Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Polacy w Kosmosie!
#1
Witajcie moi drodzy.
Zaskoczony śmiałą i abstrakcyjną wizją przedstawioną w opowiadaniu autorstwa kolegi Arpada ( http://www.inkaustus.pl/temat-polski-pod...3j-kosmosu) zacząłem sobie a muzom w wolnym czasie dociekać, jak naprawdę - ale tak NAPRAWDĘ - mógłby wyglądać polski podbój kosmosu, Polaków gwiezdna wyprawa. Ciekawe wnioski, do których doszedłem - czy też mówiąc slangiem polskich astronautów przyszłości, "żem doszedł" - prezentuję poniżej, by się z Wami podzielić, a także głodnym będąc Waszej wizji tego jakże ważnego, acz na razie wyłącznie teoretycznego okresu w historii naszej ojczyzny. Podeliberujmy zatem!
A więc tak. Załóżmy, że gdzieś koło roku 3000, czyli mniej więcej sto lat po tym, jak Wyspa Nauru wysłała swoich pierwszych górników do kopalni na Tytanie, Polakom wreszcie udało się skonstruować w Mielcu swojego międzygwiezdnego rekina, pożeracza przestrzeni kosmicznej, szybszego od światła i przyznania im wiz do Stanów. Ku ogromnemu zaskoczeniu całego narodu, statek miał kształt krzyża, nosił imię Jana Pawła II i miał dokładnie trzysta trzydzieści metrów długości - czyli dziesięć razy więcej niż miał patron narodu Jezus Chrystus w chwili śmierci (musiało być dziesięć razy tyle, bo co to są trzydzieści trzy metry na orbicie). Na jego pokładzie znajdował się kościół, cztery kaplice, jedna jadalnia i szesnastu księży (na dwudziestu członków załogi, ośmiu naukowców, dwóch medyków i czterech kucharzy), a mostek, na którym dumnie stał wąsaty kapitan w skarpetach Pumby i klapkach Adajdasa, znajdował się pod czujnym spojrzeniem wielkiego portretu Matki Boskiej Niewiadomojużjakiej. Na bokach statku pyszniły się słynne na cały wszechświat hasła mówiące o tradycyjnej polskiej gościnności, jak "Moje rakiety lecą do celu w trzy sekundy, a Twoje?" albo "Kapitan zły, statek jeszcze gorszy" (a może odwrotnie). Oczywiście tylko w języku polskim, jak ktoś chce zrozumieć, niech się uczy, kiep jeden. W ładowniach oprócz hostii, kartofli, kapusty i mielonych zapas najtańszej wódy, wiadomo, niby nielegalne, ale człowiek nie wielbłąd, a Polak tym bardziej. Co do samej załogi kitrającej po kątach porno gazetki, składa się z samych mężczyzn, bo po co baba w kosmosie. Przecież nie ma tu ani błota, ani dzieci.
Tak więc wystartowali i nabierają prędkości lecąc po orbicie Ziemi, i oczywiście omijając przestrzeń powietrzną US, bo wizy nawet na oczy nie widzieli. Po kilkukrotnym okrążeniu planety kapitan (którego dziadek oczywiście nigdy nie służył w Wehrmachcie), nieco już wypity, zagryzając suchą podwawelską, rozkazuje opuścić resztki atmosfery i skierować się ku wyznaczonemu celowi, ku odważnej przygodzie, w podróż na miarę naszych możliwości - na Księżyc. Jesteśmy na kursie - trzeba się napić. Jest misja do wykonania - trzeba się napić. A misja jest prosta i dziejowo sprawiedliwa: RP oficjalnie uznała niedawno teorię mówiącą o tym, że Księżyc powstał podczas zderzenia Ziemi z drugą, mniejszą planetą. Oficjalna wersja - że Księżyc to dom dla aniołków - została więc zarzucona na rzecz teorii mającej grubsze korzenie w nauce - nie zabrało wiele czasu dojście do faktu, że wspomniane zderzenie miało miejsce na terenie dzisiejszej Polski, tak więc Księżyc należy się w całości Polakom, i jak ktoś chce to go sobie może wydzierżawić za walizkę dolarów, skrzynkę wódki i dwie dupy na noc. Jest przecież ziemią wyrwaną z ich ziemi, tej ziemi, daniną cierpieniem Królestwa Chrystusowego okupioną. Jedziemy więc złożyć ultimatum pełnomocnikom rządowym krajów dzielących między siebie Księżyc; to ostatnie ostrzeżenie. Jeśli trzeba będzie, przetransportujemy naszą husarię i dostaną wycisk!
Do Księżyca jeszcze sporo czasu, jest więc sposobność żeby się narąbać, zasnąć i wstać szybko na mszę. Lot się nie dłuży, chociaż lecielibyśmy dużo szybciej gdybyśmy mieli lepsze silniki, ale nie mamy, choć chcieliśmy, i to oczywiście wina Żydów i Ruskich od środka ojczyznę drążących. Wszyscy niemal zalegli, spojeni wódeczką - kilku jeszcze resztkami sił siedzi przy stołach i bełkocząc, narzeka - naukowcy, że nie mają takiego lasera jak Amerykanie, księża, że nie ma ministrantów. Kapitan przebudza się z pijackiego snu, pełen wigoru i chęci do spotkania z okupantami jedynego ziemskiego satelity.
- Szybciej! - Krzyczy. - Szybciej, do chuja ciężkiego, dlaczego nie lecimy szybciej?!
- Nie starczyłoby nam ropy na zejście do lądowania - odpowiada drżącym głosem mechanik, którego te ryki przebudziły.
- Do kurwy nędzy ja pierdolę - podsumowuje ze słowiańskim zacięciem kapitan. Zostało jeszcze parę godzin lotu, więc trudno - trzeba się napić.

(PICIE)

Cztery godziny później ktoś wreszcie zauważa, że Księżyc za oknami jest już podejrzanie duży, i po chwili potrzebnej na wytrzeźwienie i szybką spowiedź kapitan zarządza przygotowanie do lądowania. I tu kolejna niespodzianka.
- Nie działają silni manewrowe - informuje pierwszy pilot, który pił najmniej. - Ani silniki hamowania. Ani klapy podwozia. Nie działa żyroskop, przerzutki i nie ma wody w kiblu.
- A ręczny?! - wrzeszczy kapitan.
- Nie ma ręcznego.
- Jak to! Dlaczego wszystko się psuje i dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował?
- Psuje się, bo kierownictwo kazało użyć zamienników z Ukrainy, żeby zbić koszty. Nie wiedział pan? I był pan zbyt pijany by o czymkolwiek pana poinformować, a nawet gdyby nie, to nie było by komu poinformować, bo wszyscy byli pijani.
Kapitan potrzebuje paru sekund na przetrawienie tych skondensowanych wiadomości, po czym już ciut spokojniejszym głosem pyta:
- A dlaczego nikt tego nie naprawił?
- Pierwszy mechanik wie tylko, ile mamy ropy. On i jego koledzy dostali tę fuchę dzięki bogatemu tatusiowi jednego z nich. Tego też nie wiedział pan? Pierwszy jest z wykształcenia kucharzem.
- A reszta?
- Reszta wykształcenia nie ma.
- Ja pierdolę - mruczy kapitan. - Nic to! Damy radę! Lądowanie awaryjne! Bóg z nami i chuj!
- Ale kapitanie - odzywa się ktoś. - Dzisiaj czwartek, jedenasty listopada!
- I co? - pyta kapitan, wyrwany z amoku.
- Długi weekend!!! - krzyczy cała załoga.
- Nie damy przecież rady się zatrzymać - zauważa pilot.
- No to chuj - mówi kapitan. - Lądujemy, czekamy aż nas uratują, potem długi weekend, i w poniedziałek rano zaniesiemy im papiery. Co wy na to? - Pyta załogi.
- Zajebiście kurwa w chuj! – Odpowiada tradycyjnym ludowym pozdrowieniem załoga.
Lądowanie przebiegło gwałtownie i trzęśliwie, w duchu najlepszej polskiej tradycji pięknej katastrofy.
- Jest dobrze! - Krzyczy kapitan, wyglądając przez okno. - Widzę niedaleko te ich pieprzone budy, zaraz ktoś po nas przyjedzie!
W rzeczywistości musieli czekać cztery dni, bo nikt ich nie zauważył, a wysłanie sygnału S.O.S, czyli wołanie o pomoc, Polakom uwłaczało. Znalazł ich dopiero pojazd serwisowy jadący do zepsutego kombajnu wydobywczego stojącego na terenach należących do RPA. Kombajn też należał do RPA, pojazd serwisowy należał do RPA, i ogólnie rzecz biorąc, wylądowali na części Księżyca należącej do RPA. Tak więc do czasu przybycia ekipy ratunkowej byli już tak pijani, że świadomość odzyskali dopiero w szpitalnej sali kolonii księżycowej RPA ubrani w bielutkie szpitalne koszule. Gdy wszyscy doszli już do siebie, odwiedził ich dowódca kolonii wraz ze swoim zastępcą.
- Does anyone of you speak English? - zapytał.
- Co, kurwa? - pozdrowił ich nasz kapitan.
- I'm afraid they don't, sir - odezwał się zastępca.
- Co un kurwa godo? - oburzył się ktoś.
- Pierdolone czarnuchy - warknął kapitan. - Oddajcie nam nasze ubrania, wy złodzieje, i słuchajcie! - Tutaj przeszedł na opatentowaną przez Polaków metodę rozmawiania z obcokrajowcami. - Przy-wieź-liśmy wam ul-ti-matum dy-plo-matyczne!!! Ale mamy długi, ro-zu-miesz, długi weekend, i damy wam w po-nie-działek!!! A teraz daj nam jeść, czarnuchu!!!
- What are they saying?
- Don't know. It's probably shock. Let's take them to the canteen, they must be hungry.
Zabrali ich więc do stołówki, bo jak człowiek głodny, to zły, a Polak tym bardziej.
- Co to kurwa jest! - Krzyczy kapitan. - To ma być żarcie?! Co to za pedalskie sałatki?!
Dowódca kolonii patrzy na niego nic nie rozumiejąc.
- Is there a problem, sir?
- Nie macie kurwa schabowego? Scha-bo-wego?!
- Gdzie jest gotowana kapusta?!
- Joł pierdola, kartoflów ni ma?
- Bigos z boczkiem!
Mówiąc krócej, nasza ekipa się nie najadła. Było tym gorzej, że skończyła się wódka, a nie było nigdzie nikogo, kto znałby język narodu chrystusowego. W zmierzłych humorach musieli więc doczekać poniedziałku, bo przecież nie bylo takiej opcji, żeby zacząć wcześniej.

PONIEDZIAŁEK

Streszczajmy się: w poniedziałek, po mszy, którą przy odrobinie chęci można by nazwać polową, kapitan stanął przed dowódcą kolonii w swoich najlepszych skarpetkach i basenowych klapkach, w nieco przybrudzonej koszulce polo wsadzonej w jeansy z targu, podał mu plik papierów i rzekł:
- No, macie. Przeczytać macie. A potem spierdalać stąd w trymiga, ale zostawić cały sprzęt i narzędzia, jasne? Księżyc jest nasz!!!
Dowódca wziął grubą teczkę, opatrzoną pieczęcią orła białego i śladami galaretki z konserwy, i zapytał:
- What is this?
- Łotyzdys, łotyzdys! - Wydarł się kapitan. - Mów, pajacu, po ludzku, a nie mi tu łotyzuj! Masz to przekazać Radzie Księżyca, czy jak was tam nazywają, rozumiesz? Czekamy na odpowiedź w naszych pokojach. I nie przysyłajcie nam więcej tego pedalskiego żarcia, czarny buraku!
Po czym rozzłoszczony udał się w stronę kwater, w których umieszczono Polaków. Wszędzie Żydzi i pedały, tylko Polak doskonały, mruczał przy ty pod nosem, a raczej pod brudnym wąsem.
Dalej historia potoczyła się tak, jak można było przypuszczać w przypadku Kraju Wybranego, Kraju Chrystusowego, któremu wszyscy rzucają kłody pod nogi, którym wszyscy pomiatają, którego przeznaczeniem jest wieczna martyrologia, ale który kiedyś coś na pewno, a wtedy zobaczycie wszyscy, nawet nie próbujcie przychodzić. Kiedy członkowie Rady Księżycowej wdrapali się w końcu na krzesła, z których spadli w ataku szaleńczego śmiechu spowodowanego przetłumaczeniem ultimatum Polaków, podjęli jedyną rozsądną decyzję, i to dla naszego dobra, chociaż oczywiście nigdy tego nie przyznamy. Mianowicie zorganizowali wspólny, dość liczny oddział policji, wsadzili Polaków do niewielkiego promu służącego do bieżącej komunikacji Ziemią, pogratulowali dowcipu i odesłali do domu. I jeszcze przez wiele lat opowiadali sobie o ekstrawaganckim, odważnym i zapewne kosztownym kawale Polaków, bo nikt tutaj nie wziął ich na serio. Zastanawiali się także, gdzie zniknęło kilka telewizorów plazmowych, komplet żarówek, trzy komplety urządzeń komunikacyjnych średniego zasięgu oraz felgi do kombajnu.
Co do naszej dzielnej załogi, która wróciła z niczym (no, prawie z niczym) - przekazała rządowi Chrystusowej Rzeczypospolitej Polskiej odpowiedź Rady Księżycowej. Rząd natychmiast ogłosił, że żadnej wyprawy nie było, że to wybryk, i że w ogóle wszystko było sfingowane przez Żydów, i żaden Polak nawet nie myślał o takiej ekspedycji. Po czym zorganizował dla członków załogi darmową wyprawę pod Grunwald, na tysiąc-którąś już inscenizację bitwy z Krzyżackim najeźdźcą, bitwy, którą Polacy wygrali.



A teraz poważnie. Jeśli taki gnój i dno jak Jacek Kurski ląduje w Parlamencie Europejskim, to nie oszukujmy się - jeśli kiedyś do tego dojdzie (hahaha), w kosmos wyślemy taki sam gnój - w innym opakowaniu, z innego ramienia, ale gnój. Tu i tam przekoloryzowałem, ale kto z Was da głowę, że część z tego co tu napisane nie miała by miejsca w rzeczywistości?
Odpowiedz
#2
Jedno słowo.

PADŁEM!

Brechtałem się jak głupi Big Grin Co prawda zajeżdża antyklerykalizmem i to ostro, ale cóż, to wszystko jest prawda, chociaż genialnie podkręcona Big Grin Świetny, świetny tekst, jak to zawsze u ciebie. Tekst Miesiąca jak nic Big Grin
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#3
A mi się nie podoba. Wyjdę na strasznego sztywniaka, ale to jest śmianie się nie tylko z Kościoła, ale i z całego narodu, co stanowczo mi się nie podoba. Rozumiem, że to jest parodia, ale moim zdaniem nieco przekracza granice dobrego smaku.

Jestem niemal pewien, że coś takiego miejsca by mieć nie mogło. Nie popieram PiSu, a tym bardziej nie lubię Kościoła, ale to jest zdecydowanie przekoloryzowane.
Odpowiedz
#4
Przemku, przyznaję, że moim celem było właśnie lekkie przegięcie pały. Ale musiałem to z siebie wypuścić, no i chciałem też trochę sprowokować. Ale szlag mnie trafia, kiedy np. w Moim Psie w rubryce uświadamiania czytam, że karmienie psów aspiryną nie spowoduje, że im urosną uszy, i szlag mnie trafia, kiedy na wakacjach facet w sandałach i przepoconych skarpetach wchodzi do chińskiej restauracji i pyta o schabowy z kapustą, kiedy słyszę jak ktoś narzeka że wszędzie syf, po czym wyrzuca opakowanie po chipsach za okno samochodu, kiedy w imię Jezusa wyzywa się ludzi o 'nieprawidłowych' poglądach - np. popierających badania prenatalne - od Żydków (co już w ogóle jest totalną hipokryzją), że krzyży u nas powoli więcej niż drzew, ale co z tego; kiedy księża pedofile są bezkarni jak towarzysz Stalin, kiedy kilometr autostrady powstaje latami, kiedy facet w kolejce do kasy ryczy do żony, żeby do k* nędzy nie pier* o kupieniu tego k* jeb*ego płynu, bo do ch* k* ja p* jest jeszcze w domu k* resztka więc nie p*ol (wszystkie przykłady jak najbardziej [z autopsji). Ale przyznaję też, że łatwo się denerwuję Big Grin
Odpowiedz
#5
Mogę się w całości podpisać pod powyższym postem. Ale nie chciałbym, żeby cały naród był tak traktowany.
Odpowiedz
#6
Krzywe zwierciadło - ot co. A jeśli ktoś twierdzi, że ten tekst to absolutna bzdura, zapraszam do Przekroju z 29 sierpnia, strona 10.
Odpowiedz
#7
Przemku, myślę, że za bardzo bierzesz tekst do siebie Smile Tymczasem powinno się go traktować jako wyolbrzymienie wad narodowych, nad którymi powinno się pracować.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#8
Ooo, właśnie: WADY NARODOWE.
A dla mnie to są wady ZNACZNEJ CZĘŚCI NARODU, ale nie całego. Do Kościoła czuję niemal wstręt, ale po prostu uważam, że nie zaszkodziłoby opowiadaniu wprowadzenie dodatkowej, będącej "głosem rozsądku" postaci.
Odpowiedz
#9
Ale powiedz mi, po cholerę głos rozsądku w absurdalnej satyrze? Big Grin Czym byłby absurd z głosem rozsądku obok? Przecież to bez sensu. "Wady narodowe", nie oznacza to, że ty MUSISZ mieć wady tutaj przedstawione, właśnie dlatego że duży odsetek Polaków taki jest nazywa się to WADĄ NARODOWĄ. Tak trudno to pojąć? Od wszystkiego są wyjątki. Nawet od grawitacji Big Grin
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#10
Przepraszam, że się wtrącam, ale dostrzegłem tutaj dość wyraźne symptomy stereotypizacji.

Nie, żebym twierdził, że Kościół jest pozbawiony wad: owszem, zdarzają się czarne owce, których przypadki są natychmiast rozdmuchiwane przez nasze wspaniałe media.

Nie podoba mi się, gdy wszystkich katolików wrzuca się do jednego worka i podpisuje "KATOLE", bo jest to po prostu krzywdzące. Również dla mnie.

A co do tekstu - choć jest niewątpliwie wyolbrzymiony i mimo tego, że godzi dość bezpośrednio w mój system wartości to nadal uważam go za całkiem zgrabną, choć nie należącą do lekkiej satyrę na sytuację, która panuje w polskiej polityce.

Pozdrawiam
Kobieto, puchu marny! Ty...
Jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
kto cię stracił...
Dziś piękność Twoją widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.
Odpowiedz
#11
Kłócić się nie będę, w każdym razie ja uważam, że są pewne ograniczenia, nawet w tworzeniu satyry.

A tekst - bo nawet się nie wypowiedziałem - zgrabnie i lekko napisany.
Odpowiedz
#12
Nie wiem dokładnie dlaczego, ale tekst brzmiał mi w głowie głosem Tomka Jachimka, którego słychać czasem w Trójkowych Powtórkach z rozrywki. Ale przeniesionych na bardzo późną porę ;) Mógłbyś z powodzeniem pisać teksty co odważniejszym polskim stand-upowcom. Gratki.

A propos zamienników z Ukrainy, w dokumentalizowanej serii "Wyścig na Marsa", 2007, produkcji Discovery Science, amerykański statek nie może lądować na planecie, bo zaczynają się sypać montowane na lewo podzespoły. Rozwiązania są dwa - albo nie mamy wcale wyłączności na tanie kombinatorstwo, albo wykonawcą podzespołów byli Polacy ;)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#13
Początek ciekawy, reszta utonęła w niezrozumiałym bełkocie.

A tak na marginesie - jeśli sami się nie szanujemy, to dlaczego inni mieliby to robić? Wady narodowe? A kto ich nie ma...

I skoro nasi obecni politycy wchodzą w imię przyjaźni z unią, w d... bez mydla, to jak mogą nas traktować? Poklepią po główce i wystawią rufą do wiatru. Najlepszy przykład - cudna rura w Bałtyku i świadomość, że czas zbierać na budowę własnego kominka...
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości