozpadającej się chacie tuż za mostkiem nad Olinką, po prawej stronie kuźni odziedziczonej po ojcu... - nabrała tchu - ubitym w Bitwie Nad Olinką starym i niezbyt walecznym Bzini, który zostawił synowi w spadku również swoje niezbyt szczęśliwe imię?
- Innym.
- Nie mamy w wiosce innych kowali.
- Ale macie garncarzy. Zjadłaś? To teraz mów, po co przyszłaś.
- Ale... - Wuszka niechętnie odstawiła miskę. - Może porozmawiajmy jeszcze o kowal...
- Mów, czego chcesz!
- No dobra już, dobra! - Przewróciła oczami. Następnie poprawiła włosy, westchnęła ku gwiazdom i załamała ręce. - Bo ja już naprawdę nie wiem, co robić! Groziłam, prosiłam, kusiłam ekskluzywnym pokazem młyńca płonącym rzeszotem nago z wyskokiem trzy czwarte, dałam setki obietnic, założyłam się o rzeźbiony guzik, skłamałam i nawet strzeliłam go w pysk, a on i tak nie chce mnie słuchać!
- Guzik?
- Mój Runik! A właściwie to Runkose Mardeno Kalimastra III.
- Książe Kalimastra?
- Ten sam.
- Pleciesz.
- Jak babcię kocham! - Dziewczyna huknęła się w pierś. - Znamy się od małego, choć, naturalnie, nie jest to łatwy związek. I właśnie Runik, mój ukochany Runik, uparł się, że wyruszy wraz z ojcem na jakąś głupią wojnę, w jakieś zasmarkane Góry Zimnego Cienia czy Cień Zimnej Góry, gdzie na pewno jakieś futrzaste, obce stwory dopadną go, oskalpują, posiekają w plastry, podpalą, powyłamują, co się da, pourywają, co odstaje, zwiążą, powieszą, zjedzą i nafaszerują żelastwem! Wiem, że tak będzie, wiem! Prawda, że tak właśnie się stanie? - Wlepiła w wojowniczkę spojrzenie błagające o "nie".
- Tak - usłyszała. - Choć pewnie w innej kolejności.
- Wiedziałam... - Starła z policzka malowniczą łzę. - Przepraszam. Nie powinnam się rozklejać. Przecież wciąż jest szansa na ratunek.
- Tak?
- Tak! - Podniosła się na nogi i wraz z derką przetelepała na drugą stronę ogniska. Ulokowała się przy zdumionej wojowniczce i złapała ją za rękę. - Ty jesteś jego szansą! Ostatnią szansą. Musisz tylko włączyć się do mojego planu. Musisz mi pomóc!
- Niczego nie muszę. - Dłonie Wuszki opustoszały. - Z początku byłaś zabawna, ale właśnie przestałaś. Nachodzisz mnie w środku nocy, pleciesz bez opamiętania, zaplułaś mi derkę jeżem i obraziłaś konia. Nie muszę, a nawet nie chcę ci pomagać.
- Ale...
- Twój Runik, o ile nie zmyślasz, jest książątkiem od dziecka chowanym w puchu przez zastępy nianiek i sług. Nawet jeśli zechce mu się wybrać na wojnę, zobaczy ją z daleka, zza pleców drużyny strażników, w przerwie między popijaniem miejscowego wina i rozprawiczeniem branek. Wróci obwieszony łupami, maślany od uciech i łask, jakich jego wielbiący rzeź ojciec nie będzie skąpił nikomu dopóty, dopóki na mapach nie wypatrzy kolejnej nieszczęsnej, idealnej do zrabowania krainy. Nie, mała, nie obchodzi mnie twój Runik, życzę mu nawet, by w trakcie opychania się tamtejszą odmianą czereśni zakrztusił się pestką. Ot, całe jego ryzyko.
- Jeeej! - Dziewczyna zamrugała jaśniejącymi w mroku oczami. - Mogłabym cię słuchać i słuchać, jak już się rozgadasz.
- Idź sobie.
- Więc mam posłać Runika na zatracenie?
- Nic mu nie będzie. Czy ty nie jesteś przypadkiem głucha?
- A jak się zakrztusi tą pestką na śmierć?
Cisza.
- Jeśli zgodzisz się mi pomóc - poderwała się na baczność i uniosła znacząco palec - specjalnie dla ciebie wykonam ekskluzywny pokaz młyńca płonącym rzeszotem nago z wyskokiem trzy czwarte z czterokrotnym wykrzyknięciem twojego imienia w górze, tu i teraz!
Szum lasu.
- Pięciokrotnym? Na grzbiecie twego wspaniałego rumaka w pełnym galopie?
- Liczę do pięciu. Jeśli w tym czasie nie znikniesz, poczujesz się jak to twoje rzeszoto. Jeden...
- Ale ja nie umiem liczyć!
- Dwa...
- Do pięciu jest jeszcze trochę czasu, prawda?
- Trzy...
- Mam informacje o wierzmaku Bruseju!!!
Wrzask dziewczyny poszybował w nocne niebo, zaplątał się w korony drzew i zawisł na gałęzi. Koń zmarszczył brwi, nawet szczypawka wystawiła z trawy wciąż dymiące czułki.
- Szukasz go, prawda? - Wuszka dodała szeptem, z powrotem kucając na derce. - Wiem, że go szukasz. Podsłuchałam, jak w sieni Horce mówił tak do żony.
- Horce tak powiedział? - w głosie wojowniczki usłyszała wahanie i przysunęła się bliżej.
- No, może nie co do słówka, ale wspomniał o Żabiej Nodze, mądrym starcu dwojga ust i o wiosennych czarach. Słuchaczowi z przypadku nie powiedziałoby to pewnie nic, ale ja od razu wiedziałam, że chodzi o wierzmaka Bruseja, bo kilka dni wcześniej koncertował w naszej karczmie bard, co gra na węglu i ma bardzo słabą głowę, i gdy Sztywna Donia spiła go po koniuszki jego czarnych od muzyki palców, zagrał i zaśpiewał nam tak dziwną pieśń, że Humon Ględa zamilkł zupełnie po trzynastu latach nieustannego ględzenia.
- Zaśpiewał o Bruseju?
- Nie, to było coś o gęsiach i makaronie. O Bruseju wspomniał jego kompan, taki cały jak z mąki, prócz oczu i języka, czerwonych jak porzeczkowe wino żony starego Horce, tylko nieco rozwodnione, bo bez tego szkarłatnego odcienia, jaki widać w głębi kielicha, gdy zagląda się do niego z g...
- A wracając do tematu!
- A wracając do tematu, Klit, tak miał na imię ten z mąki, siedział niedaleko mnie na galeryjce, i akurat, kiedy bard, co grał na węglu, sadowił się z harfą w palenisku, wyłamał się w poręczy szczebel, którym sobie od niechcenia kręciłam, i byłby spadł prosto na głowę rycerza Ciante, co zagląda do karczmy w każdy czwartek i który wprost uwielbia mój ekskluzywny pokaz młyńca pł...
- Więc Klit złapał ten przeklęty szczebel i wtedy powiedział ci o Bruseju?!
- Ależ skąd, za daleko siedział. Szczebel spadł na Ciante pochylającego się akurat nad Małą Li, aktualnym obiektem jego westchnień, muzą i inspiracją cyklu przepięknych wierszy o wschodach słońca, rosie i tych milutkich małych mostkach nad jezior...aaaa więc szczebel wpadł Ciante za zbroję, dokładnie słyszałam jak uderza o blachę od środka, ale rycerz niczego nie zauważył, w karczmie zresztą od dawna chodzą zakłady o to, co jeszcze można by znaleźć w jego pordzewiałym pancerzu, który nie był zdejmowany chyba już od stu l...
- Czy ten szczebel... ma jakikolwiek związek... z wierzmakiem Brusejem?!!!
- Owszem, jeśli Brusej ma u siebie taki sam model barierki.
- Tylko spokojnie, myśl o czymś nieszkodliwym, myśl o jagnięciu pasącym się na łące.
- Jejku, przez chwilę wyglądałaś, jakbyś chciała zjeść to biedactwo żywcem. A więc, Klit na widok szczebla wpadającego do zbroi rycerza zszedł na dół i przywołał starego Horce. Horce przyjął zakład jak od każdego, i jak każdego ostrzegł Kilta, że na rozwiązanie może sobie czekać do zasmarkanej śmierci, ponieważ nikomu jeszcze nie udało się nakłonić Ciante do ujawnienia zawartości swojego pancerza. Na te słowa Klitowi tylko zaświeciły się oczy, a widok ten przywiódł mi na myśl parę tłustych biedronek rozgniecionych na białej sukience dziewczyny, która właśnie została k...
- Może ja się zdrzemnę, a ty po prostu obudzisz mnie na sekundę przed tą wiekopomną chwilą, w której dotrzesz wreszcie do sedna?
- Ale w ten sposób przegapisz całą resztę! Klit wrócił na galeryjkę i znów usiadł w pobliżu, jednak nawet na chwilę nie spuścił z oka rozchichotanych poniżej Ciante i Małej Li. Drugim obserwował mnie, ponieważ ja bez ceregieli gapiłam się na niego. "Liczę, ma się rozumieć, na połowę wygranej" rzuciłam twardo. "Dostaniesz jedną trzecią - odparł - o ile pomożesz mi dobrać się do miodu". Jak na moje ucho, zabrzmiało to co najmniej, c-o n-a-j-m-n-i-e-j niesmacznie, i już miałam prychnąć z pogardą, kiedy zorientowałam się, że Klit wcale nie skończył. "Bo wiesz, mała - ciągnął - mam taki plan, że nie powstydziłby się go nawet - uwaga, uwaga! - mądry starzec dwojga ust z Żabiej Nogi, co zwie się wierzmakiem Brusejem i zna na wiosennych czarach." O!
- Jakie "O"?
- No, skończyłam. "O" z wykrzyknikiem świadczy zazwyczaj o końcu relacji.
- Jakim, do stu piorunów, końcu?! Czy Klit powiedział coś więcej?!
- Może i tak, ale już go nie słuchałam, bo uznałam wówczas, że zwyczajnie bredzi. Wstałam z desek, wytrzepałam z godnością spódnicę i nie oglądając się ani razu, zeszłam na parter. Zdążyłam akurat na kolejkę porzeczkowego wina żony Horce, którą Horce co czwartku przed północą serwuje wszystkim za darmo do sałatki z dębowej kor... A tak właściwie, to na co ci teraz ten miecz?
~~~
- No, i świetnie! - Wuszka z podziwem przyjrzała się posiekanemu w drzazgi konarowi starej jodły. - Moczyć trzy dni w wywarze z larw gnojnika i na smarowanie zaognionych ran maść jak znalazł. Przepis babci.
- Gdzie jest teraz ten cały Klit? - Ogarnął ją zdyszany cień wojowniczki. - Mów, albo nie będę się drugi raz powstrzymywać!
- Jeeej! W gniewie wyglądasz jeszcze ładniej niż w świetle ogniska.
Żelazo zamarło w pół błysku.
- Naprawdę?
- Zwłaszcza z tymi rumieńcami i dzikością w oczach.
- To pewnie efekt podwyższonego... Uh, mów, gdzie znajdę Klita!
- Klita? Tego Klita, co z mąki?
- Tak, do kroćset! O jakiego innego mogłabym pytać?!
- Klit razem z bardem, co gra na węglu, wynajęli izbę w karczmie na cały tydzień...
- W porządku.
- ...który skończył się akurat dwa dni temu.
Żelazo zamruczało w napięciu.
- Czy wiesz, gdzie są teraz?
- Wybierali się na królewski dwór, by wziąć udział w turnieju pieśni lirycznej, a ponieważ byli pieszo, mogli dotrzeć na miejsce jakąś godzinę temu. - Wuszka pstryknęła w ciemność spacerującą po rękawie liszką. - Mogę pomóc ci się tam dostać.
- W zamian...
- ...za pomoc w uświadomieniu Runikowi niebezpieczeństw Górzystych Cieni Zimna, oczywiście.
- Załatwisz mi wejście na zamek u księcia?
- Tego zrobić nie mogę. Nie rozmawiamy ze sobą.
- Że co?
- Strasznie się posprzeczaliśmy o tę głupią wojnę i od tamtej pory nie zamieniliśmy ze sobą nawet słówka. Spojrzenia też. Od tygodnia nie odwiedzamy się i nie piszemy do siebie listów.
- Oczywiście.
- Ale nie martw się, jest inny sposób.
- Jaki?
- Turniej pieśni lirycznej, oczywiście! Wstęp wolny dla każdego, komu marzy się kariera i sława. Weźmiemy udział w zawodach, a w międzyczasie załatwimy swoje sprawy.
- Ty chyba jesteś obłąkana. Nie będę śpiewać!
- Nie szkodzi, ja mam cudny głos. Zajmiesz się akompaniamentem.
- Nie będę na niczym grać!
Dziewczyna zgrzytnęła zębami.
- No to będziesz stała obok i robiła za nastrojową dekorację. Chcesz dostać się do Klita? Chcesz dowiedzieć się, co wie na temat wierzmaka? Chcesz odnaleźć Bruseja? To nie marudź, tylko siodłaj zwierzę, bo przed nami szmat drogi i musimy wyruszyć na grubo przed świtem. Przy okazji - wyciągnęła rękę w stronę pleców wojowniczki - jestem Wuszka.
- Przy okazji - dobiegło ją zza nich - rozejrzyj się, już świta.
Kuląc się w ciemnościach pod kolczastym krzakiem i nasłuchując harców leśnych stworzeń, Wuszka po raz dziesiąty tej nocy uznała, że ma wszystkiego dość. Prawa łydka ścierpła jej doszczętnie, a pod lewą wiercił się jakiś robak. Postanowiła nie ruszać się jeszcze przez tyle oddechów, ile dostrzeże liści na zmiętej wokół kolan sukni, ale już przy szóstym coś skrzypnęło w pniu obok, serce rozstukotało jej się pod żebrami i odliczanie szlag trafił. Wyjrzała ostrożnie zza paproci.
Wojowniczka nie przestawała chrapać. W blasku dogasającego ogniska Wuszka widziała zarys jej przykrytego pledem ciała. "Że też takie babska łażą po ziemi!", zżymała się w duchu. Pomyślała, że w wyprawionej skórze jednego z ud tej kobiety zmieściłaby dwa swoje i jeszcze ramię po łokieć, całością zaś można by naciągnąć orkiestrę bębnów. "A te biodra!", wyobraziła je sobie pod własną spódnicą, rozkołysane w tańcu na karczemnym stole - dwa mocniejsze ruchy i oderwane od krzyża, z mokrym "plask!" wylądowałyby na kolanach najbliższego gościa. "To by dopiero był wid..."
Trach!
~~~
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
Drewniana chochla stuknęła gniewnie o kociołek, uwiązany do drzewa koń mruknął sennie, a Wuszka zaczęła:
- Widziałam cię na podwórcu przy karczmie. Z piętra. Myślałam, że ten stary węgorz Horce wreszcie się pozbędzie garbu, tak się przed tobą prostował. Później podsłuchałam, jak w sieni mielił żonie jęzorem, że nie masz w zwyczaju sypiać w łóżkach, że chcesz tylko zostawić wiadomość dla przyjaciela i że jesteś najbardziej paskudnym, odrażająco brzydkim, niewypowiedzianie obrzydliwym... - nabrała tchu - babskiem, jakie w życiu spotkał. Zobaczyłam też, w którą stronę zawracasz swojego okulałego konia, a że znam te lasy na wylot, domyśliłam się, gdzie najbliżej można rozbić niewidoczny z drogi obóz, wymknęłam się po kolacji, podkradłam w krzaki, które zdradziły mnie tym przeklętym trach, teraz stoję tutaj i... i... i wcale nie uważam, żebyś była aż tak brzydka.
Chochla zamarła w pół obrotu.
- Naprawdę?
Dziewczyna z zapałem pokiwała głową.
- Zwłaszcza w tym ciepłym, łagodnym świetle - dodała dziarsko.
Spod drzewa dobiegło ją leniwe parsknięcie.
- Chcesz zupy?
- A z czego?
- Z jeża.
- Uwielbiam na ostro! - Wyszczerzyła się i po męsku uwaliła na derkę.
~~~
Ogień strzelił wilgotną szczapą, sypnął garścią iskier i spokorniał. Spomiędzy drew wydreptała szczypawka. Odbiła się od kamienia, zakreśliła pijany łuk, po czym dymiąc z pancerza, przepadła w trawie. Zachrapał koń - Wuszka zamarła. Zafurkotało jej przy lewym uchu, aż upuściła łyżkę.
- To tylko ćma - usłyszała zza ogniska.
- Wiem, wiem! - Pochyliła się nad zupą. - Ale dziękuję, że się wreszcie odezwałaś, już zaczynałam wariować! - Splunęła w nocne cienie jeżowymi igłami. - Do tego to upiorne skrzypienie kości twojego konia. Ile ta chabeta ma lat, jeśli mogę wiedzieć?
- Nie możesz.
- Skąd przybywasz?
Odpowiedziała jej cisza.
- Dokąd zmierzasz?
I szum lasu.
- Co to za przyjaciel? Sąsiad, trener, chłooopak?
- Mąż.
- M-mąż?! - Zakrztusiła się futrem.
- Mieszka w waszej wiosce. Jest kowalem.
- Kowalem?! Tym kowalem, co zagląda do nas co środę, sięga mi do pępka, ma drewniane oko, wrośnięty prawy siekacz, pięcionogiego psa i matkę, z którą mieszka w rozpadającej się chacie tuż za mostkiem nad Olinką, po prawej stronie kuźni odziedziczonej po ojcu... - nabrała tchu - ubitym w Bitwie Nad Olinką starym i niezbyt walecznym Bzini, który zostawił synowi w spadku również swoje niezbyt szczęśliwe imię?
- Innym.
- Nie mamy w wiosce innych kowali.
- Ale macie garncarzy. Zjadłaś? To teraz mów, po co przyszłaś.
- Ale... - Wuszka niechętnie odstawiła miskę. - Może porozmawiajmy jeszcze o kowal...
- Mów, czego chcesz!
- No dobra już, dobra! - Przewróciła oczami. Następnie poprawiła włosy, westchnęła ku gwiazdom i załamała ręce. - Bo ja już naprawdę nie wiem, co robić! Groziłam, prosiłam, kusiłam ekskluzywnym pokazem młyńca płonącym rzeszotem nago z wyskokiem trzy czwarte, dałam setki obietnic, założyłam się o rzeźbiony guzik, skłamałam i nawet strzeliłam go w pysk, a on i tak nie chce mnie słuchać!
- Guzik?
- Mój Runik! A właściwie to Runkose Mardeno Kalimastra III.
- Książe Kalimastra?
- Ten sam.
- Pleciesz.
- Jak babcię kocham! - Dziewczyna huknęła się w pierś. - Znamy się od małego, choć, naturalnie, nie jest to łatwy związek. I właśnie Runik, mój ukochany Runik, uparł się, że wyruszy wraz z ojcem na jakąś głupią wojnę, w jakieś zasmarkane Góry Zimnego Cienia czy Cień Zimnej Góry, gdzie na pewno jakieś futrzaste, obce stwory dopadną go, oskalpują, posiekają w plastry, podpalą, powyłamują, co się da, pourywają, co odstaje, zwiążą, powieszą, zjedzą i nafaszerują żelastwem! Wiem, że tak będzie, wiem! Prawda, że tak właśnie się stanie? - Wlepiła w wojowniczkę spojrzenie błagające o "nie".
- Tak - usłyszała. - Choć pewnie w innej kolejności.
- Wiedziałam... - Starła z policzka malowniczą łzę. - Przepraszam. Nie powinnam się rozklejać. Przecież wciąż jest szansa na ratunek.
- Tak?
- Tak! - Podniosła się na nogi i wraz z derką przetelepała na drugą stronę ogniska. Ulokowała się przy zdumionej wojowniczce i złapała ją za rękę. - Ty jesteś jego szansą! Ostatnią szansą. Musisz tylko włączyć się do mojego planu. Musisz mi pomóc!
- Niczego nie muszę. - Dłonie Wuszki opustoszały. - Z początku byłaś zabawna, ale właśnie przestałaś. Nachodzisz mnie w środku nocy, pleciesz bez opamiętania, zaplułaś mi derkę jeżem i obraziłaś konia. Nie muszę, a nawet nie chcę ci pomagać.
- Ale...
- Twój Runik, o ile nie zmyślasz, jest książątkiem od dziecka chowanym w puchu przez zastępy nianiek i sług. Nawet jeśli zechce mu się wybrać na wojnę, zobaczy ją z daleka, zza pleców drużyny strażników, w przerwie między popijaniem miejscowego wina i rozprawiczeniem branek. Wróci obwieszony łupami, maślany od uciech i łask, jakich jego wielbiący rzeź ojciec nie będzie skąpił nikomu dopóty, dopóki na mapach nie wypatrzy kolejnej nieszczęsnej, idealnej do zrabowania krainy. Nie, mała, nie obchodzi mnie twój Runik, życzę mu nawet, by w trakcie opychania się tamtejszą odmianą czereśni zakrztusił się pestką. Ot, całe jego ryzyko.
- Jeeej! - Dziewczyna zamrugała jaśniejącymi w mroku oczami. - Mogłabym cię słuchać i słuchać, jak już się rozgadasz.
- Idź sobie.
- Więc mam posłać Runika na zatracenie?
- Nic mu nie będzie. Czy ty nie jesteś przypadkiem głucha?
- A jak się zakrztusi tą pestką na śmierć?
Cisza.
- Jeśli zgodzisz się mi pomóc - poderwała się na baczność i uniosła znacząco palec - specjalnie dla ciebie wykonam ekskluzywny pokaz młyńca płonącym rzeszotem nago z wyskokiem trzy czwarte z czterokrotnym wykrzyknięciem twojego imienia w górze, tu i teraz!
Szum lasu.
- Pięciokrotnym? Na grzbiecie twego wspaniałego rumaka w pełnym galopie?
- Liczę do pięciu. Jeśli w tym czasie nie znikniesz, poczujesz się jak to twoje rzeszoto. Jeden...
- Ale ja nie umiem liczyć!
- Dwa...
- Do pięciu jest jeszcze trochę czasu, prawda?
- Trzy...
- Mam informacje o wierzmaku Bruseju!!!
Wrzask dziewczyny poszybował w nocne niebo, zaplątał się w korony drzew i zawisł na gałęzi. Koń zmarszczył brwi, nawet szczypawka wystawiła z trawy wciąż dymiące czułki.
- Szukasz go, prawda? - Wuszka dodała szeptem, z powrotem kucając na derce. - Wiem, że go szukasz. Podsłuchałam, jak w sieni Horce mówił tak do żony.
- Horce tak powiedział? - w głosie wojowniczki usłyszała wahanie i przysunęła się bliżej.
- No, może nie co do słówka, ale wspomniał o Żabiej Nodze, mądrym starcu dwojga ust i o wiosennych czarach. Słuchaczowi z przypadku nie powiedziałoby to pewnie nic, ale ja od razu wiedziałam, że chodzi o wierzmaka Bruseja, bo kilka dni wcześniej koncertował w naszej karczmie bard, co gra na węglu i ma bardzo słabą głowę, i gdy Sztywna Donia spiła go po koniuszki jego czarnych od muzyki palców, zagrał i zaśpiewał nam tak dziwną pieśń, że Humon Ględa zamilkł zupełnie po trzynastu latach nieustannego ględzenia.
- Zaśpiewał o Bruseju?
- Nie, to było coś o gęsiach i makaronie. O Bruseju wspomniał jego kompan, taki cały jak z mąki, prócz oczu i języka, czerwonych jak porzeczkowe wino żony starego Horce, tylko nieco rozwodnione, bo bez tego szkarłatnego odcienia, jaki widać w głębi kielicha, gdy zagląda się do niego z g...
- A wracając do tematu!
- A wracając do tematu, Klit, tak miał na imię ten z mąki, siedział niedaleko mnie na galeryjce, i akurat, kiedy bard, co grał na węglu, sadowił się z harfą w palenisku, wyłamał się w poręczy szczebel, którym sobie od niechcenia kręciłam, i byłby spadł prosto na głowę rycerza Ciante, co zagląda do karczmy w każdy czwartek i który wprost uwielbia mój ekskluzywny pokaz młyńca pł...
- Więc Klit złapał ten przeklęty szczebel i wtedy powiedział ci o Bruseju?!
- Ależ skąd, za daleko siedział. Szczebel spadł na Ciante pochylającego się akurat nad Małą Li, aktualnym obiektem jego westchnień, muzą i inspiracją cyklu przepięknych wierszy o wschodach słońca, rosie i tych milutkich małych mostkach nad jezior...aaaa więc szczebel wpadł Ciante za zbroję, dokładnie słyszałam jak uderza o blachę od środka, ale rycerz niczego nie zauważył, w karczmie zresztą od dawna chodzą zakłady o to, co jeszcze można by znaleźć w jego pordzewiałym pancerzu, który nie był zdejmowany chyba już od stu l...
- Czy ten szczebel... ma jakikolwiek związek... z wierzmakiem Brusejem?!!!
- Owszem, jeśli Brusej ma u siebie taki sam model barierki.
- Tylko spokojnie, myśl o czymś nieszkodliwym, myśl o jagnięciu pasącym się na łące.
- Jejku, przez chwilę wyglądałaś, jakbyś chciała zjeść to biedactwo żywcem. A więc, Klit na widok szczebla wpadającego do zbroi rycerza zszedł na dół i przywołał starego Horce. Horce przyjął zakład jak od każdego, i jak każdego ostrzegł Kilta, że na rozwiązanie może sobie czekać do zasmarkanej śmierci, ponieważ nikomu jeszcze nie udało się nakłonić Ciante do ujawnienia zawartości swojego pancerza. Na te słowa Klitowi tylko zaświeciły się oczy, a widok ten przywiódł mi na myśl parę tłustych biedronek rozgniecionych na białej sukience dziewczyny, która właśnie została k...
- Może ja się zdrzemnę, a ty po prostu obudzisz mnie na sekundę przed tą wiekopomną chwilą, w której dotrzesz wreszcie do sedna?
- Ale w ten sposób przegapisz całą resztę! Klit wrócił na galeryjkę i znów usiadł w pobliżu, jednak nawet na chwilę nie spuścił z oka rozchichotanych poniżej Ciante i Małej Li. Drugim obserwował mnie, ponieważ ja bez ceregieli gapiłam się na niego. "Liczę, ma się rozumieć, na połowę wygranej" rzuciłam twardo. "Dostaniesz jedną trzecią - odparł - o ile pomożesz mi dobrać się do miodu". Jak na moje ucho, zabrzmiało to co najmniej, c-o n-a-j-m-n-i-e-j niesmacznie, i już miałam prychnąć z pogardą, kiedy zorientowałam się, że Klit wcale nie skończył. "Bo wiesz, mała - ciągnął - mam taki plan, że nie powstydziłby się go nawet - uwaga, uwaga! - mądry starzec dwojga ust z Żabiej Nogi, co zwie się wierzmakiem Brusejem i zna na wiosennych czarach." O!
- Jakie "O"?
- No, skończyłam. "O" z wykrzyknikiem świadczy zazwyczaj o końcu relacji.
- Jakim, do stu piorunów, końcu?! Czy Klit powiedział coś więcej?!
- Może i tak, ale już go nie słuchałam, bo uznałam wówczas, że zwyczajnie bredzi. Wstałam z desek, wytrzepałam z godnością spódnicę i nie oglądając się ani razu, zeszłam na parter. Zdążyłam akurat na kolejkę porzeczkowego wina żony Horce, którą Horce co czwartku przed północą serwuje wszystkim za darmo do sałatki z dębowej kor... A tak właściwie, to na co ci teraz ten miecz?
~~~
- No, i świetnie! - Wuszka z podziwem przyjrzała się posiekanemu w drzazgi konarowi starej jodły. - Moczyć trzy dni w wywarze z larw gnojnika i na smarowanie zaognionych ran maść jak znalazł. Przepis babci.
- Gdzie jest teraz ten cały Klit? - Ogarnął ją zdyszany cień wojowniczki. - Mów, albo nie będę się drugi raz powstrzymywać!
- Jeeej! W gniewie wyglądasz jeszcze ładniej niż w świetle ogniska.
Żelazo zamarło w pół błysku.
- Naprawdę?
- Zwłaszcza z tymi rumieńcami i dzikością w oczach.
- To pewnie efekt podwyższonego... Uh, mów, gdzie znajdę Klita!
- Klita? Tego Klita, co z mąki?
- Tak, do kroćset! O jakiego innego mogłabym pytać?!
- Klit razem z bardem, co gra na węglu, wynajęli izbę w karczmie na cały tydzień...
- W porządku.
- ...który skończył się akurat dwa dni temu.
Żelazo zamruczało w napięciu.
- Czy wiesz, gdzie są teraz?
- Wybierali się na królewski dwór, by wziąć udział w turnieju pieśni lirycznej, a ponieważ byli pieszo, mogli dotrzeć na miejsce jakąś godzinę temu. - Wuszka pstryknęła w ciemność spacerującą po rękawie liszką. - Mogę pomóc ci się tam dostać.
- W zamian...
- ...za pomoc w uświadomieniu Runikowi niebezpieczeństw Górzystych Cieni Zimna, oczywiście.
- Załatwisz mi wejście na zamek u księcia?
- Tego zrobić nie mogę. Nie rozmawiamy ze sobą.
- Że co?
- Strasznie się posprzeczaliśmy o tę głupią wojnę i od tamtej pory nie zamieniliśmy ze sobą nawet słówka. Spojrzenia też. Od tygodnia nie odwiedzamy się i nie piszemy do siebie listów.
- Oczywiście.
- Ale nie martw się, jest inny sposób.
- Jaki?
- Turniej pieśni lirycznej, oczywiście! Wstęp wolny dla każdego, komu marzy się kariera i sława. Weźmiemy udział w zawodach, a w międzyczasie załatwimy swoje sprawy.
- Ty chyba jesteś obłąkana. Nie będę śpiewać!
- Nie szkodzi, ja mam cudny głos. Zajmiesz się akompaniamentem.
- Nie będę na niczym grać!
Dziewczyna zgrzytnęła zębami.
- No to będziesz stała obok i robiła za nastrojową dekorację. Chcesz dostać się do Klita? Chcesz dowiedzieć się, co wie na temat wierzmaka? Chcesz odnaleźć Bruseja? To nie marudź, tylko siodłaj zwierzę, bo przed nami szmat drogi i musimy wyruszyć na grubo przed świtem. Przy okazji - wyciągnęła rękę w stronę pleców wojowniczki - jestem Wuszka.
- Przy okazji - dobiegło ją zza nich - rozejrzyj się, już świta.