Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Serce Anuli
#1
Tytułem wstępu.
Nie jest to może opowiadanie, które większość z was uzna za horror. Od czasu jakiegoś nosiłem się jednak z napisaniem „horroru klasycznego”, który w dobie fruwających flaków i bryzgającej krwi wyda się co najwyżej staroświecką opowieścią z dreszczykiem. Takie było moje założenie, a zdecydowałem się na cover opowiadania Mary Shelley. Miało być krótsze, niż te, które pisałem do tej pory, ale w trakcie strasznie się rozrosło, gubiąc chyba po drodze swój stricte „horrorowy” charakter.
Oczywiście przeniosłem opowiadanie na grunt polski. Jak już pewnie zauważyliście, unikam pisania hamerykańskich opowiadań. Zapraszam do lektury i oceny.



Serce Anuli


Na podstawie opowiadania „Mortal Immortal” Mary Shelley.

List znaleziony przez ekipę badawczą Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego w butelce odnalezionej w odwiercie lodowym na głębokości 3,5m.


Dzień trzynasty miesiąca czerwca, roku pańskiego tysiąc osiemsetnego i dwunastego.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen.

Zwę się Jędrzej Antoni Wiśniowiecki, zrodzony z matki Aleksandry i ojca Władysława w Pólku, w kaliskim powiecie, roku pańskiego tysiąc sześćsetnego i dwunastego, za panowania najjaśniejszego Zygmunta III Wazy, który nie jeno ukochanej Rzeczypospolitej władcą się jawił, ale i Szwedów królem.
W liczbach, którem podał pomyłki nijakiej nie ma. Mimo że doczesnym moim zdaję się młodzikiem być co najwyżej i nie więcej jak dwadzieścia i pięć wiosen mi dają, liczę ich sobie dwieście, a dokładnie mieć ich dwie setki będę dziewiętnastego dnia lipca, w którym to dwieście lat temu pan Stefan Potocki przez janczarów w jasyr był wzięty. Wtedy też wojska nasze aż do moskali stolicy podeszły glorii szukając. Zawierucha wielka narodzinom moim towarzyszyć miała, nie to jednak umysł ojca mego zaprzątało, gdy matka w połogu leżąc choroby krwotocznej dostała. Modlitwą do ojca w niebiesiech całen był pochłonien, by ten synowi pierworodnemu w zdrowiu na świat przyjść raczył, a i żonę ukochaną przy życiu zachował.
Nie to jednak treścią listu mego być powinno, a wypadek ów straszny, który na żywot mój dalszy wpływ miał i który żywot ów miał przedłużyć na Bóg jeden wie jak długo.
Wybacz mi, Ty, który list ów czytać będziesz. Mimo iż włos siwy skroni mej nie przyprószył, serce moje stare, a i dusza stara, a i maniery moje starczemu wieku przypadłe, tak i żem gadatliwy, gdy kto słucha, a i dygresyj wszelakich w mowie mej pełno, tak i z rzeczy jednej na drugą jako ta żaba z nenufaru liścia jednego na drugi li to dla zabawy, li dla roboty skacze, tako i myśl ma w trakcie jednym nie chodzi. Weź także pod uwagę, iż nie mam tyle baczenia na czas mijający co zwykły śmiertelnik, dwie centurie przeżywszy, dlategoż rozwlekłym me pismo wydać ci się może.
Bóg Wszechmocny w łasce swej bezgranicznej na świat wypuścić mnie raczył w zdrowiu, a i matuli mej niebogiej życie darował, mimo iż zdrowia krzepkiego odzyskać nigdy już dane jej nie było, tak i pomarła ze słabości gdy ósmy rok żywota rozpocząć mi było. Żal tedy ścisnął serce moje i ojca mego, który w melancholyi lat starczych dożył, co noc i do Boga Najwyższego i do świętych i do anieli za matuli mej duszy zbawienie koronkę zwykł odmawiać. Takom i rósł, wpoły sierotą, na ojca mego zagrodzie.
Jak to i w całej najjaśniejszej Rzeczypospolitej, ten co majątek posiadał, nie ważne jak marny jego skarbiec by się wydawał, a i nazwisko miał a i przodka wąsatego, któren to w wojnie jakowej z wrogiem narodu bił się, tak to i mój ojciec szlachcicem był postrzegan. Tytuł ów nobliwości nijakiej rodzinie nie dawał, bo i każdemu wiadome było iż poza zagrodą w zaścianku naszym bydląt za wiele nie było, ani też ojciec mój o zaszczyty nijakie ni szacunek wymuszony nie zabiegał, poza tym jeno, że pleban w kościele naszym ławę jedną rodzinie naszej przeznaczył, na której to wyściółkę lichą położył ku naszej wygodzie. Jadła więc na stole nie brakło, mimo że do stołów pańskich równać się nijak nie mogło, a i odzienie na sobie porządne z ojcem nosiliśmy, takie co jeśli nie bogactwem stroju, to czystością i schludnością nadrabiało.
O zasobności kufrów naszych piszę, bo i znaczenie ma to na dalsze opowieści mojej koleje. Do rzeczy, jednak, do rzeczy. Matki mojej śmierć żalem nieutulonym mnie okryła, a na pociechę z ojca mego strony liczyć nie mogłem, jako że tak samo jak i ja strapion był, o ile nie więcej. Mimo iż rodzina i bliższa i dalsza na wieść o śmierci matuli się zebrała, żaden z pociotków interesu w pocieszeniu przyniesienia nie miał dla podlotka młodego. Bardziej zainteresowane były dalsze ciotki i córy ich pocieszaniem ojca mego, a raczej wskoczeniem do jego łoża, nim całkiem wystygnie, poprzez wgląd na biedną i niewielką, ale zawsze zagrodę oraz szlachectwo tytularne, którego w naszej rodzinie ja i ojciec ostatnią gałęzią się ostaliśmy.
Takoż i byłbym się w smutkach swoich i zgryzotach utopił, gdyby nie przyjaciółka moja serdeczna – Anna z Leszczyńskich. Rodzice jej i w pozycji i w bogactwie ponad nami stali, jednakże pan Rafał Leszczyński ojca mego przyjaźnią dozgonną darzył i często ze sobą debatować mieli w zwyczaju to o sprawach politycznych, to o roli uprawie, to o tym kto ostatnio w karczmie warcholił. Takowo i pan Leszczyński i żona jego Barbara z Pomockich Leszczyńska zezwalali na dziecięcą przyjaźń moją z Anną, a gdyśmy w wiek dojrzalszy weszli, lat czternaście mając, gdy panny z dobrych domów jeno z opiekunką z młodzieńcami spotykać się mogli, wzrok w inną stronę kierowali swobodę nam dając spotkań, gdy tylko nadeszła nas ochota.
Szybkośmy się z sobą w Ani zadużyli szczeniacką, naiwną miłością, a że nikt nam w tym naprzeciw nie stawał, mogła nasza miłość kwitnąć. Jako jedno wydawać się mogliśmy, choć tak do siebie byliśmy niepodobni. Ja po śmierci matuli poważnym się stałem i do żywota ostrożnie podchodziłem. Ania, natomiast, żywa była niczym srebro, a na najwyższe drzewo pierwsza, a to po kaczyńce na bagnach biegała na grunt grząski ni na utopców nie bacząc. Ja w księgach siedząc wiedzę żem o uprawie roli zdobywał; rzec tu jeno muszę, że ojciec księgi miłował i choć bieda cisła, ni jednej nie zbył, choć za zbiór, który posiadał wieś całą mógłby zakupić. W dal teraz patrząc mniemam, iż to właśnie pana Leszczyńskiego ku ojcu memu szacunek budziło.
Nie o tym jednak mowa, a myśl ma ku innym sprawom biec powinna. Do Ani zatem. Byłaby z nas przednia para, bo i Leszczyński na zabawy nasze i spotkania zezwalając zdawał się jakoby zgodę niemą dawać na prospekt naszego ożenku, gdyby tak Bóg Ojciec zechciał. Jednakowoż ni pan Leszczyński ni żona jego chwili tej nie dożyli. Nocy pewnej zimowej na dworek wracając, kareta ich koło zagubiła i na trakcie się roztrzaskała. Konie zerwawszy się do stajni pobiegły, gdzie znaleźli je zdziwieni stajenni. Zaczęli tedy z pochodniami u sań szukać wielmożnych państwa, wiedząc, że leśnym traktem z Kalisza z wizyty u kasztelana Jana Opalińskiego wracali. Znaleźli niebawem karocę, a przy niej obydwoje Leszczyńskich bez ducha. Leszczyński przez wilki rozszarpion z szablą w jednej a pistoletem w drugiej ręce poległ, wokół niego zaś pokotem sześć basiorów jak cielaki wielkich ubitych szablą jego leżało. Pani Leszczyńska takowoż przez wilki naruszona była, w piersi jej jednak kula z samopału męża tkwiła. Najwidoczniej widząc, że watasze całej rady nie da, wypalił do małżonki ukochanej, w sercu widząc, że nie od śmierci ją chroni, lecz od bólu.
Tak to Anna z Leszczyńskich sierotą się stała w wieku lat piętnastu. O tyleż żałość jej większa od mojej była, że mi choć ojciec się ostał opiekunem a wsparcie w nim mając a pocieszenie od ukochanej, równowagę odzyskałem. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że w smutku i sromocie żywota swego Ania dokonała. Iskra boża, którą Najwyższy tchnął w nią w chwili narodzin tak jasnym blaskiem gorzała, że nawet tragedia tak wielka jak ta zgasić ni przyćmić jej nie mogła.
Kłopot jeno powstał co do majątku Leszczyńskich podziału. Wolą Pana Naszego, ojce Rafała i Barbary pomarli jedynymi dziećmi ich czyniąc. Nie miała zatem Ania ni dziadków ni wujostwa ni to po mieczu, ni po kądzieli. Za nic to jednak mieli dalsi krewni, co jak pszczoły do miodu, co to go bartnik nieroztropny przy pasiece rozlał, zjeżdżać się poczęli. Każden z nich na majątek baczenie mając pannie Leszczyńskiej za protektorów oddanych się jawił. Takie to ich oddanie mocne było, że o palmę pierwszeństwa do tej protekcji dwóch z nich pojedynek stoczyć chciało i nie wiadomo jakby to się skończyło, gdyby ich koniuszy batem nie przegonił. Ozwał się tedy pan kasztelan Opaliński tak sprawę rozwiązując: Anna do zamążpójścia pod jego pieczą zostać miała, majątkiem zaś miał zarządzać do czasu tego imć Opaliński jako nadzorca jeno, praw do niego nie roszcząc. Majątek ów zwrócon miał być Annie po ożenku, którą to umowę urzędem swoim sędzia grodzki pan Czarnecki asygnował. Jeśli zaś, czytelniku drogi ciepło wdzięczności wobec kasztelana kaliskiego poczułeś, wiedz, że nie z czystego serca propozycję ową złożył. Majątkiem jako posagiem operując, mógł on tak politycznie ożenek Anny ustawić, by męża jej wybrać samemu, który to w zamian na stanowisko wojewody, a może i senatora by go wyniósł. Odczuć mi dał to już na początku protektoratu swego, gdy od biedoty wyzwawszy psami chciał szczuć, gdym wizytę strapionej młódce przyszedł w dom jego złożyć jako przyjaciel jej serdeczny. Śmiechem jedynie wybuchł szyderczym, gdym o zamiarze zaślubin wspomniał. Na nic zdały się Ani mej lamenty i omdlenia.
Był takowoż tedy w Kaliszu doktorus alchemią się parający o nazwisku Sędziwojski. Za czasów świetności swej w Krakowie, czy Warszawie w zaszczyty on opływał i dostatki wszelkie, teraz jednak pracownię swą miał jeno, którą to ze sprzedaży eliksirów wszelakich utrzymać podołał. Mecenasa on nie miał, ni o łaskę wielmożów nie zabiegał. Nie leczył on także, jeno w przypadkach szczególnych, gdy do tego zmuszon był, zabiegi swoje odprawiał. Dziwili się takowoż mieszczanie skąd pieniądze na pracowni utrzymanie bierze i na składniki do eliksirów i badań prowadzenia, a że alchemią się parał, ludzie gadali, co z diabłami pakt podpisał i co noc jeden przez komin mu z nogawki pieniądze strząsał. Wierzyli w to wszyscy, zwłaszcza po tym jak Antoś Opaliński, kasztelańskie pacholę z płaczem z kościoła wybiegło, sędziemu jeno w mankiet żupana płacząc, jak to Sędziwojskiemu spod sukmany kopyto wystało i ogona kawałek, gdy na rezurekcji przykląkł w kościele. Nie jeden znalazł się tedy, który chciał Sędziwojskiego w te pędy rozzuć i na kopyto jego diabelskie popatrzeć, czy ogona w gaciach szukać. Zamknął się tedy Sędziwojski za drzwiami zawartymi a wyszedł jeno po tygodniu, gdy proboszcz list na niedzielnym kazaniu odczytał od biskupa krakowskiego, w którym ten zaświadczał iż waćpan Sędziwojski człek pobożny i z łona kościoła nijak wykluczon nie będzie, a i szacunek mu się należy jako cnót obrońcy. Tedy i lud mu odpuścił, lecz wielu jeszcze wierzyło, że list ten mocą diabelską był przesłany, a niejeden opowiadał, że po mszy proboszcz Wierzchowski godzinę mył ręce, tak od siarki mu zaśmiardły. Tak i my dziećmi będąc w złości zwykliśmy krzyczeć jeden drugiemu: „A żeby cię biesy sędziwojskie porwały!”
Nie był to jedyny kłopot, który człeka owego trawił. Sędziwojski badań swych prowadzić nie mógł, jako że procedury te ogromnie skomplikowane były i bez asystenta pomocy sam im podołać nie mógł, co frustrację na niego sprowadziło. Na czeladnika nikt do niego iść nie chciał przed zepsuciem czarcim strach odczuwawszy, mimo że doktorus sakiewkę ciężką obiecywał temu, co w pracy mu dopomoże, a sprawny i rozumny będzie. Zdziwaczał więc Sędziwojski do reszty, w badaniach swoich posunąć się nie mogąc, ni prośbą, ni groźbą, ni obietnicą pomocy czeladniczej nie nabywszy. Ni jednemu też do głowy nie przyszło z Sędziwojskim się bratać, na duszy spokój bacząc, zwłaszcza że ci co na czeladników do niego przyjęli, szybko uciekli, i jeno historie opowiadali krew w żyłach mrożące o zjawach, czartach i innych zjawiskach woli boskiej urągających.
Losu zdarzenie sprawiło, że wracając pohańbion z kasztelańskich progów, koło chaty Sędziwojowej przeszedłem i oko me na karcie papieru do drzwi przybitej zawisło. Był na niej inkaustem wyrysowany mieszek brzęczący i postać męska, a między nimi strzała, co mówić miało że sakwa taka tego czeka, kto w nauki do doktorusa przyjdzie. W formie takowej wieść tą Sędziwojski był zawarł, co by lud niepiśmienny wiedział, że czeladnika nadal on szuka. Widać po tem było, iż do ostateczności granic doszedł niesławny alchemik, jako że zrezygnował już z kandydatów na piśmie się znających, na rzecz prostych, niepiśmiennych, byleby tylko na służbę jeśli nie na naukę do niego przyszli. Żal zrobiło mi się biedaka, lecz ni jednej myśli więcej mu nie poświęciłem do ojca w smutku pogrążon wracając.
Nie mogąc pogodzić się z rozłąką dnie i noce rozmyślałem jak się z umiłowaną moją połączyć, nocy nieprzespanych nie licząc, ni dni, kiedym jako bez umysłu chodził, gdy nagle do zagrody naszej kasztelański parobek przybył jaj gęsich chcąc zakupić. Wkrótce też okazało się, iż zakup ów nie jedynym był powodem jego przybycia, jako że ni drobiu, ni jaj w kasztelańskich spiżarniach nie brakowało. Sługa ów wierny list od mej ukochanej przyniósł w którym wzywała mnie na spotkanie. Pisała, iż w nawie kościelnej świętemu Andrzejowi poświęconej drzwi się znajdują do przejścia, którym kościelny świece zapalić chcąc łazi. Tamtędy więc chciała się Anula moja wymknąć pod pretekstem do patrona mego modłów złożenia niezauważona, boć przecie kasztelan z żoną w drugiej ławie zasiadał, miejsce swoje tabliczką grawerowaną oznaczone mając. Tam też sprawę ważną a straszliwą przekazać mi miała.
Trzy dni do niedzieli owej odpustnej pozostały. Trzy dni, które mijały jak trzy wieki. Ojciec sam o zdrowie mnie wypytywał, bo zaiste, jakoby w gorączce po zagrodzie biegałem to ziarno rozsypując, to wodę rozlewając, to ptactwo strasząc. Z jednej strony radość straszliwa serce me rozpierała, bo nie tylko na spotkanie z lubą się radowałem, ale i na to że do knowań takich i sekretów zdolna dla mnie była, a i to że sama spotkać się ze mną zechciała. Kropla dziegciu jednakże beczkę mego miodu psuła, gdyż bałem się okrutnie usłyszeć cóż to za wieści straszliwe ma mi do przekazania.
Nadeszła w końcu owa niedziela, której takowoż się obawiałem jak i doczekać nie mogłem. Wyruszyłem tedy z ojcem konno do Kalisza prawie zmysły postradawszy na tempo jakimśmy jechali, przez co na ojcowskie gromy oczami rzucane spod brwi gęstych narażon byłem. „Strzeż się chłopcze myśli nieczystych na mszę jadąc”, rzekł mi, „bo choć zapał w tobie, toć nie święta to gorączka co głowę twą rozpala.” Takoż zbesztany ściągnąłem wierzchowca mego lejce, tempem bardziej pobożnym w dalszą drogę się udając z głową opuszczoną. Wiorst tych kilka milami się zdawało i ani pogoda przyjemna, ni droga równa, ni ptactwa śpiew rozchmurzyć mego czoła nie zdołało, pókim do bram kościoła nie dotarł. Tam dopiero przestrach wziął mnie lekki, gdym pomyślał, że liścik ten nie mej ukochanej ręką mógł być napisan, lub że rozmyślić się mogła. Ojcu zwinnie w tłumie umknąwszy ruszyłem tedy w nawy patrona mego kierunku, by jak najbliżej drzwi owych przecudnych stanąć. Świece już się paliły, więc kościelny dopełnił swych przy nawie obowiązków; droga stała dla mnie otworem. By jednak podejrzanym współwiernym się nie wydać, przed nawy ołtarzem przyklęknąłem i przeżegnawszy się ku drzwiom owym krokiem raźnym ruszyłem całą posturą swoją kongregacji oznajmiając iż w sprawie oficjalnej z kościelnym, a może i z samym proboszczem się udaję. Gdy tylko drzwi owe za mną się zawarły o mur chłodny plecami się oparłem a powietrze ze mnie, jako z miechów przy organach uszło. Stojąc tam słyszałem szepty przygłuszone z kościoła dochodzące, które powoli przycichały, by całkiem zamrzeć gdy rozległ się głos organ ku dzwiękom „Krystus panem je”. Lud zgromadzon śpiewać zaczął i eucharystia kołem swoim w niebie ustalonym się potoczyła.
Jużem nadzieję tracił „Agnus Dei” słysząc, a Anuli mej nie widząc, gdy drzwi się otwarły niewiele i głos mej ukochanej żem usłyszał. „Nic to”, rzekła do kogoś kto przed drzwiami stał. „Powietrze ciężkie i myśli o rodzicach mech głowę mę zmąciły zawrót przynosząc. Rzeknijcie Janinko ciotuchnie słowo, co powietrzem chłodnym w przejściu przy nawie pooddycham, bo ni słowa z liturgii stracić nie chcę, przeto przed bramy nie wychodzę, a w miejscu tym świętym chłodu jeno zaznam.” Tak to ukochana moja zmyśliła, co by i Opalińskich i ludzi co przed drzwiami tymi stali w błąd wprowadzić, by fortelu naszego nie spostrzegli. Tedy drzwi szerzej się rozwarły, a w poświacie z nich bijącej ujrzałem postać Anuli mojej, niby anioła jaśnistego, któremu świetlisty wiatr włosy ułożył. Szyję jej smukłą łańcuszek okalał, na którym nie krzyżyk, jako to w modzie panien ówczesnych bywało, a okrągły wisior był zawieszon w którego środku kwiat gwieździsty klejnotami wysadzany się znajdował – po jej matce pamiątka. Długo by pisać jak cudnym zjawiskiem być mi się zdała, lecz ni czasu, ni słów, ni kunsztu mi nie staje, by sprawiedliwość mu oddać. Jedno rzeknę tylko, że taką ją właśnie do kresu dni moich pamiętać będę.
Serce w piersi mi urosło na widok mej lubej, a gdy tylko drzwi zawarła podbiegłem do niej, a ona do mnie w uścisku serdecznym pocieszenie znajdując za wszystkie krzywdy przez los nam zadane, gdy tylko usta nasze do się przywarły w braterskim pocałunku. Szybko jednak od siebieśmy odskoczyli, wiedząc, że czasu niewiele do mszy końca nam zostało. Rzekła ona tedy słowa, które jako sztylet serce me raziwszy ból jeno mroźny ostawiły. Opaliński kandydata na męża Anuli mej znalazłszy, łowy urządzić nieledwie niedziele nazad kazał, co by się panna ze zmówionym swoim spotkać miała okazję. Narzeczony ów to pan Godlewski, wojewoda poznański, wdowiec w latach posunięty, na młodą żonę rad jednak niezmiernie, zwłaszcza by majątek jej ze swoim połączyć. Zaklęła mnie tedy Anula na świętości wszystkie, bym ratować ją zechciał, jeśli miłość ma do niej tako gorąca była, jakom jej przyrzekał. Rady jednak nijakiej żem na to nie miał, bo by Anulę moją ratować, przyszło by mi ze dworu kasztelańskiego ją porwać i w świat uciec, a funduszy na to znikąd zdobyć nie mogłem.
Pamiętam do dziś jak rzekłem jej: „Przecie do Sędziwojskiego biesów w kompanię nie dołączę, a prócz niego nikt mi sakiewki na podróże nie da.” Spojrzała wtedy smutno na mnie ma ukochana rzekłszy: „Jaka tedy twa miłość, Jędruś, skoro zmierzyć się o nią w szranki nie chcesz choćby i z czartem! Rad ty byś bardziej był w ramionach wojewodzich mnie widząc i w łożu jego? Z przestrachu zwykłego i mą i swą radość chcesz zaprzepaścić?” Jużem miał jej wzburzony odpowiedzieć, gdy pocałunkiem usta mi zamknęła, po czym ku drzwiom pomknęła, rzucając jeno, bym do końca mszy odczekał nim wyjdę, by ludzie na trop schadzki naszej nie wpadli.
Usiadłem tedy na posadzce, ogromem wieści owej przytłoczony z myślami czarnymi się bijąc. Takiego też odnalazł mnie kościelny, po mszy świece gasić zdążający. Przeląkł się biedaczyna okrutnie, nikogo w zakamarku tym ciemnym się nie spodziewając, a i na dobre mnie to wyszło, bo miast zbesztać mnie gromko o obecności mojej kongregacji całej obwieszczając, zbladł jeno powietrze do się głośno wciągając. Rzekłem mu tedy, żem ku proboszczowi szedł, gdy nagle czapka, którą żem w rękach trzymał upadła, i schyliłem się by ją podnieść, bom jej w półmroku panującem dojrzeć nie potrafił. Poprowadził mnie tedy kościelny ów do plebana, który po mszy szaty liturgiczne zzuwał, obwieszczając iż Wiśniowiecki ma z nim sprawę. Przez drogę całą przemyśliwałem o cóż mógłbym klechę spytać, a jedyne co w głowie mej brzęczało, to sędziwojskie diabły, co je Anula moja wyśmiała. Takoż i spytałem proboszcza o słowo jego w tej sprawie, udając, jakobym w terminach u niego miał interes ogromny. Nie był on z pytania mego kontent, i z niechęcią jeno odparł, co słowo w Sędziwojskiego sprawie biskup sam rzekł i ani jemu, ani mi dysputować nie przystoi, gdy człek świętszy niźli my wyrok postawił. Mimo, że dyplomatyczne słowa jego były, zrozumiałem, iż chce mnie on do terminów u Sędziwojskiego zniechęcić, rzec jednak słowa przeciwnego do biskupa swego nie może. Podziękowałem mu tedy, ledwie co pomnąc, że grosza, com go od ojca na ofiarę pobożną dostał ciągle mam przy sobie, tako żem grosza owego klesze za poradę wręczył.
Gdym z kościoła wyszedł, ojcu rzekłem, iż sam później do domu wrócę, jako że sprawę mam w mieście. Brwi jeno poczciwiec uniósł, ni słowa nie rzekłszy, bo choć ciekaw był cóż za interes mogę ja mieć w odpustną niedzielę inną niż po straganach łażeniem czy z młodzieńcami innymi zbytkowaniem. Mniemam, iż rozmyślał, że sprawa ta z Anulą co ma wspólnego, tedy kiwnął jeno głową mówiąc, bym nie więcej jak trzy kwadranse zmarnotrawił, jeśli obiad chcę zjeść gorący co go służba przyrządza.
Spiął tedy ojciec konia na trakt pólkowski się kierując, a jam się przy bramie kościelnej ostał z myślą co mi się po głowie kołatała. Postałem tam jeszcze czas jakiś z chłopcami, com ich znał z sąsiednich wiosek, aż Opalińscy z afektu mego obiektem, Anulą moją, wyszli. Spojrzenie jedno, które mi spod powiek opuszczonych rzuciła, przechodząc sprawiło, żem decyzję, która w głowie mej się zaległa, natychmiast podjął. Pewnie już domyślasz się, ty, który list ów czytasz, iż decyzją tą było u Sędziwojskiego terminarz. Wyjścia innego nie widząc, za tchórza przez ukochaną wzięty być nie chcąc, a i biskupim słowem co nieco uspokojon, ruszyłem ku sędziwojskim progom.
Zakołatałem do drzwi pracowni jego, nikt ich jednak nie roztwarł, stanąłem więc przed domem owym na doktorusa czekając. Ukazał się on kwadrans później, krocząc niespiesznie z kościoła. Musiał wejść zanim ukryłem się za drzwiami nawy, bądź sam skrył się w kościoła zakątku, przed ludzi zawistnych spojrzeniem się kryjąc. Zaszedłem mu tedy drogę pytając, czy czeladnicza posada jeszcze u niego wolna i czy tyle gotówki płacić za nią zamierza ile ludzie gadają. Żachnął się z początku, myśląc, że drwić z niego przyszedłem, bo choć w bogactwa nie opływałem, toć przecie z szlacheckiego pochodziłem rodu, i gdzie mi tam na czeladź do kogo przychodzić, drugie zaś, żem piśmienny, a on już w takowych nadziei nie pokładał. Zapewniłem go tedy o intencjach moich szczerości, na co radością ogromną wybuchł i do pracowni jął mnie zapraszać, a i do asystury rad by był mnie od razu nagnać, gdyby nie to, żem pilną sprawą się wykręcił, a jeszcze na fakt ów baczenie dać mu kazałem, iż stałem przed nim w niedzielnym ubraniu jeno, nic więcej przy sobie nie mając. Doszedł on do zmysłów, za zachowanie swe o wybaczenie prosząc, tłumacząc, jakoby szczęścia nadmiar na głowę mu zaszkodził. Widząc, że wzrok ma cokolwiek mniej mętny o zapłatę żem go zapytał. Odparł zrazu, że dwa orty na tydzień dać mi może, na co żem oczy ze zdumienia otwarł, on jednak myśląc że zbyt małą zapłatę oferuje dodał jeszcze orta i grosza dla pełnej miary, jako żem piśmienny. Dziw zebrał mnie ogromy, gdyż na trzy orty ojciec mój dwudziestą część plonów na targ wysłać musiał, ja zaś otrzymać je z groszem miałem w każden tydzień. Takośmy na warunki owe wstępnie przystali, a odchodząc w stronę kościoła, gdzie koń mój był przypasan długo jeszcze żem pozdrowienia jego słyszał i dla mnie i dla ojca mego a i bezpiecznej drogi życzenia.
Gotowałem się na przeprawę trudną z ojcem mym, tu jednak radość ogromna mnie spotkała, gdyż po tem jakem już wytłuścił rodzicielowi memu w czem sprawa stoi, poparł on mnie mówiąc że jeśli z wzajemnością afekt mój się spotyka, jeśli panna rada mi i mej apsztyfikacji, tak i nad uczucie owo siły większej nie ma, a czartów i biesów sędziwojskich obawiać się nie muszę, bo więcej ich w ludzkiej postaci na sejmikach siedzi, niż u sędziwojskiego przez rok cały zagląda. Mówiąc to oko łzą mu się zaszkliło, i widno było poznać, iż o matce mej myślał słowa te wypowiadając.
Takowo mając ojca mego przyzwolenie, w poniedziałek roku Pańskiego 1628, dwudziestego szóstego dnia czerwca, w którym to dniu radość wielka nas doszła o wiktorii wojsk Korony pod hetmana Koniecpolskiego komendą nad szwedzkimi Gustawa żołdakami, która to wojnę Kujawy i Pomorze trawiącą, a i nałogi na wojsko zaciężne na lud nałożone zakończyć miała, rozpocząłem terminy u doktorusa Jerzego Sędziwojskiego. Bardziej służbą, jak terminem z początku pobyt mój u alchemika się zdawał. Pracownia jego o pomstę do nieba wołała nie bezbożnym czynem, a zamętem tam panującym. Zaiste na geniuszu imć Sędziwojskiemu nie zbywało, nie jeno, że rozeznać się w tem zamęcie mógł, ale i że do drzwi i końca pracowni bezpiecznie przejść zdołał. Wszelkie surowce, księgi, naczynia, tudzież zapiski na polepie położone były, a sposób na ich odszukanie jeno Sędziwojski znał, na stołach bowiem machiny i urządzenia wszelakie leżały tak poupychane, że miejsca na nic innego nie stało. Całości dopełniał zapach ziół, które Sędziwojski przy kominku suszył, a wszystko to w półmroku, co go jedynie ognia blask rozświetlał i świec parę po pracowni rozstawionych. Okna światła do środka nie wpuszczały, jako że osmalone dymem z kominka, czy też oparami innymi przy eksperymentach tak przydymione były, że świata przez nie zobaczyć nie szło. Wszystko to zaś gotowało się w żarze ogromnym, bo choć na zewnątrz spiekota, toć i kominek po ruszta drewnem załadowany gorąco swoje dokładał. W takowym obrazie, gorącu przemożnym i wśród refleksów rzucanych co przez ogień migoczący we flakonach maści wszelakiej się odbijał, łatwo było to zjawę, to biesa obaczyć, co to końcem oka dostrzeżon jeno być może.
Sędziwojskiego nie było w pracowni, gdym tam zaszedł, notę mi jeno zostawił, że przed południem wróci z surowców nowym zapasem, oraz bym zapoznał się z pracowni układem, do ognia dokładał i nie ruszał niczego co ze szkła zrobione, gdzie para, czy ciecz jakowa się zbiera, lecz jeśli miejsce bym nalazł na skrzyń trzech położenie, tak i niech miejsce owe przygotuję. Bardziej czartów i magii nieczystej bojąc się, niźli pracy rzetelnej, rękawy zakasawszy do roboty się wziąłem. Przestrogi pomnąc, te naczynia jeno żem dotykał, które puste. Zioła i korzenie w jedno miejsce zaniosłem, płótnem lnianym od siebie je oddzielając, a w miejsce, którem uwolnił garnki i miski z pracowni całej złożyłem. Przejrzały sędziwojskie stoły, w półkach miejsce się wolne ostało, w które księgi złożyłem. Nie minęło czasu wiele, a miejsce nie na skrzynie trzy jeno, a na trzy wozy się znalazło. Ruszyłem tedy do okien w wodę z amoniakiem uprzednio się uzbroiwszy, jako to służba nasza w zwyczaju miała. Nim Sędziwojski z zapasami wrócił, w pracowni całej jako taki porządek panował, a świece pogaszone stały, taka w pracowni całej jasność przez okna świeże wpadała. Takowoż i upał zelżał, bom okna na oścież rozwarł. Wlazł na to Sędziwojski do komnaty, rozejrzał się i do siebie mnie wezwał. Rzeknął, że na robotności mi nie zbywa i rad on z porządku jakim zaprowadził, jeno bym okien nie roztwierał, bo mikstury jego w temperaturze wysokiej dojrzewać muszą, a i żebym myć ich więcej nie zamyślił. Przystałem mu na to, dziwiąc się jeno, czemu woli on świecami dom rozjaśniać niźli słońca promieniami. Przemknęło mi nawet przez myśl, że posiada on sekreta różne, które to przed słońca światłem schowane być muszą, szybko jednak myśli owej się pozbyłem widząc w czym rzecz. Przez tydzień cały natrętnej dziatwy harce znosić zmuszeni byliśmy, która oknami czystymi zachęcona nosy do szyby co i chwila przyklejała sędziwojskiego czarta chcąc obaczyć. Jedno rzec tylko pragnę – nigdy już do okien czyszczenia żem się nie zabrał.
Nie będę cię, czytelniku drogi, zamęczał opisem pracy mojej, bo choć nie żmudna, to monotonna, tak i znużenie z powtarzania czynności tych samych wynikłe zrazu mnie opadło, gdy już fascynacja z novum zrodzona przyblakła w ogniu świec i kominka. Gdym już do porządków swoich doktorusa przekonał, eksperymenta jego z siłą wzmożoną ruszyły, jako że i surowiec i naczynia i solwenty miał pod ręką. Moją pracą było notować porządek surowca wszelakiego, wagę jego, kolor, zapach i rozmiar, nim do tygla przez mistrza był wrzucon, a następnie jaki efekt tego powstał i czy z zamiarem jego się spotkał. Nużącą praca ma była, jako że z ingrediencji różnych i w wielości i w sposobie przyrządzenia i w kolejności do mikstury dodania błąd mógł kryć się. Znużenie moje odganiała jednako myśl o rychłym mym z Anulą złączeniu, tym bardziej, że pan Godlewski kolejną wizytę u Opalińskich złożyć zamiarował, a to już o intencji jego względem panny znaczyć wiele miało. Jeśliby Opaliński na afekt jego ku młódce przystać zechciał, zmówiny na koniec spotkania owego odbyć się między nim a apsztyfikantem powinny, a wtedy zamiar mój niesławę na Godlewskirgo wielką by przyniósł, a afront ten przeogromny i ze mnie i z Opalińskiego wroga by mu uczynił – ja jako żem nicpoń, Opaliński zaś, że panny pod dachem nie upilnował słowem uprzednio za nią ręcząc.
Przez czas cały, jakem u Sędziwojskiego rezydował, pojąłem iż o czartach i zjawach opowieści z ludu prostego zawiści się brały, czy też z braku roboty lepszej. Rzec tu jednak muszę, iż istoty eksperymentów doktorusa do końca samego nigdy żem miał nie pojąć, tak i nobile verbum dać nie mogę, że prace jego porządku boskiego nie naruszały, zwłaszcza pod uwagę kondycję moją biorąc, która w długowieczności mojej rezultat ma, a która losu prostego zdarzeniem sprawiona. Pomocy szatańskiej nijakiej jednak alchemik nie doznawał z tego com widział, bo by i ku rychlejszego celu osiągnięciu był doprowadzon, niźli miesiące marnotrawił na mikstury jednej doskonaleniem.
Myśli me wtedy torem innym biegnąc nie baczyły ni na to co doktorus uzyskać chciał, ni też czy którą tam z mikstur za udaną uznawał, czy nie. Myślami przy Anuli byłem tak i we dnie jak i w noce, a żeśmy oboje w mieście przebywali, łatwiej nam było czy to z daleka się zobaczyć, czy to „przypadkiem” na siebie najść gdym na rynku dla pracodawcy mego zakupy czynił, ona zaś nad Opalińskiego służkami nadzór pełniąc baczenie dawała, czy aby produktów dobrych wybierają. Słowo niekiedy potajemne zamienić z sobą okazję mieliśmy. Pytała mnie wtedy ukochana moja wciąż i znów o pracę moją jaką u Sędziwojskiego wykonywałem, a i o zapłatę, jaką otrzymać od niego odłożyć zdążyłem.
Czas tedy najwyższy, bym plan nasz wyjawił. Szansą jedyną na żywotów naszych połączenie ucieczka była. Pieniędzy było nam potrzeba, jako że Anula, pomimo zamożności swojej z majątku ni grosza uszczknąć nie mogła, a w ukryciu i oddaleniu od ukochanych naszych żyć mieliśmy, a na zapowiedzi dać, a i do czasu zapowiedzi owych zamknięcia wyżyć, a i pokoje jakie wynająć, by mieszczanom dziwną się nie wydała para młodzieńców w karczmie mieszkających. Koniec końców na ślub wreszcie fundusze muszę zebrać, by i godnie wyglądać, a i proboszcza zniechęcić sumą nielichą od dopytania czemuż to w parafii swojej zaślubin dokonać nie chcemy. Tylko po sakramentu świętego zawarciu, który to glejtem kościelnym potwierdzon będzie, moglibyśmy bezpiecznie w strony rodzinne wrócić i u ojca mego w zaścianku zamieszkać, na majątki Anuli nie bacząc, bo raz że ich tak łatwo Opaliński z łap nie wypuści klauzuli małżeństwa zerwaniem się zasłaniając, a dwa, że i tak na przepadek posag cały by poszedł, co by panom i Opalińskiemu i Godlewskiemu groszem takowoż kieszenie, jak i gęby pozatykać.
Miałem ja tedy ortów dziewięć odłożonych, jako i wikt i opierunek darmom na czeladzi dostawał, a groszam szczędził na wszystkim, zbyt mało jednak to było by plan nasz cały w życie wprowadzić i to niezgodę wśród nas siało. Na ojca mego liczyć w tem względzie nie mogłem, bo gdym z zagrody do miasta wyruszył, musiał on parobka w me miejsce nająć by obowiązki moje odłogiem nie leżały, tak więc z zarobku on ode mnie mniejszego jeszcze, wydawać pensyję musiał. Wracałem tedy z targu jak niezdrów, a to w pracowni naczynie jakie z nieuwagi trącając, a to błąd w zapiskach robiąc, a to zioło inne niż potrzeba doktorusowi przynosiłem. Patrzył on tedy na mnie spode łba, usta w niemej złości zagryzając, bojąc się bym skarcony praktyk u niego nie zarzucił, jako że, jak sam to wspomnieć raczył, przez rok cały tyle się w badaniach swych nie posunął co przez miesiąc, odkąd u niego na czeladnika się przyjąłem.
Dręczony panny mej wyrzutami z głową spuszczoną i miną parszywą łazić w zwyczaju mieć zacząłem, przez co jeszcze na uwagi jej narazić się zdołałem, żem jako starzec zgrzybiały się zdawał, a radości życia tyle we mnie co sadła u niedźwiedzia, co się ze snu zimowego przez głód zbudził, a takim ponury, żem już biesom sędziwojskim kamrat. Bolały me serce słowa te okrutne i dusza cała przeciw nim buntowała. Przyznać jeno muszę, że prawdy tyle w nich było, że wprost im zaprzeczyć nie mogłem. Nie wydała się widzieć umiłowana moja starań mych, jeno wady same i przywary.
W takim ducha stanie, razu pewnego, miast ze swobody korzystać, zarzekłem w pracowni się ostać i doktorusa mego wspomóc, niźli na słowa złośliwe narazić, zwłaszcza żem widział, że końca badania jakiegoś bliski nocy całej nie przespał, kombinacje wszelakie sprawdzając. Ucieszył się biedaczyna z pomocy mojej prospektu i tłumaczyć mi zaczął pracy swej zamiary. Najwyraźniej nad eliksirem jakowymś pracował, przede mną nawet prace te w tajemnicy trzymając, a eliksir ów, mocy i wagi potężnej już to na ukończeniu był, a doktorus pracy ukończenia wyczekujący nie chciał tejże przerywać, zmęczenie jednak górę nad nim wziąwszy sprawiło, że miast pomyłki jakowej w finale pracy swojej się dopuszczać, wolał on na chwilę zdrzemnąć się mnie na podorędziu mając, bym przebiegu badania tego dopatrzył. Eliksir ów dojrzewać miał we flakonie szklanym, a proces ten miał nie więcej zabrać niż kwadrans. Przez ten czas, na ogniu niewielkim mikstura owa grzać się miała, aż z czerwonawej barwy refleksami powolnymi w złoty kolor zmienić się miała. Spytałem go tedy zaciekawiony o eliksiru owego efekta, co go tak skrzętnie przede mną chował. Rzekł on tedy: „Pomnisz Jędruś Anulę w któreś się zadurzył? Nie myśl jeno że nic nie wiem, bom ni ślepy ni przygłupi. Wiem kiedy ty z ochotą na targ ruszasz i wiem ile czasu na towarów nabycie ci schodzi, więc nie zaprzeczaj, gdy ci mądrzejszy prawdę gada.”
Widząc po wzroku mym spuszczonym, że w struną właściwą serca mego zagrał, ton zamierzony osiągając ciągnął dalej: „Otóż mikstury owej siła potężna sprawi, iż kto się choćby i łyk jej napije, nikogo nie pokocha i serce jego do niego samego tylko należeć będzie. Miej tedy baczenie, Jędruś, byś ust do niej nie zbliżył, bo o swej Anuli wmig zapomnisz i afektem jej już nie obdarzysz.”
To rzekłszy, rozłożył sobie posłanie na podłodze i raz jeszcze zaklinając mnie bym na mikstury ważenie baczył, kapotą się przykrył i zasnął. Cisza zaległa w pracowni, lecz w uszach mych słowa jego niczym dzwon na sumę wzywający dudniły, w głowie mej gorącej na grunt dobry natrafiając. Takom wtedy w nieroztropności swej obmyślił, że skoro panna ma na majątek jeno ma baczenie, a starań moich nie dostrzega, a przywary jeno widzi, a przy służkach swoich je wytyka, śmiechem perlistym się zanosząc z niedoli mojej, skoro możności z nią się złączenia żadnej nie ma, tak i lepszym by się zdało zapomnieć o niej i z myśli i serca ją zrzucić jako łach stary, a z miłości okopów uwolnion, życie spokojne a stateczne prowadzić u boku ojca mego, a po śmierci jego panem na zagrodzie będąc majątek pomnażać, aż takowa panna się znajdzie co oku będzie miła i tedy ją zaślubić na złość niewdzięcznicy, która sama z mężem starym zdala od domu żyć będzie. Zawziąłem się w sobie okrutnie nad ukaraniem panny srogim obmyślając, a i widokiem jej się upajając, gdy się spostrzeże, że na nic się zdają jej przytyki, a słowa słodkie, boć przecie ona sercu memu daleka i krzywdy mi ni mową ni uczynkiem zrobić już nie może, a wszystko to dzięki eliksirowi owemu cudownemu mocy.
Tak się w wymysłach owych żem zatracił, że prawiem nie zauważył, że w eliksirze owym zmiany zachodzą, o których to doktorus prawił. W czerwieni głębi smugi się złote pokazywać zaczęły, jakoby kto złoto roztopione wlał. Coraz to i coraz więcej smug owych pojawiać się zaczęło, aż mikstura cała z czerwonej w bladoróżową barwę przeszła, ku złotu mieniącemu się kierując. Jużem miał doktorusa mego zbudzić, gdy myśl szalona w głowie mej powstała. Przytknąłem tedy flakon do ust biorąc łyk mikstury tej niewielki, na tyle mały, bym Aniulę z serca wyrzucił, lecz by serca swego całego w pole nieurodzajne nie zamienić. Mikstura owa woń przedziwną wydawać zaczęła, ni to różaną, ni to jak jabłka karmelem polane, co to je matula na święta Bożej Nocy w piecu grzała, ni też zapach kurzu pszennego, gdy kłosy dojrzały, ni to beczki dębowej w deszczu namiękłej. Gdym tylko łyk ów przełknął, ból ogromny w głowie mej poczułem, jakoby czaszka na pół mi pękała, otwór na środku czoła robiąc. Ból jako rozgrzane żelazo mózg mój przeszywające rozbłysnął w mej głowie, aż oczy przymknąłem, choć światłość ta nie z zewnątrz się brała, a z wnętrza mego czerepu. Gdym je otworzył, widok, którym ujrzał tak mnie przeraził, że flakon z rąk mych wypadł na ziemi się roztrzaskując, a płyn przeklęty rozlał się po posadzce z wolna wyparowując. Wydało mi się tedy, że w środku głowy mej oko wyrosło, które dopiero teraz na świat dokładnie spojrzeć mi dozwoliło. Jakoby studentowi, gdy szkło rzeczy zbliżające dano, by dokładnie pod nim przedmiot swych badań obejrzał, tako i ja świat cały z bliska obaczyć mogłem… Powiadam ci, ty, który list ów czytasz, chwili straszniejszej w całym swem życiu żem nie doświadczył. Zobaczyłem bowiem, jak świat cały ku zgniliźnie i rozpadowi dąży. Podniosłem ręce ku oczom i zobaczyłem jak z chwilą każdą skóra ma z chwili na chwilę obumiera, łuszczy się i odpada, jako włosy na mych dłoniach z cebulek się urwawszy ranę ostawiały, którą to robactwo podłe zaraz otoczyło krew z niej łapczywie pijąc. Mięso na rękach mych zwolna do gnicia się szykowało, niby zdrowe, a ku gniciu się szykując na kościach, które z sekundą każdą kruchsze się robiły zepsuciu ulegając. Z początku myślałem że przyszło mi zemrzeć, nim zrozumiałem, że to co widzę, to świat i ciało moje ku śmierci pędzące nie tyle nagłej, co z każdą sekundą bliższej. Zrozumiałem, że choć żyć mi przyjdzie może i ze czterdzieści lat więcej, to już teraz ciało me ku gniciu i zepsuciu się szykuje. Takowe zepsucie i ku destrukcji pęd zobaczyłem we wszystkim wokół: i w kwiatach, które pięknem swym maskowały fakt iż przecież martwe w wazonie stoją, warzywa z targu przywiezione zdały mi się trupami na pożarcie rzuconymi. Zobaczyłem czym jesteśmy – kupą mięsa gnijącego przez robaki oblazłego, które to robactwo własną drogą ku śmierci i zepsuciu pędzi.
Brzęk flakona na podłodze rozbitego zbudził Sędziwojskiego, który oczy zaspane przetarłszy płyn na posadzce widząc wnet zrozumiał, że eksperyment dziełem życia jego będący na marne poszedł. Dopadł tedy do mnie i za szyję schwytawszy dusić począł, ja zaś przerażony nie broniąc się patrzyłem jeno na czaszkę gnijącą nieledwie skórą zepsutą i po części martwą obciągnięta była, takowym bowiem lico jego się zdało. Nim żem przytomność stracił, dostrzec jeno zdołałem, wzrokiem gasnącym, że zepsucie moje mimo że postępuje, wolniejszym się zdaje aż tak, by w końcu dostrzec już go nie mogłem, choć mogła być to zmysłów moich jeno ułuda gdy świadomość ma gasła.
Gdym już do zmysłów wrócił, ujrzałem nad sobą lico doktorusa zmartwione. Nie wydawało już mi się ono ku śmierci dążące. Gdym wokół siebie spojrzał, zobaczyłem że świat cały do normalności powrócił, a może to mi jedynie złudzenie przeminęło, co mi oczy widmem zepsucia pokryło. Trzymał Sędziwojski głowę mą w swych dłoniach, po imieniu łagodnie mnie wołając. „Wybacz mą porywność, chłopcze kochany,” rzekł do mnie „przez głupotę swoją małom cię życia nie pozbawił”. Nie wiedział tedy starzec, że nie z siły jego, a z eliksiru działania zemdlenie moje powstało. „Cóż tu zaszło, mów zaraz”, dopytywał.
Skrzętnie tedy przed nim ukryłem to, żem się eliksiru jego napił. Rzekłem jeno, że gdy kolor zmieniać on zaczął przeląkłem się, że być może moment ów ważny przegapiam, więc porwałem flakon i ku niemu biegłem, gdy nagle gorący stał się on w mym ręku aż tak, że z poparzonych palców wyślizgnął się i na podłogę upadł tłukąc się i zawartość swą marnotrawiąc. Zasmucił się tedy Sędziwojski, siebie i zmęczenie swoje za niepowodzenie obwiniając. „Prawiem cię zabił”, rzekł zasmucony, „więc i trzymać tego przeciw tobie nie będę, Jędruś, jeśli odejść z terminów mych zechcesz. Proszę cię jeno, byś o tym co tu zaszło nikomu nie rozpowiedział, a bądź dobry słowo łaskawe o mnie rzec, bym okazję miał jeszcze do pomocnika innego znalezienia.” Wstał tedy i do kufra podszedł, a otwarłszy go sakiewkę pokaźną z niego wyjął. Wręczył mi ją tedy, a było tam grosza co by na rok cały z nakładem na pensyję moją starczyło, raz jeszcze prosząc, bym język za zębami trzymał gdy trzeba, a słowo łaskawe rzekł gdy inna potrzeba zajdzie, by imienia jego jeszcze bardziej nie zszargać, niż już zelżone było, a może i reputację doktorusa nieledwie podnieść.
Poczułem tedy, jakoby niebiosa w końcu przychylne mi się stały. Nie dość, że u Sędziwojskiego pracę żem zakończył, toć i pieniędzy przy sobie miałem co nie miara, a i od afektu okowów uwolnion byłem. Osiodłałem tedy konia i ruszyłem tedy na dwór Opalińskich, by dziewce okrutnej ukazać, jaki jej wzgarda skutek przyniosła. Spotkałem ją, gdy wraz ze służkami na rynek ruszała. Dojrzała mnie jakom jechał i w oczach jej zajaśniał blask, którego wcześniej nie dostrzegałem. Rozpromieniła się cała na mój widok, a twarz jej rozjaśnił uśmiech szeroki. Ja natomiast… ja jużem miłości do niej nie czuł, jako rzekł starzec. To com poczuł, to uwielbienie bezgraniczne i oddanie. Nie bacząc tedy na służki i wszystkich co patrzeć mogli, zsiadłem z konia i ku niej pobiegłem, a ona ku mnie, wpół drogi w ramiona swe wzajemnie wpadając. Rzekła ona tedy, żem nigdy jeszcze tak młody, promienny i wesół jej się nie wydawał, a od trosk wolny. Ja, natomiast zapewniłem mą ukochaną, iż pieniędzy mam i z zapasem na wszystko cośmy sobie umyślili. Nie bacząc tedy na służek i opiekunki jej protesty, wskoczyła w siodło, ja zaś za nią na oklep się wdrapując spiąłem rumaka i jakeśmy odjechali. W drodze jeno w zagrodzie ojca mego postój uczyniliśmy, by o zamiarach naszych spełnieniu mu opowiedzieć, a klęknąwszy błogosławieństwo otrzymać.
Ruszyliśmy tedy do Kutna, by jak najdalej od Opalińskiego i Godlewskiego się ukryć. Pokój mieszczański nająwszy, do plebanaśmy się udali, o zamiarze sakramentu powzięcia go informując. Zgody Aniula nie potrzebowała, jako że i rodzice i krzestni jej pomarli, sama więc o ożenku swym stanowić mogła, ja zaś pismo od ojca przedstawiłem, gadając klesze, jak to ojciec mój ledwie co z wojny z Gustawem powraca i słowem swem o błogosławieństwie swoim rychło zaświadczy. Rzekliśmy też, iż majątki nasze w Straszewie przez Szwedów spalone, a dlategośmy się w strony te udali, że jaśnie wielmożny król Zygmunt III majątek ojcu memu za zasługi miał w okolicy Łanięt darować, a że słowa nasze poparła ofiara sowita, tak i pleban w sumę następną zapowiedzi ogłosił.
Ślub wzięliśmy cichy, rodzinę i przyjaciół na wesele już w Pólku zaprosić planując, i takowoż się stało. Na biesiadę Anula Opalińskich także prosiła, od nich jednak jeno urzędnik przyszedł, by majątku jej podział ustalić. Jakeśmy zamiarowali, Anna z Leszczyńskich Wiśniowiecka zrzekła się na rzecz kasztelana kaliskiego Jana Opalińskiego, jej dotychczas opiekuna, całego swego majątku, prócz kilku pamiątek rodowych na mocy umowy owej haniebnej, po śmierci Leszczyńskich spisanej. Bez żalu rozstawała się Anula z dworem pustym, bo i przez lat kilka odwyknąć od niego zdążyła, a i sale puste matkę i ojca jej przypominały, przez co serce jej się krajało na sam jego widok. Tak i Opaliński z Godlewskim na spółkę majątek Leszczyńskich rozebrali, nas w spokoju ostawiwszy, a to przecież z początku samego naszym było zamiarem. Takowoż żyliśmy sobie spokojnie w trójkę w domu ojca mego majątek niewielki pomnażając. Rychło też okazało się, iż z Anulą dziatwy mieć nie będziem, co ojca mego zasmuciło straszliwie, nam jednak miłość nasza za wszystko wystarczała.
Mijały lata, to spokojniejsze, to burzliwsze, dzień za dniem mijając. Tuszę, iż z siedem lat minęło, nim umyślny od Sędziwojskiego przybiegł, mówiąc, że pan jego na łożu śmierci leżący ze światem i ludźmi chce się pogodzić. Z sentymentu starego wyruszyłem tedy do doktorusa, on bowiem szczęścia mego obecnego dał podwaliny. Zawitałem tedy do jego pracowni, na środku której łoże ustawione było, na którym Sędziwojski dogorywał. Wszystko inne w pracowni takim samym być się zdało, jakim je zastał na czeladnika do niego się przyjąwszy. Leżał więc mąż ów mądry wśród nieładu okrutnego, a pierś jego nieledwie ruszała się, oddechem płytkim karmiona. Ucieszył się alchemik widząc mnie w drzwiach. Rzekł, iż o powrocie moim lat temu parę słyszał, tak jednak zajęty był badania swego powtórzeniem, że czasu nie znalazł by nas na majątku nawiedzić. Rzekł też, iż po wypadku owym zapisków odnaleźć nie mógł, tak i od początku powtarzać wszystko musiał, dodając iż w żalu odchodzi, eksperymentu nie dokończywszy. Odparłem tedy, iż żałości w sercu gościć nie musi, po raz pierwszy opowiadając jaki wypadek ów bieg miał, i że efekta eksperymentu tego zamierzone nie wynikły, bo nie tylko miłości z serca mi nie wyrugowały, toć przecież silniejszą jeszcze ją uczyniły. Rozwarł tedy usta starzec ze zdziwienia i w te mówił słowa: „Człecze nieszczęsny, cóżeś uczynił! Toć mikstura ta nie na serca była zmrożenie, a na wzroku otwarcie na świata śmiertelność, by własną powstrzymać. Dla siebie żem ją gotował, by w nauki głębie się zanurzyć bez strachu, że żywot zbyt krótki badania moje przerwie. Nikogom w życiu tak nie miłował, jak wiedzę, i jej to życie po wsze czasy poświęcić miałem, ty zaś wywaru skosztowawszy klątwę żeś na siebie ściągnął. Przyjdzie ci teraz widzieć, jak wszystko co kochasz świeżość traci i w pył się obraca. Zemrze twój ojciec, żona twa, dziatki, wnuki i ich wnuki, ty zaś świadkiem tego będąc z każdą ukochanej osoby śmiercią serca kawałek stracisz! Biada ci chłopcze…” i słowami tymi żywota dokonał.
Nic z razu ze słów tych sobie nie robiłem, wygląd mój młody tem tłumacząc, że i ojciec mój, lat sześćdziesiąt z kawałkiem przecie mając, nie na więcej niż czterdzieści wyglądał. Mijały jednak lata i Anula moja z młódki kobietą dojrzałą się stała, ojciec mój pomarł, ja zaś wygląd młodzieńczy zachowywałem. Dopytywała się tedy żona moja nieboga czym czasem z czartami paktu nie zawarł u Sędziwojskiego terminując, a tak mi dziurę w brzuchu wiercąc jak jeno żona potrafi, do zwierzenia o sprawie całej mnie przywiodła. Zdumiała się niepomiernie słowa te słysząc, nie tyle nawet pojmując, że przeżyć ją zmuszony będę, co zazdrością kobiecą zdjęta, że świeżość lica straci, podczas gdy ja zachowam je na wieki.
Doszło też, że nie tylko żona moja na wygląd mój niezmienny bacznie spoglądała, lecz i kaliscy mieszczanie, którzy produkty nasze na targu kupowali, a pamiętali me u Sędziwojskiego terminy. Oni także gadać między sobą zaczęli, iż wygląd mój mocą diabelską utrzyman, a że skorom z czartami za pan brat, takoż i produkta, które na rynku sprzedaję mocą czartowską hodowane, a grzech je spożywać, bo na duszy potępienie wpłyną. Przestali więc kaliszanie płody mej ziemi kupować, ja zaś służbę aż do Ostrowa z towarem żem słał, by tam zarobku szukać, a zmniejszył się zarobek ów znacznie, jako że i konie na dłużej z zagrody wychodziły, a i podatki w Ostrowie wyższe, a i parobków więcej słać żem musiał, co by i z miejscowymi radę sobie dali, a i ze zbójami jakowymi na trakcie, gdy z gotówką nazad wracali. Tak więc z czasem coraz gorzej się nam z Anulą wiodło, bo i grosza mniej w kufrze, a i na szykany ludu prostego obydwoje narażeni byliśmy – ja jako czarci kamrat, a ona jako czarownica, moją żoną będąc. Czary goryczy dopełniło, gdy parobków nagle brakować zaczęło; ni to się jeden pochorował, a to drugi zaniemógł. Robota w polu i w zagrodzie odłogiem leżała i choć w rekompensacie raz towary, raz gotówkę przesyłali, poczęło gospodarstwo podupadać. Zaradziliśmy tedy z Anulą, co majątek trza nam sprzedać i w świat wyruszyć, póki jeszcze w wyglądzie między nami różnica aż tak wielka nie była, by ludziom w głowy nakłaść, co ona bogata, tak i chłopca młodego na pieniądz łasego sobie naszła.
Jakośmy uradzili, tak i uczyniliśmy, i nim gospodarstwo w ruinę popadło, sprzedaliśmy, a ze smutkiem z ziemią rodzinną się żegnając ruszyliśmy w tułaczkę, by osiąść w tysiąc sześćset czterdziestym i siódmym roku we Francji, zawieruchą z Augsburgami targanej, gdzieśmy śmierć ukochanego dziecięcia – Zygmunta Kazimierza Wazy razem z krajem całym opłakali. Francja wyborem dla nas łatwym się stała, boć obydwoje my z Anulą z rodzin szlacheckich się wywodząc, językiem francuskim jako tako władaliśmy. Rozmyślała miła moja wpierw o Paryżu, lecz niepokoje, które tam Fronda siała, skutecznie nas w strony spokojniejsze popchnęła, tako i osiedliśmy w Bretanii grunt pod winnicę zakupiwszy od pana Klaudiusza II de Bretagne – hrabiego na tych ziemiach. Przeżyliśmy tam w szczęściu i względnym spokoju lat piętnaście, póki to okoliczni podejrzeń nabrali, patrząc na lico me, które czas tyle jeno zmienił, co włos jeden szronem poprószył.
Anula ma ze świeżości swej młodzieńczej nic nie zachowała, a co rano się budząc widziałem, że z zazdrością i złością w oku w stronę mą spoglądała, gdym jako młodzieniec z łoża żwawo wyskakiwał. Źle się między nami dziać poczęło, bo z zazdrości zrodzony jad powoli serce mej lubej trawił, co w złośliwościach i przytykach wszelakich przejaw miało, zwłaszcza, gdy wydało jej się, że na dziewczęciu młodem wzrok żem zawiesił. Razu pewnego słyszałem jak pod kościołem z kobietami innymi stojąc mówiła, że młodość ma chorobą wywołana, co choć urody mej nie zmienia, to w zamian wnętrzności moje trawi, które dwa razy szybciej się starzeją, niźli u człeka zdrowego, tłumacząc im że taka właśnie cena za twarzy mej świeżość. Gdy mnie postrzegła, zrazu zamilkła, sprawę sobie zdawszy, iż wywody jej żem słyszał. Bolało mnie serce widząc ją taką, nie na wiek jej baczenie mając, a na przywary jej, które z wiekiem tym przyszły. Wiedząc jednak, że losu memu sam winien jestem, nie skarżyłem się zbyt wiele.
Choć wiodło nam się dostatnio na ziemi bretońskiej, tłumaczenia żadne już nie starczały, by ludziom oczy zamydlić, jako że miłej mej czterdzieści i siedem już wiosen było, a ja wciąż na nieledwie dwadzieścia żem wyglądał. Takoż i sprzedaliśmy winnicę i wyruszyliśmy ku brzegom Anglii, niejako wraz z Karolem II Stuartem, który lata dwa wcześniej z wygnania wrócił, by tron ojca z republikańskiego pyłu odkurzyć. Żartem niekiedy wspominaliśmy, że na wesele jego z Katarzyną de Braganca wino przywieźliśmy.
Będąc w Anglii, a dokładniej rzecz biorąc w Walii, zamieszkaliśmy blisko Glyndwr, gdzie ludzi serdecznych spotkaliśmy, bardzo w charakterze nam, Polakom podobnym. Tam przedstawiliśmy się jako syn matką się opiekujący, takież bowiem wyglądem wrażenie sprawialiśmy. Tamże w spokoju przeżyliśmy wiele lat, nie zważając na religijną zawieruchę, nie tknięci przez Wielką Zarazę, ni polityczne niesnaski. Stamtąd patrzyliśmy jak w ojczyźnie ukochanej gaśnie szwedzka wojenna pożoga, by znów z tureckiej wznieść się strony. Tam też Anula moja żywota swego dokonała. Z wiekiem swym się pogodziwszy, w ramiona Świętej Panienki się oddała, jej obraz jakimś to sposobem z Polski przemyciwszy. Zaprzestała przytyków mi robienia, wdzięczność okazując za troskę, którą ją w jesieni życia objąłem. Smutek jeno twarz jej przyozdobił, który wpierw na karb starości nadchodzącej złożyłem, by później jeno o przyczynie jej prawdziwej się dowiedziawszy. Nie mogąc znieść myśli, że obowiązkiem jeno z nią związan pozostaję, w miłość mą wątpiąc, odkąd w łożnicy od siebie odstąpiliśmy, ukochana ma odebrała sobie życie, w liście jedynie Panienkę Przenajświętszą i mnie o wybaczenie prosząc, pisząc, iż odejściem swym wolność należną mi zwraca.
Zgodnie z wolą jej ostatnią, prochy jej w urnie do ziemi rodzinnej przewiozłem, roku pańskiego tysiąc sześćset siedemdziesiątego czwartego, w którym to hetman Sobieski, Lwem Lechistanu zwany, królem obran został. Nikt mnie z ludzi nie poznał, a cmentarza opiekunowi rzekłem, żem swym i Anny z Leszczyńskich Wiśniowieckiej wnukiem. Na pomnika rzeźbę grosza garść żem mu zostawił, a i w kościele kaliskim ofiarę, za otrzymanie której kościelny tam rezydujący na ojców naszych groby miał mieć baczenie. Wtedy żem ojczyznę miłą raz ostatni widział.
Wielem ziem od czasu tego zwiedził, nigdzie nie więcej niż lat osiem nie pozostając, by podejrzeń niczyich nie wzbudzać wyglądem mym niezmiennym. Mając na uwadze bólu ogrom, na jaki kondycja ma mnie skazała, na przemijanie i odejście miłości mej największej, nigdym już się więcej z kobietą inną nie związał tak, by zażyłość nasza w co więcej przerodzić się mogła. Lat już tyle przeżyłem, o stanie moim tak niewiele poznawszy. Żem jest długowieczny i klątwą młodości obłożon to wiem. Nie wiem jeno, czy ciało me na wodę, ogień, czy żelazo odporne, jako że ku sprawdzeniu tego nie było okazji. Myślałem lat wiele o tym, by za miłości mojej iść przykładem, życie swe sam kończąc. Nie wiem jeno, czy stan mój nie uczyni, że miast na sznurze życie zakończyć kark jedynie złamię i życia resztę na łasce innych spędzę, tajemnicy mojej ukryć już nie mogąc…
Lat tyle przeżywszy, zmęczon żem okrutnie i schyłku żywota wyczekując decyzję żem powziął by granice jego przetestować, a i na pożytek z nim ludziom wyjść. Podjąłem tedy decyzję, co by w lodów krainę wyruszyć, za pogłoską podążając, jakoby stwór z tkanki martwej zrodzon, życiem sztucznie natchnięty z naukowca laboratorium, tak bowiem alchemików zwą czasy temi, zbiegł, a krzywdy ludziom wyrządzał, i przed gniewem ich sprawiedliwym tu właśnie ukryć się miał. Obaczmy tedy, czy język z nim znajdę wspólny, gdy jako w nim tak i we mnie życie tli się, gdy nie powinno. Może i dla nauki dysputy nasze coś przyniosą. Jeśli zaś plotka to jeno, że ukryć tutaj miał się, toć i dla świata odejście me stratą nie będzie. Taki to mój pierwszy, a ostatni eksperyment – sprawdzić, czy ciało me pożytku z jedzenia, picia i ciepła pozbawione, żywotność swą nienaturalną zachowa.
Opowiedz, ty, który to czytasz, historię mą i zaświadcz, że w zgodzie z Bogiem całe swe życie przeszedłem. Jeśli zaś historie w Polsce mej ukochanej będąc słyszałeś o Jędrzeju Antonim Wiśniowieckim, Władysława synowcu, jakoby z czartami się bratał, zaświadcz o słów tych nieprawdzie. Jeśli zaś serce twe szczodre, list ten przeczytawszy, do kaliskiego kościoła farnego go prześlij – tam niech go w grobie Leszczyńskich złożą, jako ciała mego symbol, uprzednio przeczytawszy ludziom na przestrogę i ku ich wiedzy. Taka jedyna ma wola.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.



Pan Kracy
05/05/2010
One sick puppy.
Odpowiedz
#2
Bardzo ciekawe i wciągające także musiałem doczytać do końca, a zadania mi nie ułatwiłeś stosując tak archaiczny styl.
Czytając Twoje opowiadanie niezaprzeczalnie czuje się klimat "horrorowych" klasyków. Od razu skojarzyło mi się jakoś z "Diabłem w rękopisie".

P.S Zdradź mi. Spotkał Frankensteina ?.
Odpowiedz
#3
Dzięki za ocenę. I za porównanie do Hawthorna Big Grin

p.s. A to już temat na drugie opowiadanie Smile
One sick puppy.
Odpowiedz
#4
Po prostu...

Genialne!

Na początek ogromny plus za archaiczny styl. Trafiłeś tym w mój gust. Big Grin

„Mimo że doczesnym moim zdaję się młodzikiem być co najwyżej i nie więcej jak dwadzieścia i pięć wiosen mi dają, liczę ich sobie dwieście”
To jedno zdanie sprawiło, że po prostu musiałam czytać dalej :p

Potrafisz sprawić, że czytelnik nie może się oderwać od tekstu, a ja niestety musiałam czytać na raty. Uważam, że jest to dobry materiał na pełnowymiarową powieść. Mam nadzieję, że stworzysz dalsze części na temat przygód Jędrzeja. Najlepiej w postaci takich właśnie listów.

Dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. Genialna fabuła. Świetny pomysł i wykonanie.
Fragment, w którym opisujesz co się dzieję z bohaterem, po wypiciu eliksiru, po prostu powala na łopatki.

Pozdrawiam, Zuzia.
Cytat:Kiedy wypuszczam z papierosa dym
chcę poczuć to znów.
Bo nie wiem gdzie teraz jesteś Ty,
a chciałbym chyba byś była tu.
Odpowiedz
#5
Dzięki za ocenę. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się aż tak dobrego przyjęcia. Co do dalszych opowieści o Jędrzeju - pisałem tę raczej jako jednorazowy wybryk, choć kto wie do czego zdolna jest połechtana duma Big Grin

P.S.
(24-06-2010, 11:19)Ero napisał(a): a ja niestety musiałam czytać na raty.

Się ma dwójkę dzieci to tak bywa Big Grin
One sick puppy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości