Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Taniec w rytm piszczałek
#1
Długo wahałem się, czy zamieścić to tutaj czy może w dziale z fikcją fanów. Sami oceńcie i w razie czego przenieść do właściwego działu.

Świeca dogasa, zaś atrament w moim kałamarzu z wolna się kończy. Kończy się tak, jak kresu dobiegają moje dni pośród żywych. Czas biegł nieubłaganie, zabierając ze sobą bezpowrotnie dni, tygodnie, lata i dekady. Pędził naprzód bez chwili wytchnienia, ja zaś ponad wszystko starałem się nadążyć za nim w tym okrutnym wyścigu. Niestety dziś już wiem, że choć bym nawet i poświęciłem całe swe życie, aby zatrzeć ślad po wydarzeniach owej straszliwej nocy, której przebieg mam zamiar opisać, nie starczyłoby mi czasu, żeby odkupić brzemię swojej winy.

Jedna noc. Jedna jedyna, zmieniła moje życie w piekło, zaś mą dusze uczyniła rynsztokiem, pełnym brudu i plugastwa. Sprawiła, iż nigdy już nie zdołam odzyskać poczucia spokoju i bezpieczeństwa. Dziś zasiadam by spisać to, co przez dekady starałem się z wyrzucić pamięci. Na próżno. Straszliwy ślad cały czas trwał w mej duszy i trwać będzie, aż do ostatniej mojej godziny na tym padole. Znak stawiony niepojęciem wyjętym z najgłębszego koszmaru. Piętno, którego nie wytrawi ni wino, ni opiaty, ni sen.

Sny... Niosą ukojenie, spełniają, choć na ulotną chwile marzenia, fascynację, skryte pragnienia.. Mogą Cię jednak również zatruć i zniszczyć. Mogą sprawić, że noce spędzisz na klęczkach, błagając bóstwa opiekuńcze by nie dały Ci zasnąć. Lecz choć błagałbyś ze wszystkich sił i tak w końcu nadejdzie chwila, w której bezwiednie ruszysz przez opętańcze królestwo bez granic, gdzie czas i przestrzeń zdają się drwić z przepisywanych im założeń, a tym, co realne lub tylko zmyślone włada bezrozumny byt, bez formy i kształtu. Tak też, gdy co noc zamykam oczy, niezmiennie, lecz zawsze od nowa, dopada mnie wizja tego, czego byłem świadkiem. Tego, co po za granicami pojęcia.

Będąc dzieckiem, bałem się ciemności, jak sadze jednak, nie ja jeden. Zdawała się pełzać i oblepiać, wibrować i tańczyć w koło, jak głodny czerw, nigdy mięsa nie syty. Dopiero jednak jak dwudziestoletni mężczyzna przekonałem się, dlaczego ciemność tak przeraża. Dlaczego ludzie palą lampy i świece. Tak łatwo bowiem pokonać dziś ciemność. Trzask zapałki i już. Zbawienna iskra wnika niczym kometa w smoliste mroki, dając nadzieje i odpędzając strach. Co jednak, jeżeli mimo to jasność nie nadchodzi? Gdy to, co czyha w ciemności pochłania światło. Z wolna i nieubłaganie, każda jego cząstkę, każdy foton, tylko po to by po chwili zacząć się do nas zbliżać. Dane mi było spojrzeć w oblicze szaleństwa, szaleństwa zrodzonego w nieskończonej nocy. Nocy, której nic, nawet słońce by nie rozświetliło. Czy wiesz, czego tak naprawdę się boisz, gdy nadchodzi zmrok? Ja wiem i dziękuj bogom, że nie musisz ze mną dzielić tego, co ja dźwigam na swych barkach od tylu lat.

Pokój i dusze straciłem ponad sześćdziesiąt lat temu. Byłem podówczas pomocnikiem laboratoryjnym w pracowni mego serdecznego przyjaciela, którego imienia ani profesji nie wymienię, by nie kalać jego pamięci, i nie burzyć przeświadczenia bliski, iż odszedł w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Mój druh, obok swej codziennej, związanej z badaniami pracy, od lat zafascynowany był tym, co zwał w rozmowach „Śniącymi”. Pracownię nocami zalegały dziesiątki woluminów i manuskryptów, bóg jeden wie skąd czerpanych. Dzień za dniem rok po roku, dopełniał on tajemniczy krąg, zapisując jego brzegi i wnętrze niezliczona ilością znaków, których ani dziś, ani nawet wtedy nie potrafiłbym odtworzyć. W zasadzie każda wolną chwilę spędzał nad księgami, których nazw nie wymienię by nikt już nigdy nie próbował nawet wkroczyć na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. Na ścieżkę, która kończy się gwałtownie w przepastnej paszczy czegoś gorszego od śmierci, co w każdym aspekcie wykracza po za, zdawałoby się, gruby mur sennych marzeń i rzekę wyobraźni. Nie wiem jak długo pracował nad swoim planem, na pewno jednak zaczął już na wiele lat przed zawarciem naszej znajomości. Fakt, że zawsze trzymał mnie z daleka od swych poszukiwań, a prośby o dopuszczenie do tajemnicy kwitował zawsze niezmiennym „Nie”, zdawał mi się wtedy kara, czymś niesprawiedliwym. Dziś widzę jednak, że jego upór ocalił mi życie.

Piątego roku od czasu gdyśmy się spotkali, w samym środku nocy, blady z przejęcia, oświadczył mi, iż „ dziś jest ten dzień. Dziś wkroczę w to, co ponad ludzkimi umysłami i pojmę to, co niepojęte.” Nie wiele wówczas rozumiałem z tych słów. Gdy nocna świeca spaliła się do połowy, wstąpił ów pieczołowicie sporządzany krąg, który raz za razem nazywał ‘Bramą”. Z grubej księgi począł czytać inkantacje, tak obłąkańcze w swych brzmieniach, że aż dziw, iż mogło je wydać ludzkie gardło. Choć pot zrosił mu czoło, a skóra przybrała odcień popiołu, nie ustawał w wykrzykiwaniu słów lub zdań, zdawałoby się, uformowanych z przypadkowo zbitych sylab, połączonych w niesamowicie długie, pozbawione przystanków dźwięki, to przechodzące w pisk to w charkot. Czymkolwiek była ta bluźniercza mowa, nie można jej było przypisać do żadnego języka na ziemi. Po zdaje się ostatnim, wyjątkowo gardłowym, brzmiący raczej jak nieartykułowane chrząknięcie okrzyku, w całej pracowni zapadła dojmująca, nienaturalna cisza. Cisza tak smolista i nieprzenikalna, że kojarzyć się mogła wyłącznie z bezkresnymi otchłaniami kosmosu. Wraz z ciszą nadeszło zaś ”to”.

Przestrzeń w koło kręgu poczęła wirować. Wpierw z wolna i leniwie, po chwili jednak już szaleńczo, niczym górski strumień spływający w dolinę. Materia raz za razem kurczyła się i rozrastała a kolory zlewały w jeden by już po chwili ponownie zostać rozproszone na miliony innych, niczym niezwiązanych. Jak urzeczony patrzyłem na to, co zdawało się być niemożliwe. „To nie może się dziać naprawdę” łudziłem się wtedy. Wewnątrz kręgu wszystko szalało w niepojętym, niesamowitym korowodzie pląsów, barw, refleksów i błysków. Na dodatek, ponad tym wszystkim, niczym jakąś bluźniercza korona, wykraczająca po za ustalone reguły wszechświata, formował się z esencji niepodobnej do niczego co wcześniej zdarzyło mi się widzieć, krąg z trzech kręgów i w trzech kręgach zamknięty. Zjawisko to było tak całkowicie odmienne od zasad matematyki czy geometrii, że nawet nie próbowałem się zastawiać czy pierścień jest jeden czy może trzy. W swej istocie, bowiem natura tego „czegoś”, będącego prawdopodobnie swego rodzaju oknem lub tunelem, zadawała kłam wszystkiemu, co dotąd odkryto w dziedzinie fizyki.

Wraz z pojawieniem się niesamowitego zjawiska, laboratorium wypełnił lepki, mroźny, napawający groza wicher. Uczucie związane z jego pojawieniem się było tak dojmujące, że aż wzdrygnąłem się, na myśl o niezmierzonych przestrzeniach pustki kosmicznej, z której niechybnie ów podmuch pochodził. Mój towarzysz stał jednak niewzruszony i obojętny na wszystko, co działo się po za wyrysowanym przez niego okręgiem. Jego twarz pełna była uniesienia, tak jak by widział coś, co jest sekretem bogów, coś, co dawało odpowiedz na wszystkie pytania dotyczące wszechrzeczy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, na co tak patrzył. Niesamowity tunel ponad szalejącą materią począł się rozwierać w swym matematycznym punkcie ukazując czerń tak nieskończoną, że już nigdy później nie użyłem tego słowa na określenie rzeczy ziemskich. On zaś ponownie wzniósł wzrok w tamtą stronę i wyciągnął ręce. Krzyczał z zachwytu i dziecięcej radości, wskazywał na coś palcem, lecz ja nie mogłem nic dostrzec.

Niemal w tej samej chwili dobiegł mnie dźwięk. Dźwięk, o którym nigdy już nie będzie mi dane zapomnieć. Tysiące tonów i gam. Miliony miar w miliardach taktów. Wszystko wyło i piszczało, a fale przeraźliwej melodii wykraczającej po za nuty i muzyczny ład poczęły wdzierać się w moje myśli, już na zawsze je zatruwając. Piszczałki. Nic innego. Tylko piszczałki. Przeraźliwe, obce, pozbawione sensu i ładu piszczałki, wygrywające opętańczo jedną i tą samą a zarazem inne pieśni. Nieszczęsny przyjaciel, bez jakiejkolwiek woli i siły począł pląsać w ich rytm, jednocześnie jednak całkowicie nie pod melodie. Jego ruchy były niezborne i obce, jak by to jakaś obca siła, skłaniał jego ciało do tego odrażającego w swojej formie tańca. Jego oblicze zaś poczęło się zmieniać. Ach, Boże, gdybym tylko mógł zapomnieć! Zapomnieć, co dostrzegłem wówczas w jego oczach. Przez ułamek chwili wyglądał jak by się bronił, jak by kurczowo trzymał swoje słabnące Ja, które zdawało się być rozbijane na proch przez To, co widział w otwartym przez samego siebie oknie.. Walka nie trwałą jednak długo. Zaraz potem jego twarz nabrała całkowicie bezmyślnego i pozbawionego sensu wyrazu, jak u śniętej ryby o źrenicach zaciągniętych mgła. Stał tak i patrzył swymi pozbawionym zrozumienia oczami w ową kosmiczną czerń, wyjącą piskliwymi dźwiękami, śmiejąc się przy tym jak wiejski idiota. Nie mogąc znieść potworności owych okropnych nut, wygrywanych z jakiejś niepojętej, spisanej przez obłęd partytury, zacząłem krzyczeć jak potępieniec i wołać go po imieniu. Wiedziałem jednak, że już go tam nie ma. Jego umysł rozpadł się jak figurka z porcelany, pozostawiając jedynie ciało. Nie mogłem już dłużej. Nie byłem w stanie patrzeć na strzęp rozumnej istoty, w jaki się przemienił w tej jednej przejmującej chwili. Wiedziałem, że już ani sekundy dłużej nie zdzierżę wyjących piszczałek oraz tego obłąkańczego śmiechu, śmiechu, w którym nie było ani barwy ani choćby krzty człowieczeństwa. Szlochając jak dziecko, chwyciłem stojący na stole mosiężny świecznik i czyniąc akt łaski, rozłupałem nim głowę mego przyjaciela. Świat zdał się wtedy pęknąć na pół i eksplodować. Kolory rozbłysły tysiącem odcieni a szalone dźwięki, podobnie jak jego śmiech, ucichły. Cisza, tak upragniona przeze mnie cisza, podziałała na mnie niczym obuch spadający na potylicę. Mój umysł wydał suchy trzask a ja sam zapadłem w zbawienne omdlenie, pozbawione snów i majaków.

Nie wiem jak długo leżałem nieprzytomny. Prawdopodobnie jednak kilka godzin, bowiem kiedy wreszcie podniosłem się z kamiennej podłogi, świece były do cna wypalone a wosk ściekający po kandelabrze zastygł w jakieś upiornej karykaturze sopla lodu. Zdawać by się mogło, że wydarzenia minionej nocy były tylko koszmarnym snem, tak realistycznym, bo zaprawionym opium. Mrzonkę tą szybko jednak rozwiał widok leżących na podłodze zwłok, z roztrzaskaną głową, których oblicze pokrywał nadal ten sam, bezmyślny, głupawy uśmiech.

Straszliwa prawda dotarła do mnie jednak w pełni dopiero po chwili, kiedy to podszedłem do ściany, na której wisiała złocona rama. W tym krótki momencie zdałem sobie, bowiem sprawę, że świat, który znałem umarł dla mnie bezpowrotnie, zmieniając się w swoje groteskowe odbicie, wypełniane już na zawsze strachem i degeneracją. Jaki inaczej, bowiem ująć słowami wrażenie, którego doznałem, gdy z nastaniem brzasku spojrzałem w rozbite zwierciadło i ujrzałem, miast własnej, młodzieńczej, twarz wyniszczonego starca o włosach białych jak śnieg, na których groza nie pozostawiła choćby cienia barwy!
Odpowiedz
#2
Sam nie wiem... Niby mi się podobało, niby nie mam się do czego doczepić, ale jakoś za mało tutaj almurica, a za dużo Lovecrafta...

Wiesz, zagrać cover to nie znaczy zagrać tak samo, tylko zagrać to samo, ale po swojemu, a tego mi chyba tu brakuje.
One sick puppy.
Odpowiedz
#3
Co racja to racja. jestem tego świadom. To opowiadanie napisałem w rocznicę smierci Lovecrafta, jako swoisty "znicz" dla niego. Całość opowiadania jest celowym zabiegiem. Chciałem tym samym sprawdzić na ile potrafiłbym kopiować jego styl, wczuć się w jego sposób konstruowania napięcia, puenty oraz zdań.

Bez obaw własny również posiadam, może niebawem znów coś zarzucę.Smile
Odpowiedz
#4
Chciałem tym samym sprawdzić na ile potrafiłbym kopiować jego styl, wczuć się w jego sposób konstruowania napięcia, puenty oraz zdań.

No więc powiem ci że potrafisz Big Grin
One sick puppy.
Odpowiedz
#5
Lovecrafta nie czytałam, więc nie wypowiem się na temat Twojego do niego podobieństwa, a jedynie co do opowiadania samego w sobie.
Masz niezły, pasujący do klimatu opowiadania styl bogaty w metafory i porównania. Miejscami nieco patetycznie, ale taka ma być konwencja. Dobrze wyszło Ci wprowadzenie w mocno pamiętnikarskim stylu, widać, że się wczułeś.
Sama fabuła sprawia, że czyta się z wypiekami i dreszczykiem Wink

Od strony technicznej drobne niedociągnięcia:
zaś mą dusze uczyniła rynsztokiem, pełnym brudu i plugastwa.
zaś mą duszę uczyniła rynsztokiem pełnym brudu i plugastwa.

Dziś zasiadam by spisać to, co przez dekady starałem się z wyrzucić pamięci. Na próżno.
Dziś zasiadam, by spisać to, co przez dekady starałem się z wyrzucić pamięci. Na próżno.
(en plus moim zdaniem lepiej brzmiałoby: "...co przez dekady na próżno starałem się wyrzucić z pamięci.", ale to już niuans stylistyczny)

Cię
W tej konwencji małą literą.

Mogą sprawić, że noce spędzisz na klęczkach, błagając bóstwa opiekuńcze by nie dały Ci zasnąć.
Mogą sprawić, że noce spędzisz na klęczkach, błagając bóstwa opiekuńcze, by nie dały Ci zasnąć.

Tego, co po za granicami pojęcia.
Tego, co poza granicami pojęcia.

Będąc dzieckiem, bałem się ciemności, jak sadze jednak, nie ja jeden.
Będąc dzieckiem, bałem się ciemności, jak sadzę jednak, nie ja jeden.

jak głodny czerw, nigdy mięsa nie syty.
Dziwny styl przestawny, nie lepiej byłoby po prostu napisać: "nigdy niesyty mięsa"? Nie+przymiotnik - razem!!!

dając nadzieje
dając nadzieję

Gdy to, co czyha w ciemności pochłania światło.
Gdy to, co czyha w ciemności, pochłania światło?

każda jego cząstkę
każdą jego cząstkę

tylko po to by po chwili zacząć się do nas zbliżać
tylko po to, by po chwili zacząć się do nas zbliżać

Pokój i dusze straciłem
Pokój i duszę straciłem

przeświadczenia bliski
przeświadczenia bliskich

Dzień za dniem rok po roku
Dzień za dniem, rok po roku

wykracza po za
wykracza poza

kwitował zawsze niezmiennym „Nie”
kwitował zawsze niezmiennym „nie”

zdawał mi się wtedy kara
zdawał mi się wtedy karą

Nie wiele
Niewiele

gardłowym, brzmiący raczej
gardłowym, brzmiącym raczej

nieprzenikalna
Tu Ci się wkradło jakieś dziwne słowotwórstwo Wink "Nieprzenikniona".

wyglądał jak by się bronił
wyglądał, jakby się bronił

nie trwałą
nie trwała

o źrenicach zaciągniętych mgła
o źrenicach zaciągniętych mgłą

świece były do cna wypalone a wosk ściekający po kandelabrze
świece były do cna wypalone, a wosk ściekający po kandelabrze

W tym krótki momencie zdałem sobie, bowiem sprawę, że świat, który znałem umarł dla mnie bezpowrotnie, zmieniając się w swoje groteskowe odbicie, wypełniane już na zawsze strachem i degeneracją.
W tym krótkim momencie zdałem sobie bowiem sprawę, że świat, który znałem, umarł dla mnie bezpowrotnie, zmieniając się w swoje groteskowe odbicie, wypełniane już na zawsze strachem i degeneracją.

Jaki inaczej, bowiem ująć słowami wrażenie
Jak inaczej bowiem ująć słowami wrażenie

Życzę weny Big Grin
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#6
Wyznam ze skruchą, iz mam nikłe pojęcie o interpunkcji i zdałem się na auto korektor Office'a
Odpowiedz
#7
W mojej opinii bardzo dobre i rzeczywiście pierwsze co nasuwa się przy czytaniu to Lovecraft. Jest klimat i dreszczyk emocji tak, że chce się czytać.
Odpowiedz
#8
Ja się dołączam do grona ludzi, którym się podobało. Fajny klimat Smile i również życzę weny!
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#9
Dziękuje za słowa uznania. Niestety, absynt się skończył a wena chwilowo uciekła....
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości