27-11-2013, 17:52
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05-12-2013, 19:22 przez Erazma Michalus.)
Modlitwa o lekcję gry na gitarze
Część I
Część I
Matka Boska Plastikowa od Popu spoglądała na Humberta z onieśmieloną miną. Nie wstydziła się, że od Marylin Monroe dostała słynną sukienkę powiewającą w uniesieniu, bo nie można się wstydzić takich nóg. Były długie do nieba, stworzone z rozmysłem przez Boga, dobrze to sobie zaplanował, by również i on mógł wysoko tam podziwiać, smakować, kontemplować. Ani krztyny zażenowania z powodu swojego głębokiego dekoltu, był jak Fatima, czynił cuda i gapił się na grzeszników, kiwając groźnie palcem, przypominając, że pokusa jest płci pięknej. Na świętym obrazie była ikoną, popkultury aureola mieniła się fałszywym złotem, urodą tandety i kiczu, zero wstydu, żaden skandal.
Matka Boska Plastikowa zaczerwieniona przy Humbercie, bo to niegrzeczny chłopiec. Serio niegrzeczny chłopiec. A ona o wszystkim wiedziała.
Była świadkiem tego, co wyprawiał z każdą przy zagaszonym i przy zapalonym, podglądała wszystkie jego dziewczyny, voyeuryzm z szeroko zamkniętymi ustami, hej, tej pozycji nawet nie było w Kamasutrze. Humbert Balthus gorszył więc regularnie patronkę pewnego bardzo religijnego miasteczka. Był w tym mistrzem, najpierw drinki w barze, oazowe palemki, uśmieszki, kolanka, zapraszał je do siebie, do sklepu z lalkami, gdzie na ścianie bacznie pilnowała ich święta ikona. Potem czułe słówka, herbatka, prąd w żyłach i organach, flaga na szczycie, świętych wzywanie na szczytowaniu. Puszczał oczko w stronę obrazu, nigdy nie zapominał o dobrych manierach, a Maryja czasem modliła się za biedną wybrankę, o trafniejsze wybory, o lepszy soundtrack na następnej randce.
Bo Humbert miał w głowie jedno, czyli tysiące dziewczyn. Śliczne, szczupłe, gładkie, jak laleczki z MTV. Przepadał. Gdy był młodszy, zahipnotyzowany wpatrywał się w telewizor, kontemplował, więcej niż oglądał, zaczarowany otwierał buzię i nie dowierzał. Połykał obrazy, smakował, przeżuwał i chował w sobie. Potem, gdy kończyły się transmisje i zaczynał migać ekran kontrolny, szumiał i rozlewał się po pokoju, mały Humbert podchodził do świętego obrazu Maryi i modlił się, proszę spraw, bym miał milion dziewczyn, najlepszych, na przykład takich o smaku gumy do żucia, obiecuję, że będę się nimi troskliwie opiekować, podlewać, wyprowadzać, gotować, jeśli mnie kochasz, proszę, czekam i pozdrawiam, amen.
Matka Boska od Popu spełniała wszystkie życzenia i już wkrótce zaprosiła do siebie najpiękniejszą dziewczynkę na Ziemi. Annabel L. też miała marzenia i co noc się modliła, chcę zostać lalką, taką jak z reklam, z koroną od Disneya, amen.
Matka Boska od Popu mieszkała na swoim świętym obrazie w sklepie z lalkami. Należał do rodziny Humberta od pokoleń, a niegrzeczny chłopczyk spędził tam większość swojego życia. Nie widział w tym niczego wstydliwego, tutaj się urodził, wśród miniaturowych, plastikowych ciał dorastał i poznawał sekrety produkcji idealnych kobiet. Nie cieszył się popularnością w szkole, nie był bystry, ani wysportowany, nie miał kolegów, wszyscy się śmiali i szeptali, że jest wątpliwy, wątpliwej orientacji, wątpliwego pochodzenia, w końcu nikt nie miał pewności, czy ich kolega jest prawdziwy, czy nie jest z plastiku.
Ojciec, hiperartystyczna dusza i słynny pisarz, jak prawdziwy marynarz w każdej książce miał inną żonę, ulotnił się jeszcze przed przyjściem na świat swojego potomka. Mama jednak nad wszystkim panowała, zakochała się w synu i postanowiła wychować go w wierze. Była osobą niezwykle religijną. Co niedzielę więc ta sama scenka w kościele, gorliwie czarna spódnica, białe podwiązki i głęboko religijny dekolt dla księdza w nagrodę za kazanie. I on, Humbert w lakierkach, w wyprasowanym garniturze, w mamusinej rączce. Oczywiście bardzo to lubił, dużo niewinnych dziewczynek w krótkich sukienkach. Podglądał, jak klękały, jak siadały, jak niezdarnie ściągały sandałki i wyobrażał sobie, że masuje im obdarte stopy, plastrem zakleja pięty i kolanka. Miał osiem lat, gdy przystąpił do pierwszej komunii i pierwszy raz zobaczył, że wcale nie trzeba zakładać majtek do kościoła, o ile jest maj.
Kilka lat później poznał Annabel L. Biegała po sklepie i chichotała, a Humbert w końcu żadnej nie przepuszczał. Zaczął rozglądać się uważnie, raz, dwa, trzy, szukasz ty, słyszał wśród półek śmiech dziewczynki, echo jak kurz unosiło się pomiędzy lalkami, zaczął się niecierpliwić, spojrzał na obraz z Matką Boską, ta mu porozumiewawczo kiwnęła, o tam, popatrz, tam jest. Bingo, a więc tutaj się schowałaś. Gdyby mieli wielkie nadzieje, wszystko byłoby zielone, właśnie piliby wodę z fontanny i próbowali swoich języków. O tym właśnie wtedy pomyślał, to jego ulubiony film, i już miał plan. Zakochał się, to wcale nie jest trudne, chcesz, nauczę cię, powiedział i przedstawił się. Humbert Balthus. Pierwsze to imię od sławnego rosyjskiego pisarza, drugie to nazwisko po polskim malarzu, ale to takie głupie nazywać wszystko po imieniu i to na dodatek podwójnie. Miło mi. Chcesz, możemy pójść razem na lody, opowiem ci o moich lalkach.
Dobrze.
Wybrali się więc razem na odpust do Kościoła pod wezwaniem świętego Kitschu. Było miło. Pobożny świat pocił się w uniesieniu, pobożni ludzie roztapiali się w plamy pozłacanego lastryko, a pobożne życzenia wyparowały w upale, zostały tylko modlitwy o dobre dziewczyny. Było przyjemnie. Założyła wtedy firankę zamiast sukienki, potrafił przejrzeć ją na wylot, dokładnie przeanalizować i policzyć wszystkie piegi na plecach. Miała majtki z wesołą kreskówką, która uśmiechała się do niego jak w telewizorze. Pokazał Annabel, jak wata cukrowa skleja palce i zaprosił na jabłoń na plebanii. Siedzieli tam do wieczora, orbitowali na hiperglikemii, a jego pierwszy raz smakował lodami truskawkowymi postawionymi jej za dwa kieszonkowe.
A więc została jego dziewczyną, co wkrótce okazało się być bardzo nudne. Nie rozumiał, o co tu chodzi, co jest grane, dlaczego ludzie tak bardzo starają się, by być razem. Żaden biznes, tyle straconych hajsów, na kino, popcorn, lody, lepiej zainwestować choćby w kaktusy. Odhaczone, ta dam, misja zakończona, proszę się rozejść i szukać nowych wrażeń, doznań estetycznych. Annabel zaczęła go nudzić. No i odkrył, że odkochanie kogoś w sobie jest znacznie trudniejsze niż rozkochanie, trochę szkoda.
Ale był zazdrosny, zazdrością niemożliwą, gdyby mógł, zamknąłby ją w piwnicy. I przywiązał do kaloryfera tuż obok Annabel, żeby dwie jego dziewczyny nie czuły się samotne i mogły sobie do woli plotkować. I nie wodzić na pokuszenie innych, w końcu były jego.
Co wieczór modlił się wtedy o lekcje gry na pianinie. Uczęszczali na nie razem, a piękna pani uczyła ich tam wielu wspaniałych rzeczy, bo sztuka to nie tylko muzyka. Sztuka mięsa, sztuka towaru, sztuka kochania. Pani nauczycielka miała zwinne dłonie, długie palce i małe drzewko pomarańczowe wyrastające z klatki piersiowej. Częstowała ich dorodnymi owocami i kremem z fig, tłumacząc, że trzeba wymagać, przyjemność to nie zabawa. Inaczej nie urosną zdrowe i soczyste. Zamykali oczy, wyobrażali sobie morze, może wkładali nuty do głowy, wyjmowali struny, gładzili spienione basy. Annnabel zawsze kończyła zadowolona i śpiewała, nieco zmęczonym głosem, pokaż kotku, co masz w środku, myszka Miki, gra w guziki, bongo, bongo, bongo, nie chce wyjeżdżać z Kongo. I wydmuchiwała wielki, różowy balon, jak silikonowe usta.
A Balthus zakochał się w pani nauczycielce i wciąż modlił się o więcej i więcej lekcji gry na pianinie. Postanowił też zakończyć definitywnie swój pierwszy związek, jednocześnie nie rozstając się. To było możliwe. Miał plan. Takie proste.
Jeździli akurat razem na deskorolkach. Spływali z asfaltem najszerszą ulicą w mieście, falą i korpuskułą jednocześnie, czarna rzeka lepiła się do kółek, po co się odpychać, skoro można fruwać. Annabel była w tym naprawdę dobra. Taką lubił ją najbardziej, zakładała krótką sukienkę i kosmiczne adidasy z małymi skrzydełkami, buty były wielkie jak wszechświat, a skrzydełka błyszczały jak gwiazdy. Wszyscy wychodzili przed domy, ojcowie palili szlugi, mamy obiady, słońce trawniki, wszyscy zapatrzeni, jak jej pośladki przemawiają i tańczą z wiatrem. Dobry kumpel zawsze wie, kiedy podmuchać i wspomóc kolegów.
Humbert taki dumny, taki zazdrosny o te wszystkie spojrzenia. Najlepsza partia w mieście była jego, wcale nie musiał mieć kolegów, postanowił, że już zawsze będzie mieć najlepsze dziewczyny. Czyli musiał działać szybko, nim ktoś mu ukradnie.
Zabrał ją do siebie, w nocy, gdy wszyscy spali, w sklepie oglądali telewizję, a Matka Boska od Popu opowiadała bajki. Obiecał swojej dziewczynie, że pokaże, jak robi się lalki. To dużo trudniejsze niż z ludźmi, popatrz. Trzeba mieć odpowiednie składniki i podgrzać plastik, uwaga, wiesz, co się stanie, gdy kropla spadnie ci na rękę? Gotowanie idealnych kobiet, bez wad, do kochania, do bawienia, przebierania. Najlepiej, żeby były bez wyrazu, rozumiesz, uniwersalne, dla wszystkich. A wiesz, słyszałem, że plastik można jeść, to podobno sprawia, że dziewczynki stają się księżniczkami, chciałabyś spróbować?
Dobrze.
Matka Boska od Popu podglądała przez palce, gdy Humbert w garnuszku na wolnym ogniu zagotował plastik i potem łyżka po łyżce, leci samolocik, nakarmił swoją wybrankę. Był gorący i smakował różową gumą do żucia. A gdy była już pełna i naprawdę nie wiedziała, co myśleć, zastygła bez ruchu na wieczność. Z miną bez wyrazu, dokładnie tak, jak trzeba. Następnie chłopczyk zdjął foremkę jej ciała i całą noc podziwiał, jak Annabel została lalką, z koroną na głowie, zahibernowaną w plastiku, zamrożony dziadek Disney byłby dumny.
Potem ustawił swoją pierwszą dziewczynę na wystawie sklepowej. Dostała kółko do zabawy, żeby się nie nudzić. Tajemnica i melancholia ulicy spoglądały na nią z zatroskaną miną, wszyscy widzieli cień z ręką i laską, zbiorowa psychoza w bardzo religijnym miasteczku, gdzie podziała się nasza mała gwiazda? Giorgio de Chirico, proboszcz, unosi brew i niczemu się nie dziwi, rozpoczyna egzorcyzmy. Wierni urządzają paradę żałobną, ludzie kolorowi jak cukierki, śpiewają, rozdają słodycze i noszą na plecach figurki Matki Boskiej od Popu. Módl się za nami. Cień jednak nie znika, wciąż się nad nimi unosi gdzieś na skraju ulicy, przygląda się obchodom, zaczynać mrugać jak neon i nie ma już rąk. Po latach zapomną o Annabel i pomyślą, że pewnie ma się dobrze, może została gwiazdą w Hollywood. I wciąż będą podziwiać laleczki na wystawie sklepowej. Coraz więcej i więcej laleczek.
Matka Boska Plastikowa zaczerwieniona przy Humbercie, bo to niegrzeczny chłopiec. Serio niegrzeczny chłopiec. A ona o wszystkim wiedziała.
Była świadkiem tego, co wyprawiał z każdą przy zagaszonym i przy zapalonym, podglądała wszystkie jego dziewczyny, voyeuryzm z szeroko zamkniętymi ustami, hej, tej pozycji nawet nie było w Kamasutrze. Humbert Balthus gorszył więc regularnie patronkę pewnego bardzo religijnego miasteczka. Był w tym mistrzem, najpierw drinki w barze, oazowe palemki, uśmieszki, kolanka, zapraszał je do siebie, do sklepu z lalkami, gdzie na ścianie bacznie pilnowała ich święta ikona. Potem czułe słówka, herbatka, prąd w żyłach i organach, flaga na szczycie, świętych wzywanie na szczytowaniu. Puszczał oczko w stronę obrazu, nigdy nie zapominał o dobrych manierach, a Maryja czasem modliła się za biedną wybrankę, o trafniejsze wybory, o lepszy soundtrack na następnej randce.
Bo Humbert miał w głowie jedno, czyli tysiące dziewczyn. Śliczne, szczupłe, gładkie, jak laleczki z MTV. Przepadał. Gdy był młodszy, zahipnotyzowany wpatrywał się w telewizor, kontemplował, więcej niż oglądał, zaczarowany otwierał buzię i nie dowierzał. Połykał obrazy, smakował, przeżuwał i chował w sobie. Potem, gdy kończyły się transmisje i zaczynał migać ekran kontrolny, szumiał i rozlewał się po pokoju, mały Humbert podchodził do świętego obrazu Maryi i modlił się, proszę spraw, bym miał milion dziewczyn, najlepszych, na przykład takich o smaku gumy do żucia, obiecuję, że będę się nimi troskliwie opiekować, podlewać, wyprowadzać, gotować, jeśli mnie kochasz, proszę, czekam i pozdrawiam, amen.
Matka Boska od Popu spełniała wszystkie życzenia i już wkrótce zaprosiła do siebie najpiękniejszą dziewczynkę na Ziemi. Annabel L. też miała marzenia i co noc się modliła, chcę zostać lalką, taką jak z reklam, z koroną od Disneya, amen.
Matka Boska od Popu mieszkała na swoim świętym obrazie w sklepie z lalkami. Należał do rodziny Humberta od pokoleń, a niegrzeczny chłopczyk spędził tam większość swojego życia. Nie widział w tym niczego wstydliwego, tutaj się urodził, wśród miniaturowych, plastikowych ciał dorastał i poznawał sekrety produkcji idealnych kobiet. Nie cieszył się popularnością w szkole, nie był bystry, ani wysportowany, nie miał kolegów, wszyscy się śmiali i szeptali, że jest wątpliwy, wątpliwej orientacji, wątpliwego pochodzenia, w końcu nikt nie miał pewności, czy ich kolega jest prawdziwy, czy nie jest z plastiku.
Ojciec, hiperartystyczna dusza i słynny pisarz, jak prawdziwy marynarz w każdej książce miał inną żonę, ulotnił się jeszcze przed przyjściem na świat swojego potomka. Mama jednak nad wszystkim panowała, zakochała się w synu i postanowiła wychować go w wierze. Była osobą niezwykle religijną. Co niedzielę więc ta sama scenka w kościele, gorliwie czarna spódnica, białe podwiązki i głęboko religijny dekolt dla księdza w nagrodę za kazanie. I on, Humbert w lakierkach, w wyprasowanym garniturze, w mamusinej rączce. Oczywiście bardzo to lubił, dużo niewinnych dziewczynek w krótkich sukienkach. Podglądał, jak klękały, jak siadały, jak niezdarnie ściągały sandałki i wyobrażał sobie, że masuje im obdarte stopy, plastrem zakleja pięty i kolanka. Miał osiem lat, gdy przystąpił do pierwszej komunii i pierwszy raz zobaczył, że wcale nie trzeba zakładać majtek do kościoła, o ile jest maj.
Kilka lat później poznał Annabel L. Biegała po sklepie i chichotała, a Humbert w końcu żadnej nie przepuszczał. Zaczął rozglądać się uważnie, raz, dwa, trzy, szukasz ty, słyszał wśród półek śmiech dziewczynki, echo jak kurz unosiło się pomiędzy lalkami, zaczął się niecierpliwić, spojrzał na obraz z Matką Boską, ta mu porozumiewawczo kiwnęła, o tam, popatrz, tam jest. Bingo, a więc tutaj się schowałaś. Gdyby mieli wielkie nadzieje, wszystko byłoby zielone, właśnie piliby wodę z fontanny i próbowali swoich języków. O tym właśnie wtedy pomyślał, to jego ulubiony film, i już miał plan. Zakochał się, to wcale nie jest trudne, chcesz, nauczę cię, powiedział i przedstawił się. Humbert Balthus. Pierwsze to imię od sławnego rosyjskiego pisarza, drugie to nazwisko po polskim malarzu, ale to takie głupie nazywać wszystko po imieniu i to na dodatek podwójnie. Miło mi. Chcesz, możemy pójść razem na lody, opowiem ci o moich lalkach.
Dobrze.
Wybrali się więc razem na odpust do Kościoła pod wezwaniem świętego Kitschu. Było miło. Pobożny świat pocił się w uniesieniu, pobożni ludzie roztapiali się w plamy pozłacanego lastryko, a pobożne życzenia wyparowały w upale, zostały tylko modlitwy o dobre dziewczyny. Było przyjemnie. Założyła wtedy firankę zamiast sukienki, potrafił przejrzeć ją na wylot, dokładnie przeanalizować i policzyć wszystkie piegi na plecach. Miała majtki z wesołą kreskówką, która uśmiechała się do niego jak w telewizorze. Pokazał Annabel, jak wata cukrowa skleja palce i zaprosił na jabłoń na plebanii. Siedzieli tam do wieczora, orbitowali na hiperglikemii, a jego pierwszy raz smakował lodami truskawkowymi postawionymi jej za dwa kieszonkowe.
A więc została jego dziewczyną, co wkrótce okazało się być bardzo nudne. Nie rozumiał, o co tu chodzi, co jest grane, dlaczego ludzie tak bardzo starają się, by być razem. Żaden biznes, tyle straconych hajsów, na kino, popcorn, lody, lepiej zainwestować choćby w kaktusy. Odhaczone, ta dam, misja zakończona, proszę się rozejść i szukać nowych wrażeń, doznań estetycznych. Annabel zaczęła go nudzić. No i odkrył, że odkochanie kogoś w sobie jest znacznie trudniejsze niż rozkochanie, trochę szkoda.
Ale był zazdrosny, zazdrością niemożliwą, gdyby mógł, zamknąłby ją w piwnicy. I przywiązał do kaloryfera tuż obok Annabel, żeby dwie jego dziewczyny nie czuły się samotne i mogły sobie do woli plotkować. I nie wodzić na pokuszenie innych, w końcu były jego.
Co wieczór modlił się wtedy o lekcje gry na pianinie. Uczęszczali na nie razem, a piękna pani uczyła ich tam wielu wspaniałych rzeczy, bo sztuka to nie tylko muzyka. Sztuka mięsa, sztuka towaru, sztuka kochania. Pani nauczycielka miała zwinne dłonie, długie palce i małe drzewko pomarańczowe wyrastające z klatki piersiowej. Częstowała ich dorodnymi owocami i kremem z fig, tłumacząc, że trzeba wymagać, przyjemność to nie zabawa. Inaczej nie urosną zdrowe i soczyste. Zamykali oczy, wyobrażali sobie morze, może wkładali nuty do głowy, wyjmowali struny, gładzili spienione basy. Annnabel zawsze kończyła zadowolona i śpiewała, nieco zmęczonym głosem, pokaż kotku, co masz w środku, myszka Miki, gra w guziki, bongo, bongo, bongo, nie chce wyjeżdżać z Kongo. I wydmuchiwała wielki, różowy balon, jak silikonowe usta.
A Balthus zakochał się w pani nauczycielce i wciąż modlił się o więcej i więcej lekcji gry na pianinie. Postanowił też zakończyć definitywnie swój pierwszy związek, jednocześnie nie rozstając się. To było możliwe. Miał plan. Takie proste.
Jeździli akurat razem na deskorolkach. Spływali z asfaltem najszerszą ulicą w mieście, falą i korpuskułą jednocześnie, czarna rzeka lepiła się do kółek, po co się odpychać, skoro można fruwać. Annabel była w tym naprawdę dobra. Taką lubił ją najbardziej, zakładała krótką sukienkę i kosmiczne adidasy z małymi skrzydełkami, buty były wielkie jak wszechświat, a skrzydełka błyszczały jak gwiazdy. Wszyscy wychodzili przed domy, ojcowie palili szlugi, mamy obiady, słońce trawniki, wszyscy zapatrzeni, jak jej pośladki przemawiają i tańczą z wiatrem. Dobry kumpel zawsze wie, kiedy podmuchać i wspomóc kolegów.
Humbert taki dumny, taki zazdrosny o te wszystkie spojrzenia. Najlepsza partia w mieście była jego, wcale nie musiał mieć kolegów, postanowił, że już zawsze będzie mieć najlepsze dziewczyny. Czyli musiał działać szybko, nim ktoś mu ukradnie.
Zabrał ją do siebie, w nocy, gdy wszyscy spali, w sklepie oglądali telewizję, a Matka Boska od Popu opowiadała bajki. Obiecał swojej dziewczynie, że pokaże, jak robi się lalki. To dużo trudniejsze niż z ludźmi, popatrz. Trzeba mieć odpowiednie składniki i podgrzać plastik, uwaga, wiesz, co się stanie, gdy kropla spadnie ci na rękę? Gotowanie idealnych kobiet, bez wad, do kochania, do bawienia, przebierania. Najlepiej, żeby były bez wyrazu, rozumiesz, uniwersalne, dla wszystkich. A wiesz, słyszałem, że plastik można jeść, to podobno sprawia, że dziewczynki stają się księżniczkami, chciałabyś spróbować?
Dobrze.
Matka Boska od Popu podglądała przez palce, gdy Humbert w garnuszku na wolnym ogniu zagotował plastik i potem łyżka po łyżce, leci samolocik, nakarmił swoją wybrankę. Był gorący i smakował różową gumą do żucia. A gdy była już pełna i naprawdę nie wiedziała, co myśleć, zastygła bez ruchu na wieczność. Z miną bez wyrazu, dokładnie tak, jak trzeba. Następnie chłopczyk zdjął foremkę jej ciała i całą noc podziwiał, jak Annabel została lalką, z koroną na głowie, zahibernowaną w plastiku, zamrożony dziadek Disney byłby dumny.
Potem ustawił swoją pierwszą dziewczynę na wystawie sklepowej. Dostała kółko do zabawy, żeby się nie nudzić. Tajemnica i melancholia ulicy spoglądały na nią z zatroskaną miną, wszyscy widzieli cień z ręką i laską, zbiorowa psychoza w bardzo religijnym miasteczku, gdzie podziała się nasza mała gwiazda? Giorgio de Chirico, proboszcz, unosi brew i niczemu się nie dziwi, rozpoczyna egzorcyzmy. Wierni urządzają paradę żałobną, ludzie kolorowi jak cukierki, śpiewają, rozdają słodycze i noszą na plecach figurki Matki Boskiej od Popu. Módl się za nami. Cień jednak nie znika, wciąż się nad nimi unosi gdzieś na skraju ulicy, przygląda się obchodom, zaczynać mrugać jak neon i nie ma już rąk. Po latach zapomną o Annabel i pomyślą, że pewnie ma się dobrze, może została gwiazdą w Hollywood. I wciąż będą podziwiać laleczki na wystawie sklepowej. Coraz więcej i więcej laleczek.
Proszę we mnie wierzyć.