Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mara
#1
Leżał nieruchomo, czuł pulsujący ból w nodze, którą skręcił przy upadku z piętra. Od pękniętych żeber promieniował ból rozchodząc się falą gorąca po całym ciele. Prawą dłoń i przedramię okaleczył rozbijając szybę w oknie. Kiedy uniósł się lekko i wsparł na łokciu stojący nad, nim mężczyzna wymierzył do niego z rewolweru. Kręciło mu się w głowie, a słabe światło nie pozwalało widzieć wyraźnie, zmrużył oczy próbując dojrzeć twarz napastnika. Zebrał siły i spróbował wstać, a w tedy świat eksplodował...
Szary obłoczek dymu. Kula z hukiem wypadła z lufy. Strzaskała nos, górną szczękę wybijając zęby, przeszła przez podniebienie, wyrwała dziurę z tyłu głowy i utknęła w ziemi. Ciało zastygło w bezruchu leżąc w kałuży krwi na środku pustej brukowanej ulicy.

***

Od pewnego czasu zaczął nawiedzać go ten szczególny sen. Powtarzał się każdej niemal nocy. Na początku krótki, jakby niepełny. Świat wokół pływał we mgle, nie sposób było dopatrzeć się szczegółów, pod stopami wiła się wąska ścieżka wysypana drobnym, czerwonym żwirem. Stał tam nieruchomo, niezdolny, by zrobić choć krok, sterczał jak sparaliżowany nie słysząc własnego oddechu ani nie czując bicia własnego serca. Z biegiem czasu, z mgły powoli zaczęły wyłaniać się kształty, nad głową rozlało się atramentowe niebo z wysoko przyklejonym srebrnym księżycem. Z upływem dni zaczęły pojawiać się gwiazdy, a w pewnej odległości od ścieżki majaczyć niewyraźne sylwetki nagich drzew, rzucających ostre, czarne jak smoła cienie.
Mijały kolejne noce, którejś z nich, gdy zapadł w sen, a jego stopy stanęły na ścieżce, poczuł na skórze chłód powietrza, usłyszał chrzęst żwiru i ledwo słyszalne granie owadów w ciemno zielonej, trawie, czuł mgłę przylepiającą się do ciała niczym pajęczyna.

Sen zawsze rozpoczynał się tak samo. Stoi zupełnie sam. Przerażenie wpełza pod czaszkę, ześlizguje się wzdłuż kręgosłupa, cienka koszula mokra od potu przykleja się do pleców, zimne powietrze kłując, wypełnia płuca. Rusza przed siebie w gęstej, mleczno - białej mgle, strach potęguje się, w uszach słyszy szum płynącej w żyłach krwi i nierówne bicie podnieconego serca, strach puchnie w czaszce, rozsadza ją, miesza się z ciekawością, która pcha go dalej wzdłuż alejki..

***

Wyszedł na ulicę . Kulał i przy każdym stąpnięciu na jego twarzy pojawiał się grymas bólu. Było już ciemno, a w jego żyłach pływał alkohol. Nie zauważył, kiedy w chłodne, nocne powietrze wplotła się mgła, zalała wąską uliczkę, którą szedł. Zniknęły niskie budynki z czerwonej cegły i brukowana ulica, widać było jedynie tlące się żółtym światłem klosze ulicznych latarni. Poczuł, że traci zmysły. Przystanął w miejscu, oddychając nerwowo wypuszczał z ust kłęby pary, rozejrzał się dookoła, mógł jedynie rozróżnić niewyraźne cienie mdło odcinające się na tle szarzejącej mgły. Nie był w stanie zrobić kroku, zakręciło mu się w głowie, wyciągnął przed siebie ręce szukając jakiegoś oparcia, w końcu opadł na kolana. Poprzysiągłby, że wyczuł w tedy pod dłońmi żwirową dróżkę i rosnącą przy niej ostrą trawę. Zacisnął powieki i położył się na brzuchu, na policzku poczuł zimny i mokry bruk. Leżał bez ruchu, aż z otępienia wyrwał go przejeżdżający samochód.


***

Niebo było wolne od chmur, gwiazdy i księżyc świeciły mocno, lepka mgła rozpływając się powoli odsłaniała krajobraz, słaby wiatr kołysał gałęziami drzew. Wzdłuż ścieżki wił się niski, czarny żywopłot. Zrobiło się chłodno potarł dłońmi, aby je rozgrzać.
Minął małą ławeczkę pokrytą białą, łuszczącą się farbą, za nią w oddali rozlewał się staw, nad którym rozpinał się wygięty w łuk drewniany mostek. Lustro wody było nieruchome i zupełnie czarne. Nachylił się i zanurzył opuszki palców w lodowatej wodzie. Zauważył swoje zniekształcone odbicie, twarz była niewyraźna i schowana w ciemności. Woda uspokoiła się. Pod jej powierzchnią rozbłysnęło na ułamek sekundy blade światło. Mała iskierka w toni czarnej wody. Nachylił się bardziej nosem niemal dotykając wody, w tej samej chwili unosząc się jakby z dna stawu dotarł do niego niski chropowaty dźwięk, by po chwili eksplodować hukiem. Uderzył w czaszkę i zadudnił w uszach pozbawiając go przytomności ... ocknął się stojąc w łazience z dłonią opartą na lustrze. Gdzieś w głowie wibrowało echo po eksplozji. Sięgnął ręką i zapalił światło. W odbiciu zauważył krew na ustach, jej kropla spływała z warg przez drobny zarost, ocierała się lekko o brodę i spadała bezgłośnie do umywalki. Otworzył usta, kieł w górnej szczęce był wykrzywiony, pchnął go językiem krzywiąc się lekko, ząb wypadł, zadźwięczał cicho uderzając o kran i upadł na podłogę kręcąc się w miejscu

***

W pokoju panował lekki półmrok, który rozjaśniała stojąca na biurku mała lampka. Okna były przysłonięte ciężkimi zasłonami, na podłodze obok łóżka leżały porozrzucane ubrania i książki strącone z półek. Panowała niemal zupełna cisza przerywana świstem wciąganego powietrza. Przywarł mocno do ciała kobiety dłonią zasłaniając jej usta. Czuł zapach jej potu. Na jej szyi pulsowała niebieska żyła, piersi opadały i unosiły się rytmicznie. Chwyciła jego rękę próbując się uwolnić, w, tedy zanurzył ostrze noża tuż pod jej serce. Ciało opadło, źrenice rozszerzyły się gwałtownie, gałki oczu zadrżały i odwróciły w głąb czaszki, wydała cichy jęk osuwając się na podłogę. Nachylił się i zadał cios w klatkę. Ostrze wbiło się głęboko trąc o kość wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Wysunął klingę uwalniając strumień ciepłej krwi, który rozlał się wokół trupa.
W tej samej chwili usłyszał jak drzwi wejściowe do domu otwierają się, zaraz potem odgłos kroków na schodach tłumionych przez cienki dywan. Poderwał się czując, że ogarnia go panika. Zgasił światło. Do pokoju wszedł rosły mężczyzna, miał na sobie płaszcz i kapelusz. Nie mógł dojrzeć jego twarzy. Skoczył, uderzając na oślep, ciął go w policzek. Mężczyzna zaklął przykładając do rany rękaw płaszcza. Gdy napastnik ruszył ponownie ten zrobił unik i schwycił go za przedramię. Zwarli się w uścisku. Kotłowali przez chwilę. Olbrzym w końcu chwycił go w pasie uniósł w górę starając się zwalić przeciwnika ze schodów prowadzących na parter. Napastnik ciął mocno trafiając w głowę. Ostrze przesunęło się po czaszce rozcinając skórę, ześlizgnęło się po lewym uchu rozrzynając je wpół. Upadli oboje, stoczyli się ze schodów. Ranny mężczyzna jęcząc głośno chwycił się za twarz, drugi wydostał się z uścisku, trzymając kurczowo w skostniałych palcach nóż. Chciał unieść ostrze, ale ofiara chwyciła za nie raniąc dłoń drugą sięgając do jego nadgarstka. Z jej gardła wydobywał się dźwięk przypominający warczenie psa, miał twarz czerwoną od krwi i oczy pełne furii.
Napastnik nacisnął całym ciężarem ciała na nóż tnąc palce ofiary i wbijając czubek ostrza w jej pierś. Odskoczył od niej z trudem. Ze zmęczenia z trudnością łapiąc powietrze opadł na ścianę. Ranny, wciąż trzymając w zakrwawionej dłoni broń, kaszląc i plując krwią uniósł się. Napastnik ruszył jeszcze raz, ale powietrze przed, nim przecięła klinga noża, cofnął się. Cofnął się jeszcze om krok unikając ślepych ataków przeciwnika. Skoczył do drzwi i nacisnął klamkę, nim przekroczył próg obejrzał się za siebie. Ranny mężczyzna stojąc na czworaka uniósł nóż w górę i w bił w jego stopę. Ostrze weszło lekko pod kątem przebijając but i niemal odcinając mały palec, utknęło w grubej podeszwie...

***

Wyszedł z budynku zataczając się, chudą dłonią otarł spocone czoło i twarz pokrytą grubym zarostem. Z nocnego nieba padał szumiąc cicho drobny deszcz i ulice były puste. Postawił kołnierz starego płaszcza. Światła domów odbijały się w kałużach, latarnie migotały leniwie rozganiając napływające ciemności. Przystanął na chwilę, gdy poczuł, że kręci mu się w głowie. Wszedł w nieoświetloną bramę wsparł się ręką o ścianę i zwymiotował. Nieprzyjemne, palące uczucie wypełniło żołądek i przełyk, kwaśny zapach uniósł się w powietrze. W bramę weszło dwóch mężczyzn, widział jedynie zarysy ich sylwetek, mniejszy z nich wysunął się na przód trzymając coś w ręku, wziął szeroki zamach i uderzył go pod żebra. Napastnik uderzył ponownie. Opadł na ścianę, w, tedy poczuł kolejny cios, jęknął cicho czując jak traci oddech, usta wypełniły się metalicznym posmakiem krwi, zwalił się na ziemię waląc głową o bruk. Rozpięli jego płaszcz i przetrząsnęli kieszenie, chwilę później stracił przytomność.
Wstał. Wysypana czerwonym żwirem ścieżka prowadziła prosto, na jej końcu stał szary, jednopiętrowy dom. Wiodły do niego cztery wąskie, betonowe schodki na szczycie, których stały czarne, drewniane drzwi. Odrapane z wybitą dziurą tuż przy podłodze. Oba skrzydła pokryte były zielonkawą pleśnią w jednych tkwiła mosiężna klamka, w drugich pozostał jedynie otwór po zamku zatkany czymś przypominającym starą gazetę.
Wszedł po stopniach, nacisnął klamkę. Drzwi opadły z zawiasów szorując o podłoże, wsunął się do środka. Wewnątrz panowała ciemność, odczekał chwilę, nim oczy przyzwyczaiły się do mroku.
Miejscami ze ścian odpadał tynk odsłaniając cegły, płatki starej farby zaścielały drewnianą, skrzypiącą podłogę cicho strzelając przy stąpnięciu. Puste ramy po obrazach, zżółkłe tapety zwinięte jak uschłe liście zwisały ze ścian, pod sufitem wisiał oblepiony kurzem stary żyrandol. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Wspierając się na poręczy po schodach wszedł na górę. Na końcu ciemnego korytarza znajdowały się drzwi. Przez szparę przy podłodze wypełzło żółte światło. Wolnym krokiem pokonał korytarz i nacisnął klamkę. Zamek ustąpił. Skrzypiąc cicho drzwi otworzyły się i stanął w progu własnego mieszkania. Za plecami wciąż ciągnął się ciemny korytarz wszedł do pokoju zatrzasnął drzwi i, gdy otworzył je znów nie było tam nic prócz krętych schodów prowadzących na wyższe piętra kamienicy, w której mieszkał.

***

Nie mógł spać tej nocy leżąc na łóżku zerkał co chwila na wystającą spod okrycia stopę owiniętą szarzejącym bandażem. Krwawienie ustało, ale ból był wciąż nie do zniesienia. Spojrzał na rozcięty but leżący na podłodze wspominając wydarzenia ostatniej nocy.
Sięgnął do małej szafki stojącej tuż przy łóżku i z jej szuflady wyciągnął tabletki, wysypał na dłoń cztery, wrzucił do ust złapał butelkę wódki stojącą na podłodze i popił głośno przełykając. Opadł na poduszkę z wolna zapadając się w sen.
Nie czuł już bólu, nie czuł bicia własnego serca, wokół niego panowała zupełna cisza i pustka. Przesunął dłonią w powietrzu wokół jego palców zawirowała szara mgła. Rozpłynęła się na sekundę, by zaraz zamknąć szczelnie. Postąpił krok, nie rozległ się jednak żaden dźwięk, wykonał ruch odgarniając stojącą w powietrzu mgłę. Rozstąpiła się ukazując na krótką chwilę, na jedno uderzenie serca twarz kobiety. Cofnął się przerażony krzycząc głośno. Wrzask zapłonął pod czaszką wraz łomotem pędzącego serca. Stracił przytomność.
Obudził się późno - koło jedenastej – zmęczony nie pamiętając nic z sennego koszmaru.

***

Wyszedł z mieszkania późnym wieczorem zanosiło się na deszcz wcisnął, więc na głowę kapelusz z szerokim rondem. Płaszcza nie zapinał. Ruszył w dół po skrzypiących, drewnianych schodach, gdy dotarł na parter wyprzedził go mężczyzna ubrany podobnie jak on w ciemny płaszcz sięgający kostek. Miał wychudzoną twarz zapadnięte i podkrążone oczy, wąskie blado czerwone usta odcinały się wyraźnie na tle czarnej, gęstej brody. Ciągnął się za, nim odór alkoholu.
Tego wieczora miał ponownie spotkać tego mężczyznę, choć nie był w stanie go rozpoznać. Znalazł go martwego z ziejącą dziurą zamiast twarzy, leżącego w kałuży krwi na ulicy niedaleko przystanku tramwajowego. Leżał w żółtej plamie światła migoczącej latarni.

***

Stał na przystanku czekając na przyjazd tramwaju, gdy ten nadjechał wsiadł i usiadł na drewnianej ławce. Wagon był pusty. Wsłuchany w miarowy, rytmiczny stukot kół powoli zanurzył się w sen...
Stał nieruchomo na wąskich schodach prowadzących na górę. Rozpoznawał to miejsce, pamiętał gołe ściany o pustych ramach po obrazach, stary żyrandol. Słabe księżycowe światło wpadało przez brudne okna wypełniając dom srebrną poświatą.
Wspiął się po skrzypiących stopniach przytrzymując chybotliwej poręczy. Na końcu korytarza, wyłożonego zniszczoną boazerią z ciemnego drewna stały drzwi, teraz jednak brakowało w nich klamki. Szybkim krokiem zbliżył się do nich, pomacał dziurę przy zamku, zerknął przez otwór na klucz. Po drugiej stronie panowała gęsta ciemność. Wytężył wzrok i w pewnej chwili zdało mu się, że dostrzegł ruch. Cichy szmer dobiegł z za drzwi. Przyłożył ucho, ale teraz słyszał jedynie bicie swojego serca. Przywarł mocniej. Dobiegł go dźwięk: drapanie. Paznokcie szorujące o ścianę, zdrapujące tynk wydając przy tym tępy odgłos przypominający zgrzytanie zębów. Cisza. Dalej - szum przypominający sapanie. Tak wyraźnie słyszał świst powietrza wciąganego w płuca, zaraz potem trzepot serca. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej wyczuwając wyraźnie rytm własnego, ale ciche gasnące bicie dobiegało z wnętrza pokoju. Odsunął się nieco i oblizał spierzchnięte wargi. Teraz z izby dobywał się ... był pewien, ktoś dławił się z trudem łapiąc powietrze. Trwało to ułamek chwili, zaraz potem z łoskotem coś zwaliło się głucho waląc o podłogę, usłyszał jeszcze cichy jęk i zapadła cisza.
Przyłożył ponownie oko do dziury. Z drugiej strony zerkało na niego inne blado niebieskie. Cofnął się gwałtownie upadając przy tym.
W tym samym momencie z parteru dobiegł go zgrzyt otwieranych drzwi. Z głośnym piskiem otworzyły się szeroko, a zaraz potem rozległ się odgłos kroków wspinających się po schodach. Spojrzał w tamtą stronę. Drewniana poręcz zadrżała lekko, gdy wsparła się na niej czyjaś dłoń. Czarny, długi cień postaci wpełzł na przeciwległą do schodów ścianę, ześlizgnął po niej znikając w ciemności wąskiego korytarza. Postać zatrzymała się, tak, że widział jedynie czubek jej głowy.
Poczuł jak jego serce przyspiesza, szum pędzącej krwi wypełnił uszy, kropla potu spłynęła wzdłuż kręgosłupa. Przetarł oczy, wstrzymał oddech, przycisnął dłoń do serca, które zdawało mu się teraz, swoim dudnieniem zdradzało jego obecność.
W gęstym powietrzu rozszedł się metaliczny szczęk, gdy postać na schodach odciągnęła kurek rewolweru.
Sparaliżowany strachem przylgnął plecami do drzwi, które w pewnym momencie ustąpiły otwierając się cicho. Na czworaka wpadł do środka. Osoba na schodach wspięła się na ich szczyt i wypaliła dwukrotnie. Huk. Skulił się odruchowo. Kule zabrzęczały ostro w powietrzu, obie jednak chybiły celu i utkwiły w ścianie.
W pokoju było ciemno. Dopadł okna i zerwał stare zasłony wpuszczając do wewnątrz światło księżyca. Z za pleców dobiegł go odgłos uchylanych drzwi, nie oglądając się za siebie skoczył przez okno rozbijając szybę. Przy upadku skręcił nogę, potłukł żebra i ranił się w głowę. Świat wokół wirował, obraz rozmywał się to wyostrzał co chwila.
Leżąc dłońmi wyczuł zimny i mokry bruk, w górze migotała blado - uliczna latarnia. Wytężył wzrok. Na przeciw niego stanął wysoki mężczyzna okryty płaszczem. Uniósł ramię i wymierzył do niego lufą rewolweru. Pociągnął za spust. W ostatnim rozbłysku, jaki towarzyszył wypadającej kuli ujrzał jego twarz przeciętą szeroką blizną biegnącą z boku głowy przez zniekształcone ucho...
Odpowiedz
#2
Strzaskała nos, górną szczękę wybijając zęby, przeszła przez podniebienie, wyrwała dziurę z tyłu głowy i utknęła w ziemi.
By kula mogła dokonać zniszczeń opisanych przez ciebie, strzelec musiałby znajdować się za ofiarą, stojąc mniej więcej 1,5 metra za jego głową. Nie jest to problem, ale jeśli trajektoria kuli jest taka jak ją opisałeś, tj. nos -> zęby -> dziura z tyłu głowy, oznaczało by to, że kula wyszła gdzieś w okolicy krtani - ja stawiałbym na 3-4 kręg szyjny. Wszystko luz, ale nie jest to rana śmiertelna. Istnieje prawdopodobieństwo, że ofiara udusiłaby się własną krwią, i prawie napewno byłaby sparaliżowana w wyniku przerwania rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym, ale niekoniecznie musiałaby zginąć.

Było już ciemno, w jego żyłach pływał alkohol, nie zauważył, kiedy w chłodne, nocne powietrze wplotła się mgła, zalała wąską uliczkę, którą szedł.
Chyba podzieliłbym to tak: Było już ciemno, a w jego żyłach pływał alkohol. Nie zauważył, kiedy w chłodne, nocne powietrze wplotła się mgła, zalała wąską uliczkę, którą szedł. I tak wyjdzie na to, że nie zauważył, bo było ciemno, a zdanie jakieś takie zgrabniejsze...

Olbrzym w końcu chwycił go w pasie uniósł w górę starając się zwalić przeciwnika ze schodów prowadzących na parter.
Który z nich to olbrzym, bo wcześniej jakoś nie było napisane?

kropla potu przebiegła wzdłuż kręgosłupa.
może raczej spłynęła, niż przebiegła

A teraz co do treści: podobają mi się te twoje fantasmagoryczne obrazki. Problem w tym, że przeczytałem i gdyby ktoś spytał o czym to było, to chyba nie potrafiłbym powiedzieć. Nie do końca jestem pewien co zdarzyło się podczas snu, a co na jawie i dlaczego. To jednak mógł być twój zamierzony efekt, i nie mam się tak naprawdę do czego doczepić. Chodzi mi w sumie o to, że mój analityczny do granic bólu umysł prosi by ukazano mu w tym szaleństwie metodę, ale to już raczej problem mój, niż twojego opowiadania Big Grin.
Podsumowując - czuję się jak po obejrzeniu filmu Jarmusha - niby podobał mi się, ale o czym on tak naprawdę do cholery był...
One sick puppy.
Odpowiedz
#3
Witam.
Ździebko mnie nie było, ale lepiej późno niż wcale. Po pierwsze dzięki za komentarz, rady i wytrwałość przy czytaniu Smile
Moim zamiarem było, aby zakręcić opowiadanie jak tylko się da może istotnie przesadziłem. Dodam jeszcze jedynie, że oprócz tego, że część wydarzeń ma miejsce w rzeczywistości inne we śnie to, żeby było prościej nie są przedstawione we właściwej kolejności.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
Ciekawe i klimatyczne:] Podoba się zawarta tu nutka psychozy, choc podobnie jak Pankracy, uważam, że fabuła jest pokręcona.
Nieźleś to zamtoał Ginko... jak w "Pulp Fiction" trzeba obejrzeć film kilka razy, by znać gdzież początek, a gdzie koniec.
Ale dobre, dobre... czekamy na więcej.
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości