Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Panopticum
#1
PANOPTICUM

Sporych rozmiarów drzwi do magazynu otworzyły się z hukiem, do środka wjechała duża ciężarówka z portowymi oznakowaniami. Z kabiny kierowcy wyskoczyło trzech umięśnionych mężczyzn, hałas towarzyszący owym operacjom roznosił się echem po całym, sporych rozmiarów, pomieszczeniu. Przez drzwi, łączące magazyn z dalszą częścią budynku, wpadł kustosz muzeum. W pośpiechu poprawiał szlafrok na sobie i raz po raz potykał się o własne nogi.
- Co tu się wyprawia? – Zapytał, mrużąc przy tym niewyspane oczy.
- Szef dał klucz i kazał przywieść ładunek – odburknął jeden z przewoźników.
- Szef? Pan Hughes, tak? Na Boga, nie mogliście tego przywieść o jakiejś przyzwoitszej porze? – Zirytowany mężczyzna wyjął zegarek kieszonkowy, na którym wskazówka bezlitośnie wskazywała czwartą nad ranem.
- Pan Hughes kazał to przywieźć jak najszybciej, bo to przesyłka od jakiegoś sir Wade’a…
- Sir Wade? Trzeba było tak od razu!
Przewoźnicy zdjęli z paki średniej wielkości drewnianą skrzynię. W środku znajdowała się druga skrzynia, do której przypięta była koperta z listem. List ów był od samego sir Wade’a, a brzmiał on tak:

„ Drogi John’esy
Mam tu coś, co z pewnością wielce zainteresuje Ciebie i Doriana. Jest to moja najnowsza zdobycz z Czarnego Lądu. Mianowicie, w jednej z opuszczonych wiosek plemienia N’bagan udało nam się znaleźć mumię zagrzebaną w niesamowicie intrygującym od strony architektonicznej mauzoleum. Nie to jednak jest najbardziej zdumiewające. Mój przyjaciel, doktor Veerheren, światowej sławy antropolog, który zgodził się towarzyszyć mi w wyprawie, określił ów obiekt jako „wielce niezwykły”. Nawet on nie był w stanie rozróżnić, czy było to truchło ludzkie, czy małpie. Swój autorytet starał się ratować stanem samego obiektu badań. W tej kwestii musiałem mu niestety przyznać rację, albowiem czas i klimat Konga nie są sprzyjające dla mumii, zwłaszcza, kiedy preparacja jest – tak, jak wydaje się w tym przypadku – dziełem amatora. Nic to. Osąd pozostawiam Wam, moi drodzy i jestem pewien, że eksponat wzbogaci i tak nieliche zbiory Waszego muzeum.
Z wyrazami szacunku
sir Belamont Wade

- Wspaniale! – wykrzyknął uradowany kustosz. – Ty! – zwrócił się do najbardziej umięśnionego mężczyzny z całej trójki – Jak masz na imię?
- Lucius – odpowiedział zaskoczony parobek.
- Drogi Luciusie, widzę, że najtężej z nas wszystkich tu obecnych wyglądasz, zatem miałbym do ciebie prośbę.
- T… tak?
- Weź łom i z łaski swojej otwórz skrzynię.
Luciusowi, pomimo słusznej postury, sprawiło kłopot otwarcie ładunku. Dopiero pomoc pozostałej dwójki zaowocowała rozpieczętowaniem tajemniczej przesyłki. Oczom kustosza ukazał się niezwykły „obiekt”. Wypchana mumia przedstawiała sobą odrażający widok. Była chuda jak szczapa i nadżarta zgnilizną, niemniej jednak nie ulegało wątpliwości, iż zmumifikowane zwłoki należały do jakiegoś nieznanego gatunku białych małp, mniej owłosionych niż inne i – co mogło się wydawać szokujące – zdecydowanie bliższych człowiekowi. Na twarzach przewoźników zagościł niepokój.
- Co jest, panowie? – Odezwał się ponownie kustosz, tym razem wielce uradowany i podniecony. – Ładujemy ją na wózek i wieziemy na afrykańską wystawę, proszę za mną.

Punktualnie o godzinie szóstej rano, do muzeum przychodził Graham White, pełniący funkcję jedynego ochroniarza. Muzeum nie potrzebowało wielu ochroniarzy. W sumie, to tak naprawdę nie potrzebowało żadnego, jeszcze nie trafił się śmiałek, co zapuściłby się nocą w czeluście przedziwnych ekspozycji. Ale Graham White był schorowanym sześćdziesięciolatkiem potrzebującym miejsca, w którym mógłby się schować przed małżonką. Kustosz, wracający właśnie z afrykańskiej wystawy, widząc mężczyznę siedzącego za kontuarem naprzeciw głównego wejścia, nie omieszkał się przywitać i przy tym pochwalić najnowszym eksponatem.
- Dzień dobry, Grahamie – zaczął.
- Witaj Dorianie – odpowiedział smętnie pan White. – Zależy, dla kogo dobry.
- A cóż się takiego stało drogi Grahamie? – Zapytał wyraźnie zaniepokojony widokiem posmutniałego przyjaciela.
- Maggie… wyrzuciła mnie z domu.
- Znowu?
- Niestety…
- O co poszło tym razem? Zasiedziałeś się w pubie?
- No tak, ale tym razem trochę przesadziłem. Po kilku… kilkunastu kolejach z Tedem Callahanem wpadliśmy na pomysł, żeby zagrać w pokera na pieniądze. Z początku karty szły mi dobrze, ale gdy stawki zaczęły rosnąć…
- No tak. Wiesz, Maggie teraz jest zdenerwowana, co powinieneś zrozumieć, ale po południu jakoś się dogadacie.
- Nic z tego. Nie tym razem – Graham wskazał skinieniem głowy dwie, duże walizki oparte o kontuar dla ochrony. – Kazała mi się wynosić do matki na wieś… a matka przecież powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć…
- Oj, nie bądźmy takimi pesymistami. Pamiętasz Wigilię? Wtedy twoje walizki wyleciały przez okno drugiego piętra wprost na ulicę, a nazajutrz wszystko było w porządku.
- Niby tak, ale właśnie na drugi dzień dostałem wypłatę i chcąc nie chcąc musiała mnie wpuścić.
Dorian widząc, jak marazm powoli trawił jego przyjaciela, wpadł na genialny pomysł. Sięgnął do kieszeni szlafroka i wyciągnął z niej skórzany portfel.
- Drogi Grahamie! Mam rozwiązanie! Kupisz Maggie wspaniały bukiet róż. Masz tu dziesięć funtów. Tego wieczora, gdy otworzy ci drzwi, przywitasz ją na klęczkach i będziesz błagał o przebaczenie. Gwarantuję, że dzisiejszą noc spędzisz we własnym łóżku.
- Wspaniała myśl Dorianie! – odpowiedział wyraźnie rozradowany pan White. – Dzisiaj przeproszę ją jak jeszcze nigdy! A pieniądze oddam po wypłacie.
- O pieniądze się nie martw przyjacielu. A! Byłbym zapomniał, wiesz może gdzie się podziewa pan Hughes?
- Och, nic ci nie mówił?
- Nie. Od wczoraj go nie widziałem, zniknął przed południem, nic nie powiedział i dzisiaj na dodatek, o czwartej rano zwalił mi na głowę eksponat do przyjęcia.
- Pan Hughes pojechał po nowego stażystę, i…
- Co?!? – wykrzyknął kustosz. – Znowu? Nie ma go cały dzień, dlatego, że upatrzył sobie nowego kandydata na stażystę? Który to już będzie?
- I ty się dziwisz, że nic ci nie mówi?
- Ale Grahamie, ja nie rozumiem… to już czwarty stażysta w tym miesiącu, każdy rezygnuje.
- Zastanawiałeś się, czy ma to może związek z tym, że jesteś ich opiekunem stażu?
- Uważaj Grahamie. Dobry humor jest bardzo nietrwałym stanem w moim przypadku.

Sir Caspard Towley Hughes był bardzo poważanym archeologiem, który szczególnie upodobał sobie kryptozoologię. Jego największym marzeniem było założenie specyficznego muzeum, którego byłby dyrektorem. Wraz z Dorianem Hallwardem, znanym poliglotą, okultystą i religioznawcą, postanowili owe marzenie ziścić. Dzięki wstawiennictwu wielu autorytetów naukowych, oraz „drobnym” finansowym datkom londyńskiej arystokracji, muzeum zostało wybudowane. Majestatyczne oblicze budynku straszyło samym swoim kształtem, nie mówiąc o zawartości. Większość darczyńców żałowała wydanych pieniędzy, bowiem pierwsze ekspozycje wzbudziły zgorszenie na całym świecie. Z początku stawiano na specyficzną zawartość starodawnych dokumentów oraz niezwykłych, wielce rzadkich, przyrodniczych anomalii mających się znaleźć w repertuarze. Okazało się jednak, że muzeum sir Casparda Towleya Hughes’a oferowało o wiele więcej.
Z charakterystycznym warkotem, aksamitnie czarny Lanchester zaparkował przed wejściem do muzeum. Najpierw wygramolił się z niego sir Hughes, a zaraz za nim wyszedł młody, na oko piętnastoletni, chłopiec w przydługich spodniach, z wciśniętą na głowę pilotką.
Dyrektor srodze się wystraszył, bowiem otwierając drzwi wejściowe ujrzał niepocieszoną minę swojego największego przyjaciela.
- Och, jakże się cieszę, że dyrektor zaszczycił nas swoją obecnością! – przywitanie pełne było ironii, której kustoszowi Dorianowi mogło zazdrościć wielu.
- Witaj Dorianie! Przyprowadziłem ci tu kogoś. – sir Hughes zbyt dobrze znał swojego przyjaciela, żeby ot tak dać mu się zbić z tropu. – Ten tu chłopiec ma na imię Jeremiah i mam przeczucie, że sprawdzi się doskonale w roli stażysty.
- Skoro masz przeczucie, to wszyscy możemy już spać spokojnie… - dodał niepocieszony kustosz przewracając oczami.
- Dorianie, mogę cię prosić na słówko? – dyrektor odciągnąwszy swojego przyjaciela parę kroków do chłopca, szeptem starał się wszystko wyjaśnić. – Ten chłopiec będzie u nas pracować, stracił tydzień temu ojca i matkę, przygniótł ich kontener podczas tego głośnego wypadku.
- To byli jego rodzice? – zapytał wyraźnie zaintrygowany kustosz.
- Tak, i choćby dlatego ma u nas pracować. Mark, jego ojciec, kiedyś bardzo mi pomógł i nie mógłbym spać spokojnie gdyby syn Bradley’ów plątał się po porcie w poszukiwaniu jedzenia.
- Caspardzie, nie wiem czy on da radę… wygląda mi na raczej… wrażliwego…
- O to się nie martw. Chłopak jest bystry, a wrażliwy jest, tyle, że na sztukę. Poza tym musisz się nauczyć, że bycie opiekunem stażu nie polega na zniechęcaniu każdego młodego człowieka do pracy w naszym muzeum.
- Niech ci będzie, postaram się.
- Po prostu nie pokazuj mu na samym początku wystawy doktora Strauss’a, jak zwykłeś to do tej pory robić. Musimy go przyzwyczaić, dobrze? Ja teraz muszę się udać do biura i wykonać parę telefonów.
- Dobrze, więc. Dzisiaj pokażę mu muzeum. Aha, przyszła mumia od sir Wade’a, jak będziesz miał czas, koniecznie musisz zerknąć. Zaiste wspaniały eksponat.
Pan Hughes udał się do swojego gabinetu i zostawił w hallu Doriana i jego nowego stażystę.
- Jak się nazywasz, chłopcze?
- Jeremiah Bradley, proszę pana.
- Ja nazywam się Dorian Hallaward i jestem kustoszem tego muzeum. Dzisiaj oprowadzę cię po salach i wytłumaczę, na czym polega nasza praca.
- Dobrze, proszę pana.
- Zaczniemy od sali doktora Strauss’a.

Na wystawie doktora Friedricha Strauss’a panował zaduch i półmrok. Sala była bardzo duża. Większości eksponatów nie dało się do końca określić. W oddali każdy był podświetlany wątłym, pomarańczowym światłem, które ledwo przebijało się przez panujące ciemności. Od reszty oddzielony był mały postument, znajdujący się przy samym wejściu, na którym spoczywało największe dzieło doktora. Jeremiah Bradley starał się zrozumieć, na co patrzy. A im bardziej się starał, tym bardziej modlił się w duchu, żeby nie miał racji.
- „Powitanie Słońca” – powiedział, jakby do siebie kustosz.
- Proszę? – zapytał niepewnie chłopiec.
- Największe dzieło Friedricha Strauss’a. Rzeźba, którą nazwał „Powitanie Słońca”.
Na postumencie znajdował się kołowrotek postawiony na sztorc. Przed nim usytuowana była głowa młodzieńca oparta o podłogę, z rozłożonymi rękoma. Oprócz głowy i rąk, był jeszcze goły kręgosłup, wpleciony w szprychy koła, który łączył resztki ciała z przędzalniczą maszyną. Twarz nieszczęśnika wyglądała przepięknie. Było ją widać, bo doskonale spreparowaną, wyglądającą jak żywa, głowę, oparto na brodzie. Swoim wyrazem nie zdradzała żadnego bólu, a szklane oczy tępo wpatrywały się w każdego zwiedzającego, który odważył się wejść od sali.
- Tak, to prawdziwe ciało. – odparł Dorian, uprzedzając nader oczywiste pytanie stażysty. – Doktor mieszkał w małej osadzie w Niemczech o nazwie Marbaden. Jego nietypowym hobby było tworzenie rzeźb z ludzkich ciał.
Jeremiah dopiero teraz zrozumiał, dlaczego te dziwne, poskręcane eksponaty w oddali wydawały mu się straszne i bardzo nie na miejscu.
- W sumie to nie tylko rzeźby – ciągnął dalej kustosz. – W swoim dorobku miał też krzesło z, dosłownie, czterema nogami i wiele innych wspaniałości. Niestety, sztuka nie zawsze jest doceniana, a geniusz zazwyczaj jest potępiany za swoją piękną odmienność. Pozwolisz, że opowiem ci historię tej rzeźby, która stała się początkiem końca wielkiego artysty?
- T… Tak, proszę. – odparł niepewnie chłopiec.
- Heinrich Mannt był nader urodziwym młodzieńcem mieszkającym w Marbaden. Niezwykły chorowitek był z niego, jednak sytuacja finansowa w rodzinie, oraz nagła choroba ojca zmusiły go do pracy w pobliskiej kopalni węgla. Traf chciał, że pierwszego dnia jego pracy zdarzył się wypadek. Tąpnięcie zabiło pięciu górników, a Henirich’owi zmiażdżyło ciało od pasa w dół. Biedaczysko męczył się przez dwie godziny zanim zmarł. Na drugi dzień w domu rodziny Mannt zjawił się doktor oferując zacną kwotę za wydanie ciała Heinricha w celach artystycznych. Rodzina z uwagi na trudną sytuację zgodziła się na propozycję.
Doktor zakonserwował głowę i ręce. Całą resztę wyczyścił z ciała. Ze swojego antycznego kołowrotka stworzył podstawę rzeźby, w którą wplótł kręgosłup. Wyglądało to, jak modlący się muzułmanin, który oddaje pokłony w stronę Słońca, stąd też nazwa rzeźby. Zresztą, sam widzisz, jak wspaniale to wygląda. Dzieło zostało sprezentowane mieszkańcom w dwa tygodnie po zakończeniu prac nad nim. Była to pierwsza i zarazem ostatnia wystawa artysty. Ponad trzystu osobowa wieś była zgodna, co do jednego. Trzeba było zabić demona, którym w ich oczach był doktor Strauss. Nieszczęśnika złapano, związano i tego samego wieczora spalono na stosie.
- I nikt nic z tym nie zrobił? – zapytał z niedowierzaniem chłopiec.
- Ciężko jest prowadzić postępowanie karne, gdy przestępcą jest ponad trzysta osób, które są niezwykle solidarne. Cudem udało nam się ocalić wszystkie dzieła doktora.
- To chyba niedobrze… - westchnął młody stażysta.
- Mam do ciebie pytanie Jeremiahu.
- Tak?
- Jak się czujesz? Co myślisz? Tutaj mamy wiele ekspozycji, niektóre przerastają najśmielsze oczekiwania, myślisz, że dasz radę?
- Nie wiem proszę pana…. Nie wiem
- To radzę ci, dobrze się zastanów. Mamy tu wiele wystaw dotyczących jeszcze ciekawszych tematów. W dzień można się czasem przestraszyć, ale już w nocy… W nocy czujesz się jakbyś był w innym świecie. Jedyne, co słyszysz to cisza, martwa cisza. A idąc na obchód nie możesz się powstrzymać, i spoglądasz na wpatrujące się wprost na ciebie, szklane oczy eksponatów, które fascynująco i przerażająco zarazem odbijają światło latarki. Będziesz myślał o tym miejscu na jawie i śnie, im dłużej tu będziesz, tym więcej.
Cała zaistniała sytuacja wytrąciła chłopca z równowagi. W najdziwniejszych i najbardziej przerażających koszmarach nie widział tego, co przedstawiały sobą eksponaty muzeum sir Hughes’a.
- Radzę ci dobrze, zastanów się – zaczął ponownie Dorian. – Dzisiaj zawiozę cię do willi pana Hughes’a, gdzie z pewnością będziesz mógł przenocować, a przemiła małżonka pana dyrektora z wielką chęcią przywita nas podwieczorkiem. Jutro poszukamy innej pracy.
Około godziny piątej po południu Dorian Hallward odwiózł młodego Bradley’a do willi Hughes’ów. Gdy wrócił do muzeum wykonał telefon do znajomego z warsztatu samochodowego, który właśnie poszukiwał pomocnika. Następnie udał się do gabinetu Casparda, żeby przedstawić sytuację ze stażystą. Obydwaj byli zadowoleni z obrotu sprawy, po czym zeszli przeanalizować mumię od sir Wade’a, która z pewnością nie była zwykłą małpą.
Odpowiedz
#2
PeteDoherty napisał(a):- Co tu się wyprawia? – Zapytał, mrużąc przy tym niewyspane oczy.
Jeśli po myślniku jest informacja dotycząca (czyli np. tak jak w tym wypadku - „zapytał”, czyli informacja dotycząca że tak powiem samego procesu wypowiadania się bohatera) to nie używamy wielkiej litery. Nie jestem pewien, czy napisałem zrozumiale, ale mam nadzieję, że wiadomo, o co mi chodzi Smile

PeteDoherty napisał(a):Punktualnie o godzinie szóstej rano, do muzeum przychodził Graham White, pełniący funkcję jedynego ochroniarza.
Pierwszy przecinek chyba niepotrzebny.

PeteDoherty napisał(a):W sumie, to tak naprawdę nie potrzebowało żadnego, jeszcze nie trafił się śmiałek, co zapuściłby się nocą w czeluście przedziwnych ekspozycji.
Tutaj radziłbym zostawić „w sumie” a pozbyć się „tak naprawdę” albo na odwrót. W każdym razie jedno z tych wyrażeń będzie brzmiało lepiej niż dwa naraz .

PeteDoherty napisał(a):- Dzień dobry, Grahamie – zaczął.
- Witaj Dorianie – odpowiedział smętnie pan White. – Zależy, dla kogo dobry.
- A cóż się takiego stało drogi Grahamie? – Zapytał wyraźnie zaniepokojony widokiem posmutniałego przyjaciela.
Może lepiej byłoby pozbyć się „Grahamie” i „Dorianie”? Smile Bez tego dialog wydawałby się bardziej naturalny.

PeteDoherty napisał(a):Z początku karty szły mi dobrze, ale gdy stawki zaczęły rosnąć…
„Karta szła komuś dobrze” to związek frazeologiczny i chyba do tego stały. Wydaje mi się, że nie powinno się wprowadzać zmian typu karty w liczbie mnogiej.

PeteDoherty napisał(a):- Niby tak, ale właśnie na drugi dzień dostałem wypłatę i chcąc nie chcąc musiała mnie wpuścić.
Dobre Big Grin

PeteDoherty napisał(a):Dorian widząc, jak marazm powoli trawił jego przyjaciela, wpadł na genialny pomysł.
W tym zdaniu miejsce pierwszego przecinka jest nie za, a przed wyrazem „widząc” Wink

PeteDoherty napisał(a):Przed nim usytuowana była głowa młodzieńca oparta o podłogę, z rozłożonymi rękoma.
Z tego zdania wynika, że głowa miała ręce. Powinieneś to przeredagować jakoś, żeby tak nie wynikało Wink

Muszę przyznać, że jak na mój gust, debiut na Inkaustusie masz bardzo udany Wink Ładnie piszesz. Jasno i zrozumiale. Jedyne, czego mogę się czepić, to dialogi. Staraj się unikać tych zwrotów w stylu „Dorianie/Grahamie” bo one odzierają dialog z wiarygodności i czynią go sztucznym.
Gratuluję doskonałego pomysłu na fabułę! Historia doktora Starussa jest fascynująca. Bardzo lubię taki klimat Smile Szkoda tylko, że końcówkę załatwiłeś jednym akapitem. Byłoby ciekawiej, gdybyś zamiast krótkiej wzmianki o losach stażysty i jego pracy, po prostu dodał kolejną, opisującą to scenę.

Bardzo mi się podobało, moje gratulacje Wink
Odpowiedz
#3
Moje uwagi poniżej. Smile

Cytat:Sporych rozmiarów drzwi do magazynu otworzyły się z hukiem, do środka wjechała duża ciężarówka z portowymi oznakowaniami. Z kabiny kierowcy wyskoczyło trzech umięśnionych mężczyzn, hałas towarzyszący owym operacjom roznosił się echem po całym, sporych rozmiarów, pomieszczeniu. Przez drzwi, łączące magazyn z dalszą częścią budynku
Powtórzenia, które - nawet jeśli celowe - nie wyszyły moim zdaniem za dobrze.

Cytat:- Szef dał klucz i kazał przywieść ładunek – odburknął jeden z przewoźników.
- Szef? Pan Hughes, tak? Na Boga, nie mogliście tego przywieść o jakiejś przyzwoitszej porze? – Zirytowany mężczyzna wyjął zegarek kieszonkowy, na którym wskazówka bezlitośnie wskazywała czwartą nad ranem.
- Pan Hughes kazał to przywieźć jak najszybciej, bo to przesyłka od jakiegoś sir Wade’a…
Zobacz, raz piszesz 'przywieść, a raz piszesz przywieźć. Nie jestem pewnien, ale 'przywieść' pochodzi od słowa 'przywiódł'. Czyli jeżeli myślisz o przywiezieniu czegoś np. ciężarówką, wtedy piszesz 'przywieźć'.

Cytat:Ponad trzystu osobowa wieś była zgodna, co do jednego.
Trzystuosobowa.

Komentarz
Zgodzę się z Disasterem, w sumie to nawet nie mam co mówić. Masz udany debiut, bardzo udany. Tongue
Odpowiedz
#4
Drogi John’esy
Jeśli to miało być /dżołnzi/ to pisownia raczej Johnesy

Luciusowi, pomimo słusznej postury, sprawiło kłopot otwarcie ładunku
Luciusowi, pomimo słusznej postury, otwarcie ładunku sprawiło kłopot

ukazał się niezwykły „obiekt”.
czemu obiekt jest w cudzysłowiu?

i przy tym pochwalić najnowszym eksponatem
pochwalić się

Jeremiahu
znaczy się, chyba miało to być /jeremiaszu/. Jeśli nie czujesz się zbyt pewnie w nazwach anglojęzycznych, to przenieś akcję do Polski - będzie łatwiej. Dleczego to napisałem - nie chcę rozwijać swej tezy i przypisywać jej Tobie, ale dlaczego akurat Londyn? Co wpłynęło na wybór akurat tego miejsca. Wiesz, niektórym osobom wydaje się, że jeśli akcja nie dzieje się gdzieś za granicami naszego kraju (najlepiej w Stanach albo w Anglii) to opowiadanie będzie "niefajne".

Jak wspominał Dis, dialogi masz trochę nienaturalne, ale w Twoich opiasch jest to coś, co naprawdę przyciąga uwagę. Niemniej zakończenie wygląda jak gdybyś znudził się opowiadaniem i chciał je jak najszybciej zakończyć. Nieładnie. Za fajne jest żeby je tak obciąć.
One sick puppy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości