Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sen
#1
Gdy małe dzieci zasypiają, strach je zostawiać same w pokoikach. Leżą na łóżeczkach, ale za sekundę mogą już spaść. Leżą na łóżeczkach, ale mogą wznieść się pod sufit z nienaturalnie wygiętym kręgosłupem i krzyczeć, że są opętane przez szatana. Sąsiadów pobudzi, no nie? I...wreszcie... leżą na łóżeczkach, ale mogą wejść w swój świat snu, gdzie nic nie dzieje się rzeczywiście, a istoty znajdują lubość i uciechę w łamaniu wszelkich praw. Rodzice, rodzice... nie zostawiajcie swych dzieci!

Dziewczynka, mała Joasia w małej piżamce, położyła się pod ciepłą pierzynką. – Mmm... mięciutko – pomyślała sobie naiwnie. Małe, naiwne dziecię! Dziewczyno, matka ci z pokoju ucieka!
– Mamuś nie!! NIE!!! – dziewczynka wyciągnęła małą łapkę za mamusią.
– Och, kochanie, śpij już – matka zdążyła objąć drzwi, patrzyła niespokojnie – Zostawię światło-o!
– Nie-e!! Będzie strasznie-e!! – załkała.
Gdy dziecko to powiedziało, wyobraźnia mamy została uruchomiona natychmiastowo. Szafa w pokoju małej już się otwierała i zaczęły się z niej wynurzać straszne macki rządne krwi i macierzyństwa jednocześnie. Pełzły powolutku do mamy.
– Jezu! – mama spanikowała – Śpij dobrze, Joasia!
Ciasno spięte w kok włosy i maminy fartuszek zniknęły już za framugą. Słychać było jak zbiega po schodach na parter. Macka zaczęła wić się u podnóża łóżka dziewczynki. Muskała cienkim koniuszkiem drewnianych brzegów, ale nie mogła dobrać się do ciałka bezbronnej dziewczynki.
– Joasia... – szepnęła macka.
Dziewczynka naciągnęła na nos kołdrę.
– Odejdź... – Joasia starała się być odważna, ale nieudolnie, bo macka tylko się zaśmiała.
– Pragnę tylko twej krwi... niczego więcej tylko ludzkiej krwi...
Asia naciągnęła mocniej niebieską kołdrę na nos, tak że się trochę pofałdowała.
– Nie jestem człowiekiem, nie mam nosa... – wyjaśniła mała stłumionym głosem.
Znowuż nie przeszło! Macka zaśmiała się, choć nie miała czym się śmiać. Śmiała się myślami, odczuciami.
– Chcę albo ciebie... – macka zawyrokowała –... albo twojego przyjaciela!
To był jadowity syk! Asia nie mogła znieść tej rozmowy! Porwała z poduszki swego jednorożca przytulankę i krzyknęła:
– Pieter nie jest na sprzedaż! Nie będę się targowała z żadnymi niechlujnymi stworkami jak ty, macko!
– Nie oddawaj mnie! – Pieter zarżał z bólu na samą myśl o byciu zgniecionym przez brzydkie, nieschludne macki.
– Cicho, maluszku.... – Joasia uspakajała towarzysza – To nawet nie wchodzi w rachubę.
Macka spróbowała mocniej zaatakować sferę otaczającą łóżko, jednak dziecko było w nim całkowicie bezpieczne. Ta niemoc zawstydzała mackę. Asia wiedziała, że gdzieś w swych czeluściach ona się rumieni. Pomyślała sobie, że ją zagada, to będzie jej miło.
– Hej. A jak właściwie pożerasz ofiary?
Macki przestały tulić się do łóżka i jakby z zainteresowaniem uniosły się do góry. Falowały jak wodorosty na wodzie.
– Zgniatamy w kulkę, najmocniej jak się da!
Pieter zasłonił oczka swymi pluszowymi kopytkami i zaczął się trząść.
– Potem amciu, amciu i ofiara zjedzona!
– Ratujcie! Pani Havrankowa, pomocy! – Pieter znów zarżał, trzęsąc się niemiłosiernie jak galareta deserowa.
– Dość! – dziewczynka uniosła się – Straszy mi macka Pietera! Ja opowiem coś o sobie, nie będzie to straszna opowieść, bom nie taka straszna na jaką wyglądam!
Kłapnęła zębami w powietrzu i istota zasymulowała strach przed jej ślicznymi ząbkami, żeby Joasia nie kłapała na darmo i żeby nie było jej smutno. Spuszczony nosek – macce by serce pękło!
– Czy ty w ogóle mnie widzisz? – dziewczynka spytała, wzrokiem szukając oczu lub czegoś w tej formie na powierzchni licznych kończyn falujących obecnie jak wodorosty.
Rozmówczyni milczała, ale czuć było jakby kręciła głową, że nie, nie widzi dziecka.
– Jestem najładniejsza na świecie... – zaryzykowała kłamstwo i widząc, że macka nie reaguje parsknęła odważnie ustami, by dalej mówić – Mam czarne włoski, rozpuszczone, za ramiona, za barki, prawie do pasa! Brakuje mi kilka zębów do pełnego, szczerego uśmiechu, ale staram się! Każdego wieczoru sięgam ręką do Niewyrostków, tak nazywamy je z mamą, i ciągnę je by przyśpieszyć ich wzrost. Ale mama o tym nie wie, bo pewnie by mnie zabiła!
– Czyżby była eko? – macka wtrąciła.
– No, coś w tym stylu. Chciałam się przefarbować na blond, ale matka mi zabroniła. Nie lubi żadnych sztuczności, mówi, że powinnam wzrastać jak natura mi każe, to wtedy będę piękna! Bardzo chciałam się przefarbować na blond!
– Nie rób tego! – macka szepnęła z przestrachem w głosie.
– Hej! – Pieter dawno już ożył i nabrał odwagi – Czemu ja nic o tym nie wiedziałem! Po co chciałaś się zrobić na blond?
– Oj, mówiłam ci – Asia żachnęła się – Chciałam kiedyś zostać głupią blondynką, żeby ludzie o mnie wymyślali kawały. Marzyłam, żeby pobić rekord Guinessa w ilości występowań w kawałach!
– Jest taki? – macka szeptała.
– Ty jesteś wszechwiedzącą macką, powiedz sama! – oburzyła się mała swym własnym brakiem wiedzy.
Istota w tej chwili falowała dalej i nie wyrażała żadnych emocji. Joasia rozmarzyła się. Mlasnęła ustami, prawie jak naukowiec, i zaczęła dalej mówić o sobie:
– Moja mama prowadzi karczmę. Na górze są pokoje i właśnie w nim jesteśmy. A na dole!! O ja, macko!! Co tam się wyrabia! Tylu śliczności w życiu pewnie nie widziałaś, szczególnie, że sama jesteś tak brzydka!
– Dziękuję – szepnęła.
– Tyle słodyczy! To po prostu raj na ziemi!
– E-e, e-e – macka przeczyła – Mała dziewczynka wymyśla. Coś czuję, że nie najlepiej się wam teraz powodzi. Chyba zaczynasz się rozmarzać... a to, moja droga, powoduje senność, a senność wprawia cię w sen, zaś sen daje odpoczynek...
– Długo jeszcze? – Pietera zdenerwowała wyliczanka macki.
– Ech... – macka stęknęła – A dałaś radę pobić już jakiś rekord?
– Z palcem w dupie – Pieter pochwalił Asię.
– Pieter! – Joasia zwróciła uwagę koniowi na słownictwo.
– Jesteście susi... – macka nagle szepnęła.
Mimo, że macki nadal falowały jak las wodorostów to Obecność zniknęła. Wpełzła do szafy, pozostawiając materialną część siebie. A gdy wpełzała, szeptała coś jakby: Susz... susz...
– Czy ona powiedziała Sushi? – Pieter spytał Asi, ale ona czegoś nasłuchiwała, nie zwróciła uwagi na pytanie jednorożca.
– Słyszysz to? – upewniła się.
– Tylko te śliskie macki...
Nagle woda wdarła się do pokoju dziewczynki!! Wpadła przez drzwi od szafy i drzwi wychodzące na półpiętro. Okien w pokoju nie było. W mgnieniu oka dosięgła pierzyny! Pieter wrzasnął i wskoczył na głowę Joasi, by kurczowo się jej trzymać.
– Au! Nic nie widzę, czy to naprawdę ci pomaga?
– Później się utopię! – Pieter zauważył cały w drgawkach.
Woda wlewała się z niesamowitą szybkością. Już po chwili głowa Asi z Pieterem na szczycie obijała się o sufit. Teraz macki jeszcze bardziej wyglądały jak wodorosty. Aby woda dotknęła sufitu brakowało już tylko jakieś dziesięć centymetrów. To bardzo, bardzo mało i nie tylko w porównaniu do całego wszechświata, ale w zaistniałych okolicznościach można nawet powiedzieć, że jest to najmniejsza odległość z jaką dziewczynką się spotkała. Jak tam, dziewczynko? Brakuje powietrza...? Hm, widzicie, ona chyba nie odpowie. Ma już zanurzoną głowę pod wodą całkowicie. Do cna.
Joasia postanowiła, że w tej ostatniej chwili postara się wydmuchać nosem jak najwięcej bąbelków powietrza, by pobić czyjś rekord. Bąbelki obijały się z niesamowitą intensywnością o sufit.
– Śnij, mała. Już chyba najwyższy czas – szepnęła z szafy.
– Zarządzam odpływ, kurczę blaszka! – mózg spanikował z braku tlenu.

Joasia legła na trawę. Ale nie była to w żadnym wypadku pluszowa, mięciutka kępka trawy. Raczej jej szczątki na wyschniętej, czarnej glebie. Środek lasu, busz gdzie nie spojrzeć. Mnóstwo drzew i gałęzi. Żadnej żywej duszy. Tylko pan z długimi włosami, spiczastymi uszami siedział sobie luzacko na jednej z gałęzi i palił papierosa. Był ubrany w skórzaną tunikę i obcisłe rajtuzy. Na stopach miał buty również ze skóry, z owczą koronką na górze cholewki. Asia była w trochę frasobliwym nastroju, więc spytała:
– Jaka pogoda na górze?
I wyszczerzyła się. Pana zniesmaczył widok braku uzębienia.
– Kurczę, mała... – odparł grubym, stonowanym głosem.
Wypuścił z ust chmurę dymu. Potem wstrzymał rękę, ale postanowił zaciągnąć się powoli i znów z czcią wypuścił dym. Patrzył tępo przed siebie.
– Co „kurczę”? – dziewczynka musiała się dowiedzieć o co chodziło panu.
– No bo, kurczę... – wstrzymał się dla zaciągnięcia, dym poleciał – Zastanawiam się tylko co tutaj robi taka mała kupka gnoju jak ty...
Wyszczerzył się i spojrzał na nią. Czyżby też frasobliwy nastrój? Nieważne! Joasia podbiegła i cała czerwona na twarzy tak mocno trzęsła drzewem, że pan spadł. Poprawił włosy zgrabnym aczkolwiek nie zaangażowanym machnięciem ręki.
– Jesteś elfem sobie tutaj! – wykrzyczała, nie kontrolując emocji, jednak bardzo ją pan zaciekawił.
– Jakim elfem, jakim elfem... – mówił tak samo powoli i luzacko, wypuszczając dym z ust – Spox, mała, powolutku dojdziemy do tego kim jestem, a potem przelecę cię na wysokim pułapie, w jakimś hamaku...
Joasia patrzyła na niego intensywnie.
– Którymkolwiek – wypuścił dym, rozkładając ręce – No chyba, że nie chcesz, nie zmuszam, nie naciskam. Ale patrz do góry! Ile tu pięknych hamaczków, połóżmy się w jakimś.
Dziewczynka zadarła głowę do góry. Rzeczywiście na wysokich pułapach tkwiły przyczepione do pni drzew kawałki porwanego, zniszczonego materiału.
– Nie mam na to ochoty – odpowiedziała z racji wieku – Powiedz mi kim jesteś, proszę.
Pan rzucił papierosa na ziemię i rozgniótł go podeszwą, obracając powoli stawem skokowym. Spojrzał pod nogi i trwał tak przez chwilę. Potem przemówił:
– Nie jestem elfem, jestem fusem.
– Fusem? – spytała Joasia.
– Tak. Najpierw były elfy, potem elfusy. Fus to fuzja elfusa z czarnoksiężnikiem, czaisz, mała?
– Umiesz czarować pewnie! – dziewczynka zawisła na chudej ręce fusa.
Fus wyjął talię kart... o, zapowiada się na magiczne sztuczki, dziewczynka patrzy z napięciem! Stuknął wieczkiem o dłoń, następnie otworzył i wyjął papierosa. Włożył do ust i zapalił.
– Taka tam sztuczka... – podsumował krnąbrnie.
– Ech... – Asia stęknęła cała rozwścieczona i zaczęła okładać pięściami jego uda.
Ze zdenerwowania nie mogła wykrztusić krzyku. Panu powypadały wszystkie papierosy z talii kart. Odepchnął ręką małą główkę, to trochę uspokoiło dziecko.
– Smagnę cię ręką! – zagroził fus spokojnie – Jeśli nie przestaniesz.
Joasia dyszała cała w emocjach. Ten fus zasłużył sobie na lańsko, ale nie ona mu je wymierzy. Niech no tylko odnajdzie Pietera! On mu już pokaże! Choć w sumie Pieter to tchórz i łajdak. Gdyby był człowiekiem to pewnie dawno by już przeleciał małą i ot cała draka. Ale był jednorożcem przytulanką i jego miękkie kopytka tuliły Asię codziennie do snu. Szlachetne poświęcenie pozbawionej woli przytulanki.
Fus pozbierał papierosy z ziemi, na każdy dmuchając.
– Pomóż mi odnaleźć Pietera, mojego jednorożca – Asia chytrze szepnęła, bo już zaplanowała, że jak tylko go znajdą, to puści go ze smyczy i naśle na tego palacza.
Nastąpił jednak niespodziewany zwrot akcji! Pan zrobił coś dziwnego. Podniósł powoli rękę jakby chciał zasłonić usta, ale chyba się tego zawstydził, więc zrobił ruch rozsypywania kwiatków i pozwolił opaść ręce bezwładnie.
– Nie mów, mała suko, że masz jednorożca! – mimo żadnych emocji na twarzy czuć było w jego monotonnym głosie coś jakby zalążek napięcia, widocznie poddany był niesamowicie silnym odczuciom.
Asia nie wiedziała czy fus chce jej ubliżyć porównaniem do niskiego pieska czy może podkreśla jej szczenięcą urodę, więc zająknęła się i powiedziała:
– Mam...
– No tylko nie mów, do cholery, że masz!! – wykrzyczał.
– No mówię, że mam, do cholery!! – Joasia się odgryzła, a potem uspokoiła – Pieter... Ale chyba zmaterializował się gdzieś indziej, nie wiem czemu...
– Ja pierdolę, co za mała biatch... no co za mała suczka... – pan zawodził i zataczał koła – To ona, ta suka to ona, a ja ją obrażam, walnie mnie zaraz jakimś piorunem i nie będzie opierdalania się! Kurczaczki... czy ja w ogóle jestem żyw jeszcze?!
– Cicho no!! – Joasia się wkurzyła i tego było już za dużo dla fusa, zemdlał.
Dziewczynka podbiegła do jego ciała leżącego odłogiem i zaczęła klepać po policzku. Był blady jak płótno malarskie. Otworzył lekko oczy i zapytał półprzytomnie:
– Tortury...?
Asia przestała okładać go z liścia po policzku, może robiła to trochę za mocno. Wkrótce fus otrzeźwiał, podniósł się do półleżenia i oparł o pień drzewa. Zapalił papierosa i odetchnął głęboko. Podniósł do góry głowę jakby chciał by łzy nie wyleciały. Joasi się nudziło już tu trochę.
– Ty masz do mnie jakieś sapy! Od początku! – Asia zarzuciła nowo poznanemu przyjacielowi.
Fus zareagował na to natychmiast. Wyrzucił papierosa i z wytrzeszczem oczu zakrył małej usta.
– Zamknij się, mała dziwko! O, ja... Czemu akurat ty musiałaś się tu trafić! Udajmy, że nic nie było! Nic do ciebie nie mówiłem, suko, czaisz?!
– Nie wiem o co ci chodzi, niegrzeczny fusie – dziewczynka już wiedziała, że nie są to przyjemne epitety – Wytłumacz!
Fus się wyprostował i zagryzł mocniej szczęki. Był oszołomiony, zatracił jakby poczucie własnego siebie.
– Zgodnie z przepowiednią ma przybyć tu dziewczynka z jednorożcem. Ma wielką moc i ona jedyna może wyzwolić lud fusów spod władzy złego czarnoksiężnika Walkera. Powinniśmy oddawać jej boską cześć, wznieść pomniki i otaczać opieką.
– Mimo że mówisz o niej w trzeciej osobie, kumam, że to ja – dziewczynka podparła się pod boki jak basza.
– Gratuluję sprytu, wypierdku... – pan zmierzył ją wzrokiem – Jeszcze nie odrosłaś z ziemi, a pyskujesz jak...
– No, jak co? – przerwała mu szybko – Uważaj sobie lepiej na słowie, panie fusie, bo to może się skończyć dla ciebie źle.
Mężczyzna stał lekko przygarbiony i nadal blady, jednak znowu bez emocji.
– Puf, puf! – Joasia machnęła rękami do przodu, starając się wywołać jakiś czar.
Nic się nie stało, więc podniosła dumnie głowę, pan nie zareagował.
– To masz mi teraz pomóc szukać mego przyjaciela! – zarządziła.
Fus upadł na ziemię całkowicie zesztywniały i nieprzytomny. W półprzymkniętych oczach widać było przerażenie.
– Hi, hi – zaśmiała się dziewczynka – Przydałyby się farbki...

Fus otworzył oczy. Dziewczynka stała nad nim z pędzlem kapiącym jakąś niebieską cieczą.
– Śliczny jesteś... – powiedziała mu.
Fusa ogarnęła panika, co ona mu zrobiła z twarzą? Czar jakiś?! Sięgnął szybko po lusterko do kieszonki tuniki. Zobaczył swoją twarz, normalną. Tyle, że miał namalowaną tęczę, trawę, hasające po niej koniki i święcące słońce.
– Kurczę... – tylko tyle zdołał wydusić.
– Ty ciągle o tym drobiu... Miałeś twarz bladą jak płótno malarskie, nie mogłam się oprzeć! A teraz chodźmy na poszukiwania Pietera.
– Nigdzie nie idziemy, mała, głupia smarkulo! Najpierw muszę to zmyć. Pójdziemy do miasta, do łaźni. Tobie pewnie też się przyda odświeżenie. Pewnie dostałaś ze stresu sraczki czy czegoś, no nie stój tak, chodź!!
Wziął ją za włosy i całą drogę ciągnął. Jedynym urozmaiceniem było jak zapalił papierosa i od czasu do czasu chuchnął jej w twarz.
Jeśli chodzi o samą Asię to w pewnym momencie zasnęła. Marzyła, żeby miejsce, do którego szli, nie było zwykłym miastem z autobusami i tramwajami tylko magiczną ostoją fusów.
Kiedy dotarli, rzeczywiście im oczom ukazała się przepiękne oaza. Fusy kapiące się w jeziorkach, konie pożerające trawę i dziwne żyjątka podobne do małp, przebiegające przez fusie miasto. Pan z Asią udali się do kompleksu łaźni. Oprócz jeziorka było tam także mnóstwo wielofunkcyjnych jacuzzi najlepszej klasy.
Zanurzyli się po chwili w zimnej toni jeziora.
– Jezioro Ohana... – mruknął pan.
– Powinno nazywać się Joasia, jak ja, bo jest ładne...
Do fusa podszedł nagle inny fus i podał mu jakieś papiery.
– Potwierdzenie spłaty alimentów Będziemy walczyć dalej, nie martw się... Hm, masz coś na twarzy...
– Cześć! – Joasia się przywitała z nowym znajomym.
– Och... – spojrzał na kąpiącego się pana – Czy to...
Tamten tylko pokiwał głową. Fus-urzędnik z podniecenia nie zdjął aż ubrania i wskoczył tak do wody.
– Czy w tym jeziorze są jakieś słodkie stworki? – zapytała Joasia.
Monotonny fus z papierosem nie wytrzymał i wtrącił:
– Co ty masz w tej małej główce...
– Cały wszechświat – odparła z dumą.
Fus-urzędnik usadowił się wygodniej i objął małą ramieniem.
– Na świecie, w każdym jeziorze na naszym świecie panoszą się pod powierzchnią wody najrozmaitsze i najciekawsze istoty na całej ziemi!!
Tutaj pogilgotał ją po brzuchu, udając, że jego ręka jest jedną z tych istot, a ona podchwyciła zabawę i zaśmiała się.
– Nigdy nie wiadomo na co się natkniesz, co się wynurzy spod wody!! – rozszerzył poczciwie ślepia i przybliżył twarz główki Asi – Nie można ich zliczyć, tyle ich! W tym jeziorze są jednak tylko kaczki.
Urzędnik oparł się wygodniej o brzeg jeziora i zdawał się poruszać spiczastymi uszami.
– Kaczki, o kurczę... – powtórzył monotonnie fus z papierosem, starając się imitować zachwyt i patrząc z uciechą na zawiedzioną twarz Asi.
– „Dziwny jest świat”, śpiewał Grechuta – powiedziała Asia nagle – Na przykład raz jak byłam w domu moich dziadków, sama z mamą, ciągle zapychał się kibel. Trzeba było go przeczyszczać mopem, bo nie było przepychaczki. Ale ten kibel był straszny... żył jakby swoim własnym życiem. Odtykał się i zatykał kiedy chciał. Pewnego wieczoru zażartowałam z mamą, że możemy tam hodować kaczki, bo zawsze tam się tworzyło takie małe jeziorko w środku. W sumie to dobry pomysł, ale za co byśmy je utrzymali? To jak małe dzieci. Poza tym za dwa dni wyjeżdżałyśmy i musiałyby sobie poszukać nowego domu. To też by mnie nie ruszało, ale kaczki porobiłyby małe, mokre ślady w całym mieszkaniu i trzeba by sprzątać przy okazji następnych odwiedzin. To dopiero byśmy mieli Happy Feet tupot małych stóp.
Zapadła chwila nieokreślonego milczenia.
– Cool story... – fus-palacz podsumował bez emocji.
Drugi nagle oprzytomniał i potwierdził:
– Och, tak! Wspaniała! No dobrze... na mnie już chyba czas... Na razie...
Urzędnik wyszedł i z płatów ubrania zaczęły spływać tumany wody.
– Czy ja wszedłem w ubraniu? – zdziwił się.
– Hi, hi – dziewczynka się zaśmiała i nawiązała się między ich oczami nić porozumienia przez chwilę – Jak pan się nazywa?
– Mithol – powiedział z dumą i odszedł, robiąc pokazowy obrót.
Fus wyjął papierosa i zaczął przemywać twarz, co chwila sprawdzając efekty w lusterku.
– To kurestwo nie chce się zmyć... – skarżył się przez zaciśnięte zęby – Czym ty to malowałaś?
– Znalazłam takie małe kwiatki, które wyglądały jak wazy na poncz, w nich różnokolorowe mazi. Żółte, brązowe, zielone i niebieskie, akurat, żeby narysować koniki na trawce...
– Nie wierzę... – fusowi opadły barki z rezygnacji.
Dziewczynka pokiwała głową i chlusnęła go wodą dla zabawy.
– To trujące wyziewo-mazie, ty gówniaro! – drgnął w wodzie przerażony.
Rzucił się na nią i przez moment jego ciało nie było zanurzone w wodzie, wtedy Asia zauważyła z frywolnym uśmieszkiem jego przyrodzenie. Zaczął ją dusić, dosyć mocno.
– Zaje...
Fusa zagłuszył straszny okrzyk, mrożący krew w żyłach:
– Walker!!! Walker naciera na wioskę!!! Uciekać, chować się komu życie miłe!
Fus szybko ubrał się i zrobił to samo z podduszoną Joasią. Tyle, że zrobił to nieładnie, tak że ubrania nie były dociągnięte do końca na mokrym ciele. Wyglądała groteskowo, jak pająk lub inny owad.

Trzymał ją za włosy, w pobliżu znajdowała się ogromna ważka! Wsiedli na nią i odlecieli. Na niebie kłębiły się teraz stada owadów. A z ziemi, zza drzew, dolatywały latających fusów błyskawice i fioletowe kule energii, po uderzeniu oślepiająco rozbłyskały. Jedno trafienie starczyło, by owad zaczął spadać martwy na ziemię. Asia widziała to przez półprzymknięte oczy, bo wracała jej powoli świadomość.
Nagle jakiś wąski strumień energii trafił ich ważkę w skrzydło. Doszło do ruchu wirowego. Fus z trudem się utrzymał, a Asia zleciała! Jej mokre włosy prześlizgnęły mu się przez wszystkie palce.
Joasia spadła na szczęście na korzeń pokryty mchem. Bardzo grubą warstwą mchu, aż nienaturalną. Czy znalazła się w domu dziecka? Nie. Ale otaczało ją mnóstwo pieluch! W sensie bobasów! Przestały bawić się źdźbłami traw i z zainteresowaniem raczkowały do przebudzonej Joasi.
– Zostań naszą mamusią... – bobaski szeptały kobiecym głosem.
Asia wtuliła się w korzeń. Fus nie nadlatywał z pomocą.

Wysoko w górze, fus widział ją.
– Ożesz, sługusy Walkera... Nie dam rady, za dużo ich... Przecież nie przypalę im pieluch papierosem, to na nic... – zatoczył jeszcze jedno koło nad dziewczynką – Szlag! Może piskorzyca zwieje sama...
Owad odleciał. Pan był cały w nerwach.

Joasia chwiała się na nogach.
– Zostawcie mnie... – Asia była bliska płaczu.
…widać było zgrabnie poruszające się tyłki w pieluchach… otoczyły Asię ciasnym kordonem… dziewczynka słabła…
– Maamuusiaa... – szepnęła kobieta.
Dzieci wstrzymały się na chwilę z raczkowaniem. Rzuciły się na nią! Obłapywały ją małymi, kruchymi rączkami, ale Joasia też nie była Pudzianem, nie? No ile mogła dzieci odpędzić? Dwoje, troje... czworo? Wkrótce utworzyły na niej wielką kanapkę. Niebawem ogromna góra bobasków spoczywała na dziewczynce i co chwila znajdował się jakiś chętny by ją powiększyć.

Asia otworzyła oczy. Siedziała przy stole, na którym stał czajnik podgrzewany od dołu świeczką, tak by herbata nigdy, przenigdy nie wystygła. Wokół stołu unosiły się, po całej sali właściwie, fioletowe opary. Dziewczynka wiedziała, że nie może ich dotknąć, opary szeptały jakieś groźby. A sala była wystawna, królewska. Nieoczekiwany kształt pojawił się na horyzoncie.
– Mam trzy lata... – szepnął żartobliwie, lecz mrocznie.
– A ja pięć – odparła Asia ze strachem, licząc, że względu na młody wiek zostanie uwolniona.
Czarnoksiężnik podsiadł do stolika i nalał sobie herbaty. Był majestatyczny. Nie miał na sobie żadnej koszulki, do Joasi uśmiechała się goła, umięśniona klatka piersiowa. Był tylko w spodniach i turbanie oraz długiej, hipnotyzującej pelerynie. Całość robiła wrażenie, zaś pojedyncze elementy tylko Asię bawiły. Zaśmiał się.
– Ta, spójrz na siebie lepiej... – czarnoksiężnik mruknął, biorąc łyczka.
Asia spojrzała na swoje nie do końca naciągnięte na ciało ubrania.
– Posłuchaj... – czarnoksiężnik zaczął charyzmatycznie – Fusy są złe. Gdy pijesz herbatę, co robisz z fusami?
– Mówię do nich...
– No dobrze... więc co robi normalny człowiek? Wyrzuca po wypiciu herbaty. Fusy są jak fusy. Dziecko załapało aluzję?
Joasia też wzięła gustownego łyczka.
– Zły czarnoksiężniku... – zaczęła.
Czarnoksiężnik podniósł natychmiast palec i spytał:
– Dlaczego od razu zły?
– Zabijasz fusy i ich ważki!! Zmuszasz małe bobaski do usługiwania ci!! Wysoki sądzie, więcej nie powiem, bo myślę, że zarzuty i tak świadczą o ciężkiej winie oskarżonego!!
Joasia aż wstała na krześle, celując dziesięcioma palcami w postać Walkera miast jednym. Walker spojrzał na nią złowieszczo, ale po chwili zaśmiał się.
– Mała dziewczynka, taka potężna, taka silna! Och, jak się boję! – zaczął tulić samego siebie, imitując strach – Nic mi nie zrobisz bez swego kucyka pony! No co? Kucyk poszedł sobie na trawkę, podpalić sobie? Gdzie zgubiłaś kucyka?
– To jednorożec!
– Jeden pies! – Walker odrzucił stół na dwadzieścia metrów za siebie, używając jednej ręki.
Fioletowa mgła zaczęła ich otaczać i muskać ciepłymi palcami.
– Co ta mgiełka mi zrobi? – Asia siedziała jak wryta na krześle, patrząc na spokojne oblicze Walkera.
– Nie bój się, mała. Nie jest pedofilem, choć... sam już nie pamiętam, może jest... – znowu nagle się wściekł, był bardzo zmienny w nastrojach – Nieważne!! Lecimy po twojego kucyka!!
Mgła przeniknęła wszystkie kości małej, pięcioletniej dziewczynki. Już niedługo Asia widziała tylko fiolet, a potem ciemność, nic.

Pobudka nastąpiła powoli. Walker szturchał ją w ramię.
– Ruchy kluchy... – motywował ją skutecznie.
Joasia wstała i ujrzała piękne jezioro. Mnóstwo drzew i latających różnokolorowych świetlików wieńczyło obrazek jak z bajki. A taflę wody niepokoiło kilka żywych istot. Kilka nagich kobiet i...
– Pieter! – krzyknęła Asia.
Pieter był namaszczany oliwkami przez piękne panie. Niektóre zaczesywały mu do tyłu końską grzywę i masowały czoło.
– Uważaj... to nimfy – Walker ostrzegł – Są trujące.
Joasia pognała do Pietera.
– Pieter... wszędzie cię szukałam.
– Mam się dobrze, naprawdę.
– One cię przyrządzają, żeby cię zjeść!!
Nimfy syknęły na dziewczynę, zaraz potem jednak uśmiechnęły się przymilnie do Pietera. No przecież widać, że chcą cię zjeść!
– Wiem to! – Pieter trochę się oburzył – Ale jest przyjemnie, zawsze potrzebowałem takiej pielęgnacji. Cud miód!
Nad jezioro zbiegła się cała armia fusów na czele z tym, który miał wymalowane koniki pasące się na trawce, nad nimi niebo i słońce.
– Aaa! – krzyknął złowieszczo Walker i zabił czarem pierwszego lepszego fusa, który padł jak manekin.
– Nie zabijaj ich! – Asia wrzasnęła, jednak jej okrzyk nie był groźny przez braki w uzębieniu.
– Ups – Walker zrobił głupią minkę do dziecka.
Fus z malunkiem na twarzy zmrużył oczy. Podszedł bliżej brzegu jeziora i zobaczył jak nimfy pielęgnują Pietera.
– Co?! – wrzasnął – Czy to twój jednorożec?! Nie gadaj, że ciągle miałaś na myśli tę pieprzoną przytulankę!
– Hej, ty chyba mnie obrażasz – Pieter machnął pluszowym kopytkiem z pewną dozą wyniosłości.
– Ty nie masz jednorożca!! – jeszcze raz wrzasnął – Przez ten cały czas dwa razy zemdlałem ze strachu, że cię obraziłem, cierpiałem patrząc na malunek na mej twarzy i słuchając opowieści o zapchanym kiblu, a następnie bite dwie godziny szukaliśmy ciebie i Walkera po całym lesie, a ty mi mówisz, że twój jednorożec, to tylko żyjąca przytulanka!!
Asia pokiwała głową i wyszczerzyła śliczne, niepełne ząbki. Fus pochylił się i zapłakał w ręce. Coś tam do siebie mamrotał i coraz mocniej płakał. I nawet jego gorące łzy nie zmyły mu z twarzy trującego malunki Joasi. Koniki nadal hasały po łączce.
– Czy on jest...teges? – spytał Walker Asi cichaczem, obserwując malunek na twarzy zapłakanego fusa.
Dziewczynka przytaknęła i bawiła się wsuwając język w szczeliny między zębami, mając lekko otwarte usta. Ten widok zniesmaczył armię.
– Pieter, czuję, że na nas czas, chodź – powiedziała w końcu.
– No ja..., stara! Dopiero się rozkręcam! No ale... dobrze. – zgodził się konik i wynurzył z wody.
Nimfa złapała go za kostkę i pokręciła głową. Pieter wyrwał się i pogalopował miękko (z racji miękkich kopytek) do swej małej pani. Nimfy syknęły jak jeden mąż, jednocześnie. Syk był straszny i początkowo nikt nie zauważył, że pochodzi on od nagich pań. Brzmiało to jak szum liści, ale liści trujących, ostrych i ze szkła.
Walker ustawił sobie z boku leżak i patrzył jak armia fusów walczy z nimfami. Nimfy były gdzieniegdzie ranne, zaś dzielne fusy padały jak muchy gryzione przez nagie kobiety.
– Ale laski, te golaski – szepnął ponętnie Walker i wypił coś z kielicha, prażąc się na Słońcu.
Fus z malunkiem dał spokój walce. Owinął bandażem lekkie draśnięcie na nodze. Na szczęście dostał stalowym paznokciem, a nie zębem. Tylko zęby miały śmiertelny jad. Uciekł gdzieś do lasu.
Joasia odprowadziła go wzrokiem i pomachała bezwiednie na pożegnanie. Chyba go już nie zobaczy, choć może kiedyś...
– Co właściwie robisz, zły czarnoksiężniku? – spytała Asia, patrząc to na brzeg jeziora, to na Walkera.
– Poczekam aż laski rozwalą armię, a potem wszystkie będą moje...
– Są ostre i gorące, lubisz takie?
– W takich się specjalizuję, mała...
– Aha... – pogrzebała butem w trawie – To do zobaczyska!
– No... cześć. Daj pyska.
Dziewczynka uwiesiła mu się na szyi, a on trochę podniósł się z pozycji półleżącej i wymienili całuski w policzki. Pieter złapał Asię za rękę miękkim kopytkiem. Przeszli tak kilka kroków. Nagle Asia powiedziała:
– Masz miękkie kopytka...
– Oho, wraca czucie – zauważył Pieter.
Dziewczynka jeszcze niezgrabnie odwróciła się do Walkera i zapytała:
– Co ty pijesz właściwie?
Walker skinął głową na pożegnanie i odparł:
– Viagrę.
Asia i Pieter rozpłynęli się leniwie.

To był miły, udany sen. Joasia obudziła się rankiem i cieszyła się z nowo poznanego świata oraz wydarzeń, które mogły ją nauczyć wielu ciekawych rzeczy. Nie wiedziała tylko nadal kto był dobry... fusy czy Walker? Bardzo ją ciekawiło, jak Walker dałby rady z tyloma pannami naraz, ale pewnie się jakoś umówią, no i z Walkerem była Viagra.
– Cześć skarbie – mamusia pocałowała zaspaną córeczkę.
– Cześć mamuś. Mogę spróbować dzisiaj jak smakuje Viagra?
– Oczywiście, dzisiaj po nią lecę do sklepu akurat.
– Ale super!! – dziewczynka zaczęła niszczyć sprężyny łóżka i klaskać w ręce.
– Ach... – mama westchnęła wychodząc z pokoju – Co też znowu ci się śniło.

Fus z malunkiem na twarzy usiadł na wysokiej skarpie i spuścił nogi, żeby mu bezwładnie zwisły. Noc już zapadła i podziwiał księżyc. Był magicznie ogromny. Patrzył nie tylko w górę. Dzięki szyi mógł spojrzeć także w dół. Zrobił to i objął wzrokiem zamgloną, piękną polankę, oświetloną tylko światłem księżyca, porośniętą przez kilka drzew zaledwie. I patrzył też na wprost. Żałował, że widok zasłaniają mu inne skarpy i pagórki, choć same w sobie były tajemnicze i niesamowite. Czarne kształty, gdzieniegdzie oświetlone. Westchnął sobie i wstał z krawędzi skały. Pognał dalej. Chciał powchodzić na inne szczyty. Gdy odbiegł, na tle księżyca zamajaczył jakiś ciemny kształt. To bezpański jednorożec wbiegł na jeden z pagórków i przysłonił fragment tarczy księżyca. Stanął na szczycie tylko na chwilę, zaraz po tym zbiegł.

Odpowiedz
#2
NIE PRZECZYTAŁEM CAŁEGO TEKSTU<TYLKO PIERWSZE DZIESIĘĆ ZDAŃ> NIESTETY<TO CO PRZECZYTAŁEM<NIE NADAJE SIĘ DO DRUKU Z POWODU BANALNOŚCI>EMOTIKON NA PEWNO NIE ROZEŚMIANY>
Odpowiedz
#3
No cóż, dziękuję za opinię. Tekst nie miał być nadzwyczaj niebanalny, a zwłaszcza nie pierwsze dziesięć zdań. Nie lubię oceniania czegokolwiek bez zagłębiania się w to, potrafię jednak zrozumieć magię pierwszych zdań, które to mają na celu przyciągnięcie uwagi. A... i cały czas odnoszę, że nie potrafię wpasować się w dobry dział <zadziorny usmieszek<. Tekst powinien być odczytywany jako groteska.
Odpowiedz
#4
Tekstowi przydałaby się porządna obróbka stylistyczna, to po pierwsze. Spójrz na przykład tu:
Cytat:Fus otworzył oczy. Dziewczynka stała nad nim z pędzlem kapiącym jakąś niebieską cieczą.
Zdanie jest źle sformułowane. Pędzel nie może "kapać czymś". Ta ciecz mogłaby ewentualnie kapać z pędzla.
Podobnych niezręczności znalazłam jeszcze kilka.
Ogółem czyta się, ciężko, zdania są toporne.
Wygląda też na to, że tekst nie był sprawdzany przed wstawieniem. Np. po co dwa wykrzykniki? Trzy jeszcze są dopuszczalne, dwa niekoniecznie. Tutaj moje stałe powiedzenie: to nie gadu, emotka Ci nie wyskoczy Smile
Treściowo natomiast tekst wydaje mi się dość miałki. Nawet groteska ma pewną granicę nielogiczności i bezsensu.
Jestem na nie.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości