Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wstęp do czegoś dłuższego (nordycki klimat, wilkołaki)
#16
Zamieszczam pierwszy rozdział:



5-ty Jargv, rok 1329

We wsi roztaczała się aura śmierci i zniszczenia. Cuchnęło gnijącymi ciałami. Kilku strażników miejskich, odzianych w pikowane kaftany przechodziło od jednego trupa do drugiego. Badali rodzaj obrażeń jakich doznali poszczególni mieszkańcy wioski. Grupką żołdaków dowodził tan Ulf Rodrikson, który dawno temu przysiągł dozgonną wierność jarlowi władającemu Rimmegan.
- Patrz Gorhand – zaczepił jednego ze swoich podwładnych chwytając za włosy jakiegoś nieboszczyka. – rozharatane gardło, wszystko mu tam widać.
Strażnik podszedł bliżej i oboje przykucnęli nad nieszczęśnikiem.
- To nie mógł być cios zadany mieczem – zadeklarował tan. – za dużo tu wyszarpanego mięsa.
Zaczął obracać głowę denata w dłoniach, bacznie się przyglądając każdemu zadrapaniu na szyi i w jej okolicach. Strażnik z zaciekawieniem obserwował swojego zwierzchnika.
- Tutaj – Ulf wskazał palcem krtań. – to nie było zwykłe rąbnięcie.
Strażnik przechylił lekko głowę, przyglądając się wskazanemu miejscu na szyi trupa.
- Ktoś, lub raczej coś, co zaatakowało tego wieśniaka musiało użyć pazurów, tutaj widać zadrapania – wojownik spojrzał strażnikowi w oczy.
- Widziałeś nie jedno, mój tanie – zaczął tamten nieśmiało. – Pewne jest, że masz nieliche doświadczenie w boju…
- Do rzeczy Gorhandzie – wtrącił się Ulf, nim strażnik zdążył cokolwiek dodać.
- Nie rozumiem, tanie, jednej rzeczy – mężczyzna ściągnął brwi. – Jeśli ta cała masakra jest sprawką dzikich bestii, kto spalił bramę?
Tan udał zamyślenie unosząc swoje gęste, jasne brwi. Na jego, surowej zwykle twarzy, malował się delikatny uśmiech. Wstał powoli a jego ozdobna kolczuga zachrzęściła. Obrócił głowę w stronę zwęglonych wrót i westchnął ciężko.
- Widzisz Gorhandzie – mówił utkwiwszy wzrok w bramie. – Są na tym świecie stworzenia groźniejsze i bardziej okrutne od wilków czy niedźwiedzi. Takie, które potrafią myśleć. Posługują się umysłem nie gorzej niż my.
- Mój tanie – niemal z oburzeniem podjął strażnik. – Nie mówisz chyba o tych mitycznych istotach, o których opowiada się dzieciom?
- Milcz – natychmiast przerwał mu Ulf. – Nic nie wiesz na temat zagrożeń z jakimi boryka się Nosergrat. Siedzisz w Rimmegan i właściwie nie oglądasz świata poza nim.
Słowa wypowiadane przez tana były surowe, mimo to nie krzyczał. Mówił spokojnie lecz dosadnie. Strażnik zmieszał się i zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony wiedział, że jego zwierzchnik ma rację, w istocie jego zadaniem było pilnować bezpieczeństwa mieszkańców stolicy, toteż nieczęsto bywał poza jej granicami. Nie bardzo natomiast mógł uwierzyć w to, że mają do czynienia z istotami, o których słyszał jedynie w bajaniach, jeszcze jako dziecko. Wstał żwawo.
- Czy to już wszystko? – zapytał prostując się.
- Tak, możesz iść
Gdy Gorhand odszedł, Ulf spojrzał raz jeszcze na martwego wieśniaka.
- Gdybyś tylko mógł opowiedzieć – mruknął pod nosem.

Z zamyślenia wyrwało go stukanie końskich kopyt i donośny głos:
- Coś taki zadumany, mój wierny tanie?
Wojownik zwrócił głowę w kierunku, z którego dochodziło owo powitanie. To był jarl. Przybył konno w towarzystwie dwóch swoich huskarlów, którzy siedzieli na koniach po obu jego stronach. Odziani byli w doskonałej jakości kolczugi, pod którymi nosili pikowane kaftany, takie same jak te, które służyły za pancerz strażnikom miejskim z Rimmegan. Na głowach mieli hełmy z okularem. Nordyckim zwyczajem, podkreślili czarnym barwnikiem oczy. Zabieg ten był dość efektowny, gdy noszono hełmy zamknięte bądź z maską. Wtedy, ze szpary w hełmie ziały jedynie dwa białe ślepia. Jeszcze większe wrażenie robiły barwy wojenne wymalowane na twarzy, gdy hełmu nie noszono. Surowe nordyckie oblicza były czystą definicją aparycji wojownika a podkreślone oczy potęgowały efekt grozy. Jarl Skavrig był jednym z tych Nordów, którzy nie musieli malować twarzy, by groźnie wyglądać. Jego niebieskie oczy osadzone były dość głęboko, a wiecznie zmarszczone czarne brwi rzucały cień na wysoko usytuowane kości policzkowe. Można więc rzec, że w jego przypadku czarne podkreślenie oczu było naturalne. Twarz miał kwadratową i tak surowych rysów, że można by ją przyrównać do bryły wyciosanej niedbale w kamieniu. Co do budowy ciała jarla… Cóż, mówi się w Nosergrat, że kraina ta nosi dwa typy wojowników. Pierwszy to mężczyźni silni jak konie i zwinni jak dzikie koty, wspaniali łucznicy i wojowie biegli w mieczu oraz tarczy. Z takimi często zadzierają w gospodach pijani awanturnicy, sugerując się niepozorną budową. Swój błąd dostrzegają dopiero zbierając, rozsypane pod stołem, własne zęby. Drugi typ to wojownicy o ciałach bogów, wytrzymali jak niedźwiedzie. Swój wielki oręż noszą na plecach, gdyż mocowany u pasa byłby, ze względu na gabaryty, balastem. Z nimi żaden pijany obibok nawet nie śmie zadrzeć. Skavrig należał właśnie do tych drugich. Był wysoki i solidnie zbudowany. Jego majestat podkreślała pyszna zbroja, którą jak przystało na nordyckiego wojownika, nosił jako odzież wierzchnią. Składała się ona z pozłacanej kolczugi zakładanej na kaftan i utwardzanych naramienników wykonanych ze skóry. Dłonie chroniły łuskowe rękawice wykonane z tego samego co kolczuga, złotawego metalu. Na nogach, nosił jarl szerokie spodnie z lnu, które zwężały się kawałek nad stopami. Obwiązane kilka razy grubym rzemieniem skórzane buty, doskonale chroniły stopy przed zmarznięciem. W przeciwieństwie do swoich przybocznych, Skavrig nie nosił topora u pasa. Zamiast tego, na jego plecach widniał olbrzymi miecz z runami wyrytymi w klindze. Na jego głowie nie było również hełmu, a jego kruczoczarne, długie za ramiona włosy powiewały swobodnie na wietrze. Jarl zszedł zręcznie z masywnego białego konia, poklepał go po szyi i ruszył w kierunku tana. Huskarlowie pozostali w siodłach powstrzymani gestem ręki swojego zwierzchnika.
Ulf uśmiechnął się szczerze, lecz po chwili uśmiech zastąpiony został grymasem żalu.
- Nad śmiercią ludzi ubolewam, mój jarlu – podjął w odpowiedzi na zapytanie Skavriga. - Spójrz tylko ilu wspaniałych farmerów straciliśmy. Kto teraz zajmie się tymi uprawami? Kto zajmie się dostawami?
Jarl ściągnął brwi i patrząc w oczy jasnowłosemu wojownikowi, klepnął go w bark.
- Nie traćmy ducha towarzyszu. – rzekł z przekonaniem. - Straty to niemałe, lecz ludzi zastąpimy nowymi. Sprowadzimy farmerów z uboższych wsi i damy im możliwość rozwijania gospodarstw tutaj. Postawimy straż – kontynuował. – I w ten sposób zmniejszymy ryzyko podobnego wypadku w przyszłości.
- Zgadzam się mój jarlu – przytaknął Ulf. – Powinniśmy zostawić tu kilkunastu strażników. Rimmegan na pewno nie ucierpi a Tridaskgvar zyska na bezpieczeństwie.
- Dobrze prawisz, Ulfie. Zostaniesz tu jeszcze kilka dni ze swoimi ludźmi. Poczekasz aż sprowadzimy nowych gospodarzy dla tych ziem i będziesz ich pilnował.
Ulf skinął głową i uderzył pięścią w pierś.
- Co udało wam się ustalić w sprawie rzezi? – Skavrig powiódł wzrokiem po rozścielonych tu i ówdzie trupach.
- Prawdopodobnie wilkołaki – tan wytarł ręką czoło. – Ciała są albo poszarpane, albo nadgryzione.
- Wilkołaki, powiadasz? – Skavrig uniósł brwi. – Właśnie tego nam było trzeba, teraz gdy otrząsamy się po wojnie z tymi plugawcami ze wschodu. Czegóż mogą chcieć od nas te stworzenia?
Ulf zaczynał czuć się trochę nieswojo. Bardzo nie lubił gdy jarl zadawał mu pytania z innych niż wojaczka, dziedzin. A już najbardziej nie lubił tych politycznych. Nie był przecież jego osobistym doradcą, a jedynie wiernym wojownikiem w służbie Rimmegan. Niestety, podobne sytuacje zdarzały się dość często.
- Nie możemy tego dokładnie wiedzieć, mój jarlu – Ulf mówił spokojnie, jak zawsze gdy zwracał się do Skavriga. – Jak nam obojgu wiadomo, nie są zwykłymi dzikusami mimo, iż wielu tak właśnie uważa. Na pewno mają jakiś cel w tym co robią.
- Racja – odezwał się potężny jarl. – Wszak też są ludźmi… Poniekąd. – podrapał się po czarnej brodzie.
- Tak. Są ludźmi, w żyłach których płynie krew bestii. Tajemnicze z nich stworzenia, nie ma co. Ale jedno jest pewne.
Jarl patrzył zaciekawiony na Ulfa, który kontynuował po krótkiej pauzie:
- Wilkołaki tworzą Klan, prawda? Klan to organizacja, pewnego rodzaju społeczność. A to oznacza, że muszą mieć wspólne cele, własną politykę, może nawet wiarę i przywódcę.
- Czyli na pewno czegoś od nas chcą – jarl wykrzywił usta w paskudnym grymasie.
- Bez wątpienia. Nie wiemy jednak czy Tridaskgvar było celem losowym, czy też atak był częścią misternego planu – Ulf zamyślił się. - Jeśli to drugie, to znaczy, że Klan doskonale zna sytuację gospodarczą Rimmegan i całego Nosergrat.
- Widać nie zna mocy gniewu jarla Skavriga! – czarnowłosy wielkolud uniósł brodę do góry i zazgrzytał zębami.
- Nie powinniśmy podejmować akcji na gorąco – Ulf studził wzbierający w jarlu gniew. – Zamiast tego powinniśmy zebrać informacje.
- Będziemy czekać? – Skavrig patrzył na Ulfa z góry.
- To jedyne co możemy zrobić, mój jarlu – utwierdzał tan. – A gdy Klan podejmie kolejne kroki, wykorzystamy to i wszystkiego się dowiemy.
Jarl zmrużył oczy i patrzył pytająco.
- Zorganizujemy zasadzkę – rozwiał wątpliwości jasnowłosy wojownik. – Odpowiednia przynęta, i to my będziemy mieli przywilej wybrania miejsca naszego kolejnego spotkania.

***

W komnacie panował półmrok. Jedynym źródłem światła była świeczka paląca się na małym dębowym stoliku. Drwa w kominku ledwie się tliły, jedynie tu i ówdzie lizał je mały język ognia. Właśnie w takich warunkach najbardziej lubił przebywać Trygve, syn jarla Skavriga. Na kamiennej ścianie widniał cień głowy, podpieranej ręką. Gdyby cienie miały kolory, na chudej twarzy dałoby się zauważyć delikatny, rudawy zarost. Burza rudych włosów delikatnie kołysana była wiatrem, który wpadał do środka przez małe okienko. Chłopak był w transie, w głowie odtwarzał bieg wydarzeń przedstawionych w ulubionym opowiadaniu. Od rzezi we wsi Tridaskgvar chłopak każdy wieczór spędzał w swojej komnacie, na przemyśleniach. Ściągał wtedy z półki jedną ze swoich książek i po przeczytaniu danego opowiadania, szukał w nim ukrytej prawdy bądź morału. Uwielbiał w ten sposób szukać odpowiedzi na pytania, które kłębiły się w jego głowie. Dziś po raz kolejny przeczytał Ulryka, Pogromcę Smoka. Główny bohater przypominał mu ojca, był wielki i silny. Całe życie spędził na samotnym błąkaniu się po północy celem upolowania mitycznej bestii. Jego uparta natura nie pozwalała mu zaprzestać poszukiwań. Ze swojego celu nie zrezygnował nigdy, mimo głodu i surowych warunków. Wszyscy śmiali się z Ulryka wytykając go palcami, gdy tylko pojawił się w jakiejś gospodzie i zaczął opowiadać o swych zamiarach. Jednak wojownik w końcu dopiął swego, udało mu się znaleźć i zabić krwawego smoka. Dokonał tego, nie dzięki sile ciała i swym umiejętnościom. O wszystkim zdecydował przekorny los. Na wysokiej górze zwanej Horgat znajdowała się kaplica Melitae, bogini dziczy i pokoju. Wojownik wdrapał się na ową górę, gdzie doświadczył wizji. Delikatny kobiecy głos wyznał mu, iż w jego żyłach płynie krew smoczych władców tej krainy. Nie zastanawiając się wiele, Ulfryk wybiegł ze świątyni i rzucił się w dół, na skały. Pędząc na spotkanie śmierci, wydał swój ostatni przeraźliwy okrzyk, który poniósł się echem po całym Nosergrat.
Wielu uważało tą historię za smutną a bardowie często przerabiali ją na balladę, którą potem odgrywali przy ognisku. Inni brali ją za parodię północnych mitów. Trzecia grupa znawców sztuki i kultury nordyckiej uważała, że historia jest zbyt filozoficzna i niesie ze sobą bardzo niejasne przesłanie. Chyba właśnie dlatego Trygve tak bardzo ją lubił. Można było godzinami siedzieć i rozmyślać, usiłując zrozumieć jej przesłanie. Dla niego historia niosła naukę i przestrogę. Uważał, że uczy o tym, by raz podjęty cel realizować, jeśli tylko ma dla nas duże znaczenie i całkiem się mu poświęcamy. Przestrzega natomiast przed pochopnym wybieraniem sobie drogi życia, gdyż szybko może się ona okazać zgubna. Dzisiejsze rozmyślania jednak, były bezowocne. Wyglądało na to, że syn jarla położy się tej nocy spać, nie odkrywszy niczego nowego. Zrozumiał to i przestał się wysilać. Jego myśli natychmiast powędrowały w innym kierunku. Zamknął oczy i po krótkiej chwili się uśmiechnął. Zobaczył bowiem obraz, który, gdyby tylko umiał dobrze rysować, przelałby na papier: młoda, rudowłosa dziewczyna w skórzanej, wykonanej specjalnie na żeński krój zbroi, dzierżyła w dłoniach nordyckie miecze. Z gniewną miną patrzyła przed siebie. „Adrianne” – w głowie chłopaka rozbrzmiewało to jedyne imię.
Dwa miesiące temu jarl zatrudnił Avara jako swojego osobistego doradcę. Spotkał go odwiedzając gospodę w Altrestad, gdzie miał pilne sprawy z jarlem Invarem. Słysząc o sukcesach jakie Avar odnosił, Skavrig zdziwił się wielce, że tutejszy jarl jeszcze nie zaproponował dyplomacie pracy. Zatem sam tak uczynił obiecując godne wynagrodzenie. Od tego czasu, Trygve nie mógł sypiać przez córkę nowego doradcy ojca. Avar był szlachcicem poważanym w północnej części Nosergrat. Posiadał duże włości, które pozostawił ludziom na korzyść służby u jarla. Wcześniej rozwiązywał trudne sprawy, gdy straż miejska i wszelkiej maści organy śledcze zawodziły… Bądź gdy się korumpowały. Wtedy nie było już innej rady, jak tylko zgłosić się do poczciwego, Małego Avara. Właśnie tak go często nazywano – Mały Avar. Związane to było oczywiście z jego wzrostem i drobną budową ciała. Dyplomata, bo tak lubił sam mówić o swoim zawodzie, nie potrzebował umiejętności robienia mieczem. Miał pod sobą całą drużynę najemnych ostrzy i osobistego ochroniarza w postaci… Własnej córki. Właśnie tak. Adrianne była jedną z tych nordyckich kobiet, które preferowały brać sprawy w swoje ręce. W każdej sytuacji i bez względu na skalę problemu. Nie rozwiązywała, jak ojciec, spraw drogą dyplomacji. Zamiast tego wolała sięgać po ostrze, a i w twarz dać umiała nie gorzej niż niejeden nordycki chłop. Dziewczyna była urodzoną wojowniczką i nikt nie wiedział skąd u niej takie zamiłowania. Na pewno nie po ojcu, a matki nikt nie znał. Avar nigdy nikomu nie wspominał o swojej żonie, tudzież kobiecie, z którą miałby żyć. Krążyły plotki, jakoby miał Adrianne z jakąś dziką Nordką, z najbardziej wysuniętych na północ zakątków krainy. Tak myśleć było najłatwiej, gdyż niewielu miało odwagę zapuścić się w tamte rejony. Niewielu więc wiedziało, jak wyglądają. Rozległa tundra, gigantyczne, pękające lodowce i zawodzenie umarłych – przeciętny Nord tak właśnie opisywał krańce Nosergrat. Do tego dokładali dzikusów, którzy łączyli się w plemiona i walczyli między sobą. No i odpowiedź na pytanie - ‘skąd u córki Avara zapędy do miecza’ – gotowa. Trygve był jedną z tych nielicznych osób, które tak nie myślały. Nie uważał, by posądzanie dyplomaty o rozpuszczanie się w odległych zakątkach Nosergrat, było mądre. Nie był taki i można to było o nim powiedzieć juz na pierwszy rzut oka. Zamiast korzystać ze swojego położenia, ten często podkładał się dla innych, niejednokrotnie na tym tracąc. Nie był typem człowieka interesu, był typem prawdziwie szlachetnego męża.
Adrianne mieszkała teraz w zamku wraz z ojcem, który musiał być blisko jarla, a w razie jego nieobecności, musiał go zastępować. Dziewczyna miała swoją komnatę, tuż obok komnaty Avara. Obie znajdowały się na najwyższym piętrze fortu, gdyż doradca był osobą, zaraz obok żony, najbliżej związaną z jarlem. Najwięcej czasu, spędzała młoda wojowniczka na polu treningowym, gdzie machała bez końca swoim mieczem. Chłopak często ją wtedy obserwował z okna swojej komnaty, zastanawiając się czy wojowniczka będzie w stanie kiedykolwiek pokochać mężczyznę, tak jak kocha swój miecz. Ta myśl budziła w nim niepokój i szybko nachodziły go smutne myśli. Był romantykiem i łatwo poddawał się emocjom, niestety często tym negatywnym. Gdyby nie to, że jego ojciec był jarlem, wielu mieszkańców Rimmegan śmiałoby się otwarcie z młodzieńca. Ludzie często patrzyli na niego, uśmiechając się tajemniczo a gdy tylko zwrócił twarz w ich stronę, natychmiast się odwracali. Nie wiedział o co chodzi, ale też niespecjalnie go to interesowało. Krążył po zamku wiecznie zadumany, pogrążony we własnych myślach, własnym świecie. Ojciec próbował go uczyć robić mieczem; zainteresować wojaczką, polowaniem, turniejami, tym, co było pragnieniem każdego siedemnastoletniego Norda. Trygve nie wykazywał zbytniego zainteresowania. Wolał swoje książki i swoją komnatę. Wolał czytać, rozmyślać i dociekać sensu istnienia świata.

Było wcześnie, gdy syn jarla otworzył oczy. Dało się słyszeć pianie koguta. Do komnaty wpadało świeże, chłodne powietrze. Trygve uwielbiał się nim zaciągać, co uczynił także i tego poranka. Na jego twarzy natychmiast pojawił się uśmiech. Usiadł na łóżku i przeciągając się, ziewnął. Przechylił głowę w lewo, w prawo i powoli wstał. Mierzwiąc ręką burzę rudych włosów, podszedł do okienka. Na placu, przy słomianych manekinach stała Adrianne. Chłopaka wcale to nie dziwiło. Już wczoraj kładąc się spać, doskonale wiedział, że rano dziewczyna tam będzie. Akurat teraz nie wyżywała się na słomianych bałwanach. Rozmawiała ze strażnikiem. Z innym mężczyzną. Do syna jarla natychmiast dotarło, że mu się to nie podoba. Zaczął nerwowo szukać swoich lnianych spodni. Są! Czym prędzej założył szarą tunikę i przewiązał się pasem. Pospiesznie założył buty i ruszył w kierunku drzwi. „Ja ci dam pogaduszki, żołdaku” – pomyślał wypadając z komnaty. Schody w dół były kręte a pokonanie ich zawsze wiązało się z zadyszką. Przynajmniej w przypadku Trygve. W końcu zszedł na dół i dysząc podążył w kierunku głównej bramy fortu. Pchnął z całych sił wielkie drzwi i po chwili znajdował się już na dziedzińcu. Spojrzał w górę na wieżę, w której znajdowała się jego komnata. „Do diabłów – wysoko” pomyślał z pretensją do niewiadomo kogo, jak za każdym razem gdy schodził w dół.
Wykonał jeszcze kilka kroków i znalazł się naprzeciwko młodej wojowniczki, która teraz patrzyła na niego szczerze zdziwiona.
- Witaj – rzekła przyjaźnie, a na jej twarzy dało się nawet dostrzec delikatny uśmiech. – Cóż dziś tak wcześnie wstałeś?
Strażnik, z którym rozmawiała zachichotał.
- Nie wiem czy powinno ci być tak wesoło – szybko odgryzł się chłopak zwracając się do żołdaka. – gdy tylko ojciec wróci z Tridaskgvar, dowie się o tym, jak rzetelnie służysz podczas jego nieobecności.
- Panie… - zaczął zmieszany wojak, lecz młodzieniec natychmiast mu przerwał:
- Pogaduszki zamiast warty, śmiechy, może i jakiś rozweselacz za pazuchą. Sprawdzimy?
- Mój panie – powtórzył strażnik.
- Wracaj do swoich obowiązków i nie pozwól by ktokolwiek lub cokolwiek odwróciło Twoją uwagę.
- Tak jest – strażnik stanął na baczność i natychmiast odszedł.
Adrianne stała i z uniesioną brwią, przyglądała się chłopakowi. Ten nadal odprowadzał wzrokiem podwładnego swojego ojca.
- Ostryś w słowach – zaczęła dziewczyna.
- Hm? – chłopak obrócił się w jej stronę, udając obojętność. – A tak, tak. Z nimi trzeba bez ogródek. Inaczej, nie rozumieją.
- Godny będzie z ciebie następca jarla.
- A jakże – chłopak roześmiał się niby żartując, ale w rzeczywistości poczuł się miło połechtany.
- A jak radzisz sobie z mieczem? – teraz na twarzy Adrianne zagościł szczery uśmiech, a Trygve momentalnie przestał się śmiać.
- No… Chyba niezgorzej – skłamał, bo wstyd było mu się przyznać, że nie ma o tych sprawach pojęcia.
- Sprawdźmy to, tu jest mój zapasowy miecz – dziewczyna wskazała miejsce pod jednym z manekinów, gdzie leżał nordycki miecz ze zdobionym na wzór smoka, wąskim jelcem.
Chłopak podniósł niepewnie oręż. Ważąc go w dłoni, przymknął oczy i przełknął ciężko ślinę.

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości