15-01-2012, 21:47
Błysk światła porażający gałki oczne. Błysk, który stopniowo przechodził w emanującą kolorami siatkę. Ta następnie zaczęła przybierać formy, złożone, tak przypominające ludzkie. Ciężko zebrać myśli w jedno
- Co się stało ?- zapytałem, ale czy wyszło to pytanie z moich ust? Tak, chyba tak, na pewno tak, słyszę echo, echo moich słów.
Zanim zdążyłem się zastanowić nad zadanym pytaniem, siatka światła zaczęła się przeistaczać w niezgrabne kształty. Ujrzałem wiązki światła oplatające moje ramię. Zaczęły układać się w jakiś kształt. Naramienniki ? tak to na pewno są naramienniki. Opuściłem głowę i spojrzałem na pierś.
Była nad wyraz muskularna. Przecież nigdy nie należałem to typu atlety. Światło zaczęło na niej coś tworzyć. Zbroja, która sięgała mi już tułowia wyglądała na nową. Błyszcze nowością, nie mogę tego zauważyć zważając na grę świateł dookoła mnie, ale ja to wiem, po prostu wiem. Wzrok powoli zaczął mi się wyostrzać. Dotknąłem głowy czubkami palców, taki przynajmniej miałem zamiar bo jak się okazało na dłoni miałem już skórzaną rękawice. W dłoni zaczął mi wyrastać podłużny kawałek żelaza, ostrze stawało się być coraz dłuższe i ostrzejsze. W przeciągu paru sekund trzymałem dziwnie wykrzywiony miecz w ręku. Patrząc przed siebie zauważyłem barwy ubioru. Ubiór ten przecież musiał należeć do osoby stojącej naprzeciwko mnie. Żołnierz, który znajdował się przede mną zastygł w ruchu, który nie za bardzo mi się podobał. Otóż trzymał on miecz, jakby zastygnięty w czasie uderzenia. Uderzenia w moją głowę. Mógłbym się założyć, że ten cios byłby śmiertelny. Nim zdążyłem się przyjrzeć dokładnie mężczyźnie przede mną usłyszałem brzdęk odbitej klingi od miecza, skąd dobiegał ten dźwięk? Zastygły wojak się poruszył, celował prosto w głowę jednak zdążyłem sparować cios, ja zdążyłem sparować !? przecież ja nic nie zrobiłem, przecież nawet nie zauważyłem jego ruchu, ale po prostu to zrobiło moje ciało. Leżałem na posadzce, nie ja nie leżałem leżała jakaś osoba ale nie ja. Ja byłem tylko obserwatorem w jakimś ciele. Tak mi się chociaż wydawało dopóki nie odczułem ciężaru zbroi, dopóki nie zaczęły do mnie docierać słowa człowieka który mnie powalił.
- To już koniec, koniec twojej legendy, koniec całego twojego popapranego ruchu.
Jakiej legendy ? Zabrzmiało mi w myśli pytanie? Przecież jestem Siemibąd z Ethani. Jakiego ruchu? Czułem nie swoimi uczuciami, ale wydawały się takie realne. Czułem że jestem kimś wielkim, kimś znaczącym dla dużego grona osób. Nie widziałem nikogo oprócz postaci, która unosiła broń aby zadać mi ostateczny cios.
-Otrząśnij się – słyszę wewnętrzny głos - Opanuj strach
Pewnie leże gdzieś na jakieś biesiadzie w oberży, wytrzeźwieje i wrócę do domu. Może karczmarz dodał coś specjalnego do tego piwa, ale przecież to było takie realne. Od rozważań oderwał mnie przeszywający pierś ból. Jednak nie to było przytłaczające, tak naprawdę dobijało uczucie, że coś się kończy, coś na co pracowałem bardzo długi okres czasu, coś co budowałem od fundamentów. Ponownie musiałem się otrząsnąć, to nie ja, to jest całkiem ktoś inny. Strużka krwi zaczęła wydzierać się z piersi spływając po torsie na glebę. Myśli uciekały, obraz się rozmazywał, wzrok oddalał. Widział zbrojnego broczącego się we własnej krwi i stojącego nad nim w poszarpanym stroju straszną postać. Postać, która napełniała go strachem kryła się za nią tajemnica. Chciał ujrzeć jej twarz lecz nie potrafił. Cień padający z kaptura zasłaniał jej twarz. Zrobiło się nagle głucho, usłyszałem nawet szelest gałęzi na drzewach otaczającym pole bitwy. Pole bitwy chwila, przecież to nie ja tak pomyślałem, to jest pole jakieś bitwy ? Nagle w nozdrza uderzył odór krwi, ale i on z czasem zanikł. Zobojętniały na to co się dzieje zerknąłem na wszystko z oddali, na zachodzie stało tysiące ludzi, w większość uzbrojonych jak się patrzy, zerkając na przeciwny kierunek zobaczyłem tysiące, ale nie ludzi, sylwetek bez zbroi , bez przywódcy. Ich zachowanie budziło lęk, wodzone zwierzęcym instynktem pragnęły krwi. Skąd wg ja to wiedziałem ? Przecież pierwszy raz na oczy to widziałem, coś mi nasuwało myśli, coś mi te myśli kreowało, tym czymś niestety nie byłem ja. Każda ich decyzja, ruch przypominał bezduszny, z góry zaprogramowany mechanizm. Chciałem się im przyjrzeć bliżej lecz nieznana siła oddalała mnie coraz dalej od całego zajścia. Próbowałem ją przemóc, skupiłem się wyłącznie w tym celu. Sam nie wiem jak tego dokonałem, nie byłem znany z nadmiernej koncentracji, a jednak. Chociaż po opuszczeniu ciała byłem nicością, poczułem chłód wywołujący ból. Zanim przyzwyczaiłem się do takiego zimna powrócił dźwięk szeleszczących liści oraz zapach krwi. Zaczynałem się przybliżać. Z dołu usłyszałem brzdęk żelaza o żelazo, jęki zapewnie wydawane z bólu, okrzyki, którym celem było zagrzanie do boju pomimo tak rozpierającego chłodu.
-wycofujemy się, nie damy rrrrr – okrzyk przerwało duszenie się krwią .
Jednak to schodziło na drugi plan. Te postacie .. ich wygląd nie dawał mi spokoju. Chciałbym je zobaczyć z bliska. Nie, ja muszę je zobaczyć, niczego nie pragnąłem jeszcze nigdy dotąd jak właśnie tego. Powoli odległość między mną a nimi malała lecz z każdym metrem było coraz ciężej. Zbliżenie się przed oblicze będzie wymagało sporej koncentracji. Nie wiem czy zdołam, ale ja muszę. Muszę to ujrzeć. Poczułem nagle ból, straszny przeszywający ból, ale musiałem zaspokoić pragnienie. Z upływem czasu zauważałem coraz więcej szczegółów. Niektóre detale rzuciły mi się w oczy. Ci, którzy bez wątpienia byli ludźmi nosili piękne lśniące zbroje splamione krwią. Nie miałem czasu dociekać czyja to była krew ich pobratymców czy postaci które stały naprzeciwko im. Trzymali powiewające na wietrze sztandary, których z każdą chwilą jakby ubywało. Spojrzałem w głąb pola, dwa kolejne upadły na nasyconą krwią glebę. Zwróciłem uwagę w przeciwno stronę, na jednego z szyków nieprzyjaciela. Odziany był w poszarpane płachty , które sięgały do kostek. Skamieniałem oni nie mieli nóg, pływali w powietrzu niczym statek po morzu, ale jak to możliwe? W dłoniach, o ile tak można było nazwać kościste odgałęzienia wychodzące spod płacht, trzymali broń tak długą i przez to zapewne tak masywną że żaden z mężczyzn na ziemi nie mógłby jej podnieś, a co dopiero nią walczyć. Nie czułem strachu nie wiedzieć czemu, przecież nie słynąłem jakoś z odwagi.
Przybliżałem się już byłe coraz bliżej. Już prawie. Zielone oczy błysnęły światłem. Przerażającym zielony światłem ich oczu.
Obudził mnie mój pomocnik wnosząc mi do izby stertę papierów do przeczytania.
- Co się stało ?- zapytałem, ale czy wyszło to pytanie z moich ust? Tak, chyba tak, na pewno tak, słyszę echo, echo moich słów.
Zanim zdążyłem się zastanowić nad zadanym pytaniem, siatka światła zaczęła się przeistaczać w niezgrabne kształty. Ujrzałem wiązki światła oplatające moje ramię. Zaczęły układać się w jakiś kształt. Naramienniki ? tak to na pewno są naramienniki. Opuściłem głowę i spojrzałem na pierś.
Była nad wyraz muskularna. Przecież nigdy nie należałem to typu atlety. Światło zaczęło na niej coś tworzyć. Zbroja, która sięgała mi już tułowia wyglądała na nową. Błyszcze nowością, nie mogę tego zauważyć zważając na grę świateł dookoła mnie, ale ja to wiem, po prostu wiem. Wzrok powoli zaczął mi się wyostrzać. Dotknąłem głowy czubkami palców, taki przynajmniej miałem zamiar bo jak się okazało na dłoni miałem już skórzaną rękawice. W dłoni zaczął mi wyrastać podłużny kawałek żelaza, ostrze stawało się być coraz dłuższe i ostrzejsze. W przeciągu paru sekund trzymałem dziwnie wykrzywiony miecz w ręku. Patrząc przed siebie zauważyłem barwy ubioru. Ubiór ten przecież musiał należeć do osoby stojącej naprzeciwko mnie. Żołnierz, który znajdował się przede mną zastygł w ruchu, który nie za bardzo mi się podobał. Otóż trzymał on miecz, jakby zastygnięty w czasie uderzenia. Uderzenia w moją głowę. Mógłbym się założyć, że ten cios byłby śmiertelny. Nim zdążyłem się przyjrzeć dokładnie mężczyźnie przede mną usłyszałem brzdęk odbitej klingi od miecza, skąd dobiegał ten dźwięk? Zastygły wojak się poruszył, celował prosto w głowę jednak zdążyłem sparować cios, ja zdążyłem sparować !? przecież ja nic nie zrobiłem, przecież nawet nie zauważyłem jego ruchu, ale po prostu to zrobiło moje ciało. Leżałem na posadzce, nie ja nie leżałem leżała jakaś osoba ale nie ja. Ja byłem tylko obserwatorem w jakimś ciele. Tak mi się chociaż wydawało dopóki nie odczułem ciężaru zbroi, dopóki nie zaczęły do mnie docierać słowa człowieka który mnie powalił.
- To już koniec, koniec twojej legendy, koniec całego twojego popapranego ruchu.
Jakiej legendy ? Zabrzmiało mi w myśli pytanie? Przecież jestem Siemibąd z Ethani. Jakiego ruchu? Czułem nie swoimi uczuciami, ale wydawały się takie realne. Czułem że jestem kimś wielkim, kimś znaczącym dla dużego grona osób. Nie widziałem nikogo oprócz postaci, która unosiła broń aby zadać mi ostateczny cios.
-Otrząśnij się – słyszę wewnętrzny głos - Opanuj strach
Pewnie leże gdzieś na jakieś biesiadzie w oberży, wytrzeźwieje i wrócę do domu. Może karczmarz dodał coś specjalnego do tego piwa, ale przecież to było takie realne. Od rozważań oderwał mnie przeszywający pierś ból. Jednak nie to było przytłaczające, tak naprawdę dobijało uczucie, że coś się kończy, coś na co pracowałem bardzo długi okres czasu, coś co budowałem od fundamentów. Ponownie musiałem się otrząsnąć, to nie ja, to jest całkiem ktoś inny. Strużka krwi zaczęła wydzierać się z piersi spływając po torsie na glebę. Myśli uciekały, obraz się rozmazywał, wzrok oddalał. Widział zbrojnego broczącego się we własnej krwi i stojącego nad nim w poszarpanym stroju straszną postać. Postać, która napełniała go strachem kryła się za nią tajemnica. Chciał ujrzeć jej twarz lecz nie potrafił. Cień padający z kaptura zasłaniał jej twarz. Zrobiło się nagle głucho, usłyszałem nawet szelest gałęzi na drzewach otaczającym pole bitwy. Pole bitwy chwila, przecież to nie ja tak pomyślałem, to jest pole jakieś bitwy ? Nagle w nozdrza uderzył odór krwi, ale i on z czasem zanikł. Zobojętniały na to co się dzieje zerknąłem na wszystko z oddali, na zachodzie stało tysiące ludzi, w większość uzbrojonych jak się patrzy, zerkając na przeciwny kierunek zobaczyłem tysiące, ale nie ludzi, sylwetek bez zbroi , bez przywódcy. Ich zachowanie budziło lęk, wodzone zwierzęcym instynktem pragnęły krwi. Skąd wg ja to wiedziałem ? Przecież pierwszy raz na oczy to widziałem, coś mi nasuwało myśli, coś mi te myśli kreowało, tym czymś niestety nie byłem ja. Każda ich decyzja, ruch przypominał bezduszny, z góry zaprogramowany mechanizm. Chciałem się im przyjrzeć bliżej lecz nieznana siła oddalała mnie coraz dalej od całego zajścia. Próbowałem ją przemóc, skupiłem się wyłącznie w tym celu. Sam nie wiem jak tego dokonałem, nie byłem znany z nadmiernej koncentracji, a jednak. Chociaż po opuszczeniu ciała byłem nicością, poczułem chłód wywołujący ból. Zanim przyzwyczaiłem się do takiego zimna powrócił dźwięk szeleszczących liści oraz zapach krwi. Zaczynałem się przybliżać. Z dołu usłyszałem brzdęk żelaza o żelazo, jęki zapewnie wydawane z bólu, okrzyki, którym celem było zagrzanie do boju pomimo tak rozpierającego chłodu.
-wycofujemy się, nie damy rrrrr – okrzyk przerwało duszenie się krwią .
Jednak to schodziło na drugi plan. Te postacie .. ich wygląd nie dawał mi spokoju. Chciałbym je zobaczyć z bliska. Nie, ja muszę je zobaczyć, niczego nie pragnąłem jeszcze nigdy dotąd jak właśnie tego. Powoli odległość między mną a nimi malała lecz z każdym metrem było coraz ciężej. Zbliżenie się przed oblicze będzie wymagało sporej koncentracji. Nie wiem czy zdołam, ale ja muszę. Muszę to ujrzeć. Poczułem nagle ból, straszny przeszywający ból, ale musiałem zaspokoić pragnienie. Z upływem czasu zauważałem coraz więcej szczegółów. Niektóre detale rzuciły mi się w oczy. Ci, którzy bez wątpienia byli ludźmi nosili piękne lśniące zbroje splamione krwią. Nie miałem czasu dociekać czyja to była krew ich pobratymców czy postaci które stały naprzeciwko im. Trzymali powiewające na wietrze sztandary, których z każdą chwilą jakby ubywało. Spojrzałem w głąb pola, dwa kolejne upadły na nasyconą krwią glebę. Zwróciłem uwagę w przeciwno stronę, na jednego z szyków nieprzyjaciela. Odziany był w poszarpane płachty , które sięgały do kostek. Skamieniałem oni nie mieli nóg, pływali w powietrzu niczym statek po morzu, ale jak to możliwe? W dłoniach, o ile tak można było nazwać kościste odgałęzienia wychodzące spod płacht, trzymali broń tak długą i przez to zapewne tak masywną że żaden z mężczyzn na ziemi nie mógłby jej podnieś, a co dopiero nią walczyć. Nie czułem strachu nie wiedzieć czemu, przecież nie słynąłem jakoś z odwagi.
Przybliżałem się już byłe coraz bliżej. Już prawie. Zielone oczy błysnęły światłem. Przerażającym zielony światłem ich oczu.
Obudził mnie mój pomocnik wnosząc mi do izby stertę papierów do przeczytania.