Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Proditores
#16
Cytat:W szaleńczym biegu przemierzałem uliczki Londynu. Serce waliło jak oszalałe, głowę wypełniał strach i niepewność. Nie mogąc opanować własnych myśli, rozglądałem się pospiesznie. Ostre barwy raziły w oczy, [wszędzie zdawałem się dostrzegać krwistą czerwień Inkwizytora.]ta część jest błędna, zdawałem się dostrzegać, powinieneś to przeredagować, zdawało się komu? Zdawałem się jest źle Uspokoiłem się dopiero po przebyciu sporej części miasta. Czy to nie dziwne? - pytałem siebie. Uciekam jak ranne zwierzę przed wilkiem[nie wiem czy to trafne porównanie, wilki polują w wataże i raczej od razu unieruchamiają zdobycz, ale może się mylę], a to tylko bezbronny ślepiec. Nadal zachowywałem ostrożność, lecz byłem już prawie pewien, że nikt mnie nie śledzi. Zmusiłem się do rekonstrukcji wydarzeń. Dzięki doświadczeniu i praktyce udało mi się zapamiętać każdy szczegół. Kolorowe stragany,[co to za przecinek?] wypełnione magią towarów i zapachów. Budynki otaczające rynek, stare, zniszczone, niemal chylące się ku upadkowi. Grupki mieszczan wykłócających się o ceny. W końcu Inkwizytora przyglądającego[eeeee, a on nie jest ślepy w końcu?:<] się czemuś w oddali. Splunąłem przez ramię[przez ramię? Obrócił głowę i za plecy pluł? Nie można normalnie, przed się?Big Grin], kilku ludzi obejrzało się - dama z porządnego domu, takie ekscesy i to publiczne – normalnie nie do pomyślenia, warknąłem sam do siebie. Powróciłem myślami na rynek. Dziwne uczucie podpowiadało mi, że coś przegapiłem, jakiś ważny fragment całości.
Spacerowałem ulicami rozmyślając. Mijani ludzie posyłali mi zaciekawione spojrzenia. Prawie zapomniałem o plakatach z moją podobizną, porozwieszanych po całym mieście. Nagle moją uwagę przykuł jakiś hałas dochodzący z oddali. Zaciekawiony, szybszym krokiem przebyłem drogę dzielącą mnie od źródła. Wychyliwszy się zza rogu, stanąłem osłupiały. Kilku zapijaczonych chłopów odzianych w stare łachmany zebrało się wokół ladacznicy. Dało się wyczuć ostry, gryzący smród alkoholu. Usługiwanie takim dżentelmenom zapewne nie należało do przyjemnych doświadczeń. Zgaduję także, że nie mieli grosza przy duszy, ale czy to ważne. Dzięki nim znalazłem brakujący element układanki. Inkwizytor - to on nie dawał mi spokoju. Pojawił się na placu samotnie, pozbawiony swojej świty.[inkwizytora pamiętał, to nie on nie dawał mu spokoju, tylko brak świty Big Grin] Dlatego nie reagował, a po prostu stał obrócony do mnie plecami, jak gdyby nigdy nic. Pospiesznie przeczesałem wspomnienia kawałek po kawałku. Nie dostrzegłem ani jednego zbrojnego, nikogo, kto mógłby mi zagrozić. Czyżbym miał aż takie szczęście? Trafienie na samotnego wysłańca tych przeklętych drani było prawie niemożliwe. Sam fakt, że mnie nie wykrył graniczył z cudem. To nie mógł być przypadek. Może zostałem celowo zignorowany[,] co miałoby na celu osłabienie mojej czujności. Wszystko coraz bardziej się komplikowało. Każda kolejna odpowiedź wywoływała następne dziesięć pytań. Jedyne[,] co mogłem teraz uczynić, to zaszyć się gdzieś w nadziei, że się nie mylę. Znałem odpowiednie miejsce, opuszczoną knajpę, której właściciela niegdyś zabiłem. Rzuciłem kilka siarczystych przekleństw w stronę Nowego Kościoła, po czym obrałem właściwą drogę.
Szybkim krokiem przemierzałem uliczki, wykorzystując wszystkie znane mi skróty, by już po chwili znaleźć się przed niewielkim budynkiem, zbudowanym w starym stylu. Miał duże, dwuczęściowe drzwi, niegdyś ładnie komponujące się z szeregiem małych okienek. Obecnie wszystko zabite dechami. Knajpa była całkowicie opuszczona. Dobrze opłaciłem ważne osoby, żeby nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Do środka dostałem się przez tylne wejście, wcześniej zarezerwowane dla służby. Przywitał mnie straszliwy odór zgnilizny. Zapewne kolejny martwy szczur – warknąłem. Wnętrze zdobił mały barowy stolik z lampą naftową i jednym krzesłem. Pod ścianą urządziłem prymitywne posłanie ze starego łoża właściciela. Pozostałe przedmioty[,] niegdyś znajdujące się wewnątrz[,]dałbym tu przecinki] rozdałem służbie w zamian za pomoc w przystosowaniu budynku dla moich potrzeb. Zapaliłem lampę, po czym zaryglowałem drzwi. Położyłem się na łóżku. Chyba nigdy do tego nie przywyknę – myślałem. Łózko bowiem było twarde niczym skała. Starając się wygodnie ułożyć[,] rozważałem, co powinienem teraz uczynić. Ukrywanie się w nieskończoność odpadało. Oczywiście mogłem wyjechać, opuścić tę zamgloną mieścinę i udać się na przykład do Paryża, lecz ucieczka to nie rozwiązanie. Nie byłem przecież tchórzem. Pozostawała jeszcze trzecia i obecnie najlepsza opcja. Mogłem zostać jednym z pierwszych Proditores, który dopadłby i zabił samego Inkwizytora. Jeszcze wczoraj uznałbym ten pomysł za szalony, a siebie za samobójcę, lecz obecnie chyba nie miałem za dużego wyboru. Potrzebowałem zarówno planu, jak i snu. Pierwsze mogło poczekać. Odprężyłem się starając zasnąć. Z trudem zwalczyłem odór i wpatrzony w czerwono-złoty płomyk usnąłem.
Sen okazał się prawdziwym zbawianiem. Obudziłem się świeży i wypoczęty, nawet wczorajszy stres powoli ustępował. Nie miałem pojęcia jak długo spałem, wewnątrz panowała niemalże całkowita ciemność. Nafta już dawno musiała się wypalić. Tylko nieliczne promienie słoneczne przebijały się przez pozabijane deskami okna. Wstałem starając się poprawić wygląd, choć jak przypuszczałem były to próżne starania. Rozprostowałem kości, po czym udałem się na świeże powietrze. Moje oczy oślepił blask słońca, które obecnie znajdowało się wysoko na niebie. Powietrze wypełniło płuca niemal zmuszając mnie do kaszlu. Nienawidzę szczurów – pomyślałem. Knajpa leżała na obrzeżach Londynu, co komplikowało znalezienie dużych grup ludzi. Znacznie utrudniało to kradzież kieszonkową, a tym samym uszczuplało moją kieszeń. Sporo czasu zabrało mi zebranie odpowiedniej[chyba brakło słowa Tongue] na jedzenie, naftę oraz nowe odzienie. Udałem się w stronę tagu. Tym razem nie musiałem nadkładać sporej ilości drogi, jak miało to miejsce w przypadku ucieczki, więc dotarłem tam bardzo szybko. Z daleka dało się słyszeć krzyki i wrzaski zebranej gawiedzi. Przemierzając tłum zmuszony byłem do ocierania się o spoconych mieszczan i unikania natrętnych kupców. Byłem spanikowany, serce biło szybciej, silnie reagując na czerwone odzienie mijanych ludzi. Musiałem przezwyciężyć strach. Już poprzedniej nocy zdecydowałem o śmierci Inkwizytora
Pośród barwnych straganów szybko odnalazłem handlarza żywnością. Dokładnie przyjrzałem się oferowanemu towarowi. Piękne, zielone jabłka, pachnące pieczywo [spacja zbędna Tongue], wszystko to stanowiło niezwykłą kompozycję. Zakupiłem po kilka sztuk, po czym udałem się w poszukiwaniu mięsa i nafty. Co do pierwszego nie miałem szczęścia, bowiem większość była już wyprzedana. Naftę natomiast udało mi się szybko zlokalizować. Po małej kłótni ze sprzedawcą[,] zakupiłem dwie kwarty po całkiem rozsądnej cenie. Przed wyruszeniem w drogę powrotną zatrzymałem się na chwilę przy stoisku z odzieżą, kupiłem męską koszulę oraz spodnie, a do tego płaskie buty. Typowy strój dla robotnika. Droga powrotna zajęła znacznie mniej czasu, ponieważ byłem zmuszony wynająć powóz. Woźnica psioczył że nie wozi poszukiwanych, ale błyszcząca moneta dodała mu chęci. Po dotarciu do domu, - jeśli mogę go tak nazwać - pospiesznie zmieniłem strój. Czując się luźniej, usiadłem na świeżym powietrzu, delektując się zakupionymi smakołykami. Soczyste jabłka oraz lekko podstarzały chleb smakowały wyśmienicie. Odchyliłem się w tył, by popatrzeć w niebo. Jutro wyruszę w poszukiwaniu Inkwizytora. Jeśli się nie mylę powinienem przeżyć to wyjątkowe spotkanie.[ale męski strój? On nie był w ciele kobiety? A jeśli to dla kamuflażu, to wypadałoby napisać, że tak nikt w nim kobiety nie rozpozna czy coś]
Ubrany jak jedna ze służek, mogłem bez problemu poruszać się po mieście pozostając niezauważonym. Regularnie pojawiałem się na targu i w oberżach porozrzucanych po Londynie. Ponad dwa dni zajęło mi zlokalizowanie kryjówki Inkwizytora. Mieszkał w małym budyneczku o gładkich murach,[chyba zbędny] pozbawionych okien. Jedynie dym uwalniający się z komina i stare drzwi świadczyły o tym, że ktoś może tam mieszkać. Doprawdy, całość z zewnątrz wyglądała jak ponure więzienie, celowo pozbawione krat. Obserwowałem go uważnie przez kilka kolejnych dni. Miał ściśle ustalony plan dnia. Rozmawiał tylko z jedną osobą, małym chłopcem, który jak zauważyłem był jego służącym i przewodnikiem. Dzień w dzień, skoro świt, młodzieniec odbierał Inkwizytora z jego izdebki, po czym prowadził wprost na plac Katedry. Siedział tam wpatrzony w nicość jakby oczekiwał. Kogo? Czego? Nie mam[czas teraźniejszy?] pojęcia, nikt nigdy się nie zjawił. Wraz z zachodem słońca chłopiec pojawiał się ponownie, by go odprowadzić. Teraz, gdy miałem wszystkie potrzebne informacje, byłem gotów uderzyć.
Słońce chowało się za horyzontem. Zapowiadała się naprawdę piękna noc. Stałem skryty w cieniu, obserwując jak chłopiec odprowadza starca. Byłem gotowy na konfrontację. Jeszcze chwileczkę. Uspokoiłem rozkołatane myśli. Chłopak znikał z zasięgu mojego wzroku. Odczekałem kilkanaście minut, po czym powolnym krokiem ruszyłem w kierunku celu. Rozglądałem się uważnie wypatrując zasadzki. Wiedziałem[,] że Inkwizytor się mnie spodziewa. Już od pierwszego dnia, kiedy znalazłem jego kryjówkę, byłem tego pewien. Zatrzymałem się przed drzwiami. Ostatni wdech, sprawdzenie włosów, igła jak zawsze na swoim miejscu. Stara chropowata klamka z trudem ustąpiła pod naciskiem. Drzwi otwarły się niemal bezgłośnie. Powolnym, prawie bezdźwięcznym krokiem, wślizgnąłem się do środka. Inkwizytor siedział na bujanym fotelu naprzeciw rozpalonego kominka. Wnętrze było urządzone w spartańskim stylu. Malutkie posłanie z siana leżało pod ścianą . Nie dostrzegłem żadnej lampy, stolika czy choćby miotły. Zawsze myślałem, że Inkwizycja przywykła do życia w dostatku, a tutaj niezbędne minimum. Ręka odruchowo powędrowała do zatrutej igiełki. Wykorzystanie chwili nieuwagi działało na moją korzyść. Zakradłem się za plecy starca gotowy do ciosu.
– Spodziewałem się Ciebie – [G]łos Inkwizytora niespodziewanie wypełnił pomieszczenie. Zawahałem się wstrzymując rękę w powietrzu. Ciągnąć rozmowę, czy może zakończyć to od razu? [K]olejne pytanie, a ja tak ich nienawidzę.
– Jeszcze sporo musisz się nauczyć. Nie zastanawiało Cię, dlaczego przybyłem do Londynu samotnie? Bez mojej świty.
– Spodziewałeś?[co spodziewałeś? Spodziewać się, bez się jest bez sensu] – burknąłem.
– Słuchaj, przyjacielu. W Nowym Kościele zaszły niepokojące zmiany. Papież został zamordowany przez jednego ze Zbawicieli.[zbędna kropka] - mówił w pośpiechu. - To nie czas na wygłupy.
– Jak to możliwe? Co z Inkwizycją chroniącą jego świętobliwość? - [problem z zapisem dialogów dostrzegam, kącik literata zaprasza ;p]Wymamrotałem nie mogąc opanować trzęsących się rąk. Czy to prawda? A może to tylko podstęp tego podstarzałego drania? Za wszelka cenę musiałem dowiedzieć się więcej. Nagle tuż za plecami usłyszałem kroki. Otwarte drzwi – wrzasnąłem, odwracając się szybko. Zauważyłem tylko pałkę lecącą w moją stronę, po czym ogarną[literka zjedzona, omonomonommon Big Grin] mnie straszliwy ból. Upadłem, strasznie kręciło mi się w głowie. Zemdlałem. 


Hmmm. Nie jest źle, ale jakoś gorzej niż wcześniejsza część, tak mi się zdaje. Jakość język stracił, nie wiem, czemu. No intrygę ciągniesz, w sumie nie spodziewałem się, że w takim kierunku pójdzie, już Cię miałem opierdzielić, że Inkwizytor tak sam i w ogóle, ale się wybroniłeś w miarę. Jedyne, czego mi brakuje to wyjaśnienia, czemu inkwizytorzy są tacy mega, że bohater aż tak się go bał. Nie podobało mi się to, że trochę filozofowałeś w środku, a średnio to wyszło :p I ostatnią scenę mógłbyś rozbudować, żeby ta rozmowa jakieś większe napięcie wprowadziła, a nie parę zdań i bęc Tongue

6/10
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#17
Dziękuje Ci bardzo za komentarz.

Postaram się bronić przed niektórymi zarzutami choć nie jest ich wcale dużo <jupi>.

Tak są samotne wilki Smile

Można spluwać za siebie w akcie odpędzenia złego. Nie znasz tego zabobonu o pukaniu w niemalowane. Obracaniu się czy wreszcie spluwaniu przez ramię? Tongue

Cytat:[ale męski strój? On nie był w ciele kobiety? A jeśli to dla kamuflażu, to wypadałoby napisać, że tak nikt w nim kobiety nie rozpozna czy coś]


on się nie ukrywał chciał się czuć swobodnie dlatego męski strój. Kobiety w tamtych czasach nie bardzo chodziły w spodniach.

Cytat:– Spodziewałeś?[co spodziewałeś? Spodziewać się, bez się jest bez sensu]


widać nie udało mi się osiągnąć zamierzonego efektu. Smile


Co do reszty pogrubień zabieram się do ponownej analizy teksu co by wyciągnąć jakąś naukę. Smile
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#18
Dziwna sprawa, ale kompletnie nie wiem co powiedzieć, czy też napisać na temat tej części. Początek i koniec bardzo mi się podobały, w środku się wynudziłam. Być może to tylko takie moje zboczenie, ale w niektórych momentach miałam wrażenie wyliczanki: wstałem - wyszedłem - kupiłem -wróciłem...
W kilku miejscach nie wiedzieć czemu słowa w zdaniach dziwnie mi brzmiały, ale komentarz techniczny sobie daruję... przynajmniej dzisiaj.
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#19
Cytat:Kilka dialogów bo wydaje mi się że ten element trochę zaniedbałem. Do tego dalsza walka z ogonkami i formułowaniem zdań.

Proszę o wszelkie komentarze i nieszczędzenie krytyki.

Przede wszystkim chciałbym prosić o ocenę rozwoju fabuły. Z góry bardzo dziękuję.

Rok 1699 – Prawda I. [Egzekucja]


Ocucili mnie kubłem zimnej wody. Strażnik drwiąco oświadczył, iż jestem oskarżony o zamordowanie dostojnika kościelnego, po czym szybko dodał.
– Z ramienia prawa, zostaniesz powieszona siódmego dnia pańskiego. Wyrok będzie wykonany publicznie na placu targowym. – Spojrzał na mnie z pogardą, ruszając w stronę drzwi. Sytuacja była zła, nawet bardzo. Jestem wysoko urodzona – krzyczałem z rozpaczą w głosie. Sprawdź plakaty, sprawdź je, zawiadom moją rodzinę. – kontynuowałem, nim drzwi zamknęły się z hukiem. Mogłem mieć jedynie nadzieje, że usłyszał i w swej chciwości poinformuje kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc. Zostałem opuszczony, skazany na łaskę nieznanych mi ludzi. Pozostało już niewiele czasu.
Nie miałem pojęcia jak długo pozostawałem nieprzytomny. Minęły dni, godziny? Pozostawała nadzieja, że nadal znajduję się w Londynie. Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej rozglądałem się uważnie. Lochy w których się przebywałem nie wyróżniły się niczym nadzwyczajnym. Pomieszczenie oświetlały malutkie pochodnie pozawieszane w równych odstępach na ścianie korytarza. Po przeciwnej stronie znajdowały się trzy niewielkie cele pozbawione okien. Siedziałem się w jednej z nich, tej najbardziej oddalonej od wyjścia, pozostałe dwie były puste. Nie słyszałem świstu wiatru, pisku szczurów ani odgłosów Londynu. Mury stanowiły solidną konstrukcję, bez żadnych uszkodzeń. Zrezygnowany przysiadłem na drewnianym stołku. Był jedną z wygód, którymi mnie tutaj rozpieszczano. Kolejne, to cuchnące wiadro, do którego nie odważyłem się nawet zajrzeć, oraz mała górka siana służąca zapewne jako posłanie. Głowę nadal rozsadzał ból, musiałem mocno oberwać. Unoszący się w powietrzu straszliwy odór uniemożliwiał odpoczynek. Wyczerpany, przesiedziałem sporą część dnia wpatrując się w ścianę, oczekując na cud.
Upragniony sen w końcu nadszedł, oferując słodkie chwile ukojenia. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Wkrótce zostałem ponownie zbudzony przez strażnika. Tym razem jednak nie był on sam. Zobaczyłem tajemniczego mężczyznę który gdy tylko mnie dostrzegł, podbiegł do krat wyciągając rękę w moim kierunku.
– Moja Elizabeth, nic Ci nie jest? Wszyscy się o Ciebie martwili – mówił, niemal łkając.
– Wszystko w porządku mój najdroższy, nic mi nie jest – odrzekłem, starając się wykorzystać sytuację. Widziałem go po raz pierwszy. Sugerując się jedynie brakiem obrączki oraz wiekiem, a miał około czterdziestki, wnioskowałem, że jest narzeczonym panienki. Jego strój, ładnie dopasowany płaszcz oraz biała koszula świadczyły o wysokim statusie społecznym.
– Nie martw się wyciągnę Cie stąd, ale proszę odpowiedź mi co się stało, gdzie Ty byłaś? Co ty nosisz na sobie? – kontynuował wypytywanie, lecz teraz podejrzliwość ustąpiła rozpaczy.
– Zamordowała dostojnika kościelnego, zawiśnie jak nic – wtrącił się strażnik, spluwając mi pod nogi. Młodzieniec posłał mu groźnie spojrzenie. Zbrojny wzruszył ramionami, po czym odwrócił się kierując do wyjścia, cały czas burcząc coś pod nosem.
– Zostało wam niewiele czasu, nacieszcie się nim póki jeszcze możecie – rzucił zamykając za sobą drzwi.
– Kochany mój, najdroższy. Niewiele nam pozostało. Za dwa dni o świcie zawisnę.
– Nie zostawię Cię tutaj, nie dopuszczę do tego by Cię skazano, ale proszę powiedz mi, czy ty...
– Nie wierzysz mi mój miły? – wtrąciłem mu w połowie. – Przecież jak nigdy – tłumaczyłem dalej, kiedy drzwi do lochu ponownie stanęły otworem.
– Koniec tego, mam nadzieję że będziecie tęsknić – syczał strażnik zbliżając się do nas. Po chwili już obaj opuszczali zimne, ciemne lochy. Nie martw się Elizabeth, wrócę – ostatnie słowa, które usłyszałem.
Zrezygnowany położyłem się na posłaniu ponownie starając się zasnąć. Nie było to łatwe, smród nie dawał o sobie zapomnieć, myśli wiły się bez końca. Teraz to już naprawdę koniec. Po tylu latach niebezpiecznych misji skończę jak zwykły morderca. Inaczej wyobrażałem sobie swoją śmierć. Nieraz snułem obawy przed Inkwizycja, morderczym narzędziem Kościoła. Zdawałem się krzyczeć ze złości, przeklinać Boga i jego demoniczne sługi. Nie chciałem, by moja dusza na wieki pogrążyła się w ciele panienki. Obserwowanie jej grobu jeśli tylko zasłuży na pogrzeb byłoby katorgą. Śmierć tak szybko, przecież nawet nie pamiętam swoich rodziców, nigdy nie udało mi się wrócić do rodzinnej wioski. Obiecywałem to sobie po wstąpieniu do Proditores, ale nawet wtedy byłem zbyt zajęty tropieniem Zbawicieli. Rozmyślania nie trwały długo, sen okazał się silniejszy od zmęczonego organizmu, nawet odór stał się jakoś mniej wyczuwalny.
Elizabeth, Eliz słodyczy ma proszę zbudź się, słyszałem przez sen. Otwierając oczy ujrzałem mojego narzeczonego trzęsącego mną delikatnie za ramiona.
– Wstawaj, proszę. Musimy iść, i to szybko – błagał.
– Co, co się dzieje, jak się tutaj znalazłeś kochany – pytałem oszołomiony wstając.
– Przekupiłem strażnika, nie ma czasu na wyjaśnienia, musimy iść, prędko – rzucił łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę drzwi.
Biegnąc przemierzyliśmy korytarz. Minęliśmy małe pomieszczenie strażnicze. Na zewnątrz przywitał nas blask księżyca. Narzeczony zaciągnął mnie do powozu czekającego już w gotowości. Gdy znaleźliśmy się w środku, woźnica gwałtownie ruszył wzniecając połacie kurzu. Narzeczony starał się tłumaczyć.
– Nie miałem wyboru, nie chcieli mi wierzyć – nie słuchałem. Pogrążony byłem w rozmyślaniach oraz obserwowaniu mijanych budynków. Po raz kolejny to dziwne uczucie, że coś poszło nie tak. Udało nam się wynikać z taką łatwością. W napięciu czekałem na rozwój wydarzeń. Nagle powóz gwałtownie się zatrzymał. Zapewne coś spłoszyło konie. Wyjrzałem przez okno, gwardziści zbliżali się w naszą stronę. Panie, zajechali drogę, oni wszyscy tutaj są, proszę uciekaj – krzyczał wystraszony woźnica. Wyskoczyłem z powozu unosząc dłonie w geście rezygnacji. Nie miałem szans na walkę czy też ucieczkę. Zebrało się tutaj prawie pół bastionu. Widać ktoś całkiem poważnie traktował moją osobę lub pieniądze oferowane przez Kościół. Przyglądałem się im wszystkim bardzo dokładnie.
– Zatrzymać ich. Zawisną razem, tak jak zechciał Bóg. – Głos jednego z mężczyzn odbił się echem w moich uszach. Spojrzałem po raz ostatni w górę. Taka piękna noc. Księżyc leniwie chował się za chmurami. Zanosiło się na deszcz.
Dzień egzekucji, niebo płakało przez całą noc, dopiero nad ranem otuliło uliczki ciepłymi promieniami słońca. Wszystko było przygotowane. Dopięte na ostatni guzik. Gwardziści obstawili cały plac. Zapewne, chcieli zapobiec kolejnej próbie ucieczki. Szczerze, to nawet im się nie dziwię. Wczoraj prawię się udało, prawie. Tłum gromadził się licznie przyciągany okrucieństwem zjawiska. Nie codziennie organizowano egzekucje, a już na pewno nie wieszano morderców. Obserwując całe zamieszanie zastanawiałem się, co to za uczucie widzieć własną córkę u boku przyszłego zięcia z pętlami zawieszonymi na szyi. Doprawdy, to musi być straszne. Smutek wypełniał moje serce, łzy niemal płynęły z oczu, kiedy ceklarz zbliżał się do dźwigni zapadni. Jakaś osoba, zapewne namiestnik papieski, czy też królewski – zależy, który akurat przebywał w mieście – począł odczytywanie wyroku. Nie słuchałem, nie mogłem. Serce ściskał żal. Wpatrzony w nicość stałem i oczekiwałem końca tej farsy. Kat pochwycił dźwignię. Dało się słyszeć – skazuje na śmierć, wykonać – klapy opadły. Nastała grobowa cisza, zdająca ciągnąć się bez końca. Ciało panienki przez chwilę dygotało, po czym zawisło bezwładnie. Jej oczy pozbawione życia, już nie uronią łzy. Doprawdy, to był straszliwy widok. Wszystko moja wina. Wcześniej zdarzało mi się robić podobne rzeczy, ale nigdy nie byłem tak powiązany z ofiarą. To ja podpisałem na nią wyrok śmierci, a teraz nic nie mogłem zrobić. Odwróciłem się, ze złością przepychając przez gęsty tłum, opuściłem plac. Zdawało się, że wyczuwam własny zapach strachu i paniki. Gawiedź jeszcze długo wiwatowała. Krzycząc swe przeklęte obelgi w stronę tej niewinnej duszyczki, już na zawsze zawieszonej nad własnym ciałem. Po raz ostatni tego dnia wezwałem Boga, przeklinając go w myślach.
Pamiętnego wieczoru, podczas ucieczki udało mi się zdobyć nową powłokę. Należała ona do młodego gwardzisty, zapewne nowicjusza. Wyglądał na szybkiego, zwinnego wojownika, osobę niegdyś pełną ambicji i możliwości. Miał krótkie, nierówno ścięte włosy, szczery uśmiech i coś magicznego w oczach. Nosił zwykłe spodnie, nogawki chował w wysokich butach. Natomiast przed atakami ochraniała go skórzana kamizelka, spod której wystawały kawałki białej koszuli. Wyglądem przypominał większość nowicjuszy z gwardii, zadbany, dobrze prezentujący się młodzik. Ubiór bardzo mi odpowiadał, wygodny, wszechstronny, nadawał się do większości spraw, które przyjdzie mi załatwić. Podobnie zresztą jak jego wyćwiczenie w walce. Znałem wiele taktyk, stylów walki i zagrywek, ale bez odpowiedniego ciała ta wiedza stawała się bezużyteczna. Lubiłem sposób działania Elizabeth, dyskretne omamienie przeciwnika zakończone niespodziewanym atakiem. Lecz brutalna siła daje szersze pole do działania. Nie chcąc tracić czasu udałem się w ślad za jednym z towarzyszy broni do koszarów, gdzie zaopatrzyłem się w mały sztylet. Umieściłem go w cholewie buta, zawsze przyda się jakiś as w rękawie. Zdobycie miecza nie było już takie proste. Panował zakaz noszenia broni bez wcześniejszego pozwolenia. Musiałbym zapisać się na jeden z patroli, by otrzymać ostrze, lecz obecnie nie miałem na to czasu. Opuszczając koszary udałem się na miejsce zbrodni. Mogłem spokojnie powęszyć, bo przecież nikt nie będzie podejrzewał gwardzisty o złe zamiary.
Nim słońce całkowicie schowało się za horyzontem znalazłem się na miejscu. Krążyłem niedaleko domu Inkwizytora starając się dostrzec problemy zawczasu. Nie mogłem pozwolić na kolejny element zaskoczenia ze strony przeciwnika. Upewniwszy się, że nikt mi nie zagraża ruszyłem w stronę drzwi. Klamka z łatwością poddała się naciskowi, lecz drzwi pozostały niewzruszone. Zamknięte – pomyślałem. Cofnąłem się o kilka kroków, ponownie rozejrzałem po okolicy, po czym wymierzyłem kilka silnych kopniaków, aż drzwi wyleciały wraz z zawiasami. Ryzykowna zagrywka, po takim incydencie musiałem się spieszyć. Hałas na pewno zwrócił uwagę niejednej osoby. Wnętrze budynku nic się nie zmieniło od momentu mojej ostatniej wizyty. Nie było czuć specyficznej woni krwi, nie widziałem nigdzie zwłok. Sprawdziłem dokładnie podłogę, bujany fotel, lecz żadnych śladów. Wychodząc skierowałem się w stronę lochów, wtedy kątem oka zauważyłem przyglądającą mi się osóbkę. Spanikowałem, serce łomotało, stałem niepewnie wpatrując się w oddalony punkt. Nagle postać wychyliła się. Pomimo dużej odległości rozpoznałem sylwetkę chłopca, pomocnika Inkwizytora. Zawahałem się, rozum chciał cofać, lecz serce i wrodzona ciekawość zwyciężyły. Powolnym krokiem zbliżałem się w kierunku chłopca. Z trudem przełykałem ślinę, gdy ten naglę ruszył w moją stronę. Nie mogłem się teraz zatrzymać. Najwyżej go ominę – powtarzałem sobie w myślach – nic strasznego się nie stanie to tylko dziecko. Mając nadzieje, że nie jest w spółce z moimi przeciwnikami, powoli zmierzałem w jego kierunku. Gdy znaleźliśmy się ramię w ramię usłyszałem pół szeptem – spotkajmy się o północy, na moście niedaleko „łajby”. – Nie zareagowałem, minęliśmy się, a ja już byłem pewien, że tej nocy nie będzie mi dane zasnąć.
Specyficzny zapach Tamizy udzielał mi się już od dłuższego czasu. Siedziałem w oberży zwanej „łajbą”, popijając jakieś tutejsze szczyny. Młodzieniec nie pojawiał się, co zaczynało mnie powoli niepokoić. Dla zabicia czasu wsłuchiwałem się w opowieści żeglarzy. Bajki i tylko bajki o potworach i demonach. Jak pijanym trzeba być, by wierzyć w takie rzeczy. No ale cóż, każdy robi co mu wygodnie. Czas mijał, zdążyłem się już wstawić niezwykłym napitkiem o smaku zdechłych śledzi, kiedy dostrzegłem chłopaka kręcącego się w pobliżu mostu. Rzucając kilka miedziaków odszedłem od stolika, delikatnie się chwiejąc. Tanecznym krokiem ruszyłem w stronę mostu.
– Jednak udało Ci się uciec, może jednak nie jesteś taki bezużyteczny jak nam się zdawało. – bez słów wstępu, czy uprzejmości przeszedł do rzeczy.
– Skąd wiesz kim ja jestem? Nie znamy się! Lepiej wyjaśnij co spotkało starca. – Zaskoczony, a zarazem zirytowany starałem się rozwiązać choć cześć nękających mnie zagadek.
– Nic nie rozumiesz głupcze. To ja mam dar „widzenia” starzec był tylko kukiełką, zwykłą marionetką. – Kolejne pytania, powoli wpadałem w szał. Żyłem sobie spokojnie do pojawienia się jakiś przebierańców udających inkwizycję. Teraz ten chłopak twierdzący że ma dar widzenia i co najgorsze wychodzi na to, że mówi prawdę. Oszaleję na pewno, jeśli już nie oszalałem.
– Czego ode mnie chcesz? Czego chciał starzec opowiadając o śmierci papieża?
– Głupcze. Papież żyje. W kościele wybuchł bunt zbawicieli, jeden z nich przywłaszczył sobie jego powłokę. Tak, półgłówku, Zbawiciel siedzi w ciele papieża.
– Jak to możliwe? Co ze świtą, wszystkimi Inkwizytorami? Przecież …
– Zamilknij. Nie tutaj – przerwał mi w pół słowa. – Ktoś może nas obserwować, Ty masz nowe ciało, ja nie. – dodał. Zapadła cisza. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jaki stałem się nieostrożny przez ostatnie kilka dni. Młodzieniec odwrócił się wchodząc na most.
– Nie zmieniaj powłoki, odnajdę Cię. No tak, Twoje imię brzmi Arthur, bo pewnie nawet nie wiesz czyją powłokę posiadasz. Amator.
Stałem wpatrzony w oddalającą się postać. Postanowiłem powrócić do koszar. Sen na porządnym łóżku oraz ciepła strawa na pewno dobrze mi zrobią. Skierowałem się we właściwym kierunku. Arthurze, jeśli patrzysz, to wiedz że uratowałeś mi życie – wyszeptałem.

Rok 1699 – Prawda II. [?]
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#20
Cytat: po czym szybko dodał[:]


Cytat: Jestem wysoko urodzona – krzyczałem z rozpaczą w głosie. Sprawdź plakaty, sprawdź je, zawiadom moją rodzinę. – kontynuowałem, nim drzwi zamknęły się z hukiem. 

nie lepiej jako dialog to zapisać, a nie jakieś myśli? Bo zamieszanie to wprowadza. Bo masz raz myślnik, raz kropkę, trzeba się domyślać, gdzie jest krzyk, gdzie narracja...
Cytat: Mogłem mieć jedynie nadzieje, że usłyszał i w swej chciwości poinformuje kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc

znasz tego strażnika? Skąd wiadomo, że był chciwy?
Cytat: Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej[,] rozglądałem się uważnie.


Cytat: Lochy[,] w których się [???]przebywałem nie wyróżniły się niczym nadzwyczajnym.


Cytat: Pomieszczenie oświetlały 

nie lepiej celę?
Cytat: Siedziałem się[???] w jednej z nich


Cytat: niewielkie cele pozbawione okien. Siedziałem się w jednej z nich, tej najbardziej oddalonej od wyjścia

siedział w celi naprzeciwko? E, coś zamieszałeś.
Cytat: pozostałe dwie były puste.

o tych naprzeciw może tak powiedzieć, o tych z boku chyba nie, bo raczej ściana rozdziela cele Tongue ale może krata, doprecyzuj ten opis, bo namieszałeś, jak już mówiłem
Cytat: pisku szczurów[,] ani odgłosów Londynu.

chyba ten przecinek ma być
Cytat: Głowę nadal rozsadzał ból, musiałem mocno oberwać

myślę, że jednak na ból głowy by wcześniej zwrócił uwagę, a nie dopiero teraz
Cytat:  Wkrótce zostałem ponownie zbudzony przez strażnika. 
wcześniej zgubił poczucie czasu, a teraz wie, że wkrótce?
Cytat: Tym razem jednak nie był on sam. 

zbędne on
Cytat: Zobaczyłem tajemniczego mężczyznę[,] który[,] gdy tylko mnie dostrzegł


Cytat: Moja Elizabeth, nic Ci nie jest? Wszyscy się o Ciebie martwili 

duże litery w dialogu? To nie list, żeby zwroty grzecznościowe tak zapisywać
Cytat: Wszystko w porządku mój najdroższy, nic mi nie jest 

chyba już któryś raz z kolei mówię o zwrotach do kogoś. WYDZIELAMY JE PRZECINKIEM
Cytat: Nie martw się[,] wyciągnę Cie stąd, ale proszę[,] odpowiedź mi[,] co się stało, gdzie Ty byłaś? Co ty nosisz na sobie?

a tu co, jesteś niekonsekwentny Tongue raz małej, raz z dużej, zawsze z małej!
Cytat: wtrącił się strażnik, 

zbędne się
Cytat:nie dopuszczę do tego[,] by Cię skazano


Cytat: – Koniec tego, mam nadzieję że będziecie tęsknić – syczał strażnik zbliżając się do nas. Po chwili już obaj opuszczali zimne, ciemne lochy. Nie martw się Elizabeth, wrócę – ostatnie słowa, które usłyszałem.

e? po co strażnik wychodził na dwie sekundy??? znowu dialog zrób z drugiej części, a nie
Cytat: nawet odór stał się jakoś mniej wyczuwalny.

sobie wziąłeś do serca poradę Nataszy, ale trochę sztucznie to nawrzucałeś, trzeci raz już o tym odorzeBig Grin
Cytat: nie chcieli mi wierzyć – nie słuchałem.

błąd w zapisie dialogu
Cytat: się wynikać z taką łatwością.
wymigać miało być, czy co?
Cytat: Panie, zajechali drogę, oni wszyscy tutaj są, proszę uciekaj – krzyczał wystraszony woźnica.

co Ty z tymi dialogami, że je w tekst wplatasz?
Cytat:  Zebrało się tutaj prawie pół bastionu.

bastionu czy batalionu?
Cytat: Dzień egzekucji, niebo płakało przez całą noc

trochę niefortunnie dzień i całą noc, wiem, że chodzi o dzień-dobę, ale dzień to też nie noc i tak nie pasuje ;p
Cytat: Zapewne, chcieli zapobiec kolejnej 
zbędny przecinek
Cytat: a już na pewno nie wieszano morderców. 
a kogo? Chyba tylko za poważniejsze przestępstwa wieszano, co? Mord, herezja itd
Cytat: co to za uczucie widzieć 

jakie to uczucie lepiej, wg mnie
Cytat: Pamiętnego wieczoru, podczas ucieczki[,] udało mi się zdobyć nową powłokę. 
A co do całości tego akapitu. Stop! Nie pisałeś wcześniej, że do raz przejętego ciała dusza nie może wrócić? Więc z tego wynikałoby, że z chwilą opuszczenia ciała dziewczyny, powinna ona zginąć i cała akcja poszłaby się … Czy coś pomyliłem?
Cytat:  kierunku chłopca. Z trudem przełykałem

powtarzasz chłopca
Cytat: cześć nękających mnie zagadek.

no siema Tongue

Coś mi się wydaje, że nie do końca przemyślałeś tę część... Dużo błędów, więcej niż ostatnio, przecinki też bardziej kulały, a i logika się czasem wykładała. Dziwnie dialogi wplatasz w tekst, nie wiem czy tak poprawnie. Jedyne, co mi się podobało teraz to to, że nie spodziewałem, że takie obrotu fabuły. Prezentujesz nierówny styl, czasem jest fajnie, by zaraz mocno spaść. Dialogi jakoś nieszczególnie zapadły mi w pamięć, więc chyba trzeba popracować. Opisy trochę suche dla mnie były, a wtrącenia o zapachach widać, że siłowe Tongue

5.5/10
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#21
Ja podejdę z drugiej strony:

dlaczego warto zajrzeć do tego tekstu?

Bo wciąga. Wciąga oryginalność fabuły, postaci, niespodziewane zakręty.
Tego nie da rady wyćwiczyć - to się ma. to wypływa z żywej wyobraźni.
Ale - nie ma rozrysowanej intrygi - dopracowanej dramaturgii. Jest fabularny pośpiech i machnięcie byle jakie postaci (sceny miłosne - o matkoicórko!)

Festina lente!
Zrób tak:
stwórz plan dekompozycyjny - podziel opowieść na sceny (możesz na sinusoidzie)
w każdej scenie ustaw sobie punkt kulminacyjny
obmyśl wiarygodne zachowania psychologiczne i dopiero od psychologii wprowadzaj dialog! - dialog to myśli człowieka, a nie fale akustyczne emitowane bo ... coś trzeba gadać.
Oddajesz - jako narrator - głos bohaterom, kiedy ważne jest pokazanie ich relacji.

Haniel ma rację z opisem więzienia - jakiś wszechwiedzący Ci wyszedł bohater

Językowo - po łbie dać! za zapis

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#22
hmhm jak zawszę bardzo dziękuję Ci za opinię i recenzję.

Co do dialogów wewnątrz. Czytałem że można tak robić, a na pewno ludzie tak robią. Czy to jest błędem? nie znalazłem o tym informacji na forum.


pomijam przecinki, literówki, dziwnie brzmiące słowa - nawet jak coś czytam enty raz jestem zmęczony tekstem i mogą mi pewne rzeczy umknąć. Z ogonkami nadal dużo problemów mam.

Cytat:znasz tego strażnika? Skąd wiadomo, że był chciwy?

zakładam, tak jak i czytelnik może że większość osób da się przekupić, przez co są chciwi. Kto nie chciałby zgarnąć darmowego złota ...

Cytat:nie lepiej celę?


może i lepiej chciałem unikać powtórzeń. kilka razy zmieniałem koncept zdań.

Cytat:e? po co strażnik wychodził na dwie sekundy??? znowu dialog zrób z drugiej części, a nie


wyszedł na chwilę. by "nie przeszkadzać". nie wiadomo jakie ustalenia mieli z młodzikiem od Eliz. Bohater nie jest wszech wiedzący.

Cytat:sobie wziąłeś do serca poradę Nataszy, ale trochę sztucznie to nawrzucałeś, trzeci raz już o tym odorze

chciałem ostro podkreślić ten smród nie wyszło trudno. cały czas się uczę. To samo odnosi się do zwrotów z dużej litery. Przyzwyczajony do pisania raczej listów robiłem to odruchowo.

Cytat:myślę, że jednak na ból głowy by wcześniej zwrócił uwagę, a nie dopiero teraz

niekoniecznie. nie chciałem tego wtrącać bez ładu przed opisem celi. ani wplatać w mini rozmowę ze strażnikiem.

Cytat:trochę niefortunnie dzień i całą noc, wiem, że chodzi o dzień-dobę, ale dzień to też nie noc i tak nie pasuje ;p

trochę nie rozumiem. (Nastał) Dzień Egzekucji. Niebo płakało całą noc. inny zapis. chodziło mi o dzień jako ten jedyny w którym odbędzie się egzekucja.

Cytat:bastionu czy batalionu?

bastionu - słowo to oznacza twierdzą. Więc połowa wojaków z twierdzy została zaciągnięta do pojmania głównego bohatera. Mogłeś choć sprawdzić Tongue

Cytat:A co do całości tego akapitu. Stop! Nie pisałeś wcześniej, że do raz przejętego ciała dusza nie może wrócić? Więc z tego wynikałoby, że z chwilą opuszczenia ciała dziewczyny, powinna ona zginąć i cała akcja poszłaby się … Czy coś pomyliłem?


nie. zgadza się że dusza nie może powrócić do ciała ale ono nie ginie. Przynajmniej nie od razu. Pozostaje pusta powłoka bez emocji i uczuć. A ginie po jakimś czasie "wykańczana" przez dotyk diabła.



Tak więc jednym z podstawowych problemów widzę w różnych małych błędach których nie potrafię się pozbyć. Znajomi czytają ale widać także idzie im z trudem wychwytanie kwiatuszków. Szczerze ciężko będzie mi to poprawić. Ale mam nadzieje że się uda.


ps. bardzo mnie cieszy że spodobała się fabuła.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#23
Napisałeś, że jej oczy nie uronią już łzy, jakby roniły przed śmiercią (chwilę przed powieszeniem, nie mówię o całym życiu Tongue), a skoro nie miała uczyć itd, to powinna stać jak kłoda. Druga sprawa, że musisz sprecyzować to, co sie dzieje, z wcześniejszych fragmentów wynika, że porzucone ciało zostaje puste, chyba nic nie mieszam.

Wiem, co to jest bastion, ale skąd ma bohater wiedzieć, ilu żołnierzy zostało wysłanych do pojmania? Dlatego napisałem batalion, bo to jest określona liczba
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#24
pół bastionu określa dużą liczbę lecz nie sprecyzowaną. bo nie ma nigdy napisane ilu jest tam żołnierzy. Batalion liczy 300+ -1200. więc chyba nie przybyło by tam 600 zbrojnych ...

co do łez. jej oczy nie uronią już łzy tak jak kiedyś to robiły. zresztą nvm obrona i tak na nic się nie zda.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#25
Proditores – prawie jak Predatores

koment do początku

Cytat:spóźnia się już dobre pięć minut.
czy pojęcie czasu pod koniec XVII było tożsame z naszym pojęciem czasu? Innymi słowy czy bohater, uwzględniając kontekst historyczny, miał prawo pomyśleć „pięć minut”.

A takie tekst z cudownym dzieckiem to nie rozumiem. Ta osoba wykorzystywała swój dar na prawo i lewo, tak? Po co? Co to dawało tej osobie? Co to dawało kościołowi? Dlaczego Kościół uznał tą osobę za Zbawiciela? Nikt sprawy nie zbadał? Co jak co, ale w czasach po reformacji Kościół na pewno bał się wtopy i uznawanie kogoś Mesjaszem na prawo i lewo to trochę wiocha.

Cytat:Uczono mnie zabijania z użyciem najrozmaitszych sztuk walki i oręża, począwszy od różnych mieczy, sztyletów, a skończywszy na kuszach, czy truciznach.
To brzmi jak erpeg albo jak wejściówka do filmu, a ty piszesz opowiadanie.

Cytat:Uczęszczałem na wykłady manipulacji umysłem, sytuacji politycznych, w tym powiązań poszczególnych rodzin, a nawet obycia.
manipulacja sytuacji politycznej! - dobre. Nie chcę być zgryźliwy, ale polityka w tych czasach to były alianse rodzinne więc zbędne jest „w tym powiązań poszczególnych rodzin”.

Cytat:Najlepsi nadworni szpiedzy
szpiedzy z jakich dworów? Szpiedzy angielscy uczyli wtapiania się w ludzi pijących herbatę, a szpiedzy francuscy czegoś innego?

Cytat:słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska
była kąskiem, nie była właścicielką

Cytat:Niemalże idealnych rozmiarów biust
jaki jest idealny rozmiar biustu? To jest jedno z największych pytań filozoficznych ludzkości, ma które jeszcze nie znaleziono odpowiedzi

kusza!? kusza!?
mamy XVII wiek, prawie XVIII

miecz!? miecza!?
mamy XVII wiek, prawie XVIII

Dwa betonowe lwy!? Beton!?

Cytat:Opuszek palca delikatniemaznął jego usta.
maznąć to można mazakiem. Pewni ci chodziło o musnąć.

Cytat:lekarz przysłany przez szeryfa
myślałem, że to Londyn w Anglii, a nie na Dzikim Zachodzie, ale mnie zagiąłeś.

ale ostatni akapit masz bardzo ładny

„nobody expects the spanish inquisition”

Widać, że jesteś młody.

Fabuła: historia nawet ciekawa, ale logika podała. Risercz, risercz, risercz – risercz to nie tylko wikipedia. Chcesz zrozumieć świat z danej epoki – łap za książki.

Bohater: był sobie bohater bez jaj, który ani ziębi ani grzeje.

Styl: uwaga na: składnia i prawidłowe słownictwo
natural born killer
Odpowiedz
#26
Co do "risercz" to mam dobry.

Cytat:Widać, że jesteś młody.

trochę niegrzeczne atakować wiek. W maju skończę 23 lata jestem młody ale to nie powód by o tym pisać w ten sposób.

Cytat:myślałem, że to Londyn w Anglii, a nie na Dzikim Zachodzie, ale mnie zagiąłeś.

Szeryf w Anglii był obecny od średniowiecza do czasów obecnych. Dlatego nie rozumiem zarzutu.

Cytat:kusza!? kusza!?
mamy XVII wiek, prawie XVIII

miecz!? miecza!?
mamy XVII wiek, prawie XVIII

przeszkadza Ci to że nie ma broni palnej? Tylko dlatego że potrafimy strzelać to nie możemy mieć miecza?

Cytat:Dwa betonowe lwy!? Beton

Słowo beton może oznaczać nie tylko to co znamy obecnie.

Cytat:Beton jest najszerzej stosowanym materiałem budowlanym na świecie i przy swojej 9000-letniej historii odegrał bardzo ważną rolę w kształtowaniu nowoczesnej cywilizacji. Rzymianie byli szczególnie biegli w stosowaniu betonu, ale był on też znany Egipcjanom oraz w prymitywnej formie cywilizacjom neolitycznym.

Cytat:jaki jest idealny rozmiar biustu? To jest jedno z największych pytań filozoficznych ludzkości, ma które jeszcze nie znaleziono odpowiedzi

dlatego czytelnik powinien wyobrazić sobie biust dla niego idealny. Sam nie wiem "jaki to idealny biust".

Cytat:szpiedzy z jakich dworów? Szpiedzy angielscy uczyli wtapiania się w ludzi pijących herbatę, a szpiedzy francuscy czegoś innego?

nie rozumiem zarzutu. Nawet błazen króla mógł być szpiegiem choć nie wtapiał się w ludzi pijących herbatę.

Cytat:1. «osoba zdobywająca i przekazująca władzom obcego państwa tajemnice państwowe lub wojskowe» at http://sjp.pwn.pl

czy jeśli król posiada szpiega to ten nie może uczyć innej osoby tego co zna? rozumiem.

Cytat:dobre. Nie chcę być zgryźliwy, ale polityka w tych czasach to były alianse rodzinne więc zbędne jest „w tym powiązań poszczególnych rodzin”.

dla kogoś kto zna historię to może i zbędne. dla laika nie bardzo.

Cytat:A takie tekst z cudownym dzieckiem to nie rozumiem. Ta osoba wykorzystywała swój dar na prawo i lewo, tak? Po co? Co to dawało tej osobie? Co to dawało kościołowi? Dlaczego Kościół uznał tą osobę za Zbawiciela? Nikt sprawy nie zbadał? Co jak co, ale w czasach po reformacji Kościół na pewno bał się wtopy i uznawanie kogoś Mesjaszem na prawo i lewo to trochę wiocha.

no kilkadziesiąt lat. Dla Ciebie może to i wiocha, ale kiedyś coś niezrozumiałe mogło być silną kartą przetargową. Osoba zmieniająca cała nie kojarzyła się z normalnością. Kościół obwołując taką personę zbawicielem przedstawiał mocny argument za istnieniem Boga. W końcu to nieśmiertelność.


Cytat:Proditores – prawie jak Predatores

jeśli zarzucasz mi zrzynanie choćby kawałka z predatora to uważam to za najzabawniejszy komentarz jaki kiedykolwiek otrzymałem.

ps. tak dla tych co robią "riserdz"

Proditores to po łacińsku - zdrajcy.

polecam http://translate.google.pl/



Dziękuje za komentarz. Dziwnie mi się wydaje że chciałeś za wszelką cenę ukazać błędy historyczne które błędami się nie okazały.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#27
Cytat: CytatBig Grinwa betonowe lwy!? Beton


Słowo beton może oznaczać nie tylko to co znamy obecnie.

eeeeee starozytni rzymianie juz go znali i robili z niego filary mostow...

co do samego tekstu, zeby mnie kolorowi nie scigali- po krotkim fragmencie na bank przeczytam calosc bo warto. styl mi sie spodobalSmile

sorry za brak pl znakow ale z pracy na wirtualnej klawiaturze klikam.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#28
Sorry, za ten wiek. To tylko stwierdzenie faktu, żaden atak.

Szeryf w Anglii był urzędnikiem i to urzędnikiem w hrabstwie, a nie w Londynie. A żeby był śmieszniej to w Londynie jest czym innym niż w hrabstwie (ale o tym to się dopiero teraz dowiedziałem). W Londynie szeryf jakimś urzędnikiem spośród rady miejskiej.

Wiesz, ja jeszcze nie umiem do końca dobrze komentować, bo zawsze komentuję od złej strony, a zapominam od dobrej. Pomysł zacny.

co do mieczy - szable, co du kosz - niech ci będzie

Według mnie beton to beton. A pomniki się robi z marmuru (marmur jest gładki, beton porywisty i dlatego się nie nadaje). Tu nie chodzi mi o czasy historyczne. Choć i tak beton został zapomniany i wrócił w XVIII/XIX wieku.

z tym biustem to po prostu czep - po prostu uważam, że idealny to zbyt znaczące słowo i go nie lubięTongue

nadworni szpiedzy - wyobrażam sobie tą organizację jako jednolitą strukturę - jednolita struktura ma swoich ludzi. Przymiotnik nadworny sugeruje, że szpiedzy są z zewnątrz, poza tym żaden władca by nie ryzykowałby zdekonspirowania swoich szpiegów poprzez ich pożyczanie. Poza tym w ten sposób organizacja uzależnia się od władców, a czy nie powinna być niezależna?

Co do mariaży strategicznych - myślę, że każdy wie, że w czasach dawnych w ten sposób tworzyło się politykę (fantasy sf to wiedzą, a fani fantasy czytają fantasy, w tym i twoje). A nawet jeśli nie każdy to te zdanie można by lepiej ubrać.

To niezrozumienie zwierzane z dzieckiem i zbawicielem powoduję takie dziwne zamieszanie i chaos. Pewnie to moje skrzywienie, ale nie lubię nadmiaru wyjątkowości, magiczność, dziwności, a decyzja kościoła brzmi na nieprzemyślaną, podjętą w myśl zasady "mamy nową zabawkę to się nią bawmy".

"Proditores – prawie jak Predatores"Tongue chodziło mi o mój nickTongue

naprawdę myślę, że mogło by ci lepiej pójść. Bo niby akcje dzieje się w Anglii, a tej Anglii nie czuć - zarzucił bym jakieś nazwy ulic albo napisał gdzie odbywa się rynek. Szczerzę mówiąc nie uważam, bym zwracał uwagę na błędy historyczne, które błędami nie są. W każdym bądź razie chciałem pomóc - wiem, że większość moich czepów jest natury "co mi się wydaje", ale takie wychwyciłem.
natural born killer
Odpowiedz
#29
Cytat: Po sporej przerwie zdecydowałem się na umieszczenie kolejnej części Proditores. Mam nadzieje że udało mi się poprawić nieco jakoś tekstu zarówno fabularnie jak i językowo. Zapraszam do lektury i krytyki która jak zawsze jest miło widziana Smile
ps. jest to najdłuższa z części, a i tak została podzielona


Rok 1699 – Prawda II.

Minęło zaledwie kilka miesięcy od mojej ostatniej rozmowy z chłopcem. Początkowo wypatrywałem go z dnia na dzień, niepokojąc się brakiem informacji. Kilkukrotnie odwiedziłem także miejsce zbrodni oraz starą „Łajbę”, gdzie po raz pierwszy dane nam było porozmawiać. Wszystko to na próżno, po moim małym przyjacielu nie pozostał żaden ślad, jakby nigdy nie istniał. Podobnie stało się z Elizabeth. Ludzie szybko zapomnieli o morderstwie, wracając do swych codziennych spraw. Jej ciało nie zostało nawet pochowane, rodzina się jej wyparła. Próżno się dziwić, zhańbiła cały ród. Sam starałem się coś zdziałać w tej sprawie, lecz wpływy Arthura nie sięgały aż tak daleko. Zrezygnowany, oddałem się bez reszty służbie w mieście.
Księżyc zawisł wysoko nad bezchmurnym niebem, dokładnie oświetlając ulice Londynu. Jak co dzień wraz z zachodem słońca wyruszyłem na swój patrol, wcześniej dokładnie sprawdzając ekwipunek. Wszystko się zgadzało, z resztą jak zawsze. Niezwłocznie po opuszczeniu koszar skierowałem się w stronę mojej ulubionej części miasta - slumsów. Przebyłem sporą część Londynu i gdy tylko poczułem ostry smród biedoty, który tak niewielu potrafi docenić, byłem pewien, że dotarłem na miejsce. Specyficznej mieszanki woni ludzkich odchodów mieszającej się ze zgnilizną i wszechobecnym brudem nie dało się pomylić z niczym innym. Dopiero w takich miejscach człowiek potrafi docenić życie, czuje ten dreszczyk emocji. Nie wie, co czai się za rogiem, kiedy śmierć upomina się o twoją duszę. Zaśmiałem się pod nosem z własnej naiwności. Oczywiście ty nie musisz się niczego obawiać – parsknąłem. Zwłaszcza, że przydzielano mi tylko nocne patrole. Kiedy sam o nie prosiłem, kompani wydawali się zadowoleni, woleli bowiem unikać niepewnych, a zarazem groźnych miejsc. Chodziłem samotnie, przez co często uważany byłem za samobójcę. Koledzy starali się mnie ignorować, by w końcu całkowicie opuścić. Nie żebym nad tym rozpaczał, odpowiadał mi spokój… Mimo, że byłem nieśmiertelny, uważali mnie za samobójcę. Co za ironia.
Noc mijała szybko. Spacerując, oglądałem kolejne opustoszałe zaułki, pozamykane sklepiki i wesoło skaczące płomyki, uwięzione w ulicznych latarniach. Dziś to ja przeklinałem bezchmurną noc, ulice pozbawione przestępców i złodziejaszków sprawiały wrażenie nudnych, wręcz męczących. Nie czekając na wschód, znużony robiłem ostatnie obejście po głównej ulicy, po czym skierowałem się z powrotem w stronę domu. Nie liczyłem na żadne niespodzianki. Podróż powrotna zapowiadała się równie spokojnie co pierwsza część nocy.
Szybkim krokiem mijałem kolejne zabudowania, niecierpliwie odliczając metry dzielące mnie od koszar. Pragnąłem czym prędzej wtulić się w mięciutkie posłanie, zapomnieć o całym świecie. Księżyc leniwie opuszczał nieboskłon, ustępując nadchodzącemu dniu, nocka dobiegała końca, podobnie z resztą jak mój dzisiejszy patrol. Gdzieniegdzie udało mi się dostrzec mych kompanów, powoli budzących się do życia, krzątających się bez celu po placu ćwiczebnym. Kilka pozdrowień głową i znalazłem się przed drzwiami do mojego pokoju. Zdecydowany obrót kluczem, by klamka ustąpiła pod naciskiem ciężkiej dłoni.
W kącie mojego pokoju stał dobrze znany mi chłopiec, trzymający w ręku palącą się lampę oliwną. Pomimo upływu czasu, nie potrafiłem zapomnieć jego twarzy. Zbliżając się powoli, postanowiłem dokładnie mu się przyjrzeć. Nie chciałem przeoczyć żadnych szczegółów, nie tym razem. Głowę zdobił mu malutki kapelusz, spod którego wystawały krótkie, ciemne loki. Nosił jasną koszulę w kratę, pod szyją przewiązaną wstążką. Pstrokate szelki podtrzymywały proste, brązowe spodnie. Na nogach miał czarne trzewiki, błyszczące w blasku światła wydobywającego się z trzymanej lampy. Gdy zbliżyłem się na odległość uścisku dłoni, przyjrzałem się dokładnie jego twarzy, która wręcz lśniła czystością, lecz pozbawiona była uśmiechu, dziecięcej wesołości. Zdawała się być pusta, nieobecna, dziwnie nieludzka, choć może to moja wyobraźnia mieszała mi w głowie. Po długiej nocy spędzonej na patrolu wszystko było możliwe. Sprawiał wrażenie dziecka z dobrego domu, idealny przykład pociechy uczęszczającej wraz z rodzicami na coniedzielne nabożeństwa. Kim był naprawdę - nie wiem, ale zamierzałem się dowiedzieć. Sam fakt, że mnie znalazł i wdarł się do mojego pokoju nie naruszając zamka, zasługiwał na podziw. Wiedziałem, że nie był zwykłym dzieckiem, ale to mi nie wystarczało. Tym razem nie mogłem pozwolić, by się wymknął, pozostawiając mnie bez odpowiedzi.
Staliśmy naprzeciw siebie, pogrążeni w ciszy. Gdy tylko zdecydowałem się odezwać, szybko mi przerwał:
- Cicho bądź, mogłeś mieć ogon – warknął.
- Nie, jestem absolu... - nim zdążyłem dokończyć ponownie się wtrącił, tym razem nie szczędząc komentarza.
- Nie myśl sobie, że jesteś wyjątkowy. Wybrałem cię tylko dlatego, że zostałeś jedynym Zbawicielem przebywającym w Anglii, który nie płaszczy się przed Kościołem., więc zamilknij łaskawie i rób dokładnie to, co ci każę albo skończysz zapomniany na dnie jakiejś dziury jako karma dla robaków. - Pomimo dziecięcego wyglądu, słowa, które wypowiedział, wręcz ociekały zepsuciem. Był niezwykle stanowczy. Od razu zrozumiałem, że mam do czynienia z osobą, z którą lepiej nie zadzierać. Może wydawać się to śmieszne, wręcz zabawne, by dorosły człowiek czuł się zastraszony przez kilkunastoletnie dziecko. Jednak uwierzcie mi, wolałem unikać jego gniewu. Poza tym zależało mi na poznaniu prawdy tak samo, jak na własnym życiu. Postanowiłem się nie odzywać, pozostać w dziurze, do której udało mi się wleźć, nie wychylać się. Chłopak musiał dostrzec strach malujący się w moich oczach, nie czekając na ripostę kontynuował przyciszonym głosem.
- Widzę, że rozumiesz powagę sytuacji. To dobrze, nie zostało nam wiele czasu. Za niecały rok Kościół będzie gotów na kolejną reformę. Musimy być wtedy gotowi... - niespodziewanie przerwał, gasząc trzymaną lampę. Przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie, po czym zachowując całkowitą ciszę, wolnym krokiem skierował się w kierunku drzwi. Stałem, zaskoczony cała sytuacją. Nikt mnie nie odwiedzał, nie posiadałem przyjaciół, wrogów, prawdę mówiąc chłopak był jedyną osobą, z która miałem jakikolwiek kontakt. Może i przez ostatnie tygodnie zrobiłem się nieuważny, ociężały, jednak nadal potrafiłem dostrzec osoby podążającą za mną. Jestem pewien, że przyszedłem sam. Za kogo on mnie uważa. A może... to jakiegoś rodzaju test. Nienawidzę niepewności, wszelkich niedopowiedzeń. Westchnąłem ciężko, cała swą uwagę na powrót kierując w stronę drzwi. Nagle klamka lekko się poruszyła, powoli opadając w dół. Chłopak ustawił się za drzwiami, wysuwając z mankietu koszuli malutkie ostrze, którego wcześniej nie udało mi się dostrzec. Gestem nakazał mi zejście z drogi, zapewne obawiał się przeciwnika posługującego się bronią dalekosiężną. Posłusznie skierowałem się w bok, gdy nagle drzwi stanęły otworem, ujawniając napastnika. Odziana na czarno postać wtapiała się w półmrok panujący na zewnątrz. Starałem mu się przyjrzeć dokładniej, jednak nie było to łatwe. W jego prawej ręce z trudem dostrzegłem dziwny przedmiot, podobny do małej kuszy. Gdy tylko mnie spostrzegł, uniósł gwałtownie rękę, mierząc w moją stronę. Odruchowo rzuciłem się na podłogę, kryjąc za posłaniem. Uderzenie serca przed tym, jak pomieszczenie wypełnił straszliwy huk i kłęby dymu. Leżałem zszokowany na podłodze, nozdrza wypełniał zapach spalonej siarki, straszliwy ból przeszył okolice lewego ramienia. Musiałem oberwać. Oszołomiony, zignorowałem krwawiącą ranę. Spoglądając na dym unoszący się w powietrzu, zastanawiałem się, cóż to za przeraźliwa broń, którą włada napastnik. Musiałem myśleć trzeźwo, nie spieszno mi było na drugą stronę. Nagle do moich uszu dotarł straszliwy krzyk, wypełniający pomieszczenie. Wychyliłem się ostrożnie, chcąc sprawdzić źródło hałasu. Dostrzegłem chłopaka, raz za razem zadającego rany obcemu małym ostrzem. Kilka uderzeń serca później ciało mężczyzny upadło bezwładnie na podłogę, krew pokrywała niemalże cały dywan. Podniosłem się gwałtownie, uciskając krwawiące ramię. Rzuciłem się pędem w stronę drzwi. Chciałem uciec jak najdalej. Skorzystać z nadarzającej się okazji. Nie zależało mi już na odpowiedziach. Nie po tym, co zobaczyłem. Jaki człowiek ma szanse w zwarciu z tak straszliwą bronią. Chłopak silnym kopnięciem zatrzasnął drzwi. Stanął przede mną, zagradzając mi drogę. Z ostrza, które trzymał, spadały szkarłatne krople, cicho uderzając w plamy krwi. W pierwszej chwili chciałem go odepchnąć, wyminąć, jednak instynkt podpowiadał, iż nie jest to najlepszy pomysł. Zamarłem. Stałem przerażony pośrodku pokoju, głupio wpatrując się to w leżące ciało, to w dzieciaka. W najgorszym wypadku liczyłem na szybką śmierć.
Chłopak prowizorycznie opatrzył moje krwawiące ramię, uciskając je jedną ze starych koszul znalezionych w szafie, która zapewne należała do jednego z byłych lokatorów. Skończywszy ze mną, dokładnie zabezpieczył dziwny przedmiot przyniesiony przez napastnika, owijając go w stare ubrania. Wepchnął mi pakunek pod zdrowe ramię, po czym gwałtownie wyciągnął mnie z pokoju. Początkowo starał się do mnie coś mówić, wypominał o ostatniej wizycie w Londynie, jednak starałem się go ignorować, próbując dojść do siebie. Przemierzając plac ćwiczeń nie chciałem rzucać się w oczy. Próbowałem wyglądać naturalnie, nie wzbudzać podejrzeń przyglądających się mi osób. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie zdałem w zbrojowni miecza, który nadal pozostawał przypięty do mego pasa. Wynoszenie broni poza obszar koszar było surowo zabronione. Jedyny wyjątek stanowiło przydzielenie do patrolu, ewentualnie interwencja zbrojna na terenie miasta, jednak i to zdarzało się to niezwykle rzadko. Chciałem o tym poinformować młodzieńca, lecz za każdym razem, gdy tylko próbowałem się odezwać, on niestrudzenie mnie uciszał, przyciskając sztylet do mego boku. Może to zemsta za ignorowanie go wcześniej. Moje życie po raz kolejny zaliczyło niespodziewany zwrot akcji. Stałem się zakładnikiem młodocianego inkwizytora, czy kimkolwiek był. Na domiar złego lada moment któryś z kolegów zapewne doniesie na mnie kapitanowi. Piękna perspektywa na przyszłość.
Niemalże biegnąć, przemierzaliśmy kolejne zaułki Londynu. Wiedziałem, że młodzieniec doskonale zdaje sobie sprawę z celu naszej podróży, specjalnie wybierając najmniej uczęszczane uliczki. Chciał się zapewne pozbyć wszelkich nieproszonych gości, którzy mogliby za nami podążać. Po niedawnym incydencie w moim pokoju nie byłem już pewien niczego. Kolejny raz stałem się zwierzyną łowną, lecz tym razem nawet nie wiedziałem dlaczego, ani kto jest drapieżnikiem. Kilka przecznic dalej ku mojej radości dotarliśmy do celu. Mym oczom ukazała się pięknie zdobiona kareta, rodem z kontynentu. Widywałem już takie podczas mojej nauki w Rzymie. Wyryte na bokach świeckie symbole były wykonane ze złota, świadczyły także o wysokiej pozycji właściciela w hierarchii Kościoła. Gdyby nie miejsce, w którym się znajdowaliśmy, jak i wydarzenia, których byłem świadkiem w ostatnich miesiącach, stwierdziłbym wręcz, że owa kareta przynależy do jego świątobliwości papieża. Jednak obecnie wiedziałem, że to raczej niemożliwe. Chłopak skinął głową w stronę woźnicy, kierując się w jego kierunku. Pozostałem z tyłu, uważnie przyglądając się sytuacji. Młodzieniec, gdy tylko zbliżył się do mężczyzny, sięgnął ręką pod koszulę i wyciągnął jakiś złoty amulet. Twarz nieznajomego momentalnie się rozjaśniła, widać błyskotka musi mieć jakieś szczególnie znaczenie. Zwinnie zeskoczył z siedziska, kłaniając się nisko. Długo rozmawiali, jednak nie byłem w stanie wychwycić nawet słowa z całej wymiany zdań. Gdy wreszcie skończyli, chłopak ruchem ręki przywołał mnie do siebie, wskazując na otwarte drzwi karety. Zareagowałem błyskawicznie, już po chwili byłem w środku. Wewnątrz rozsiedliśmy się na bogato zdobionych poduszkach. Już dawno nie zaznałem takiej wygody. Młodzieniec dał znak woźnicy, stukając dwukrotnie. Kareta ruszyła gwałtownie, wzniecając tumany kurzu. Musieliśmy się gdzieś bardzo spieszyć.
Byliśmy w drodze od ponad dwóch wschodów słońca. Cały czas pędziliśmy przed siebie, robiąc małe postoje na zakup żywności oraz nasze potrzeby, które z wiadomych przyczyn nie mogły być spełniane wewnątrz karety. Na swój specyficzny sposób podróż okazała się nie lada wybawieniem. Nareszcie udało mi się zabić wszechobecną nicość towarzyszącą życiu w Londynie, która zagościła we mnie tuż po utracie ciała Elizabeth. Miałem także nadzieję na prawdziwą przygodę, rodem z ksiąg o wielkich herosach, które dane było mi studiować podczas pobytu w klasztorach Nowego Kościoła. Dodatkowo chłopiec, dotąd nieznany, obiecał mi opowiedzieć wszystko o sobie i Kościele, gdy tylko wydostaniemy się z terenów podległych angielskiej koronie. Wkrótce nasza podróż dobiegła końca. Dojechaliśmy do małej rybackiej wioski, gdzie miał na nas czekać statek kościelny, którego zadaniem było zabrać nas na kontynent. To wszystko, czego udało mi się dowiedzieć podczas ostatnich dni.
Wioska zdawała się wyglądać całkiem normalnie. W powietrzu dało się wyczuć specyficzny rybi odór. Porozwieszane na ścianach prostych drewnianych chałup sieci rybackie sprawiały wrażenie gotowych do użycia. Przy plaży stały łódki gotowe do połowów. Coś tu nie pasowało. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostawiłby przecież łódki z pełnym oporządzeniem bez nadzoru, a nigdzie nie było widać choćby śladu po mieszkańcach. Chłopak pokazał mi czekający na nas statek zacumowany niedaleko brzegu. Teraz wystarczyło tylko rozpalić ognisko, dając znak kapitanowi, by wysłał po nas szalupy. Sytuacja stawała się napięta. Brak mieszkańców oraz pomoc znajdująca się tak daleko nie sugerowały niczego dobrego. Chłopiec kręcił się nerwowo, jakby coś nie dawało mu spokoju. Spoglądał gwałtownie to w jedną to w drugą stronę, na jego twarzy malował się niepokój. Nagle wrzasnął
- Do łodzi, szybko! Oni już tutaj są, wszystkich pozabijali! - Cała nasza trójka biegiem ruszyła w kierunku łodzi. Rozglądałem się starając dostrzec osoby, o których wspominał chłopak. Zamarłem, gdy zobaczyłem mężczyznę wyglądającego identycznie jak osoba z mojego pokoju. Osłupiały przyglądałem się, jak nieznajomy celuje wprost w moją stronę. Huk przeszył powietrze. Nastała cisza, padłem uderzając twarzą o ziemie. Słyszałem osoby przekrzykujące się w oddali, wszystko jednak zdawało się być odległe, nieosiągalne. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, usłyszałem jeszcze jeden huk , a później nastała cisza...
Obudziłem się w miękkim łóżku, zdezorientowany, z bólem rozsadzającym głowę. Spróbowałem się podnieść, jednak na próżno. Musiałem dostać z tej piekielnej machiny. Moje prawe ramię mocno obwiązano bandażem. Starałem się rozejrzeć dookoła, poszukać wskazówek co do miejsca mojego pobytu. Umieścili mnie w małym pokoiku. Uniósłszy się lekko, dostrzegłem kawałek szafy ustawionej w kącie oraz małe okrągłe okienko, znajdujące się po prawej stronie nad łóżkiem. To, by wszystko wyjaśniało, znalazłem się na statku kościelnym, jednak jak tutaj trafiłem? Jak udało nam się wywinąć tamtemu mężczyźnie i jego straszliwej broni, tego nie wiem. Odetchnąwszy z ulgą, opadłem ponownie na łóżko odpływając w ukojeniu.
Silny łomot do drzwi ponownie wyrwał mnie ze snu. Do pomieszczenia wpadł niemal kipiący złością chłopak, który błyskawicznie znalazł się przy mym łóżku i wymierzył mi siarczysty policzek.
- Głupcze! co ty sobie myślałeś, chciałeś nas wszystkich pozabijać? - Pamiętałem wszystko jak przez mgłę: mężczyznę odzianego na czarno, upadek. Tylko co we mnie uderzyło?.
- Prze... - starałem się przeprosić, jednakże otrzymałem kolejny cios.
- Zamilknij miernoto. Jeśli jeszcze raz narazisz nas na niebezpieczeństwo to własnoręcznie cię zatłukę. Wierz mi, będziesz błagał o śmierć. - Po tych słowach opuścił mnie, a jego wyjściu towarzyszył huk drzwi. Tego samego dnia miałem jeszcze dwóch gości. Pierwszą osóbką okazała się piękna, blond włosa służąca, która przyniosła mój posiłek. Drugim gościem okazał się sam kapitan. Powitał mnie na pokładzie, jednoczesne informując, iż Aharon, młody chłopiec, który był tutaj wcześniej, chce mnie widzieć w jego kajucie za kilka dni, jak tylko odzyskam siły. Dał mi także kilka rad odnośnie tego, jak powinienem się zachowywać w jego towarzystwie. Jednak wszystko ograniczało się do płaszczenia i potakiwania, a to już zdążyłem przyswoić.
Podniecenie mieszało się ze strachem, powolnym krokiem zmierzałem do kajuty kapitańskiej, w której miał mnie oczekiwać Aharon. W trosce o zdrowie moje i chłopaka, kapitan starannie wytłumaczył mi drogę. Podobno nie lubi on za długo czekać, męczy go to. Minęło zaledwie kilka wschodów słońc. Miałem nadzieję, że jego piekielny nastrój nie uległ pogorszeniu. Nie chciałbym skończyć jako trup zdobiący dno morza. Na drzwiach wejściowych dostrzegłem symbole podobne do tych, które były wymalowane na drzwiach karety. Długo się nie zastanawiając poprawiłem ubranie i stanowczo zapukałem do drzwi.
- Proszę. - Klamka ustąpiła pod moim naciskiem, a ja wszedłem do środka. Wnętrze kajuty było bogato zdobione. Na ścianach wymalowano sceny ukazujące biblijne, jak i historyczne wydarzenia. Począwszy od narodzin Chrystusa, aż po sam upadek Cesarstwa Rzymskiego. Wielki żyrandol dokładnie oświetlał całe pomieszczenie, a sam sufit był niemalże dokładnym odwzorowaniem nieboskłonu, z oznaczeniem poszczególnych gwiazd i konstelacji. Było to niezwykle dziwne doświadczenie. Niebo przecież było widoczne z pokładu statku, po co więc malować je na suficie. Wracając do wystroju, niemniejsze wrażenie robiły meble porozstawiane po pomieszczeniu. Ściana znajdująca się naprzeciwko wejścia była całkowicie zapełniona różnego rodzaju woluminami. Zgaduję, że były to teksty świeckie lub historyczne. Na środku pokoju znajdowały się dwa majestatyczne fotele ustawione po przeciwnych stronach małego drewnianego stolika, na którym ustawiono małą, złota lampkę, obecnie zgaszoną. Na jednym z foteli siedział Aharon z rękami złożonymi do modlitwy, jego oczy pozostawały zamknięte. Zdawał się być w transie, pewnym rodzaju medytacji.
- Witaj, chciałem prze.. - po raz kolejny nie dane mi było dokończyć. Widać chłopak nie miał w zwyczaju wysłuchiwania mniej ważnych informacji.
- Cicho bądź i siadaj – powiedział, ze spokojem w głosie. – Obiecałem, że odpowiem na wszystkie twoje pytania odnośnie Kościoła, tak więc pytaj. Teraz masz do tego pełne prawo, sam stanowisz cząstkę tej historii.
- Kim jesteś? - zapytałem niepewnie, obawiając się kolejnego uciszenia, jednak nic takiego nie nastąpiło.
- Nazywam się Aharon, jednak moje imię już znasz. Jestem jednym z Pierwszych, jednym z czterech jeźdźców apokalipsy, jak zwykliście nas zwać. Widzisz, mój młody przyjacielu, wieki temu, kiedy na ziemi panował chaos, niebiosa zesłały czterech jeźdźców, którzy mieli zaprowadzić pokój i ład. Ich imiona to Zaraza, Głód, Śmierć i Wojna. Zanim przyjąłem imię hebrajskie, jak moi bracia, znany byłem jako Wojna. Jestem najmłodszym z Pierwszych. Przez wiele lat przejmowaliśmy ciała ludzi podobnych do ciebie, zmieniając bieg historii. To my stworzyliśmy Boga jakiego znasz, a także chrześcijaństwo. Zaraza, najstarszy z nas, znany także jako Awel, kierował poczynaniami przywódców chrześcijańskich od samych początków. To on wcielił się w ciało Jezusa, czynił cuda i nawracał ludzi. My staliśmy z boku, obserwując, czuwając w roli apostołów. To Awel wcielał się w każdego papieża, którego nosiła matka Ziemia. Ludzie ich wybierali, ale to my nimi rządziliśmy. Jesteśmy początkiem jak i końcem wszystkiego, co ci znane. - Z trudem wierzyłem w jego słowa. Otrzymałem zaledwie skrawek informacji, a cała moja wiedza o świecie, wszystkie przekonania, legły w gruzach. Postanowiłem ciągnąć temat dalej.
- Co z dotykiem diabła, co z morderstwem papieża? - słowa niemal same pchały mi się na usta, zbyt wiele pytań krążyło mi po głowie.
- Dotyk diabła to choroba moich potomków, plugawego nasienia, przez które nasz brat został wygnany. Jeszcze w czasach Chrystusowych, jak je opisujecie w Biblii, jeden z nas dopuścił się straszliwej zbrodni. Jednak to nie czas na wspomnienia. Papież nie żyje, to prawda. Nawet ja nie wiem, co się stało z Awelem. Inkwizytor zabity w Londynie był osobistym doradcą papieża, który po jego śmierci miał niezwłocznie powiadomić jednego z pozostałych, jednego z nas, nawet za cenę własnego życia. Udało mu się tego dokonać, stąd też wiemy o buncie Zbawicieli.
- Co teraz? co z nami będzie? dlaczego doszło do buntu, jeśli to wy kontrolowaliście Kościół i Zbawicieli.?
- Śmierć, zwany Kajinem, w czasach Chrystusowych wcielił się w Judasza. Zdradził nas, zapładniając jedną z kapłanek Rzymskich. Dziecię, które się urodziło, miało dar. Potrafiło przenosić swą duszę podobnie jak my, jednak nowo przejęte ciała rozpadały się i chorowały na ten wasz dotyk diabła. Wspólnie, po długiej naradzie, podjęliśmy ciężką decyzje. Postanowiliśmy wygnać Kajina, a dziecię obdarzone darem zamordować. Nie przewidzieliśmy jednak wszystkiego. Matka urodziła bliźniaki, jedno z dzieci zostało jej odebrane zaraz po porodzie. Dowiedzieliśmy się o tym o wiele za późno. Ty wyruszysz na wschód, odwiedzisz ziemie pogańskie, gdzie wraz z naszą siostrą Głodem, zwaną Riwką, postarasz się odszukać Kajina, bowiem to on powinien przejąć tron po śmierci Awela. Ja natomiast wyruszę do Rzymu, gdzie postaram się dowiedzieć jak najwięcej o przeciwniku. Mamy mało czasu, z dnia na dzień Zbawiciele rosną w siłę, odkrywają tajemnice i wynalazki, o których świat nie powinien się nigdy dowiedzieć. Miałeś okazję podziwiać już broń palną, strzelającą metalowymi kulami, a wierz mi, to dopiero początek. Większość skarbców jest starannie poukrywana, lecz prędzej czy później oni je odnajdą. – do kajuty wpadł kapitan przerywając Aharonowi. Poinformował nas, iż wrogi statek przygotowuje się do abordażu.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości