Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tak będę umierał, Sunny [tytuł roboczy]
#1
Cześć. Wstawiam coś dłuższego, coby nie popaść w samozachwyt, bo aż za dobrze przyjęliście moją miniaturkę. Kosić, krytykować i wytykać błędy poproszę. Wiem, że zapewne roi się od nich w tym tekście, ale jakoś sama nie potrafię ich wyłapać. Pisane kilka miesięcy temu pod wpływem piosenki "Deacon Blues", którą to usłyszałam we wakacje w radiu.

Learnt to work the saxophone
I play just what I feel
Drink Scotch whiskey all night long
And die behind the wheel
They got a name for the winners in the world
I want a name when I lose
Deacon blues



„Życie to gra i ty ją chyba przegrałeś. Ja nie chcę.” – Te słowa wypowiedziane przez Sunny, kiedy wynosiła pudła ze swoimi rzeczami do samochodu i zwracała mi klucze, zabolały najbardziej. Rzuciłem tylko smętne spojrzenie na jej chevy’ego znikającego za zakrętem i rozpłakałem się. Po raz pierwszy w życiu, jak dziecko.
A wiec moje życie jest tylko przegraną kupą gówna. Jestem zerem. Tylko, że ja wiedziałem to od dawna, jednak nie pozwalałem tym wiadomościom wypłynąć na wierzch świadomości, bo wiedziałem, że pociągnęłyby mnie za sobą w mroczną otchłań bezsensowności. Trzymałem się Sunny jak tonący brzytwy, bo to właśnie ona wydawała się sensem życia. Jakoś nie widziałem niczego innego. Pieniądze? Kariera? Sukces? Dla mnie to nie miało żadnego znaczenia.
Myślicie, że znów będziecie słuchać o trudnym dzieciństwie, ojcu alkoholiku i problemie z narkotykami? Nic bardziej błędnego. Od dziecka wróżono mi świetlaną przyszłość. Matka była wysokiej klasy chirurgiem, a ojciec pilotem. Nic więc dziwnego, że od małego uczono mnie, żebym poszedł w ślady któregoś z nich. Żadne z nich nie zwróciło jednak uwagi na to, czego ja chciałem, do czego ja miałem predyspozycje. A mnie wydawało się, że lubię to, co lubić mi każą.
W ten sposób, idąc w ślady ojca, zostałem pilotem. Wciąż mieszkałem z rodzicami na przedmieściach Bostonu. W sumie to połowę czasu spędzałem w locie, resztę marnowałem ze znajomymi albo oglądając telewizję. Nigdy nie traktowałem swojej pracy jakoś mega poważnie, chociaż podobno byłem dobry. Krążyły plotki, że to po tacie. Nie wiem, nie obchodziło mnie to.
Ojciec chciał, żebym wyprowadził się z domu, jednak matka była wciąż temu przeciwna, pomimo, że skończyłem już trzydzieści lat. Moi rodzice nie byli zbyt dobrym małżeństwem, jednak nie rozwiedli się. Może tak było im wygodnie? W każdym razie, nie dziwię się, że matka nie chciała zostać sama z ojcem. Na starość zrobił się jeszcze bardziej upierdliwy i wymagający niż wcześniej. W dodatku odzywał się Alzheimer, więc musiał wcześniej iść na zasłużoną emeryturę. W każdym razie to głównie matka była powodem, dla jakiego nie wyprowadziłem się z domu. Zawsze miałem z nią dobry kontakt, a ona troszczyła się o swojego jedynego syna. W pewnym stopniu byłem od niej uzależniony.
Kiedy poznałem Sunny, chodziła po plaży na boso ubrana w strój kąpielowy. Miała takie intensywnie niebieskie oczy, złote włosy i lekko opaloną cerę. Zdecydowanie była słoneczną dziewczyną. Nikt nie miał takich malutkich, malinowych ust jak ona, ani też u żadnej innej nie widziałem tego jasnego błysku w oku, kiedy się uśmiechała. Spędziliśmy razem kilka wieczorów, a potem musiałem już wracać do domu. Czułem się, jakbym był zakochany. Po raz pierwszy w życiu, mając trzydzieści pięć lat.
Nie żebym wcześniej żył w totalnym celibacie, bo byłem dość przystojnym mężczyzną, ale żadna kobieta nie miała tego czegoś. Zjawiały się i znikały, nie pozostawiając niczego po sobie. A Sunny zostawiła w mojej pamięci odcisk ciepłej dłoni i słonego zapachu bryzy znad oceanu. Nic więc dziwnego, że po miesiącu spakowałem walizki i przeprowadziłem się do Kalifornii, by być bliżej niej. W ciągu dwóch miesięcy mieszkaliśmy już razem.
Ona była kobietą wyzwoloną. Miała totalnie gdzieś wszystkie zasady i to czego nie wypadało robić. To było wspaniałe, że była ze mną, bo chciała. Nie dlatego, że gonił ją wiek, czy cokolwiek innego. Ja jednak zacząłem ją z czasem traktować jak matkę. Uzależniłem się od niej w pełni. Jej życie było moim. Robiliśmy wszystko razem, bo ja sam jakoś nie potrafiłem. Ciągle mówiła, że muszę zacząć myśleć i żyć samodzielnie. Że nie może być ciągle moją matką i potrzebuje partnera, a nie dziecka. Kochałem ją chorą miłością. Była tylko moja.
Kiedy umarła moja matka sytuacja się pogorszyła. Poczułem się podwójnie samotny i teraz widziałem na horyzoncie tylko Sunny. Jej krągłe biodra, pełne piersi i talia osy przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Nie mówię, że nie odczuwałem pociągu seksualnego w ogóle. Po prostu przestała mnie kręcić jako kobieta. Nie chciałem uprawiać z nią seksu, bo czułem, że przez to w jakiś sposób się ode mnie oddali, że wszystko się zniszczy.
Wtedy pojawiły się inne kobiety. Każda różniła się od Sunny. One rozpaczliwie pragnęły miłości. Za wszelką cenę. Nie dziwcie się mi więc, że je wykorzystywałem, a potem wracałem do Sunny niczym piesek. Ona musiała o wszystkim wiedzieć, ale starała się pozostawać wierna. Taka była jej zasada. Albo jest z jednym, albo z żadnym. Ja tego nie potrafiłem. Potrzebowałem jej tak samo, może nawet bardziej, jak tamtych kobiet. Wtedy też poczułem, że moje życie wcale nie jest takie, jak mi wmawiano. Nie potrafiłem się odnaleźć. Zawsze miałem kogoś, kto mnie prowadził. Z Sunny było coraz gorzej, czułem jak się od siebie oddalamy.
Zacząłem ostro pić. Nie mogłem znieść widoku jej twarzy. Kochałem ją, a jednocześnie nienawidziłem. Za to, że nie potrafię sobie poradzić. Zwolniłem się z pracy, wolałem nie narażać życia innych osób. Sunny, jak to miała w zwyczaju, pocieszała mnie i próbowała pomóc. Bo wbrew pozorom, była z niej bardzo dobra osoba, ale nie dała sobą pomiatać i rządzić. To musiało być cudowne. Robić coś z własnej woli, nie dlatego, że ktoś ci każe. Spędzałem całe dnie na sofie, przed telewizorem z butelką ginu. Sunny wracała z pracy, a ja nie byłem nawet w stanie wstać i się z nią przywitać.
Oczywistym był więc fakt, że po miesiącu spakowała swoje rzeczy i stwierdziła, że się wyprowadza. „Tobie nie da się pomóc, a wiesz dlaczego? Bo ty nie chcesz pomocy”, mówiła, wrzucając sukienki to pudeł. „Przykro mi John, próbowałam. Jest mi strasznie przykro, że nam się nie udało”, to zdanie wciąż śni mi się po nocach. Nie chciała być ze mną, pomimo, że mnie kochała. Silna kobieta.
Plątałem się przez kilka dni po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć miejsca. Wychodziłem tylko po to, żeby kupić alkohol. Któregoś dnia z kolei znalazłem za łóżkiem starą gitarę, o której zapomniała Sunny. Bardzo ładnie grała, ale ostatnimi czasy przestała. Nic więc dziwnego, że nie wzięła jej ze sobą. Wyciągnąłem ją i niepewnie chwyciłem. Po kolei przypominały mi się piosenki, które grała Sunny i sam próbowałem je odtworzyć. Niezbyt mi to wychodziło, ale nie zrażałem się. Grałem z serca, to co czułem, a o czym nie mówiłem nikomu.
Dzisiaj z rana wziąłem gitarę, spakowałem do auta i pojechałem przed siebie. Po przejechaniu kilkudziesięciu mil, w końcu zatrzymałem się koło pustej plaży. Wysiadłem z samochodu, trzymając koc i butelkę w jednej ręce, a gitarę w drugiej. Usiałem na piasku, tak jak kiedyś zwykliśmy z Sunny. Słońce właśnie górowało, odbijając się w oceanie. Niebo było niebieskie jak nigdy wcześniej. Bardzo ładny dzień, szkoda, że ja już podjąłem decyzję.
Wypiłem jednym haustem pół zawartości butelki i chwyciłem gitarę. Grałem stare kawałki. Zacząłem od Deacon Blues, poprzez Sweet Caroline, kończąc na American Pie. Nie robiłem tego perfekcyjnie, ale te piosenki były najczęściej grane przez Sunny. Nauczyła mnie kilku chwytów.
Przerwałem na chwilę granie, by wypić wielki łyk rozgrzewającego płynu. Czułem się coraz bardziej pijany. Jutro czwarty lipca. Szkoda, że nie zobaczę fajerwerków. Pamiętam jak z tatą oglądaliśmy parady. W Bostonie. A potem były fajerwerki. Najbardziej lubiłem te czerwone. Najbardziej rzucały się w oczy. Matka piekła ciasto w kolorach flagi. Zaraz, jakie to były... Czerwony, biały i niebieski. Tak, pamiętam. Co roku czekałem na to ciasto... I fajerwerki.
O boże, jestem coraz bardziej pijany. To już chyba czas. Nie wiedziałem, że... tak szybko skończę. Tą butelkę. Muszę wziąć gitarę. Sunny. Wstaję. Stoję prosto. Idę prosto. Niebieska woda. A masz gitaro. Będę tęsknić. Sunny zatonęła. Żegnaj Sunny. Było miło na tobie grać. Haha. Grać na niej.
Auto... Gdzie jest auto? Tutaj. O boże, ledwo co wsiadam. Kluczyki. Dźwignia do przodu. Gaz. Gdzie droga... Tutaj.
Tak będę umierać. Jak ci co przegrali życie.
Żegnaj Sunny. Mam nadzieję, że o mnie myślisz.
Odpowiedz
#2
No cóż, ja tu błędów nie widzę. Dobrze napisane. Szkoda, że puenta i w ogóle pomysł są bez sensu, imho.
Historia jakich wiele. Nic specjalnego. Ktoś mógłby się doszukiwać drugiego dna ( a na pewno będzie ), ale ja
jakoś nie potrafię go wyłapać. Wybacz.
3/5 za warsztat.
[Obrazek: Piecz1.jpg]

Pokój.
Odpowiedz
#3
Cytat:„Życie to gra i ty ją chyba przegrałeś. Ja nie chcę.” – te słowa wypowiedziane przez Sunny, kiedy wynosiła pudła ze swoimi rzeczami do samochodu i zwracała mi klucze, zabolały najbardziej.
Z dużej litery "Te". Kropka przecież była.

Cytat:Rzuciłem tylko smętne spojrzenie na jej chevy’ego znikającego za zakrętem i rozpłakałem się.
Chevy - takie to kingowskie.Smile Pozytywnie.

Cytat:Żadne z nich nie zwróciło jednak uwagi na to, czego ja chciałem, do czego ja miałem predyspozycje.
Wywaliłbym drugie "ja".

Cytat:Moim rodzice nie byli zbyt dobrym małżeństwem, jednak nie rozwiedli się.
Moi. Literówka.

Cytat:Na starość zrobił się jeszcze bardziej upierdliwy i wymagający niż wcześniej. W dodatku odzywał się alzheimer, więc musiał wcześniej iść na zasłużoną emeryturę.
Z dużej by pasowało.

Cytat:Nic więc dziwnego, że po miesiącu spakowałem walizki i przeprowadziłem się do Kaliforni, by być bliżej niej.
Kalifornii przez dwa "i" na końcu.

Cytat:Uzależniłem się od niej w pełni.
Coś mi tu nie gra, lecz co? Hmm.

Cytat:Nic więc dziwnego, że po miesiącu spakowała swoje rzeczy i stwierdziła, że się wyprowadza.
Po raz kolejny to stwierdzenie. Z racji tego, że to dość rzadko spotykany zwrot, rzuca się w oczy. I czytelnik czuje nadmiar.

Cytat:Nic więc dziwnego, że nie wzięła jej ze sobą.
Znowu.Big Grin


Krótko mówiąc, historia maminsynka, dla którego życie okazało się za ciężkie. Czy mi się to podoba? Tak, nawet tak. Fabuła jest niezła, ale zakończenie łatwe do przewidzenia, mało oryginalne. Strasznie uczepił się Ciebie zwrot "Nic więc dziwnego". Znalazłem też kilka innych pomniejszych błędów. Warsztatowo dość dobrze, styl płynny. Tylko to zakończenie sprawia niedosyt. Postaci przemyślane, sprawnie wykreowane.

4/5 bo końcówka to bodaj najważniejsze miejsce w tekście. Przynajmniej jak dla mnie.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#4
Cytat:
Cytat:Rzuciłem tylko smętne spojrzenie na jej chevy’ego znikającego za zakrętem i rozpłakałem się.
Chevy - takie to kingowskie.Smile Pozytywnie.
Kingowskie, niekingowskie, Chevy kojarzę głównie z piosenki "American Pie" Dona McLeana, a zresztą w Stanach rzadko kiedy używa się nazwę "chevrolet", nawet na reklamach jest "chevy".

Cytat:
Cytat:Żadne z nich nie zwróciło jednak uwagi na to, czego ja chciałem, do czego ja miałem predyspozycje.
Wywaliłbym drugie "ja".
To drugie ja pełni funkcje podkreślenia.

Co do reszty wytkniętych błędów się zgadzam i bardzo dziękuję. Końcówka przewidywalna, ale wzorowałam się na piosence i chciałam, żeby było zgodnie z nią. I czasem tak mam, że jakaś fraza się mnie uczepi i nie chce odczepić.
Dziękuję jeszcze raz.


Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości