Wiem, że matka w dzieciństwie
przelewała jajka nad moją głową.
Na pewno ustąpiła skaza białkowa.
A łzy nie po równo. Czyli sprawiedliwie,
podług swojej niemocy i potrzeby troski.
Nie wiedziała, że wykłębiały się i te,
ociekające na ogrzmiałych brzegach rzeki
i żal nie do wyżymania na rozstajach.
Jeszcze nie po przeciąganiu
przez nogawki starszego mężczyzny
i dostępności alotropowych odmian nieba
dla nosicieli spodni w kolorze indygo.
Nie zawsze warto odejmować sobie od ust,
bodaj zdrowaśki, niekoniecznie za pokutę.
Chodzi o ten czas, dla instynktu samozachowawczego.
Na kilka przemyśleń później.