Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Modlitwa o lekcję gry na gitarze
#1
Modlitwa o lekcję gry na gitarze

Część I

Matka Boska Plastikowa od Popu spoglądała na Humberta z onieśmieloną miną. Nie wstydziła się, że od Marylin Monroe dostała słynną sukienkę powiewającą w uniesieniu, bo nie można się wstydzić takich nóg. Były długie do nieba, stworzone z rozmysłem przez Boga, dobrze to sobie zaplanował, by również i on mógł wysoko tam podziwiać, smakować, kontemplować. Ani krztyny zażenowania z powodu swojego głębokiego dekoltu, był jak Fatima, czynił cuda i gapił się na grzeszników, kiwając groźnie palcem, przypominając, że pokusa jest płci pięknej. Na świętym obrazie była ikoną, popkultury aureola mieniła się fałszywym złotem, urodą tandety i kiczu, zero wstydu, żaden skandal.
Matka Boska Plastikowa zaczerwieniona przy Humbercie, bo to niegrzeczny chłopiec. Serio niegrzeczny chłopiec. A ona o wszystkim wiedziała.
Była świadkiem tego, co wyprawiał z każdą przy zagaszonym i przy zapalonym, podglądała wszystkie jego dziewczyny, voyeuryzm z szeroko zamkniętymi ustami, hej, tej pozycji nawet nie było w Kamasutrze. Humbert Balthus gorszył więc regularnie patronkę pewnego bardzo religijnego miasteczka. Był w tym mistrzem, najpierw drinki w barze, oazowe palemki, uśmieszki, kolanka, zapraszał je do siebie, do sklepu z lalkami, gdzie na ścianie bacznie pilnowała ich święta ikona. Potem czułe słówka, herbatka, prąd w żyłach i organach, flaga na szczycie, świętych wzywanie na szczytowaniu. Puszczał oczko w stronę obrazu, nigdy nie zapominał o dobrych manierach, a Maryja czasem modliła się za biedną wybrankę, o trafniejsze wybory, o lepszy soundtrack na następnej randce.
Bo Humbert miał w głowie jedno, czyli tysiące dziewczyn. Śliczne, szczupłe, gładkie, jak laleczki z MTV. Przepadał. Gdy był młodszy, zahipnotyzowany wpatrywał się w telewizor, kontemplował, więcej niż oglądał, zaczarowany otwierał buzię i nie dowierzał. Połykał obrazy, smakował, przeżuwał i chował w sobie. Potem, gdy kończyły się transmisje i zaczynał migać ekran kontrolny, szumiał i rozlewał się po pokoju, mały Humbert podchodził do świętego obrazu Maryi i modlił się, proszę spraw, bym miał milion dziewczyn, najlepszych, na przykład takich o smaku gumy do żucia, obiecuję, że będę się nimi troskliwie opiekować, podlewać, wyprowadzać, gotować, jeśli mnie kochasz, proszę, czekam i pozdrawiam, amen.
Matka Boska od Popu spełniała wszystkie życzenia i już wkrótce zaprosiła do siebie najpiękniejszą dziewczynkę na Ziemi. Annabel L. też miała marzenia i co noc się modliła, chcę zostać lalką, taką jak z reklam, z koroną od Disneya, amen.
Matka Boska od Popu mieszkała na swoim świętym obrazie w sklepie z lalkami. Należał do rodziny Humberta od pokoleń, a niegrzeczny chłopczyk spędził tam większość swojego życia. Nie widział w tym niczego wstydliwego, tutaj się urodził, wśród miniaturowych, plastikowych ciał dorastał i poznawał sekrety produkcji idealnych kobiet. Nie cieszył się popularnością w szkole, nie był bystry, ani wysportowany, nie miał kolegów, wszyscy się śmiali i szeptali, że jest wątpliwy, wątpliwej orientacji, wątpliwego pochodzenia, w końcu nikt nie miał pewności, czy ich kolega jest prawdziwy, czy nie jest z plastiku.
Ojciec, hiperartystyczna dusza i słynny pisarz, jak prawdziwy marynarz w każdej książce miał inną żonę, ulotnił się jeszcze przed przyjściem na świat swojego potomka. Mama jednak nad wszystkim panowała, zakochała się w synu i postanowiła wychować go w wierze. Była osobą niezwykle religijną. Co niedzielę więc ta sama scenka w kościele, gorliwie czarna spódnica, białe podwiązki i głęboko religijny dekolt dla księdza w nagrodę za kazanie. I on, Humbert w lakierkach, w wyprasowanym garniturze, w mamusinej rączce. Oczywiście bardzo to lubił, dużo niewinnych dziewczynek w krótkich sukienkach. Podglądał, jak klękały, jak siadały, jak niezdarnie ściągały sandałki i wyobrażał sobie, że masuje im obdarte stopy, plastrem zakleja pięty i kolanka. Miał osiem lat, gdy przystąpił do pierwszej komunii i pierwszy raz zobaczył, że wcale nie trzeba zakładać majtek do kościoła, o ile jest maj.
Kilka lat później poznał Annabel L. Biegała po sklepie i chichotała, a Humbert w końcu żadnej nie przepuszczał. Zaczął rozglądać się uważnie, raz, dwa, trzy, szukasz ty, słyszał wśród półek śmiech dziewczynki, echo jak kurz unosiło się pomiędzy lalkami, zaczął się niecierpliwić, spojrzał na obraz z Matką Boską, ta mu porozumiewawczo kiwnęła, o tam, popatrz, tam jest. Bingo, a więc tutaj się schowałaś. Gdyby mieli wielkie nadzieje, wszystko byłoby zielone, właśnie piliby wodę z fontanny i próbowali swoich języków. O tym właśnie wtedy pomyślał, to jego ulubiony film, i już miał plan. Zakochał się, to wcale nie jest trudne, chcesz, nauczę cię, powiedział i przedstawił się. Humbert Balthus. Pierwsze to imię od sławnego rosyjskiego pisarza, drugie to nazwisko po polskim malarzu, ale to takie głupie nazywać wszystko po imieniu i to na dodatek podwójnie. Miło mi. Chcesz, możemy pójść razem na lody, opowiem ci o moich lalkach.
Dobrze.
Wybrali się więc razem na odpust do Kościoła pod wezwaniem świętego Kitschu. Było miło. Pobożny świat pocił się w uniesieniu, pobożni ludzie roztapiali się w plamy pozłacanego lastryko, a pobożne życzenia wyparowały w upale, zostały tylko modlitwy o dobre dziewczyny. Było przyjemnie. Założyła wtedy firankę zamiast sukienki, potrafił przejrzeć ją na wylot, dokładnie przeanalizować i policzyć wszystkie piegi na plecach. Miała majtki z wesołą kreskówką, która uśmiechała się do niego jak w telewizorze. Pokazał Annabel, jak wata cukrowa skleja palce i zaprosił na jabłoń na plebanii. Siedzieli tam do wieczora, orbitowali na hiperglikemii, a jego pierwszy raz smakował lodami truskawkowymi postawionymi jej za dwa kieszonkowe.
A więc została jego dziewczyną, co wkrótce okazało się być bardzo nudne. Nie rozumiał, o co tu chodzi, co jest grane, dlaczego ludzie tak bardzo starają się, by być razem. Żaden biznes, tyle straconych hajsów, na kino, popcorn, lody, lepiej zainwestować choćby w kaktusy. Odhaczone, ta dam, misja zakończona, proszę się rozejść i szukać nowych wrażeń, doznań estetycznych. Annabel zaczęła go nudzić. No i odkrył, że odkochanie kogoś w sobie jest znacznie trudniejsze niż rozkochanie, trochę szkoda.
Ale był zazdrosny, zazdrością niemożliwą, gdyby mógł, zamknąłby ją w piwnicy. I przywiązał do kaloryfera tuż obok Annabel, żeby dwie jego dziewczyny nie czuły się samotne i mogły sobie do woli plotkować. I nie wodzić na pokuszenie innych, w końcu były jego.
Co wieczór modlił się wtedy o lekcje gry na pianinie. Uczęszczali na nie razem, a piękna pani uczyła ich tam wielu wspaniałych rzeczy, bo sztuka to nie tylko muzyka. Sztuka mięsa, sztuka towaru, sztuka kochania. Pani nauczycielka miała zwinne dłonie, długie palce i małe drzewko pomarańczowe wyrastające z klatki piersiowej. Częstowała ich dorodnymi owocami i kremem z fig, tłumacząc, że trzeba wymagać, przyjemność to nie zabawa. Inaczej nie urosną zdrowe i soczyste. Zamykali oczy, wyobrażali sobie morze, może wkładali nuty do głowy, wyjmowali struny, gładzili spienione basy. Annnabel zawsze kończyła zadowolona i śpiewała, nieco zmęczonym głosem, pokaż kotku, co masz w środku, myszka Miki, gra w guziki, bongo, bongo, bongo, nie chce wyjeżdżać z Kongo. I wydmuchiwała wielki, różowy balon, jak silikonowe usta.
A Balthus zakochał się w pani nauczycielce i wciąż modlił się o więcej i więcej lekcji gry na pianinie. Postanowił też zakończyć definitywnie swój pierwszy związek, jednocześnie nie rozstając się. To było możliwe. Miał plan. Takie proste.
Jeździli akurat razem na deskorolkach. Spływali z asfaltem najszerszą ulicą w mieście, falą i korpuskułą jednocześnie, czarna rzeka lepiła się do kółek, po co się odpychać, skoro można fruwać. Annabel była w tym naprawdę dobra. Taką lubił ją najbardziej, zakładała krótką sukienkę i kosmiczne adidasy z małymi skrzydełkami, buty były wielkie jak wszechświat, a skrzydełka błyszczały jak gwiazdy. Wszyscy wychodzili przed domy, ojcowie palili szlugi, mamy obiady, słońce trawniki, wszyscy zapatrzeni, jak jej pośladki przemawiają i tańczą z wiatrem. Dobry kumpel zawsze wie, kiedy podmuchać i wspomóc kolegów.
Humbert taki dumny, taki zazdrosny o te wszystkie spojrzenia. Najlepsza partia w mieście była jego, wcale nie musiał mieć kolegów, postanowił, że już zawsze będzie mieć najlepsze dziewczyny. Czyli musiał działać szybko, nim ktoś mu ukradnie.
Zabrał ją do siebie, w nocy, gdy wszyscy spali, w sklepie oglądali telewizję, a Matka Boska od Popu opowiadała bajki. Obiecał swojej dziewczynie, że pokaże, jak robi się lalki. To dużo trudniejsze niż z ludźmi, popatrz. Trzeba mieć odpowiednie składniki i podgrzać plastik, uwaga, wiesz, co się stanie, gdy kropla spadnie ci na rękę? Gotowanie idealnych kobiet, bez wad, do kochania, do bawienia, przebierania. Najlepiej, żeby były bez wyrazu, rozumiesz, uniwersalne, dla wszystkich. A wiesz, słyszałem, że plastik można jeść, to podobno sprawia, że dziewczynki stają się księżniczkami, chciałabyś spróbować?
Dobrze.
Matka Boska od Popu podglądała przez palce, gdy Humbert w garnuszku na wolnym ogniu zagotował plastik i potem łyżka po łyżce, leci samolocik, nakarmił swoją wybrankę. Był gorący i smakował różową gumą do żucia. A gdy była już pełna i naprawdę nie wiedziała, co myśleć, zastygła bez ruchu na wieczność. Z miną bez wyrazu, dokładnie tak, jak trzeba. Następnie chłopczyk zdjął foremkę jej ciała i całą noc podziwiał, jak Annabel została lalką, z koroną na głowie, zahibernowaną w plastiku, zamrożony dziadek Disney byłby dumny.
Potem ustawił swoją pierwszą dziewczynę na wystawie sklepowej. Dostała kółko do zabawy, żeby się nie nudzić. Tajemnica i melancholia ulicy spoglądały na nią z zatroskaną miną, wszyscy widzieli cień z ręką i laską, zbiorowa psychoza w bardzo religijnym miasteczku, gdzie podziała się nasza mała gwiazda? Giorgio de Chirico, proboszcz, unosi brew i niczemu się nie dziwi, rozpoczyna egzorcyzmy. Wierni urządzają paradę żałobną, ludzie kolorowi jak cukierki, śpiewają, rozdają słodycze i noszą na plecach figurki Matki Boskiej od Popu. Módl się za nami. Cień jednak nie znika, wciąż się nad nimi unosi gdzieś na skraju ulicy, przygląda się obchodom, zaczynać mrugać jak neon i nie ma już rąk. Po latach zapomną o Annabel i pomyślą, że pewnie ma się dobrze, może została gwiazdą w Hollywood. I wciąż będą podziwiać laleczki na wystawie sklepowej. Coraz więcej i więcej laleczek.
Proszę we mnie wierzyć.
Odpowiedz
#2
Modlitwa o lekcję gry na gitarze

Część II

Humbert Balthus dojrzewa i potajemnie skrada się do mieszkania pani nauczycielki, żeby uczyć się gry na gitarze. Szybko mu się jednak nudzi, wkrótce zaprasza ją do swojego sklepu. Dużo się też modli i pracuje. Czesze, przebiera, dba o lalki. Jego mamo szalenie dumna, pilnuje, aby ciepło się ubierał i chodził regularnie do spowiedzi. Przepada za wszystkimi jego dziewczynami, szyje nowe pary rękawiczek i ubranka dla każdego projektu syna, taki zdolny, ma talent.
Mama zamiast ust miała pączka, pysznego i smakowitego, oblanego różowym lukrem i różnokolorową posypką. Humbert fantazjował czasami, że zajada się takimi pączkami pod kołdrą dusznymi nocami. Albo że jest paluszkiem wkładanym z gracją do środka, albo dwoma paluszkami, oblizywanymi czule, paznokciami wystukującymi rytm na białych zębach, drapiącymi umyślnie gardło. Figura to najważniejsza rzecz, jaką ma kobieta, tak mu tłumaczyła. Lalki też ją mają, są geometrycznie doskonałe, Euklides ma zawrót głowy na samą myśl. Mówiła, że prowadzą galerię sztuki, a nie sklep, a Humbert się śmiał, bo wiedział, że dla kobiet zakupy to akt kreacji, a moda służy do wibracji. Pozytywnych.
Doskonale wiedział, jak działają, bo nie przestawał myśleć o jednym. O tysiącach szczupłych i chudych, miłych i gorzkich, tajemniczych i odartych z ubrań. Humbert Balthus dorastał bardzo intensywnie, nie miał ani jednego kolegi, w liceum szła mu tylko fizyka, a na bal maturalny poszedł z dwiema dziewczynami. Matka Boska od Popu nie przestawała spełniać wszystkich jego zachcianek i czerwienić się w ich towarzystwie.
Dwie dziewczyny z balu maturalnego były bliźniaczkami, najlepszymi sztukami w liceum, sztuką zabijania i sztuką sublimowania, wszyscy przestraszeni. Starsza o minutę miała obsesje i inne zaburzenia, kolekcjonowała dinozaury i prosiła, by nazywać ją Rexy, Humbert nie bardzo wiedział dlaczego, podejrzewał, że podkochiwała się w smutnych tyranozaurach. Proanna była hipochondryczką i nigdy nie zakładała tych samych ciuchów dwa razy. Miała dom wypełniony podkoszulkami z fajnymi napisami, ludzie mówili, że podobno potrafią gadać. Za to jej torba krzyczała i przypominała im o posiłkach, bo okazuje się, że można być uzależnionym od niejedzenia. Niezwykłe dziewczyny i sztuka zabijania siebie.
A więc Humbert znów się zakochał i to od razu podwójnie. Mówiły, że są artystkami, robili więc razem masę dziwnych rzeczy. Rexy pisała, najczęściej o tym, że jest światowa, ma chorobę psychiczną i nie nosi majtek, natomiast Proanna filmowała, głównie ich przygody w pościeli. Uwielbiały umieszczać nowego chłopaka w swojej sztuce, przyrządzały go tam na milion sposobów, delikatnie dusiły, rumienił się jak w malinowym chruśniaku, potem go smakowały, najpierw nieśmiało z uniesionym po angielsku paluszkiem, by ostatecznie łapczywie zjeść, pożreć i strawić. Frykcyjnie na faktach.
Zabierały go do kina na niezależne filmy, których Humbert nie rozumiał, i których bohaterki zawsze były chude i blade. Lubił jednak zamawiać popcorn, trzymał pudełko między udami, zjadał go sam, a one zawsze udawały, że czegoś szukają, na zmianę wkładały rękę do pudełka i masowały jego twardą sztukę artyzmu. Potem szli do najdroższej restauracji na kawę i alkohol i oglądali, jak ludzie wokół konsumują się nawzajem. Wyobrażali sobie, że wszyscy są nadzy, mają czaszki przezroczyste, mieszkają w szklanych domach. Mówiły wtedy dużo o rewolucji i czerwonym kolorze, chciały być komunistkami i dzielić się po równo. No i walczyć, tyle że są zbyt słabe, więc czekały tylko, aż tata przyśle im kolejny czek z ciepłych krajów.
Kończyli zawsze u Humberta, gdzie bawili się do rana lalkami, przebierały Matkę Boską od Popu i robiły sobie z nią zdjęcia.
Za to co niedzielę chodzili do kościoła i zostawali po mszy. Uważały, że proboszcz Giorgio de Chirico jest niezwykle przystojny, choć pewnie są dla niego za stare, a Humbert fantazjował, że jego bliźniaczki noszą habity. W końcu pewnego razu zamknęły księdza w konfesjonale i zagłodziły na śmierć. A potem wielkie zdziwienie, to niechcący, to niemożliwe, przecież można żyć samym powietrzem i natchnieniem. Aby zatrzeć ślady, postanowiły powycinać kawałki jego ciała, a z penisa uczynić relikwię i schować głęboko w panieńskim kuferku. Wielka sztuka Giorgio de Chirico.
Humbert od tamtej pory już nigdy nie poszedł do kościoła. Stwierdził również, że znów się znudził. Zaprosił ostatni raz siostry do siebie, słuchając ich ulubionej, niszowej muzyki, przywiązał je do obrazu Matki Boskiej od Popu i nakarmił do syta plastikiem. Był ciepły i ciekły jak budyń, a one pierwszy raz w życiu się najadły. Potem zdjął foremki ich ciała i dołączył je do sklepowej wystawy. Rexy trzyma tam do dzisiaj otwartą książkę o Humpty’m Dumpty’m, a Proanna filmuje przechodniów oraz tajemnicę i melancholię ulicy.
Nikt właściwie nie przejął się zniknięciem bliźniaczek. Rodzice byli na wakacjach, wciąż wysyłali zielone pocztówki z podobiznami królów, choć pewnie martwili się nieco, popijając drinki z palemką. W liceum szeptano, że wyjechały do Paryża, by zwiedzać, bywać, penetrować tamtejszą sztukę i wybiegi mody. A Humbert był znów niepewny, miał już wszystkie dziewczyny w mieście, z najładniejszych zrobił laleczki i zgubił gdzieś orientację.
Znów zaczyna sumiennie pracować w sklepie, a nocami modlić się przy obrazie Matki Boskiej od Popu. W bardzo religijnym miasteczku pojawia się nowy proboszcz, w kościele montuje specjalną skrzynkę na żetony, za kilka monet można kupić odpust i życzenia jak u złotej rybki. Sprowadza też jednorękich bandytów, pilnują parafii pod wezwaniem świętego Kitschu, strzelają, grają, i jeśli masz szczęście, losujesz u nich trzy Jezuski, wygrywasz opatrzność bożą na resztę dnia. Biznes się kręci jak karuzela zamontowana przed świątynią, wielki sukces, dawno nie widziano takich tłumów na niedzielnej mszy.
Ale Balthus wątpi i nie chodzi już do kościoła, woli w ciszy prosić i kusić Maryję ze swojego obrazu. Jest smutny, zabrakło mu dziewczyn w mieście i nie bardzo rozumie, dlaczego to tylko przeciwieństwa się przyciągają, czegoś mu brakuje i zaczyna się zastanawiać, dlaczego nigdy nie miał kolegów? Chciałby posmakować nowości, pomieszać i zmiksować, powymieniać się z kimś językami jak pokemonami, płciami i organami, żonglować nimi, nie przejmować się, czy pasują jak puzzle, seks to nie sprawa płci, a otworów, a ty czego dziś używasz w łóżku?
Matko Boska od Popu, plastikowe imię twoje, Coca-colą świeci neon aureoli, na scenie z wszystkimi świętymi w dżinsach i cekinach, mamy największego, hamburgera powszedniego, zstąp na siedmiogłowym latającym spodku, modlitwa o dobre dziewczyny wysyłana w kosmos, o miłych chłopców w głąb Ziemi, zalej nas białym potokiem amerykańskiego snu na tylnym siedzeniu, niech sklei im twarze i gusta, niech będą gładkie i szczupłe, teraz i na wieki wieków, amen.
Humbert zaczyna skupować zagraniczne numery Vogue’a. Na osiemnaste urodziny dostaje od Maski Boskiej złote nożyczki, wycina nimi ładne panie i przystojnych mężczyzn, zaczyna kolekcjonować mody, style, części ciała, które wyjątkowo przypadły mu do gustu. Kończy szkołę i rozpoczyna życie dorosłego dziecka. Wciąż śni o pączkowych ustach mamy, ta wciąż dba o syna i jest dumna, że chce przejąć prowadzenie sklepu. Chłopak ma smykałkę do wytwarzania lalek, zawsze czuje wiosnę w ustach, nigdy mięty i marzy o eksperymentach.
Po kilku latach w paczce z zagranicy zamiast magazynu odnajduje Eteryczną Blondynkę. Jest szczupła jak modelka, ma twarz z gazet i ubrania z reklam. Przeprowadza się do ich miasteczka i od razu robi furorę. Wszyscy wariują, jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widzieli, ma Kota Śródziemnomorskiego i na powitanie przyrządza zupę numer pięć wszystkim swoim sąsiadom, w tym Humbertowi, który znów się zakochuje.
Balthus nie zwykł próżnować, szybko próbuje, po kilku dniach już wie, że dziewczyna smakuje jak Paryż, nigdy tam nie był, ale dużo czytał i oglądał gazet. Eteryczna Blondynka fascynuje go i elektryzuje, jest tak delikatna, że boi się, że któregoś dnia po prostu zniknie lub wyparuje. Chodzą razem na randki i oglądają nocne niebo, mówi mu, że od dziecka słyszy ruchy planet, jak przyciągają się wzajemnie i twierdzi, ze chciałaby z nim zasiedlić Marsa. Humbert przytakuje, ale się boi. Nigdy nie opuszczał swojego miasta, czy tam też w wierzą w Boga, czy tam też Matka Boska będzie w stanie mu pomóc w razie kłopotów? Czuje, że w żołądku nowa dziewczyna wraz z śliną zasiała mu coś więcej, małe drzewko, jak arbuz u dziecka, rośnie i pomału rozsadza mu wnętrzności.
Mieszkańcy przecierają oczy, nie są pewni, czy nowa dziewczyna jest fatamorganą, fantasmagorią falującą na słońcu, wszyscy nieco zmartwieni, bo nie chodzi do kościoła, podejrzewają, że zaraz odleci. Humbert świetne się bawi, ale znów szybko się nudzi. Dużo rozmawia z jej kotem, który opowiada mu o egzotycznych krajach, o pobudzających potrawach z dzieci, o tym, że jest wiele bogów i inne rodzaje płci. Chłopak stwierdza, że to niemożliwe, ale Kot Śródziemnomorski jest przebiegły, siedzi pod tęczą z kolorowych ryb, zajada się i z szelmowską miną odpowiada, nie będziesz wiedział, dopóki sam nie sprawdzisz.
Dobrze.
Humbert i tak już zbyt długo się nudził. Zaprasza Eteryczną Blondynkę na noc do sklepu. Boi się, że ktoś jeszcze może usłyszeć o egzotycznych krajach, a poza tym była aktualnie najpiękniejszą kobietą w mieście. Pokazuje jej wszystkie swoje lalki, jest zachwycona, pyta się, czy którąś jej podaruje. Oczywiście, tę najlepszą. Słucha opowieści o kosmosie i równoległych wszechświatach, potem się rozbierają i piją drinki z palemką. Gotuje plastik w rondelku, dolewa jej go do kieliszka, jest różowy i ciepły jak ich ciała. Ściąga z niej foremkę i na końcu dekoruję brokatem.
Z dumą ustawia ją na wystawie i przez resztę nocy przygląda się swojej kolekcji. Nad ranem stwierdza ze smutkiem, że coś się zmieniło, że każdej z jego lalek czegoś brakuje. Wystawa jest niepełna i nie naprawi tego tutaj. Postanawia więc opuścić miasto, zabiera ze sobą Kota Śródziemnomorskiego i mocne postanowienie wrócenia jako syn marnotrawny. A mieszkańcy nazajutrz w tajemnicy i melancholii ulicy pomyślą, że Eteryczna Blondynka stała się tak delikatna i tak lekka, że odleciała na inną planetę, o czym zawsze marzyła. Przy okazji zabierając ze sobą nowego chłopaka.
Proszę we mnie wierzyć.
Odpowiedz
#3
Ostatnia część przygód Humberta Balthusa. I tak państwo nie czytacie. Wrzucam z grzeczności. Wink

Modlitwa o lekcję gry na gitarze

Część III

Humbert Balthus zwiedził cały świat. Spotkał wiele ładnych i szczupłych dziewczyn, miały rozmaite smaki i kolory, zupełnie jak lody, wciąż kolekcjonował lalki, ale stawał się coraz bardziej wybredny, kręcił nosem i tylko te najlepsze zapraszał do siebie. Po okrążeniu Ziemi po raz kolejny zaczął się nudzić. Cały czas chciał coś zmieniać. Modlił się coraz więcej, poznawał nowe religie, bywał w niezliczonej ilości świątyń, zobaczył jednak, że wszędzie ludzie wierzą w pop, kicz i tandetę. Na całym świecie klękają przed teleodbiornikami i pilotem recytują słowa modlitwy.
Usłyszał kiedyś teorię, że wszyscy jesteśmy tylko telewizorem w telewizorze, czy masz pewność, że nie grasz w filmie? Próbował nawet zapukać w szybkę ekranu od wewnątrz, pomachał, miał wrażenie, że słyszał pusty dźwięk, echo śmiechu reżysera. Szukał suspensu, czekał na punkt zwrotny albo kulminacyjny, ale nic się nie wydarzyło.
W Ameryce znalazł kiedyś mikser, specjalny blender do gender bender, na instrukcji obsługi napisano, żeby nie mieszać zbyt wielu ciał na raz, ale on postanowił, cały zmieścił się w środku i dodał wszystkie numery Vogue’a, a potem poprosił Kota Śródziemnorskiego, by ten zamknął go od zewnątrz i podłączył do prądu. Wszystko mu się pomieszało, ale przynajmniej przestał się nudzić.
Zmienił płeć. Zaprojektował i kupił sobie idealne ciało. Dużo czasu zajęło mu poznawanie kobiet, ostatecznie jednak udało się, z każdej swojej lalki wziął kawałek i wstawił w nową siebie. Humberta szybko zrobiła zawrotną karierę. Została sławną projektantką mody i swoimi złotymi nożyczkami skrajała idealne stroje dla sławnych ludzi. Każdy chciał w niej chodzić, dyktowała warunki, była bardzo droga i kapryśna, z przyjemnością przebierała się w modelach i modelkach. Jako pierwsza na świecie wykorzystała obrazy sławnych malarzy do szycia sukienek. Zaczęła od Luwru, najpierw tylko trochę, kilka płócien, kilka sal, pół, całe muzeum, a potem wykupiła setkę galerii na całym świecie, tak by mieć pod dostatkiem luksusowego materiału do produkcji unikalnych ubrań. Ludzie uwielbiali chodzić w działach sztuki. Proszę sobie wyobrazić na pupie Monę Lisę.
Gdy wszyscy już ją pokochali, czegoś znowu zaczęło brakować, nie była pewna, pomodliła się, zaczęła pytać przyjaciół w Hollywood, chichotali, podsuwali narkotyki, ale to nie to, oferowali graniczne doznania seksualne, ale to też już znała, a potem spotkała Davida Bowiego. I urodziła dziecko. Śliczną dziewczynkę, malutką laleczkę, taką o jakiej zawsze marzył i marzyła. Postanowiła jednak, że wychowa ją sama, zamieszkały w rezydencji nad Paryżem, staranna edukacja, najlepsze perfumy i najdroższe ubrania z klasyki światowego malarstwa. Mijały lata, uwielbiała się nią bawić, ale szybko odkryła, że dziewczynka się zmienia, lada chwila będzie dojrzewać i samodzielnie myśleć. A wtedy może uciec, zmienić płeć i już nigdy nie być żywą laleczką. Trzeba było działać szybko, póki stała niepewna w rozkroku gdzieś na granicy dziecka i dorosłej.
W tym samym czasie w pewnym bardzo religijnym miasteczku mama Humberty uschła z tęsknoty za swoim dzieckiem. Oklapł pączek jej ust, wyblakły kolory polewy i powypadały zęby. Ze smutku zapomniała o jedzeniu i piciu, było jej coraz mniej i mniej, aż w końcu rozpadła się na kawałki, a wiatr rozsypał ją w tajemnicy i melancholii ulicy. Sklep zamknięto, przykryto wszystkie lalki i tylko Matka Boska od Popu została tam z powiewającą suknią Marylin Monroe. I wciąż słuchała. Zbierała modlitwy jak antena i uszczęśliwiała wszystkich grzeszników w parafii pod wezwaniem świętego Kitschu. Nie zapomniała też o Humbercie, wciąż się nią opiekując i na odległość śląc czasem pomyślność w słoikach.
Humberta Balthus zdecydowała, że pokaże córce sklep i kolekcję swoich pierwszych lalek. Bardzo się bała, że gdy ta podrośnie, nie zrozumie pasji mamy. Musiała się spieszyć. Zjawiły się pewnego dnia, zakapturzone, w ciemnych Ray-Banach, tak żeby nikt nie poznał. Snuły się jak cień u szczytu tajemnicy i melancholii ulicy. Najpierw pokazała jej kościół, na którym teraz jaśniał wielki neonowy krzyż. Kupiły hamburgera powszedniego i podzieliły się nim na pół, figura to najcięższa rzecz, jaką ma kobieta, tłumaczyła, a dziewczynka zapytała o babcię. Zamiast odpowiedzieć, zabrała ją wreszcie do sklepu i przedstawiła Matce Boskiej Plastikowej od Popu, były zachwycone, skakały z radości.
Potem odsłoniły wystawę sklepową z jej pierwszą kolekcją lalek. Ale nie chciały się z nimi bawić, długo się przyglądały, czegoś brakowało, każda z lalek nie miała wyrazu twarzy. Jakby wyjęte z bezemocjonalnego limbo dla zabawek. Humbertę olśniło. Wzięła córeczkę na ramiona i zaczęła łaskotać, rozmieszać i bawić się do utraty tchu. A gdy dziewczynka się zmęczyła i usiadła zadowolona pod obrazem Marki Boskiej, podano zupę z plastiku, naprawdę jej smakowała. Balthus zdjęła potem z córeczki foremkę małego ciała i otrzymała lalkę idealną, jedyną na świecie uśmiechniętą lalkę.
Humberta bawiła się wyśmienicie, bo nigdy nie przestała być dzieckiem, małym chłopczykiem ciekawym dziewczynek i ich zabawek. Chciał się dowiedzieć, zajrzeć pod, spróbować, a na końcu i tak nic nie zrozumieć, dopowiedzieć sobie w głowie. Nie potrafiło znaleźć odpowiedzi. W sklepie matki, w domu znów poczuł się tamtym chłopcem zagubionym pośród dziewczynek i ich lalek. Swoich laleczek.
Również Matka Boska spoglądała na niego z tą samą, niezmienną mieszaniną wstydu i miłości.
Balthus często o tym myślała. Wyobrażała sobie moment, w którym słyszała, jak śmieje się z niej wszechświat i wszyscy stwórcy. Poznał ich wszystkich, gdy jeździła po świecie, sama byłą jednym z nich. Kosmiczne prawo o tym, że okręgi, trójkąty i proste kończą zawsze w jednym punkcie. Kosmos kocha zamknięte cykle. No i to, żeby nie wyobrażać sobie samobójstwa, bo w którymś z równoległych wszechświatów właśnie się je popełnia. Choćby w tym. Słodko-kwaśne marzenia o śmierci to najlepsza kolacja, można od nich tylko schudnąć. Kosmos kocha samobójców.
Wyobrażał sobie jako chłopiec, jako mężczyzna i kobieta, jako syn i matka. Miał przyjść tutaj, pod ten obraz świętego kiczu. Pożegnać się ze wszystkimi swoimi dziewczynami.
Usiadła na podłodze, oparła się o ścianę, nad głową Matka Boska od Popu zakrywa oczy i podglądała przez palce. Humberta wyciągnęła z kieszeni złote nożyczki projektantki i przejrzała się swojemu odbiciu. Lśniła, zamrugała, cmoknęła, wygląda pięknie, wszystko się zgadza. Pogładził nadgarstki, szyte na miarę, ciach, ciach! Nawet nie szczypało, kreski, proste jak białe linie, to nawet zabawne, pomyślał, doskonały krój, drogi Vogue’u, byłbyś dumny. Zrobiło mu się słabo, gdy zobaczył, jak spomiędzy brzegów różowej rany pomału zaczyna wychodzić z siebie. Opuszczał doskonale zaprojektowaną powłokę pięknej projektantki mody. Sączył się, nacisnął na nadgarstki, były miękkie, mięciutkie jak pośladek, po chwili nabrzmiały przyjemnie, nacisnął jeszcze raz. Soczysta rozkosz kap-kapała na podłogę. Nie mógł się powstrzymać, rytmicznie gładził swoje przeguby, góra-dół, upajał się płynną konsystencją siebie, góra-dół. Rozlewał błyszczący brokat, powąchał, tak! spróbował, tak! tryskał mieniącym się brokatem. Smakował nieco chemicznie, wszystko wokół też zakosztowało, ma gest, podzielił się, libacje, ziemia i ściany pokryły się plamami jego samego. Plamami płynnego plastiku i brokatu. A może wszystko wokół broczyło wraz z nim. Czuł się coraz słabiej, kręciło mu się w głowie, Matko Boska od Popu, ale jak przyjemnie.
Wszystko zrozumiał. Okazało się, że można krwawić brokatem i plastikiem. Umierając, uśmiechnął się blado, już był pewien, wszystko zostało pomylone, ktoś zapomniał wyciągnąć go z foremki. To było takie proste. Był lalką.

Tymczasem Kot Śródziemnomorski wygodnie zasiadł pod tęczą z kolorowych ryb i ucztował wykwintnie, uśmiechając się przy tym szelmowsko, bo miał plan. Postanowił, że poprowadzi sklep z lalkami i niezwykłym obrazem Matki Boskiej w pewnym bardzo religijnym miasteczku.
Proszę we mnie wierzyć.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości