Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przecier z ukochanego
#1
Przecier z ukochanego

Mordercze Pomidory zdradziły mi sekret. Spotkałam je kiedyś na imprezie, sączyły kwaśne drinki, cześć! mała, wiadomo, gadka-szmatka o tym, że mam gładką buzię, długie do nieba nogi i że wzbudzam erekcje nawet u warzyw. Technicznie rzecz biorąc, jesteśmy owocami. Czerwonymi, soczystymi i krwiożerczymi. W sumie to zero pomysłu na podryw, nieśmieszne żarty o marchewkach i fatalne ruchy na parkiecie. Ale zdradziły mi sekret. Chciały wytłumaczyć co i jak, znam się na takich, odsłaniam kolanko, to zawsze działa, łapią haczyk, daję im swój numer, a one mi przepis na przecier z ukochanego.
Nauczyły mnie, że zbrodnia doskonała istnieje, mieszka pod łóżkiem każdej dziewczyny i pragnie się stamtąd wyrwać. A ja jestem w końcu Prawdziwą Buntowniczką. Najważniejsze, żeby kupić odpowiedni makaron, w kształcie gwiazdek – miniaturowych pentagramów – powinien być aldente. Każdy wytrawny zabójca pomidorów o tym wie i przyznaje, że sekret sukcesu tkwi w humanitarnym podejściu do ofiar.
No więc dowiedziałam się, że najlepszą formą zabijania jest topienie w łyżce mojej ulubionej zupy, nie wiadomo wtedy, czy to krew, czy pomidorówka kap-kapią na podłogę wraz z przecierem z ukochanego. Naprawdę nie chciałam, zmusił mnie do tego, można uznać, że swoim zachowaniem sam popchał mnie w objęcia Diabła i morderstwa.
Pewnego dnia mój chłopak powiedział, ot tak, z zaskoczenia, bez konkretnego powodu, że to koniec i postanowił mnie rzucić. O nie, mój drogi, nie zgadzam się, tupię ze złości nóżkami, i myślę o tym, że nie ma wyjścia, trzeba zabić. I zjeść. Tylko wtedy mam gwarancję, że na zawsze pozostanie ze mną. Czyli ugotowałam zupę pomidorową, zmiksowałam ukochanego i dla kompozycji dodałam szczyptę lubczyku, bo to podobno afrodyzjak. Na końcu, delektując się czerwonym smakiem, uśmiechnęłam się do pentagramiku pokazującego rogi w mojej łyżce. Skarbie, od Prawdziwych Buntowniczek się nie odchodzi.
Teraz bardzo się cieszę i przyjemnie mi. Gdzieś tam w brzuchu i niżej.
A poza tym, że zjadłam swojego chłopaka, mam na imię Erazma i lubię się buntować, trochę jak Spartakus. Mówią, że wyglądam jak dziewczyna z amerykańskich teledysków, tylko odrobinę mniej ubrana. Studiuję, nie pracuję, mieszkam daleko od rodziców. Hoduję żyrafę w szafie i muszę być ostrożna, bo płonie, gdy spojrzy na nią jakiś mężczyzna. Wierzę w Boga i w Szatana, a najbardziej w USA, lans i Sida Viciousa i najchętniej zostałabym jego groupie, oczywiście gdyby jeszcze żył. Jestem więc prawie jak Nancy, tylko bez długiego basu (w sobie) swojego gitarzysty, a zamiast w trasie koncertowej czas spędzam głównie na uniwersytecie, gdzie posłali mnie rodzice, ale tu też są fajne imprezy, więc bardzo się nie martwię. No i mamy tutaj akademik, taki plac zabaw dla starszych dzieci, wiadomo, uciecha z gumą i bez, dużo też gramy w chowanego, głównie chodzi o to, żeby znaleźć język i nie kryć się pod sukienką.
Choć czasami tęsknię za mamą i tatą, dlatego co miesiąc wysyłam im pocztówki, a oni odpisują na zielonych kartkach z podobizną George’a Washingtona, są tacy kochani.
Kiedyś byłam grzeczna, słuchałam rodziców, chciałam zostać lekarką albo prawniczką, już nie pamiętam. Potem nauczyłam się, że część zdania przed „ale” jest nieważna i teraz wiem, że trzeba, należy, wypada, a l e fajniej i przyjemniej jest się buntować, trochę tak jak w Bostonie lubią pić herbatkę. Może być też Hollywood, bo marzę o karierze Gwiazdy. A wszyscy profesorowie bardzo mnie lubią, mówią, że daleko zajdę, bo jestem głęboka jak gardło i mam słodkie niebieskie migdałkip. Nie wiem tylko, dlaczego zawsze myślą, że mam na imię Dolores.
Pierwsza zasada wszystkich podręczników, na uniwersytetach najważniejsze są imprezy, podobno, tak słyszałam, kto nie bywa, ten przegrywa, zjadają go potwory i trawią na wieki-wieków-amen. A więc staram się unikać bestii, płynem i proszkiem wypędzać upiory z mojej głowy, działa pod warunkiem, że dbasz o brak zjazdów i nie pamiętasz powrotów do domu. Tak poznałam swojego chłopaka. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie postanowił pobawić się w romantyczne dramaty filmowe. Serio, musiałam zrobić z niego przecier i zjeść jak zupę.
I teraz łaskocze mnie od środka, i to jest fajne, ale bywa też mi smutno. Zmartwiłam się, bo w końcu bardzo go lubiłam, dbał o mnie i stawiał lody w kinie. I gdyby nie przyszedł do mnie Diabeł, nie wiedziałabym, co począć. Władca piekieł wyczuł pismo nosem, przyniósł cyrograf i oznajmił, że wszystko da się załatwić. Może sprawić, że znów będę wesoła i uśmiechnięta, to naprawdę sprawdzony towar, kochaniutka, wystarczy jeden podpis, o, dokładnie tu, swoimi długim, krzywym palcem pokazuje miejsce na papierze i czyni niedwuznaczne propozycje. Niech będzie, raz się żyje, na dodatek obiecuje, że dzięki niemu wyląduję wśród prawdziwych Gwiazd, tak, tak, czyli zgoda i już po pół godzinie świętujemy razem na imprezie.
Trzeba przyznać, że miał gest, nie potrzebował kieliszków, stawiał każdemu. Toasty w górze jak zielony dym, który wypuszczał każdym otworem ciała. Nawet nie musiał nic palić, żeby się zaciągać, a wokół niego unosiła się słodka chmurka, od której puchną oczy. Sprawiał, że ludzie lewitowali kilka centymetrów ponad ziemią, nagle wszyscy się wymieszali i pozamieniali częściami ciała, kto wyłączył grawitację? I proszę mi wierzyć, tańczenie zawieszone w próżni to nie taka prosta sprawa, jesteśmy jednym wielkim organizmem, na raz oddychamy, na dwa rozszerzamy źrenice, tak, by lepiej się widzieć i móc nawzajem pożerać wyrokiem. Spływamy więc tymi lepkimi spojrzeniami, wszyscy mi zazdroszczą, bo okazuje się, ze Diabeł jest również królem parkietu, ma berło i rogi zamiast korony, a na końcu i tak jest nagi. Niestety ma małego i słabą głowę, kończy najszybciej z nas wszystkich, ekonomiczny biedaczek.
Mówiłam, na imprezach dzieje się wszystko. To wtedy też spotkałam ducha swojego chłopaka, wrócił zza światów, by się zemścić i mnie prześladować. Stęskniłam się, był twardy i zły albo słodki i twardy, nie pamiętam dokładnie, bo trochę przesadziłam i musiał ratować mi życie, wbijając między cycki strzykawkę jak w Pulp Fiction. Mój bohaterze! To naprawdę dziwne uczucie – wrócić pomiędzy żywych za sprawą martwego ukochanego.
Jak się okazało, miał się całkiem dobrze, nieco ektoplazmatycznie, był wściekły i postanowił nie dać mi spokoju, poltergiest jebany. A więc od tej pory koniec ze spokojnym snem w nocy letniej, latające po domu przedmioty, a na ścianach dziwnej treści napisy farbą w kolorze hemoglobinowym. Do tego uparł się co wieczór oglądać tanie horrory na moim malutkim telewizorku, bo, jak tłumaczył, musi się gdzieś tej trudnej roli ducha uczyć. Wszystko mi dokładnie objaśnił, podobno gdy kogoś się zje, duch tej osoby wraca i już nigdy nie opuszcza swojej konsumentki. Mówiłam, jedność dusz i ciał.
Ale ja nie dałam się tak łatwo, w końcu jestem Prawdziwą Buntowniczką. Nawet zaczęłam umawiać się na randki z Diabłem. Niestety na ostatniej imprezie złapałam anginę paciorkowcową, bardzo się tym zmartwiłam, mogłam przecież zarażać. Czyli nici z pocałunków na dobranoc, pod drzwiami lub pod kołdrą.
Zresztą życie z władcą piekieł okazało się być przereklamowane, żaden z niego gwiazdor rocka, ani symbol seksu, nie nadawał się nawet do roli czarnego charakteru marzącego o trójkącie ze swoim superbohaterem. No cóż, ideały sięgają bruku, wiadomo, przynajmniej miał rogi, muszę przyznać, że kilka razy mi się przydały, szkoda tylko, że po kryjomu, gdy już sobie wcale-nie-cicho pochrapywał. Potrafił za to spalać żywcem brzydkie dziewczyny i grzecznych chłopców, strzeżcie się. Jednak najbardziej lubiłam, gdy zamieniał się w kozę i gapił na amerykańskich żołnierzy, bywał słodki. Ale mi się znudził. Zwłaszcza gdy się okazało, że pisze białe wiersze, czyta Schopenhauera i Nietzschego, mówił, że powinnam ich polubić na facebooku, bo to bardzo buntownicze.
Niestety stało się, podpisałam cyrograf i skazana zostałam na udrękę z tym szatanem, a mój ektoplazmatyczny chłopak razem ze mną, nieźle się dobraliśmy, nie ma co. Najważniejsze to nie trzeźwieć, powtarzałam sobie w duchu, wtedy wszystko jest prostsze, zwłaszcza gdy ma się dwóch facetów na głowie. Zaczęłam pomału obmyślać plan. Tymczasem za namową Diabła postanowiłam rzucić studia i podróżować po świecie, nowe horyzonty, stare perspektywy i inne tego typu imprezy. Smak wolności, egzotyczny rarytas, żadna podróbka z China Town. Było tak, wsiadaliśmy do pociągu, jak w krótkiej sukience pokazywałam pasażerom naprzeciwko, że w podróży niezdrowe jest noszenie majtek, noga na nogę – lewa na prawą, on zakładał hipsterskie okulary z oprawkami w kształcie pentagramów i czytał te swoje biblie, i z powrotem – prawa na lewą. Wszerz i wzdłuż kuli ziemskiej, okazuje się, że wolność ma smak Coca-Coli z automatów, zawsze spływa lepkim płynem, długa szyjka, grube uda, jak to przystało na prawdziwą murzynkę.
Oczywiście, jako marnotrawna córka, ze wszystkich urokliwych zakątków drogim rodzicom wysyłałam pocztówki, popatrzcie tylko, tutaj wieża Eiffla rozchyla nogi, tam jak palmy opala się Palm Beach, i jeszcze Yeti, serio, kawał zwierza. P.S. Kończą się pieniądze, stop, czymś przecież trzeba rzucać w mokre od szampana cycki, stop, pozdrawiam.
Jestem Prawdziwą Buntowniczką, wspominałam chyba, trochę jak Tahitańczycy na Bounty’m, zresztą bardzo mili ludzie, tam też byliśmy. I właśnie dlatego cały czas dopracowywałam szczegóły planu ucieczki od władcy piekieł. Wciąż dawał nam się we znaki również mój zjedzony ukochany, duchy to naprawdę upierdliwe istoty. Prześladować, przeszkadzać, przelecieć i nawet nie poczuć.
Pewnego dnia Diabeł zdradził mi sekret.
Z zupy z powrotem możesz wyhodować sobie pomidory, mały prezencik od szatana, wystarczy nią podlać pustą doniczkę. A co jeśli przecier był z ukochanego, drążę temat. Głupio pytasz, w takim przypadku pomidor dostanie duszę, czyli będzie gadać, wybielać swoje ostre ząbki i miewać erekcje. Jak Mordercze Pomidory? Dokładnie tak powstały. Super, zawsze chciałam mieć takie w domu.
Potrafił kusić, trzeba mu to oddać. Przez chwilę już rozważałam recykling z mojego chłopaka, kiedy przypomniałam sobie, że przecież jestem w nim zakochana i nie po to go zjadłam, żeby teraz znów się rozłączać z moim najdroższym. Nadszedł czas, żeby uciec i wkurzyć Diabła. Powiedziałam mu prawdę o bezpłciowych aniołach w oczy, do ulubionych perfum dolałam wody święconej, a na końcu przypomniałam, że obiecał mi karierę wśród Gwiazd, dupek. I stało się. Ze złości wysłał mnie na Księżyc do znajomych Nazistów, tak podobno zrobiłby Heidegger, ten filozof od architektury wnętrz.
A więc faktycznie wylądowałam w niebie wśród Gwiazd, prawda, ale moi gospodarze okazali się bardzo zabawną społecznością. Po II wojnie urządzili sobie wśród srebrnych kraterów bazę i, jak twierdzą, nigdy nie spotkali tam Amerykanów (panie Kubrick, Oscar za scenariusz i scenografię murowany). Muszę przyznać, że mają fajne kluby i tani koks, zabawa w siedmiomilowe kroki po pijaku to moja specjalność, ale ja wcale nie czułam się szczęśliwa, a niemiecki to taki brzydki język. Całe szczęście, że jestem blondynką i pasowałam jak ulał do księżycowej bladej poświaty ich poważnych min. Postanowiłam więc wrócić, najpierw dałam Nazistom do picia Kool-Aid, smacznego i wszystkiego kolorowego, żegnajcie. Potem skoczyłam jak Baumgartner, tylko wyżej, albo niżej, sama już nie wiem.
Po powrocie na Ziemię, nie poddałam się, kontynuowałam i znów zwiedziłam cały świat, tym razem w poszukiwaniu Diabła. W końcu byłam Prawdziwą Buntowniczką i chciałam się zemścić. Razem ze mną wciąż podróżował mój chłopak, choć głównie po to, by dokuczać mi i mnie podglądać w toalecie. Byliśmy wszędzie, gdzie tylko można grzeszyć. Ani śladu szatana na siodełkach rowerów Swobodnych Jeźdźców, z Dżinami z rosyjskich butelek po wódce graliśmy w ruletkę, no i w pospiechu ubieraliśmy się w ciasnych, samolotowych ubikacjach, gdy wstępowaliśmy do Mile High Clubu, ani śladu. Oczywiście z każdego miejsca pocztówka, kochani rodzice, nie martwcie się o mnie, bawię się świetnie, nawet nie pamiętam gdzie dokładnie, całuję, przyślijcie trochę kasy na kino drogi i cukierki od dobrego humoru.
A Diabła znaleźliśmy dopiero Ciepłych Krajach, skubany przestraszył się i ukrył tam, żeby na małej plantacji uprawiać Szczęśliwe Zakończenia. Były zielone, słodko pachniały, obiecał, że da nam jedno pod warunkiem, że przestanę udawać Tarantino i odstąpię od wendetty. Dobra, niech będzie, pomyślałam, kilka gramów do woreczków i możemy się ustatkować, oczywiście proszę również unieważnić nasz cyrograf. A więc załatwione! Mój chłopak również przytaknął, znudziły go te wszystkie ektoplazmatyczne harce, to chyba wtedy uświadomił sobie, że w sumie spełniły się jego marzenia. Przecież każdy facet śni tylko o tym, by być w swojej dziewczynie. Wejść, nie wychodzić, lekko się szamotać, tuż przed samym końcem poddusić. Sześćdziesiąt dziewięć dni w tygodniu, sześćset sześćdziesiąt sześć w roku, na wieczność i jeszcze dłużej, moje uczucie platonicznie zamienił w swoje plateau’niczne. Odkąd go połknęłam, wypełniał mnie i swoje przeznaczenie aż nadto, a ja również nie narzekam, lubię, gdy robi mi dobrze wiele rzeczy, na przykład łaskocze od środka. Skarbie, czego nie pokochasz, do tego się przyzwyczaisz.
Tak więc jeśli, drogie koleżanki, chłopak postanowił was rzucić, zróbcie z ukochanego przecier pomidorowy i zjedzcie jak zupę z pentagramowym makaronem, gwarantowane transcendentalny orgazm i metafizyczne kajdany, albo na odwrót, zależy którego filozofa akurat czytałyście, osobiście polecam – Mordercze Pomidory.


Erazma Michalus
Odpowiedz
#2
Szalone szaleństwo. Świetne. Tylko dlaczego diabeł piszesz z wielkiej? Ale szczerze - kozak. Mało takich tekstów na forum. Albo coraz mniej, bo wszystkich przecier nie czytałem. Pozdrawiam.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#3
Mi się podoba Erazmo, ale przepis się nie nadajeTongue
Jak tutaj nie patrzeć, to bardzo lubię pomidory w każdej postaci.
Ale? Czy makaron ma być domowej roboty? Chyba tak. Pomidory EKO? Chyba tak. A tu co KUPIĆ!

W końcu czy słońce ma czasem zaglądać mi EKHEM do garnka, by mi to wszystko dojrzało...
Kochana tak to się nie bawię, bo jeszcze zachorujeWink

Nie dopowiadasz moja droga, trafiłaś na mnie, a ja tutaj będę drążyć, krążyć i nie mam żyrafy.
Tekst jest świetny, co tutaj mówić 5/5 chociaż boli mnie brzuch
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#4
Cytat:Nawet nie musiał nic palić, żeby się zaciągać, a wokół niego unosiła się słodka chmurka, od której puchną oczy.
fajne

Cytat:Stęskniłam się, był twardy i zły albo słodki i twardy, nie pamiętam dokładnie, bo trochę przesadziłam i musiał ratować mi życie, wbijając między cycki strzykawkę jak w Pulp Fiction.
słabsze

Cytat:A więc od tej pory koniec ze spokojnym snem w nocy letniej
snem nocy letniej, wiadomo o co chodzi, a to "w" się w tam tylko "wp..."

Cytat:Zwłaszcza gdy się okazało, że pisze białe wiersze, czyta Schopenhauera i Nietzschego, mówił, że powinnam ich polubić na facebooku, bo to bardzo buntownicze.
Wink fajna autoironia bo chyba ich lubisz

Cytat:Najważniejsze to nie trzeźwieć, powtarzałam sobie w duchu, wtedy wszystko jest prostsze, zwłaszcza gdy ma się dwóch facetów na głowie.
super Smile przypomniał mi się tekst z Witkacego:
- Aziu, zażyj koko, z tym nie ma w życiu dramatu.

Cytat:Było tak, wsiadaliśmy do pociągu, jak w krótkiej sukience pokazywałam pasażerom naprzeciwko, że w podróży niezdrowe jest noszenie majtek
Cytat:Odkąd go połknęłam, wypełniał mnie i swoje przeznaczenie aż nadto, a ja również nie narzekam, lubię, gdy robi mi dobrze wiele rzeczy, na przykład łaskocze od środka.
to lubię w sugestywnej, humorystycznej erotyce

fajny potok, wątek wciąga, podoba mi się jak rzucasz na prawo i lewo i między wierszami odwołaniami do innych dzieł. kajdany metafizyczne.. ciekawe, że wspominasz o Nancy, bo właśnie do mnie przylatuje i zdecydowanie woli fizyczne, bez transparencji. Pisz pisz, ale mam dla ciebie wyzwanie i w ogóle, haha, z chęcią możemy walnąć na arenie. Dużo tekstów masz "tego typu", że tak powiem, nie szufladkując - dużo szaleństwa, histerii, strumieni, kolorytu, ciekawych spostrzeżeń, narkotyków itd itp. niezależnie od gatunku i fajnie, ja na przykład mam tendencję do brnięcia w psychowieszcza. W każdym razie, chciałbym zobaczyć Twój tekst np. postapokalipsę albo czystą akcję (gorzki raz mi dał taki pomysł), ciekawe jak Twój punkt widzenia odbiłby się na tym gatunku Wink w każdym razie, dzięki za tekst i pozdrawiam Wink

Odpowiedz
#5
Bardzo przyjemne czytanie, Erazma.

Mój ulubiony fragment:

(26-02-2013, 14:32)Erazma Michalus napisał(a): A poza tym, że zjadłam swojego chłopaka, mam na imię Erazma i lubię się buntować, trochę jak Spartakus. Mówią, że wyglądam jak dziewczyna z amerykańskich teledysków, tylko odrobinę mniej ubrana. Studiuję, nie pracuję, mieszkam daleko od rodziców. Hoduję żyrafę w szafie i muszę być ostrożna, bo płonie, gdy spojrzy na nią jakiś mężczyzna. Wierzę w Boga i w Szatana, a najbardziej w USA, lans i Sida Viciousa i najchętniej zostałabym jego groupie, oczywiście gdyby jeszcze żył. Jestem więc prawie jak Nancy, tylko bez długiego basu (w sobie) swojego gitarzysty, a zamiast w trasie koncertowej czas spędzam głównie na uniwersytecie, gdzie posłali mnie rodzice, ale tu też są fajne imprezy, więc bardzo się nie martwię. No i mamy tutaj akademik, taki plac zabaw dla starszych dzieci, wiadomo, uciecha z gumą i bez, dużo też gramy w chowanego, głównie chodzi o to, żeby znaleźć język i nie kryć się pod sukienką.
Choć czasami tęsknię za mamą i tatą, dlatego co miesiąc wysyłam im pocztówki, a oni odpisują na zielonych kartkach z podobizną George’a Washingtona, są tacy kochani.

Urocze Wink

Pozdrawiam serdecznie,
Książę Ciemności.

Odpowiedz
#6
Witaj,

tekst bardzo głęboko zapada w pamięci. Szybko wciąga w siebie i nie chce puścić już do samego końca. Już dawno nie czytałam takiej perełki.

Pozdr
E
Odpowiedz
#7
Maciekbuk, bardzo pan miły. Wielką, ponieważ tutaj to prawie imię bohatera. Wink

Piramido, na ból brzucha polecam Acodin, najlepiej 15-30 tabletek od razu, nie ma co się szczypać, wszystkie nieprzyjemne wrażenia przechodzą od razu, może nawet żyrafa przyjdzie sama. I radzę pani uważać w tej kuchni, powiesić zasłony, bo słońce bardzo szkodzi kobiecej cerze. Do tego słyszałam, że lubi podglądać…

Vysogot, ależ z pana niepoprawny komplemenciarz, prawie jak mój papa! Tak lubię najbardziej. Ale, ale, pojedynkować mogę się tylko na wariacje fortepianowe Haydna, ewentualnie Janáčka, tak więc zapraszam w wolnej chwili, niech pan wstąpi tutaj – na Księżyc – do mnie i moich znajomych Nazistów, jestem pewna, że wygram. Chyba że pan maluje?

Cytat:Wink fajna autoironia bo chyba ich lubisz
Prawda, to moi prawdziwi kochankowie. Choć jedyną prawdziwą miłością jest Heidegger, ach Martin! No dobra, Staś Witkacy też miał swoje duże rozmiaro-atuty.

Lynch, na pana wciąż odrobinę się gniewam, aczkolwiek ten uprzejmy komentarz łagodzi nieco sprawę. Jeszcze pochwali mnie pan jakieś sześćdziesiąt osiem razy i możemy się wtedy dogadać. Światło-niosąca.

Emyk, pani również bardzo miła. Bardzo się cieszę, że wciągnęłam.

Dziękuję serdecznie wszystkim za ślad.
W pąsach.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#8
Jesteś niezaprzeczalnie mistrzynią nieoczywistości. Marnujesz się. Raz, może dwa razy coś mi się wydało przekombinowane i ostatecznie bez sensu, ale to był taki tam... siwy włosek na złotej czuprynie geniusza. Jest to taka niedosłowna genialność - to, o co cię posądzam - więc bez urazy. Moim rzemieślnikiem numer jeden jest John Irving, zwłaszcza za młodu, gdzie widać jego braki, a talent jest tym mocniej dostrzegalny na ich tle. Masz dalece odmienny styl od niego, a jednak własnie z nim kojarzy mi się twoja proza (twoją poezję też właściwie miałem za prozę) i mowa tu o tematyce, która dostaje rąk, nóg i innych odgałęzień, a z pewnością nabiera ich w trakcie i całkiem przypadkiem, plus całkiem naturalnie, i każde jedno okazuje się doskonalsze od poprzedniego; zawiera się też w udziwnieniach w narracji, nietuzinkowym podejściu. I najważniejsze: to jest u ciebie naturalne, ja widzę oczyma wyobraźni, jak ty to pisałaś przykładowo. Pełna potoczystość, napisane przy jednym podejsciu i tak naturalnie, jakbyś oddawała... no, może żeby nie zbrzydzać napiszę: krew. Widać to w twoich wypowiedzach nawet;] Ci naziści, ten twój księżyc... to się dopiero nazywa pozytywny odlot permanentny. Może pozwalam sobie na zbytnią szczerość, ale po prostu mnie to nokautuje, muszę to powiedzieć; marnujesz się, oj, marnujesz. Powinnaś żyć z pisania, zwyklę kpie z ahrtystów, ale ty wydajesz mi się Artystką i pierwszy raz wiem, że mam racje. W ogóle poziom i ilość tzw. zwrotów akcji (w porządku, nie ma tu mowy o akcji, ale chodzi o przebieg wydarzeń no) jest tu imponujący. W sensie - że aż tyle się dzieje i jest w tym tyle zaskoczenia w tak krótkim przecież, i o niczym w zasadzie, tekscie. Czarnu humor;] Tytuł;] Makabreska perfekcyjna;]
Odpowiedz
#9
Miriad, pan również mówi, jak mój papa. Jesteś geniuszem, wirtuozem, najpiękniejsza. A więc dziękuję serdecznie, wszystko to już wiem. Aczkolwiek to niezwykle miłe, że pan dostrzega, niektórym nie zawsze się to udawało, wtedy – zazwyczaj – tato musiał uruchamiać swoje rozliczne kontakty. Był ambasadorem, znał wszystkich wszędzie, więc do dziś nie mam problemów z przekonywaniem innych do swoich racji, zazwyczaj tupię nóżkami, naprawdę działa. Zwłaszcza na mężczyzn. Bardzo dziękuję, przyjemnie, proszę sobie wyobrazić, że w nagrodę częstuję pana nazistowskim szampanem (naprawdę wyborny!) i pomału do ust wkładam delikatnie różowe truskawki (nigdzie nie rosną lepiej niż w księżycowych cieplarniach), są ogromne, ledwo mieszczą się panu w buzi, to nawet lepiej, pan chyba bardzo dużo gada, prawda? Ale są smaczne, zostawiam pana z tym obrazem nad basenem. Wink

Na pana zawsze można liczyć. Niezaprzeczalnie. Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości