Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rosja i rosyjska bohaterka w "Liście do Anny" - refleksje.
#1
Niektórzy powiedzą (albo pomyślą) o mnie: głupia, znowu uwzięła się na jakiś temat i będzie o tym pisać do znudzenia. To prawda, uwzięłam się. A może inaczej: wsiąkłam. Przypadkowo przeczytany wywiad w „Wysokich Obcasach”, dokładniejsze studia nad życiorysem Anny Politkowskiej i praca nad „Kaukaską różą” sprawiły, że zapragnęłam zrozumieć. Po pierwsze – tę kobietę. Po drugie – specyfikę kraju, w którym żyła. Dlatego obejrzałam dokument Erica Bergkrauta „List do Anny”, opowiadający o życiu i okolicznościach śmierci znanej dziennikarki.
Pierwszy ciekawy moment przychodzi już przed rozpoczęciem właściwej akcji. Na ekranie zjawia się sama bohaterka – ładnie i schludnie ubrana kobieta.
Rozumiem twoje pytanie „jak ty to przeżyłaś?” – Mówi. – Ja myślę, że to cud. Tak, cud. Tu był ktoś, kto przywrócił mnie do życia. To naprawdę cud.
Mówi zupełnie poważnie. Po chwili idzie przez zalany słońcem placyk, miarowo postukując obcasami eleganckich pantofli. Motyw tego spaceru będzie się powtarzać.
Początkowo w filmie nie ma tak zwanej „wielkiej polityki”. Rodzina Anny – siostra, syn i córka – odtwarzają ostatni dzień jej życia. Dzień pełen zwyczajnych zajęć: odwiedzin u chorej matki, zakupów dla córki, telefonów z zapewnieniami, że zaraz wróci. Dowiadujemy się, że nigdy się nie spieszyła, a domowym tematem numer jeden była kwestia imienia dla spodziewanej wnuczki.
Mama pierwsza wiedziała – śmieje się Wiera Politkowska. – Dwa dni wcześniej powiedziałam jej, że to będzie dziewczynka. Siedziałyśmy sobie i zastanawiałyśmy się, jak ją nazwać…
Ania chciała mieć wnuki – wtóruje Jelena Kudimowa, starsza siostra. – Cieszyła się bardzo, że wkrótce zostanie babcią. Cóż… jak widzisz, nigdy nie zobaczy swoich wnuków.
Cztery miesiące po śmierci dziennikarki Dmitry Muratow oznajmia wszem i wobec całej Moskwie imię nowo narodzonej wnuczki: Anna Wiktoria. A mnie nachodzi absurdalna myśl: skoro już musieli ją zabić, mniejsza o to, kto i za co, to czy nie mogli z tym… poczekać? To takie przykre, że nie mogła nacieszyć się tym szczęściem, spełnieniem swojego marzenia.
Razem z Anną odwiedzamy redakcję Nowej Gazety, gdzie pracowała. Dziennikarka biega tam i z powrotem, z plikiem kartek w ręku i torbą na ramieniu. Jej gabinet jest bardzo skromny; małe, zarzucone papierami biurko, nieco przestarzały komputer i telefon.
W przerwie od pracy rozmawia z Zainap. Zainap podróżowała po Czeczenii z kamerą. Na taśmach utrwalała horror wojny. Ona i Politkowska zaczęły współpracować, polubiły się.
Anna mówi, żywo gestykuluje, kogoś naśladuje; śmieją się obie. Dzwoni telefon.
Alio? Alio? Da. – Anna momentalnie poważnieje. Słucha rozmówcy. Praca jest najważniejsza.
Głos zabiera Dmitry Muratow. Jego wypowiedzi okazują się bardzo ważne w procesie zrozumienia istoty misji, jakiej podjęła się Politkowska. Wydaje się, że ją rozumiał, choć sam nie potrafiłby zdobyć się na podobne postępowanie. Być może nie miał w sobie tyle siły charakteru, co koleżanka po fachu.
Muratow twierdzi, że pierwsza podróż do Czeczenii zmieniła Annę. Pojechała jako wesoła, trochę trzpiotowata i naiwna „kobietka”, która wcześniej pisała o problemach społeczeństwa rosyjskiego raczej z wysoka, bo sama ich nie doświadczała: miała piękny dom, dobrze zarabiającego męża i udane dzieci. Wróciła smutniejsza i dojrzalsza.
Z każdym rokiem śmiała się coraz mniej – wspomina Muratow.
Ukazywane w filmie „urywki z Czeczenii” są dramatyczne. Trudno je opisać. Te fragmenty oglądałam ze ściśniętym gardłem. Skoro mnie, siedzącą w bezpiecznym domu, tak przejęły, to co musiało dziać się z kobietą, która znalazła się w samym centrum tych wydarzeń?
Czy jest jakaś definicja ludobójstwa? – Pytała oburzona dziennikarka. – Jak wielu ludzi musi stracić nacja, żeby to było ludobójstwo? Dla mnie osobiście, według moich standardów, TO jest ludobójstwo! Na przykład, kiedy pytam: dlaczego zabiłeś tego człowieka, dlaczego rozstrzelałeś tamtego, oni odpowiadają, że to był Czeczen. To dokładnie pokazuje, czym jest ludobójstwo!
Kolejne taśmy z Czeczenii. Anna spokojnie, bez emocji relacjonuje: co się dzieje, kto to zrobił, kto dał jej materiały. Jednak w jej spojrzeniu, gestach widać głęboki sprzeciw. Podobny sprzeciw budzi się też we mnie, kiedy przypominam sobie jej słowa w wywiadzie dla polskiej gazety: że w zbiorowej świadomości Rosjan każdy mieszkaniec Czeczenii to terrorysta, a dobra rosyjska armia przywraca spokój w tym regionie. Aż chce się zapytać: przepraszam bardzo, czy ta zapłakana Czeczenka, której jedyną pamiątką po poległym synu jest poszarpana koszula, to agentka spiskująca przeciw służbom federalnym? Czy więziona na Nord – Ost Irina, która szuka ciała swojego dziecka, to terrorystka? Może opisywane przez Annę czeczeńskie dzieci, Masza, Rusłan i Daniłko, są dla Rosji jakimś potencjalnym zagrożeniem?
To przecież śmieszne. A zarazem tak bardzo tragiczne.
Sytuacja robi się groteskowa z chwilą, kiedy do „dyskusji” włącza się ktoś „z góry”. Jurij Czajka, ówczesny minister sprawiedliwości, jest głęboko przekonany, że prezydent ma sytuację pod kontrolą. Przywódca daje radę, podczas gdy tam codziennie giną niewinni ludzie – pan Czajka nie widzi, że sam sobie zaprzecza. Po co ten cały cyrk i robienie z rządu rosyjskiego bandy idiotów, bo tak rzeczywiście wypada Kreml w świetle jego słów?
Nie mam przyjaciół wśród walczących, ale za to wielu wrogów – mówiła z goryczą Anna.
Chyba się pomyliła. Kiedy w 2002 roku Czeczeni więzili Rosjan w teatrze na Dubrowce, zapowiedzieli, że tylko z Politkowską będą rozmawiać. Pojechała, jako jedyny cywil.
Próbowała rozmawiać z tymi ludźmi i nakłonić ich do wypuszczenia zakładników. Rozzłościła ich – mówi Muratow – chcieli ją nakłonić, żeby sympatyzowała z nimi. (..)
Kiedy była w pracy, nikt nie mógł liczyć na jej sympatię.

Dwa lata później pojechała, żeby negocjować z Czeczenami w Biesłanie. Nie dotarła na miejsce; zasłabła w samolocie po wypiciu herbaty. Późniejsze badania w moskiewskiej klinice wykazały, że została otruta. Przeżyła cudem, dzięki szybkiej reakcji m.in. Dmitrija Muratowa. Opowiada o tym Ilja Politkowski.
Wiedzą, kto kazał ją otruć. Nie jest jednak jasne, dlaczego to zrobili. Mama jechała tam, żeby pomóc! - Ilja jest rozżalony.
Pomoc. W dekalogu Anny Politkowskiej była jedna z najważniejszych rzeczy. Z relacji Borysa Bierezowskiego dowiaduję się, że taka postawa jest w Rosji… niecodzienna. Zastanawiam się: cholera, gdzie wrażliwość? Empatia? Zwykłe człowieczeństwo? Czy Anna była uznawana za wariatkę, bo pochylała się nad każdą cierpiącą jednostką?
Tęsknimy za tym w Rosji – reżyser Andriej Niekrasow niejako potwierdza moje refleksje. – Człowieczeństwo…
Dokument to nie tylko życie Anny Politkowskiej. Okazuje się, że zawiera się w nim dogłębna charakterystyka i krytyka panującego w Rosji systemu. Czy ten system jest, czy go nie ma? Jeśli istnieje: jak go nazwać i opisać?
Drużyna Putina rośnie i rozwija się – mówi Anna, żywo i efektownie gestykulując, jakby dłońmi chciała pokazać istotę problemu. – W rezultacie powstała forma politycznej oligarchii. Jedna osoba decyduje, co będzie z rządem, Dumą i narodem.
W tym momencie pozwolę sobie na małe wtrącenie odautorskie.
Zaglądam do moich notatek z wiedzy o społeczeństwie. Zatrzymuję się na lekcji o systemach politycznych w kilku państwach Europy. Tabelka, system jednopartyjny, dwupartyjny, wielopartyjny, wymienione partie… Dopisek ołówkiem, przypomniał mi, że trochę się na tej lekcji nudziłam.
Rosja – napisałam. – System: brak. Najważniejsze partie: Putin’s show.
W pewien sposób zgadza się ze mną Garri Kasparow.
W Rosji nie jest ważne, czy jesteś komunistą, nacjonalistą, czy demokratą. Ważne jest, czy jesteś za Kremlem, czy przeciw.
Tego samego zdania jest Aleksander Politkowski, była gwiazda radzieckiej telewizji. W filmie, oprócz kilku słów o byłej żonie i ich małżeństwie, powiedział także co nieco na temat ojczyzny.
Musisz kochać Kreml, rozumiesz? Musisz tam iść i powiedzieć: jestem wasz. Dla was.
Nigdy tego nie zrobię – deklaruje Aleksander – tak, jak nigdy nie zrobiła tego Anna.
W nagranie z Inguszetii wpatruje się ze smutkiem. Czeczenka płacze, opowiadając o zaczystce. Anna słucha, głaszcze cierpiącą kobietę po ramieniu.
Trudno powiedzieć, co o tym myśli Aleksander. Rozumie, czy nie?
Zdaje się, że zrozumiał. Szkoda, że tak późno i trochę poniewczasie.
W naturalny sposób ze sprawy Politkowskiej wypływa sprawa otrucia Aleksandra Litwinienki. Litwinienko miał odwagę powiedzieć, co myśli o zamordowaniu dziennikarki. Na forum publicznym z całą mocą twierdził: to Putin. Putin kazał zamordować Politkowską. Za głośne wyrażanie swoich myśli on i Anna zapłacili najwyższą cenę.
Wszyscy inni mogliby wyrażać swoje zdanie, ale się boją. Boi się też Jelena Tregubowa, dziennikarka:
Nie jestem bohaterką jak Anna Politkowska. (…) Nie jestem samobójczynią!
Liczba, zamordowanych w Rosji dziennikarzy pokazuje, że jest się czego bać. Anna była ofiarą numer 211. Po niej ginęli niezależni dziennikarze i bojownicy o demokrację: Litwinienko, Markiełow, Baburowa, Estemirowa. Kto będzie następny?
Zwykli ludzie też doświadczają „opieki” władzy. Milicja nie rozpędza tłumu, jaki zebrał się przed domem Anny; pozwala zapalać świeczki i składać kwiaty (robi to między innymi Garri Kasparow), ale bacznie obserwuje uczestników. Interweniuje, kiedy jedna z kobiet przykleja plakat, który – w interpretacji milicjanta – szkaluje władzę. Kobiecinka okazuje się upierdliwa, co wyraźnie go denerwuje, bo nie ma racjonalnych argumentów, aby z nią dyskutować. Prawdopodobnie nie chce ich mieć.
Jak więc scharakteryzować Rosję? Z pomocą przyszedł mi nieoceniony Bierezowski:
Gorbaczow nadał socjalizmowi ludzką twarz. (…) Jelcyn zniszczył komunizm, wprowadził prawdziwy, demokratyczny system. (…) Putin zadecydował, by cofnąć Rosję.(…) Stworzył Rosję kontrrewolucyjną.
Co na to Anna?
W naszym kraju jedno jest ważne: nie mówić o tym, czego się najbardziej boisz. Jeśli powiesz o katastrofie, możesz ją spowodować. Dlatego ja nie mówię o tym, czego się boję.
Anna mówiła o Rosji, Rosja o Annie. Kim była w oczach władzy? Wariatką. Zdrajczynią.
Na szczęście, Bergkraut prezentuje inne, bardziej obiektywne opinie. Najbardziej wzruszająco określa dziennikarkę córka Wiera:
Jestem szczęśliwa, że osoba, która zrobiła te wszystkie rzeczy, była moją mamą.
„List do Anny” kończy się następującymi słowami:
Droga Anno. Zbliżam się prawie do końca mojego filmu. Oczywiście, twojego mordercy nie odnaleziono. (…) Ludzie z całego świata są poruszeni twoim losem. Oni nigdy cię nie zapomną. Chcą znać prawdę. Tak, jak ty to robiłaś.
Powtarza się znów wspomniany przeze mnie motyw spaceru: Anna przemierza placyk. Tym razem jednak uśmiecha się sama do siebie.
Sama zastanawiam się, jak sklasyfikować ten tekst. Kończąc tę recenzję – nierecenzję mogę Wam, drodzy czytelnicy, powiedzieć: niespełna półtorej godziny, jakie spędziłam, oglądając „List do Anny” nie poszło na marne. Wiem o wiele więcej i cieszę się z tego. Cieszę się, że spowodował u mnie takie refleksje i że jednak zdecydowałam się o tym napisać.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości