Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wstęp do czegoś dłuższego (nordycki klimat, wilkołaki)
#1
1-wszy Jargv, rok 1329

Później mówili, że wszystko zaczęło się właśnie tej zimy, od rzezi w Tridaskgvar.
O tej porze roku niebo szybko się czerwieniło. Zmrok nadchodził bardzo wcześnie a wraz z nim, okrutne zimno. Nic więc dziwnego, że ludzie czym prędzej chowali się w swoich domach. Wtedy, szaleńczego gwizdania wiatru mogli słuchać grzejąc się w czterech ścianach, przy ogniu. Siadali wówczas w gronie rodziny i znajomych, stół zastawiali jak na odświętną wieczerzę. Jedli solone mięso, ryby w przyprawach i pili miód. Tak właśnie obchodzono nowy rok w najbogatszej wsi w całym Nosergrat. Już kilka tygodni przed trzydziestym Dekembr z Tridaskgvar wyjeżdżały konwoje zaopatrzeniowe z żywnością do niemal całej krainy. Roboty było co nie miara, toteż świętowanie opóźniało się tutaj o jeden dzień. Tej pamiętnej nocy nad wioską krążyły, na tle czerwonego nieba, kruki.

W domu Yngvara Hravsona jak zawsze zgromadziło się najwięcej osób. Prócz jego rodziny, żony Dargdve oraz dwóch synów – Olafa i Svena, świętowało tam również kilka sąsiednich rodzin. Nic dziwnego, bowiem Yngvar był najbogatszym i cieszącym się największym szacunkiem, mieszkańcem Tridaskgvar. Do niego należała większość farm więc to głównie jego plony trafiały do całego Nosergrat. Jak na bogatego człowieka, mężczyzna był raczej skromny i nie lubił się wywyższać. Cieszył się natomiast jak dziecko z tego, że ludzie tak chętnie spędzają u niego czas, czemu niejednokrotnie dawał wyraz tego wieczoru, podnosząc swój kubek z miodem i oznajmiając: „Za Tridaskgvar, za króla i za cały Nosergrat”. Wtedy wychylał jednym duszkiem całą zawartość i za każdym razem, w ten sam teatralny sposób, wycierał rękawem usta. Wtedy wszyscy podnosili swoje kubki i pozdrawiając się wzajemnie, opróżniali je. Przy palenisku siedział, na ciosanym dębowym krześle Olaf, młodszy syn Yngvara. Grał wesołe melodie na lutni, którą ojciec kupił mu podczas jednej z wypraw do dalekich krain. Między jednym a drugim akordem spoglądał ukradkiem na jasnowłose dziewczę. Aela, bo tak miała na imię, była córką sąsiedniego farmera, który często zjawiał się u Yngvara wieczorami by ‘przepalić trzewia’, jak zwykli oboje z bogatym farmerem, mawiać. Olafowi od zawsze podobała się niebieskooka dziewczyna o długich, niesfornie pofalowanych włosach. Gdy się uśmiechała, na jego twarzy również momentalnie pojawiał się uśmiech, a on sam nie do końca rozumiał dlaczego tak się dzieje. Robił teraz co mógł by zwrócić na siebie jej uwagę, grał po kolei wszystko to co umiał a trzeba zaznaczyć, że wiele par świetnie się przy akompaniamencie jego lutni bawiło. Aela pozostawała jednak tam gdzie siedziała od początku, pochłonięta rozmową z matką i siostrą.
- Może byś lepiej zagadał – zwrócił się do Olafa Sven, szturchając go zaczepnie w bark. – Od słuchania samej muzyki raczej do ciebie nie przyjdzie.
- O co ci chodzi? – żachnął się Olaf ale doskonale wiedział, że nie ukryje swojej fascynacji dziewczyną.

Ni z tego, ni z owego na zewnątrz rozległ się gromki łomot. Przypominał krzyk rozjuszonego olbrzyma ruszającego do wściekłego ataku. Hałas ów przywodził na myśl najczarniejsze legendy północy, te o zawodzących nocą widmach, domagających się zemsty armiach umarłych, a nawet te o smokach i ich przerażającej mowie. Melodia wygrywana na lutni natychmiast się ucięła kończąc żałośnie sfałszowanym akordem. Wszystkie twarze patrzyły po sobie pytająco. Nikt nie krył przerażenia. Yngvar skinął porozumiewawczo na Jorunda, ojca jasnowłosej, po czym zdjął ze ściany dwa topory. Uzbrojeni w ów, wątpliwej jakości oręż, mężczyźni pospiesznie wyszli na zewnątrz. Za nimi dwaj synowie bogatego farmera i pozostała męska część biesiady w liczbie czterech. Sven chwycił trzon siekiery wbitej w polano i jednym sprawnym ruchem, pociągnął do siebie. Brama, bo wieś grodzona była ostrokołem, stała w płomieniach. Duże wrota leżały na ziemi, paląc się.
- Pójdźcie po wasz oręż – rozkazał Yngvar pozostałym mężczyznom. – Ty –wskazał swojego młodszego syna – wracaj do domu.
- Ależ ojcze… - zaczął tamten lecz nie zdołał dokończyć. Masywna dłoń brata oplotła jego wątłe ramię.
- Wracaj i pilnuj matki – powiedział spokojnie Sven. – I swojej ukochanej – dodał, a Olaf nawet w tej sytuacji wyczuł w jego tonie nutkę przekąsu.
Jak na szesnastoletniego chłopaka przystało, młodszy syn Yngvara nie był zadowolony, że traktuje się go jako dziecko. Niechętnie wrócił do domu, rzucając na odchodne ciekawskie spojrzenia w kierunku bramy. Nic jednak nie zobaczył, płomienie przesłaniały całe przejście.

Uzbrojeni mężowie oddychali ciężko, czekając na pojawienie się najeźdźców. Stali już wszyscy, w gotowości zaciskając pięści na trzonach swoich toporów. Nie ruszali się z miejsca chcąc uniknąć rozproszenia. Wiedzieli, że za chwile stoczą walkę, to już było pewne. Ale kto stanie w bramie? Czy będą to bandyci, żołnierze, najemnicy? A może to armia umarłych przyszła po nich i ich rodziny, szukając zemsty. Najczarniejsze myśli przychodziły do głowy i nie sposób było się od nich opędzić. To nie bandyci, ani nie żołnierze. Nie byli to też umarli. Śmierć przyszła natychmiast, bezlitośnie zabierając do swego mrocznego królestwa każdą żywą istotę, jaka stanęła na drodze. Nie było nawet walki, tylko rzeź… Rzeź niewinnych. Dzika fala łaknących krwi bestii. Albo nie bestii. Nikt nie mógł wiedzieć bo nie było nikogo, kto mógł by o tym później opowiadać. Z bramy zionął strumień wyjących w dzikiej ekstazie wilkołaków. Diabelstwa pędziły z ogromną prędkością w stronę obrońców. Okrutny warkot towarzyszący obrazowi spienionych w morderczej gonitwie pysków, łamał ducha jak nic innego na świecie. Muskularne ciała bestii zlewały się ze sobą, tworząc jak gdyby jedno wielkie cielsko. Największy spośród wilkołaków – czarny o czerwonych ślepiach – wykonał skok jako pierwszy. Odbił się od ziemi z niezwykłą zwinnością, już na dziesięć metrów przed grupą wieśniaków. Lądując z niezawodną precyzją na Yngvarze, obalił go potężnymi łapami i czym prędzej wgryzł się w szyję. Trysnęła krew. Sven rąbał na oślep siekierą, krzycząc przy tym dziko. Po chwili, również i on padł na ziemię przytłoczony masywnymi łapami kolejnej bestii. Jeden z wieśniaków rzucił się do ucieczki. Szybko został powstrzymany ciosem potężnej wilczej łapy. Padł na ziemię z rozharatanymi plecami i długo wił się w konwulsjach, nim skonał. Jego dziki krzyk, niewypowiedzianego wręcz bólu, zbudził by chyba śpiącego giganta. Krwawy stos ludzkich zwłok stał się pożywieniem bestii. Straszliwe mlaskanie dochodziło uszu przerażonych wieśniaków, ukrywających się w domach.
Odpowiedz
#2
Nordycki klimat, wilkołaki to mój klimat. Więc, mimo zagrożenia tak przypadkowym uderzeniem topora, jak ugryzieniem wilkołaczym, wczytałem się. Co tu dużo mówić: pływasz w tym klimacie z niepodważalnym rozeznaniem i opanowaniem. Dojrzały warsztat i bogate, znakomicie dobierane słownictwo. Nie widzę nadużycia słów ani dla podkreślenia emocji, ani dla innych efektów. A sam fragment ciekawy i zachęcający do wczytania się w całość... Nawet za cenę pogryzienia w świetle księżyca.
Odpowiedz
#3
To jest dobre i pewną ręką pisarza prowadzone opowiadanie.
Świat budowany jest systematycznie i choć zadziwia (ma zadziwiać), nie pozostawia czytelnika w chaosie zdarzeń i postaci. Wysnuwają się wątki bez supłania się. Panujesz nad światem przedstawionym, więc to się po prostu czyta.

Ponieważ działam jako Krytyk powiem też o niedociągnięciach:

1. interpunkcja dość przypadkowa (brakuje bądź nadmiar)

Zobacz takie zdanie:
Cytat:Wtedy, szaleńczego gwizdania wiatru mogli słuchać grzejąc się w czterech ścianach, przy ogniu.

Gramatycznie to dwa wypowiedzenia - zdanie główne (na orzeczeniu mogli i imiesłowowy równoważnik zdania (forma grzejąc się). W myśl zasady powinny być oddzielone przecinkiem. Gdzie go postawić?
Pomiędzy wypowiedzeniami!
Pogrupujmy wyrazy w wypowiedzenia

mogli (co?) --> słuchać
mogli (kto mógł?) --> (oni_
słuchać czego? --> gwizdania (jakiego?)--> wiatru i szaleńczego
mogli (kiedy?)--> wtedy

Podkreślam słowa tworzące wypowiedzenie.
Dlaczego oddzieliłaś/eś wtedy??? jest poza zdaniem? nie! jest sobie zwykłym okolicznikiem

teraz drugie wypowiedzenie
grzejąc się (przy czym? lub gdzie?) --> przy ogniu.
grzejąc się (gdzie?) --> w czterech ścianach (na marginesie to dość niefortunne stylistycznie" grzać się w czterech ścianach, na pograniczu błędu).

zauważmy że wahamy się, czy mamy do czynienia z szeregiem tych samych określeń (odpowiadają na to samo pytanie gdzie?) czy też są to dwie różne części zdania. Według mnie przecinek je rozdzielający razi.
lepiej wyglądałoby: w czterech ścianach grzejąc się przy ogniu.
(choć wciąż cztery ściany to dla mnie blee)
na koniec:

drugie wypowiedzenie pokolorowałam.
Gdzie powinien być przecinek? Wiadomo.

Przyjrzyj się uważnie zdaniom:
Tej pamiętnej nocy nad wioską krążyły, na tle czerwonego nieba, kruki.
Przy palenisku siedział, na ciosanym dębowym krześle Olaf, młodszy syn Yngvara.

i innym. Zdanie po zdaniu, bo takich spontanicznych przecinków masz od groma

2. a teraz zdanie:
Cytat:Aela, bo tak miała na imię, była córką sąsiedniego farmera, który często zjawiał się u Yngvara wieczorami(,) by ‘przepalić trzewia’, jak zwykli oboje!!! z bogatym farmerem, mawiać.

Nie wydaje ci się, że próbowałaś "upchnąć" w jedno zdanie za wiele? I ten strumień powoduje kompletny mętlik informacyjny.
Uwaga - zdanie główne to: Aela była córką sąsiada (zamiast sąsiedniego farmera) i to jest TEMAT zdania, a potem o co chodzi? że zjawiał się, pijali, mawiali. Ani słowa o Aeli?
Na czerwono błędy!

Takich zdań - strumyków-mętlików też jest wiele.
Poszukaj!


Nie wystawiam oceny, mam nadzieję na korektę.

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#4
Dziękuję serdecznie za dotychczasowe komentarze. Mobilizują do pracy i przyjemnie łechtają moje pisarskie ego (które gwoli ścisłości nie jest w żadnym razie przerośnięte). Jako skromny człowiek cieszący się z konstruktywnej krytyki (bo jakże nie cieszyć się z takiego daru, który pozwala doskonalić się) chciałbym zachęcić do dalszego śledzenia wątku, jako że zamierzam konsekwentnie poprawiać moje czytadło, do momentu aż będzie napisane w pełni poprawnie. Do osiągnięcia tego celu bardzo Was potrzebuję. Do rzeczy. Poprawiłem przecinki (na pewno nie wszystkie); zdanie, w którym namieszałem; zmieniłem słowo 'gigant', które w jakiś magiczny sposób wkradło się zamiast słowa 'olbrzym' (gigant brzmi dla mnie zbyt nowocześnie, zbyt mało mitycznie, choć fonetycznie słowo funkcjonuje w językach skandynawskich, o ile się nie mylę. Także jego etymologia ma związek z mitologią grecką). Szczerze przyznam, że nie mogłem się doszukać wielu "zdań - strumyków - mętlików", także bardzo proszę o pomoc. Nie wszystkie błędy jako autor widzę, a chciałbym być zrozumiany. Oto poprawiony tekst (przepraszam za wklejenie całego, jednak inaczej się tego chyba nie da zrobić):

Później mówili, że wszystko zaczęło się właśnie tej zimy, od rzezi w Tridaskgvar.
O tej porze roku niebo szybko się czerwieniło. Zmrok nadchodził bardzo wcześnie a wraz z nim, okrutne zimno. Nic więc dziwnego, że ludzie czym prędzej chowali się w swoich domach. Wtedy szaleńczego gwizdania wiatru mogli słuchać w czterech ścianach grzejąc się przy ogniu. Siadali wówczas w gronie rodziny i znajomych, stół zastawiali jak na odświętną wieczerzę. Jedli solone mięso, ryby w przyprawach i pili miód. Tak właśnie obchodzono nowy rok w najbogatszej wsi w całym Nosergrat. Już kilka tygodni przed trzydziestym Dekembr z Tridaskgvar wyjeżdżały konwoje zaopatrzeniowe z żywnością do niemal całej krainy. Roboty było co nie miara, toteż świętowanie opóźniało się tutaj o jeden dzień. Tej pamiętnej nocy nad wioską krążyły na tle czerwonego nieba kruki.

W domu Yngvara Hravsona jak zawsze zgromadziło się najwięcej osób. Prócz jego rodziny, żony Dargdve oraz dwóch synów – Olafa i Svena, świętowało tam również kilka sąsiednich rodzin. Nic dziwnego, bowiem Yngvar był najbogatszym i cieszącym się największym szacunkiem mieszkańcem Tridaskgvar. Do niego należała większość farm więc to głównie jego plony trafiały do całego Nosergrat. Jak na bogatego człowieka, mężczyzna był raczej skromny i nie lubił się wywyższać. Cieszył się natomiast jak dziecko z tego, że ludzie tak chętnie spędzają u niego czas. Niejednokrotnie dawał temu wyraz tego wieczoru, podnosząc swój kubek z miodem i oznajmiając: „Za Tridaskgvar, za króla i za cały Nosergrat”. Wtedy wychylał jednym duszkiem całą zawartość i za każdym razem, w ten sam teatralny sposób, wycierał rękawem usta. Wtedy wszyscy podnosili swoje kubki i pozdrawiając się wzajemnie, opróżniali je. Przy palenisku siedział na ciosanym dębowym krześle Olaf, młodszy syn Yngvara. Grał wesołe melodie na lutni, którą ojciec kupił mu podczas jednej z wypraw do dalekich krain. Między jednym a drugim akordem spoglądał ukradkiem na jasnowłose dziewczę. Aela, bo tak miała na imię, była córką sąsiada. Ten również był farmerem i często zjawiał się u Yngvara wieczorami by ‘przepalić trzewia’, jak zwykł mawiać. Dziewczyna odziedziczyła po ojcu wzrost, była wysoka. Niebieskie, migdałowe oczy natomiast i niesfornie pofalowane włosy miała po matce. Była bardzo skromna tak w zachowaniu, jak i w wypowiadaniu się. Olafowi od zawsze się podobała. Gdy się uśmiechała, na jego twarzy również momentalnie pojawiał się uśmiech, a on sam nie do końca rozumiał dlaczego tak się dzieje. Robił teraz co mógł by zwrócić na siebie jej uwagę, grał po kolei wszystko to co umiał a trzeba zaznaczyć, że wiele par świetnie się przy akompaniamencie jego lutni bawiło. Aela pozostawała jednak tam, gdzie siedziała od początku, pochłonięta rozmową z matką i siostrą.
- Może byś lepiej zagadał – zwrócił się do Olafa Sven, szturchając go zaczepnie w bark. – Od słuchania samej muzyki raczej do ciebie nie przyjdzie.
- O co ci chodzi? – żachnął się Olaf ale doskonale wiedział, że nie ukryje swojej fascynacji dziewczyną.

Ni z tego, ni z owego na zewnątrz rozległ się gromki łomot. Przypominał krzyk rozjuszonego olbrzyma ruszającego do wściekłego ataku. Hałas ów przywodził na myśl najczarniejsze legendy północy, te o zawodzących nocą widmach, domagających się zemsty armiach umarłych, a nawet te o smokach i ich przerażającej mowie. Melodia wygrywana na lutni natychmiast się ucięła kończąc żałośnie sfałszowanym akordem. Wszystkie twarze patrzyły po sobie pytająco. Nikt nie krył przerażenia. Yngvar skinął porozumiewawczo na Jorunda, ojca jasnowłosej, po czym zdjął ze ściany dwa topory. Uzbrojeni w ów, wątpliwej jakości oręż, mężczyźni pospiesznie wyszli na zewnątrz. Za nimi dwaj synowie bogatego farmera i pozostała męska część biesiady w liczbie czterech. Sven chwycił trzon siekiery wbitej w polano i jednym sprawnym ruchem, pociągnął do siebie. Brama, bo wieś grodzona była ostrokołem, stała w płomieniach. Duże wrota leżały na ziemi paląc się.
- Pójdźcie po wasz oręż – rozkazał Yngvar pozostałym mężczyznom. – Ty –wskazał swojego młodszego syna – wracaj do domu.
- Ależ ojcze… - zaczął tamten lecz nie zdołał dokończyć. Masywna dłoń brata oplotła jego wątłe ramię.
- Wracaj i pilnuj matki – powiedział spokojnie Sven. – I swojej ukochanej – dodał, a Olaf nawet w tej sytuacji wyczuł w jego tonie nutkę przekąsu.
Jak na szesnastoletniego chłopaka przystało, młodszy syn Yngvara nie był zadowolony, że traktuje się go jako dziecko. Niechętnie wrócił do domu, rzucając na odchodne ciekawskie spojrzenia w kierunku bramy. Nic jednak nie zobaczył, płomienie przesłaniały całe przejście.

Uzbrojeni mężowie oddychali ciężko, czekając na pojawienie się najeźdźców. Stali już wszyscy, w gotowości zaciskając pięści na trzonach swoich toporów. Nie ruszali się z miejsca chcąc uniknąć rozproszenia. Wiedzieli, że za chwile stoczą walkę, to już było pewne. Ale kto stanie w bramie? Czy będą to bandyci, żołnierze, najemnicy? A może to armia umarłych przyszła po nich i ich rodziny, szukając zemsty. Najczarniejsze myśli przychodziły do głowy i nie sposób było się od nich opędzić. To nie bandyci, ani nie żołnierze. Nie byli to też umarli. Śmierć przyszła natychmiast, bezlitośnie zabierając do swego mrocznego królestwa każdą żywą istotę, jaka stanęła na drodze. Nie było nawet walki, tylko rzeź… Rzeź niewinnych. Dzika fala łaknących krwi bestii. Albo nie bestii. Nikt nie mógł wiedzieć bo nie było nikogo, kto mógł by o tym później opowiadać. Z bramy zionął strumień wyjących w dzikiej ekstazie wilkołaków. Diabelstwa pędziły z ogromną prędkością w stronę obrońców. Okrutny warkot towarzyszący obrazowi spienionych w morderczej gonitwie pysków, łamał ducha jak nic innego na świecie. Muskularne ciała bestii zlewały się ze sobą, tworząc jak gdyby jedno wielkie cielsko. Największy spośród wilkołaków – czarny o czerwonych ślepiach – wykonał skok jako pierwszy. Odbił się od ziemi z niezwykłą zwinnością, już na dziesięć metrów przed grupą wieśniaków. Lądując z niezawodną precyzją na Yngvarze, obalił go potężnymi łapami i czym prędzej wgryzł się w szyję. Trysnęła krew. Sven rąbał na oślep siekierą, krzycząc przy tym dziko. Po chwili, również i on padł na ziemię przytłoczony masywnymi łapami kolejnej bestii. Jeden z wieśniaków rzucił się do ucieczki. Szybko został powstrzymany ciosem potężnej wilczej łapy. Padł na ziemię z rozharatanymi plecami i długo wił się w konwulsjach nim skonał. Jego dziki krzyk, niewypowiedzianego wręcz bólu, zbudził by chyba śpiącego olbrzyma. Krwawy stos ludzkich zwłok stał się pożywieniem wilkołaków. Straszliwe mlaskanie dochodziło uszu przerażonych wieśniaków ukrywających się w domach.
Odpowiedz
#5
Mogę "grzebnąć" wewnątrz tekstu? Bez kopiowania go w mój post?
Podkreślę ci orzeczenia w zdaniach złożonych, w których nie zastosowałeś przecinka rozdzielającego zdania składowe.
Zaznaczę na czerwono słowa według mnie niepewne stylistycznie i warte uwagi, zastanowienia.
Mogłabym po prostu wstawić te przecinki, ale nie o to chodzi, prawda?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#6
Oczywiście, proszę bardzo. Daję przyzwolenie na podjęcie wszelkich wyżej wymienionych akcji. Chodzi głównie o te przecinki oraz te zdania, które mieszają czytelnikowi w głowie wprowadzając go w konfuzję. Jeśli chodzi o osobiste preferencje (jak choćby wspomniane wcześniej ''cztery ściany'') i dobór słów to również proszę o uwagi, jednak w tej kwestii poprawy obiecać nie mogę. Jest to już część mojego stylu i jego nie chciałbym się pozbywać. Lubię u autorów indywidualizm, nawet jeśli jest dziwaczny. Oczywiście nie chodzi o ''po prostu wstawienie przecinków'', jestem tutaj by się czegoś nauczyć, nie po to by znaleźć kogoś kto za mnie wykona ''robotę''.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#7
"Jest to już część mojego stylu i jego nie chciałbym się pozbywać. Lubię u autorów indywidualizm, nawet jeśli jest dziwaczny" - zgadzam się w pełni. Wink
Odpowiedz
#8
Oto końcówka mojego wstępu:

Olaf nerwowo rozglądał się dokoła w poszukiwaniu czegoś, co skutecznie udaremniło by wtargnięcie dzikich najeźdźców do środka. Nie zastanawiał się teraz nad tym na jak długo i czy w ogóle uda mu się powstrzymać bestie. Jego wzrok zatrzymał się na stole biesiadnym. Zaczął bez namysłu strącać z niego całą zastawę. Po chwili dołączyły do niego kobiety. Dzbany z miodem, talerze oraz kubki spadały na drewnianą podłogę z głuchym łoskotem. Podczas tych gorączkowych zmagań z czasem, Olaf i Aela wymienili kilka spojrzeń. Chłopak chwycił stół za jeden koniec, jego matka za drugi.
- Na raz – powiedział. – ustawmy go pod drzwiami.
Dargdve skinęła głową i pociągnęła stół z całych sił do siebie. Olaf nadął się i poczerwieniał ale jakoś, wspólnymi siłami, udało się zastawić drzwi.
- Jesteśmy teraz bezpieczni – wysapał chłopak. – Przynajmniej przez jakiś czas.
- I tak wszystkich nas czeka śmierć – szlochała Iva, siostra Aeli. – Przecież prędzej czy później nas dopadną.
Dargdve podeszła do rudowłosej dziewczyny i czule otarła dłonią łzę z jej policzka. Jej własna matka przytuliła ją mocno do siebie i szeptała do ucha, że wszystko będzie dobrze.
Iva nie wierzyła, wiedziała bowiem, że wszystko jest już przesądzone. Jej płacz zamieniał się w coraz głośniejsze zawodzenie. Wszystkie kobiety zebrały się wokół niej próbując uspokoić. Nie chodziło tylko o spokój ducha młodej dziewczyny, osiągnięcie którego i tak było teraz niemożliwe. W duszy, wszyscy mieli nadzieję, że może najeźdźcy ich nie usłyszą i stwierdzą, że w domu nikogo nie ma. Może nie usłyszeli wcześniejszych hałasów. Gdyby byli bandytami, zależało by im na łupach. Wtedy włamali by się po kolei do każdego domu by nagrabić najwięcej jak się da. Ale wiedzieli już, że to bestie napadły ich wioskę, słyszeli dzikie wycie a potem przerażające mlaskanie.
Aela pocałowała swoją siostrę w czoło i uśmiechnęła się smutno:
- Będzie dobrze siostrzyczko – szepnęła. – Uda nam się.
Lekkim krokiem ruszyła ku Olafowi, który zaczął nieśmiało uciekać wzrokiem. Nawet teraz, mimo sytuacji w jakiej się znajdowali, on czuł to przyjemne kłucie w sercu. Podniósł wzrok gdy dziewczyna znajdowała się tuż naprzeciwko.
- Chciałem… - zaczął chłopak.
- Wiem – odpowiedziała. – ja też tego chciałam. Nie wiedziałam jak to pokazać, tak samo jak i ty.
Olaf silił się na uśmiech, lecz na jego twarzy pojawił się grymas żalu. Żalu, który faktycznie odczuwał. Tak bardzo chciał powiedzieć tej dziewczynie co do niej czuje, chciał to zrobić odkąd pamiętał. Okazja nadarzyła się dopiero teraz, w tak strasznych okolicznościach.
- Miewam sny – wykrztusił z siebie. – W których razem mieszkamy na farmie… Naszej własnej.
Dziewczyna zarumieniła się i teraz to ona spuściła wzrok. Na jej twarzy dało się dostrzec delikatny uśmiech. Szczery, lecz smutny. Olaf zareagował w ten sam sposób.
Wtem rozległ się dźwięk uderzania w drewniane drzwi. Wszelkie nadzieje prysły. Stało się jasne, że dom Yngvara Hravsona będzie masową mogiłą dla nich wszystkich. Na zewnątrz rozległ się wrzask kobiety. ‘’Już zajęli się pozostałymi domami’’ - pomyślała Aela.
W tej samej chwili Olaf bez namysłu pocałował swoją ukochaną w usta. Dziewczyna odwzajemniła ten gest.
- Chciałabym, żebyśmy mieli więcej czasu na to wszystko – powiedziała. – Żebyśmy mieli szansę się w sobie zakochać i być razem szczęśliwymi.
Po jej policzku spłynęła łza.
Odpowiedz
#9
Bardzo podoba mi się twój styl pisania, jest jasny i przejrzysty, dobierane przez ciebie słowa są ciekawe i niebanalne. Dobrze się to czyta. Jednak jak dla mnie fabuła jest nudna. Widzę to tak: wioskę napadły wilkołaki, pożarły mieszkańców i dwójka dzieciaków wyznała sobie miłość i tyle...
Wyciśnij życie, jak słodko - gorzką czekoladkę.
Nie żałuj błędów, tylko niespełnionych marzeń.
Zrób coś, dla siebie, lecz nie od jutra.
[Obrazek: malarskie-dziela-sztuki6_s.jpg]

Odpowiedz
#10
Dobrze napisany tekst, czyta się szybko i przyjemnie. Błędów nie zauważyłem poza jednym... Powinno być dookoła, zamiast dokoła. Ale, jak już pisałem poza tym było raczej dobrze.
Teraz słów kilka o fabule... Jak rzekł mój przedmówca, dotychczasowe wydarzenia nie zaskakują, ale moim zdaniem może być zaczątkiem czegoś mniej spodziewanego. Osobiście chciałbym przeczytać, co stało się chociażby z ludźmi z tej chaty, bo jakoś nie chce się, by zginęli. Na razie chyba tyle, dalszy ciąg mile widzianySmile.
Odpowiedz
#11
@hussair:

Bardzo się cieszę za każdym razem, gdy spotykam kogoś kto ma podobne do moich poglądy. Ściskam dłoń z uszanowaniem.

@ Sylwiamotyka, kubutek 28:

Dziękuję bardzo za opinie, które stale motywują do dalszej pracy. Cieszę się, że wieloletnia praca nad stylem dała jakieś tam wymierne efekty. Co do fabuły, faktycznie wstęp nie zaskakuje ani nie zachwyca, jest pewnego rodzaju migawką, bądź raczej przedsmakiem tego, co działo się będzie dalej. Szczerze, to zastanawiałem się czy w ogóle jakikolwiek prolog jest mi potrzebny w powieści, jednak zdecydowałem, że tak. Gdyby ów wstęp miał być pojedynczym opowiadaniem, nie zamieściłbym go. Proszę zauważyć, że wcześniaj nazwałem go 'czytadłem'. Co nie znaczy, że fabuła całej powieści jest banalna i prosta. W przeciwieństwie do 'dzieła właściwego', wstęp nie był przeze mnie planowany, wyszedłem z założenia, że będzie to własnie taka migawka lekko wprowadzająca w klimat świata przedstawionego. Co do postaci z prologu, cieszę się, że można się w jakiś sposób z nimi 'zakolegować' (bo przywiązać to chyba za duże określenie, jak na tak skromny kawałek tekstu). Ciąg dalszy oczywiście będzie, przez kolejnych kilka miesięcy czeka mnie dużo pracy z moim (pierwszym dużym) projektem ale też dużo ekscytacji i wspaniałej zabawy.

Dziękuję za zainteresowanie, zapraszam do śledzenia wątku i pozdrawiam,
Kociach
Odpowiedz
#12
Trzeba jednak przyznać, że powieść jest czymś innym niż opowiadanie - w niej nie ma takiego dynamizmu. Dlatego trudno poderwać widza za uszy pierwszym akapitem, ponieważ ciężar kładzie się na klimat oraz - siłą rzeczy - bardziej rozbudowaną scenografię czy psychologiczne portrety postaci. Dlatego może pojawić się wrażenie nudy. Bądź co bądź nikt z nas, biorąc powieść do ręki, ani nie pokocha bohatera przez pierwsze 10 stron, ani nie pożałuje pacholąt, które w tym czasie zagryziono lub rozsiekano. Taka emocjonalność wsącza się wolniej.
Dlatego priorytetem (poza oczywistym warsztatem i konkretnością historii) jest KLIMAT.
A Ty go wytworzyłeś. To rekomenduje mi utwór i obiecuje jego ponadprzeciętny poziom. A jeśli dodać, że w obranym stylu i czasoprzestrzeni tej historii jesteś wiarygodny, to... Rękę kładę pod topór, że tego nie spartolisz, dokończając dzieła. Wink

Kubutek28 - dookoła/dokoła - poprawne są obie formy. Acz preferuję tę, co i Ty. Wink
Odpowiedz
#13
Zgadzam się w stu procentach z Twoją opinią na temat dynamiki rozwoju wydarzeń w powieści. Tutaj tempo po prostu nie może być tak szybkie, jak właśnie w opowiadaniu. Aby wyczuć (albo raczje wczuć się w) klimat, potrzeba poznać zasady, jakimi rządzi się świat przedstawiony w danej powieści. Stąd przebrnięcie przez pierwsze (niekoniecznie porywające) rozdziały jest pierwszym krokiem do otwarcia się na ten świat. To właśnie dzięki tym pierwszym rozdziałom, w których wyłożone jest nam tło dla przyszłych zdarzeń, możemy i chcemy się zaangażować w czytanie.
Odpowiedz
#14
(05-12-2011, 20:30)Kociach napisał(a): Stąd przebrnięcie przez pierwsze (niekoniecznie porywające) rozdziały jest pierwszym krokiem do otwarcia się na ten świat. To właśnie dzięki tym pierwszym rozdziałom, w których wyłożone jest nam tło dla przyszłych zdarzeń, możemy i chcemy się zaangażować w czytanie.

Jest coś niebezpiecznego dla piszącego, kiedy przyjmuje takie stanowisko. Między powolnym - powieściowym - kunsztownym zawiązywaniem akcji, a niekoniecznie porywającym początkiem to taka sama różnica jak... miałam dziś nie pisać o seksie, więc nie napiszę, jak pomiędzy czym a czym.
Początek powieści rzecz jasna nie może od razu trafiać do sedna (a miałam nie pisać o seksie), ale tworzy poetyką klimat.
I w tym "początku" to jest, choć mam wrażenie, że Tobie samemu śpieszno do akcji i trochę po macoszemu już budujesz przestrzeń wokół bohaterów.

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#15
A jużci! Spieszno mi do akcji, bo nordycka krew płynie w mych żyłach, jakże zatem mógłbym się ociągać! Wink
Mówiąc poważnie, szanuję Twoją opinię jako krytyka, na pewno wiesz o czym mówisz. Jeżeli przez ''przestrzeń wokół bohaterów'' rozumieć całe tło, świat w jakim przyszło im żyć, to pozwolę sobie na wyrażenie sprzeciwu - nie, nie traktuję tego po macoszemu. Faktycznie masz wrażenie, bo ja do tych, co piszą tylko spontanicznie, bez planów i przygotowań nie należę.




Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości