Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O podejściu do tematu
#1
Czytam ostatnio “Duchowość Ateistyczną”, André Comte-Sponville’a, i nie mogę się nadziwić, w jaki sposób podchodzi on do tematu.

Książka podzielona jest na trzy części - “Czy można obyć się bez religii?”, “Czy Bóg istnieje?” oraz “Jaką duchowość można zaproponować ateistom?”. Równie mocno poruszył mnie wstęp autora, wspominającego o tym, że czas nagli, walkę o wolność ducha czas rozpocząć, mówiąc, że nie ma czasu do stracenia - w skrócie: że potrzebna jest krótka książka o duchowości, wyjaśniająca ludziom, że da się żyć bez religii.

Zastanawiałem się parokrotnie czym jest dojrzała filozofia. Czy jest to taka umiejętność wykorzystania wiedzy, która przynosi korzyść innym i jednocześnie relaks samemu filozofowi? Czy to taka, która skora jest do próby przedefiniowania świata czytelnika, bądź słuchacza? Czy polega ona na pośpiechu, oczywiście miarowym i opanowanym, czy raczej na spokoju, ale pracowitym i konstruktywnym?

Przypominam sobie jak zainteresowałem się Osho, potem medytacją, światem wewnętrznym, następnie sztuką, widzeniem świata przez pryzmat elementów, filozofii, emocji i logiki. Pamiętam, kiedy poczułem się jak oświecony, potem znowu jak Jezus… aż zarejestrowałem sobie konto na gmail’u: “the.trinity.jesus”, a kilka miesięcy później zdecydowanie odnalazłem korzenie w myślach Lucyfera. Pamiętam, że czułem, że posiadam wiedzę o życiu, do tego moc leczniczą, do tego wiedzę o przeszłych żywotach innych osób, o świecie świadomych snów. Zacząłem też pracować, nie zawodowo, ale hobbistycznie (za to z pięknym skutkiem) jako sokratejski psycholog, zadający jedynie pytania i na życzenie, wykonujący Reiki. I do tego byłem przecież wykształconym informatykiem, więc łączyłem klocki jak mały samochodzik.

Wspominam o sobie, bo gdy w książce o duchowości, temacie indywidualnym (co zresztą podkreśla sam autor książki), czytam zdanie: “aby mówić o duchowości, nie potrzebuję religii”, to przychodzi mi na myśl postawa młodego roślinożercy, mówiącego, że: “aby mówić o wegetarianiźmie, nie trzeba odwoływać się do mięsa”. Oba zdania są równie słuszne, gorzej jednak z wykonaniem, bo książka od razu zaczyna się od definicji religii i rozciągania starych flaków: historii, cytowania filozofów, porównywań, do tego stopnia, że naprawdę czuć pośpiech, jakby coś trzeba było koniecznie wyjaśnić. I to jak najszybciej.

- Mój ulubiony kolor to żółty i lubię mieszać go z ciemnoniebieskim. Sprawiają wtedy razem, że widzę kontrast delikatnego, wciąż jednak kolorowego mroku i radosny przejaw światła. Oba są mi bardzo bliskie, do tego lubię również zielony.

- Mój ulubiony kolor to żółty, ponieważ czerwony sprawia, że się napinam i przejawiam tendencję do nerwowych nastrojów. Czerwony wolę zostawić sobie na dzień, kiedy czuję się słabo, ale kiedy jestem w pełni sił, czerwony mnie rozdrażnia. No i nie cierpię jasno-fioletowego, żeby było jasne. Uważam, że jest ograniczający. Także, tak jak wspomniałem, lubię żółty, ale też ciemnoniebieski i zielony.


Kiedy odkryłem, że można wyczuć esencję pacjenta po ok. 30 sekundach - po tym jak mówi, pachnie, jak się porusza, patrząc mu w oczy - i porównać ją do tego co przejawia, żeby dowiedzieć się co mu dolega, myślałem, że muszę to rozbębnić całemu światu! Cóż za odkrycie! Nie trzeba w ogóle mówić o chorobie, aby doprowadzić pacjenta do zdrowia! Tylko, że gdybym na raz rzucił się do pisania o tym książki, to wydaje mi się, że byłaby nasączona pośpiechem i w najgorszym wypadku, nie przypominałaby lektury świeżej, lecz trąciłaby potem. Możliwe również, że napisał bym wtedy o czymś, o czym wiadomo już, na przykład, od tysięcy lat.

Skłaniam się raczej ku myśleniu, że aby mówić o duchowości, nie należy używać słowa duchowość, ani wyrazów z nim spokrewnionych, jak: Bóg, bóg, Kościół, religia, sekta, duch, dusza itp. Mam ku temu dosyć banalny, programistyczny powód: jeżeli każdy z nas ma w sobie zdefiniowane pewne znaczenie danego słowa, to używanie go, jest objawem usilnego go przedefiniowania. W programowaniu program definiuje programista, przy użyciu języka, który w pewien sposób zawęża jego pole manewru - ale jako, że język często dobierany jest do zadania, ograniczenie to jest znikome i, co więcej, programista poddaje się mu dobrowolnie.

Filozof zadanie ma podobne, z tym, że jego językiem jest język potoczny, mówiony. Ma on jednak dodatkowe ograniczenia. Przede wszystkim jego “program” - książka czy wykład - odbierany będzie przez unikalne w swej naturze interpretatory: ludzi. Programista wie, że gdy program działa na jednym systemie to zadziała również na na innym, podobnie skonfigurowanym. I teraz, co ciekawe, o ile motywacja programisty nie ma znaczenia, o tyle motywacja filozofa ma ogromne, ponieważ motywację łatwo wyczuć i dodatkowo jest ona reprezentacją aplikacji filozofii filozofa w jego życiu. Programista może dowolnie używać języka imperatywnego, rozkazującego, ale gdy zrobi to filozof, od razu wskakuje do tymczasowej ligi fanatycznych myślicieli.

Filozofia ma pewną misję, tak samo jak fryzjerstwo, czy gastronomia. Jest to pewien rodzaj zabawy, ale jednak odpowiedzialnej, bo przecież gdy ktoś spieprzy fryzurę, czy obiad to jest to równie denerwujące i niesmaczne, co poczucie straconego czasu na wypociny słownego kuglarza. Także warto robić to ze smakiem i nie narzucać własnego punktu widzenia - podciąć włosy klienta tak jak chce, a nie według własnej wizji (chyba, że klient dobrowolnie chce się jej poddać) oraz wysłuchać preferencji głodnego gościa restauracji, zamiast serwować mu od razu przysmak szefa kuchni.

W programowaniu obiektowym jest pewna zasada, która sprawia, że program jest, powiedzmy po ludzku, zdrowy. Chodzi w niej o to, że jeden obiekt wysyła wiadomość do drugiego obiektu, ale nie mówi mu, co ten drugi ma z nią zrobić. Powoduje to klarowną komunikację wewnątrz programu i jasny podział ról - jeden obiekt nie ingeruje w życie drugiego, komunikują się ze sobą w symbiozie. Jeden nie stara się zaimplementować (opisać w sposób dosłowny) własnych rozwiązań wewnątrz drugiego.

Wracając do argumentu za opisywaniem abstraktów bez odwoływania się do nich samych, a tym samym i do ich przeciwieństw, bez których nie mogłyby istnieć, zahaczę już o pole sztuki.

Jak przekazać treść nie wprost? Nawet jeśli powiedzieć, że nie ma w tym intencji przekazania informacji, a jedynie jej przedstawienia, to nie da się zaprzeczyć pracy włożonej w warstwę jej prezentacji, nawet, gdyby przychodziła ona naturalnie i bez wysiłku. Można na przykład powiedzieć: “Nie mam do powiedzenia nic, na jakikolwiek temat” i tym samym stworzyć motto, choć niechcący, określające pewną postawę wobec życia, pewną filozofię. Załóżmy jednak, że skoro nawet nihiliści pisali książki, to w jakimś celu - chociażby w takiem, żeby nie umrzeć z nudów, a w pisarskiej, nie chcącej niczego wyjaśniać, ani nawet przedstawiać, agonii.

Teraz tak, do wyboru zostaje albo sztuka artystyczna, albo sztuka retoryczna, które choć mają część wspólną, są dla mnie czymś innym. Można pisać wprost, na przykład ten esej jest “o podejściu do tematu”, ale można też pisać “nie wprost”, na przykład układając: wiersz, dramat czy powieść. Sęk w tym, na co przyjdzie ochota, bo teksty pisane na siłę są często słabe, przynajmniej w moim wydaniu, tak samo zresztą jak jakość kodu źródłowego pisanego pod presją. Do tego w sztuce artystycznej zapomina się zupełnie o zasadach i kanonach, ale jakość wyniku końcowego można łatwo wyczuć. Stąd też studium sztuki, ponieważ aby wyjść poza zasady i kanony, dobrze czasami mieć o nich chociaż pobieżne pojęcie, jednocześnie nie popadając w pułapkę jej przesadnej intelektualizacji. Cała sztuka właśnie na tym dla mnie polega, żeby o sztuce nie pisać, artystą siebie nie nazywać, ale podnosić sobie poprzeczkę jakości opisu “nie wprost”, niczego jednocześnie sobie nie udowadniając… a filozofia, no cóż, to nic przecież innego, jak sztuka podejścia do życia.

I tak jak czytałem tę książkę pana Comte-Sponville’a, to pomyślałem sobie: “cóż za wysiłek intelektualny!”, a potem “cóż za wysiłek emocjonalny!”, aby powiedzieć sobie “aż sprawia mi to wysiłek fizyczny, ażeby w ogóle to czytać!” To tak jakbym zaczął ten krótki tekst od definicji programowania, filozofii i medycyny, następnie przedstawienia ich krótkiej historii, i tego, że musimy się pospieszyć ze zrozumieniem ich relacji, aby być szczęśliwymi i wolnymi!

Uważam, że gdy w filozofii pojawia się pośpiech, to jest to wskazówka dla filozofa, aby wyjechać, wziąć urlop czy wakacje. Podróżować. Poczuć życie, bez jego analizy, a następnie spojrzeć na temat z dystansu, i skoro już jest to już filozofia pisana, to pisać ją z przyjemnością i spokojem. Opuścić komfort, wyjść poza schemat. Napięcie nikomu nie służy, a tworzy jedynie filozofię głębinową, opisującą zapomniane emocje autora, do których stara się dokopać.

Jak można przecież pospiesznie “proponować duchowość”?
Odpowiedz
#2
Mi się podoba Smile Bardzo ładnie piszesz Smile Przykłady są, argumenty są wszystko spoko Smile Pozdrawiam
Odpowiedz
#3
Świetny temat, wszystko na miejscu, czyta się fantastycznie! I te porównania do programowania mi się podobają Smile
Daję 5/5 Smile
Odpowiedz
#4
Aby być artystą, trzeba zawsze uważać, że jest się co najmniej dwa kilometry od tytułu artysty. Inaczej przekroczy się tę wąską linię z napisem "artysta" i wejdzie na szerokie pole z napisem "NADĘTY BUFON".

Tekst dobry, przeczytałem i (CHYBA) nawet zrozumiałem.

Filozofia to umiłowanie mądrości. Człowiek dąży do niej nie dla sprzedaży książek czy własnego relaksu, ale dla mądrości. To sofiści kazali sobie płacić za nauczenie filozofii i co? Nie byli przez wielu uznawani za prawdziwych filozofów, bo prawdziwy filozof uczy za darmo. Filozofia ma to do siebie, że opiera się na przemyśleniach filozofa. Analizuje on świat, szuka człowieka, perypatetuje w kółko, aż wymyśli zasadę tym światem rządzącą. Wtedy może zaproponować czytelnikowi swoją wizję świata idealnego, albo zaprosić go, by sam doszedł do tego, jak wykorzystać te ustalone przez filozofia zasady do świata poprawy. W pewnym sensie nie tyle narzuca, co zaprasza do narzucenia sobie jego ideałów. Czasem kończy się to źle. Chyba Platona wygnano z Syrakuz za wprowadzenia w czyn Utopii.
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz
#5
cieszę się, że wam się podoba i ze dobrze sie czyta. pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#6
temat bardzo dobry ja osobiście czekam na więcej
Odpowiedz
#7
Cytat:by być artystą, trzeba zawsze uważać, że jest się co najmniej dwa kilometry od tytułu artysty. Inaczej przekroczy się tę wąską linię z napisem "artysta" i wejdzie na szerokie pole z napisem "NADĘTY BUFON".
z czymś takim już bym się sprzeczała, choć granica rzeczywiście jest cienka, to jeżeli ktoś rzeczywiście jest artystą, nie ma powodu się za niego nie uważać, żeby przypadkiem nie wyjść w oczach kogoś, kto posługuje się stereotypami, na bufona. Chodzi raczej o sposób, podejście właśnie - również do tego, za kogo się uważa (;

I mnie Autorze podoba się ten tekst, raz, że nieźle napisany i zasługuje na miano tekstu publicystycznego, dwa, nie jest tylko kolejnym wyrazem świętego oburzenia, wjakichtoczasachprzyszłonamżyćbiadaiogórki, a ty spokojnie i nienachalnie wykładasz swoje racje, i poruszasz rzeczy dla mnie interesujące. U mnie piąteczka.

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości