Do urodzin Ewy pozostały zaledwie trzy dni. Wciąż nie miałem pomysłu, co jej kupić w prezencie. Co roku ten sam problem. Ciekawe, czy ona miała podobny kłopot, gdy zbliżała się data moich? Zacząłem się zastanawiać, co mogłoby ją zainteresować? Czym sprawić przyjemność? Miała słabość do staroci, uwielbiała spędzać czas w sklepach z antykami. Wizyta w takim miejscu powinna pomóc - wystarczyło zaopatrzyć się w stary, zakurzony wazon i po sprawie.
Około godziny później wszedłem do antykwariatu noszącego nazwę „Stare Ale Jare”. W środku zastałem panią o lekko siwiejących włosach, która z zainteresowaniem przyglądała się, kiedy eksplorowałem sklepik, w poszukiwaniu przedmiotu nadającego się na podarek. Moją uwagę przykuła stara, niewielka lampa naftowa. Prawdopodobnie wykonana z miedzi. Była złotego koloru, lekko porysowana i odrapana z nieco zardzewiałym uchwytem. Pokrywała ją gruba warstwa kurzu. Wziąłem towar do ręki i obejrzałem dokładnie. Doszedłem do wniosku, że znalazłem to czego potrzebowałem. Trzymany przedmiot powinien sprawić radość wybrance mego serca. Cena nie była wygórowana, co było dodatkowym atutem, biorąc pod uwagę moje niekończące się problemy finansowe.
- Chciałbym kupić ten przedmiot - oznajmiłem srebrnowłosej sprzedawczyni.
Postawiłem lampę na ladzie. Kobieta uniosła rzecz, zaczęła uważnie i powoli z każdej strony ją oglądać. Spojrzała na kartkę z ceną przymocowaną do uchwytu towaru.
- Dziwne - zdawała się mówić do siebie. - Tyle lat prowadzę ten antykwariat i nigdy tego tutaj nie widziałam. Cena jest stanowczo za niska.
No, to po zakupach. Zaraz zaśpiewa taką kwotę, że pozostanie tylko pożegnać się i opuścić przybytek.
- No, cóż. Ktoś jednak ten przedmiot na tyle wycenił - dodała podnosząc na mnie wzrok. - Taką należność trzeba zapłacić.
Alleluja! Zadowolony wyłożyłem odliczoną sumę pieniędzy.
- Poszukam ścierki na zapleczu i oczyszczę lampę - zaproponowała. - Jest cała zakurzona.
- Nie trzeba - odpowiedziałem szybko pełen obaw, że jeszcze sprzedawczyni się rozmyśli. - W domu sam to zrobię.
- Dobrze, jak wolisz, młodzieńcze - zgodziła się.
Uiściłem zapłatę i zadowolony opuściłem sklepik.
*****
Kiedy znalazłem się w mieszkaniu, postawiłem lampę na biurku. Przypuszczałem, że po oczyszczeniu z kurzu i wypolerowaniu, będzie się prezentować znacznie lepiej. Wziąłem papierową ściereczkę i przetarłem przedmiot. Wtem zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! W moim pokoju pojawiła się postać o zielonym kolorze skóry. Przybysz był ubrany w coś na wzór tuniki. Na głowie miał biały turban, spod którego patrzyły na mnie ciemne oczy. Na jego trójkątnych uszach bujały się spore, okrągłe kolczyki.
- Witaj, chłopcze. Czy wiesz kim jestem? - zapytał.
- Dżinem? - odpowiedziałem pytaniem.
- Tak, zgadza się. - Jego wzrok powędrował na jedną z półek. - Fajne okularki. Mogę przymierzyć?
- Proszę bardzo - zgodziłem się. Stałem oniemiały przez chwilę i przyglądałem się duchowi. W końcu sytuacja była raczej niecodzienna, delikatnie mówiąc.
Założył okulary przeciwsłoneczne, po czym przejrzał się w lustrze. Odwrócił się do mnie i zapytał:
- Skąd wiesz, że jestem dżinem?
- Z opowieści o lampie Aladyna - wyrecytowałem wyrwany z
oszołomienia.
- Dziwne, nie znam żadnego człowieka o takim imieniu. Zresztą nieważne. Czas mnie goni. Im szybciej załatwimy sprawę, tym szybciej odzyskam swobodę i udam się tam, gdzie chcę. Zdajesz sobie sprawę, że muszę spełnić twoje trzy życzenia? Chciałbym poprosić cię o pośpiech. Spędziłem w lampie dużo czasu i muszę załatwić kilka starych spraw. Jakie jest twoje pierwsze żądanie?
No, tak! Życzenia. Przypomniałem sobie treść bajki o Aladynie. Tylko, o co poprosić? Jak na złość, nic nie przychodziło mi go głowy. Rozglądałem się po pokoju, szukając podpowiedzi. Mój wzrok napotkał gitarę. Tyle czasu grałem na starych strunach; na nowe nie miałem pieniędzy. Może, to nie było życzenie najwyższych lotów, ale na początek coś należało wymyślić. Dobra, niech będą struny.
- Mam pytanie - zwróciłem się do przybysza. - Czy mogę złożyć zamówienie na kilka sztuk, czy tylko na jedną?
- Nie rozumiem - zdziwił się.
- No, wiesz, chciałbym coś zamówić, ale w większej ilości - starałem się wytłumaczyć, o co mi chodzi.
Wybałuszył na mnie swoje czarne, ogromne oczy, groźnie zmarszczył brew i zapytał:
- Czy ja ci wyglądam na Kolumbijczyka?
- Że jak? - Teraz ja z kolei nie pojmowałem, dokąd nasz dialog zmierzał.
- Ustalmy coś. Żadnych narkotyków, ok? - wyjaśnił. - Dilera ze mnie nie zrobisz.
- Nie, skąd. Nie o to chodzi - zdałem sobie sprawę, że mamy problem z komunikacją. Pomyślałem, że trzeba wykorzystać życzenie, a wtedy się okaże, co z tego wyszło. W razie czego pozostaną mi jeszcze dwa.
- Chcę sto opakowań strun firmy „Jim Markley” - rzekłem rozkazującym tonem.
- Już się robi! - odpowiedział uradowany.
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Dżin zniknął. Podczas oczekiwania na jego powrót, postanowiłem zastanowić się, czego jeszcze mógłbym zażądać. Nadarzała się okazja podniesienia komfortu mojego życia, a ja nie miałem żadnych pomysłów.
*****
Duch z lampy powrócił dokładnie po godzinie. Wcześniej - zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! W kącie pokoju pojawił się stos kwadratowych pudełek z logo znanej firmy.
- Teraz, to mi strun do końca życia wystarczy! - nie kryłem zadowolenia. Podszedłem do stożkowatego kopca, żeby wyciągnąć jeden zestaw z opakowania i nacieszyć nim oczy.
- Drobnostka - powiedział Dżin. - Czekam na następne życzenie.
Wziąłem do ręki pudełko i otworzyłem je. Oniemiałem zaskoczony. Po chwili sprawdziłem następne, potem jeszcze jedno i... W końcu rozzłoszczony kopnąłem stertę sprzętu dostarczonego przez ducha.
- Co to jest!? - wrzasnąłem. - Coś ty mi przyniósł?!
- Nie rozumiem - odpowiedział wyraźnie zaskoczony moją reakcją. - Dostarczyłem to, co zamówiłeś.
- Chciałem struny, a nie puste opakowania! - wciąż krzyczałem.
- Zrealizowałem zamówienie zgodnie z twoimi wytycznymi - rzekł obrażonym tonem. - Możesz mieć pretensje tylko do siebie.
- Powiedziałem, że chcę struny, a nie puste pudełka!
- Tak? Może nie dosłyszałem. Sorki - zrobił niewinną minę.
- Co ja mam z tym teraz zrobić? - Trochę ochłonąłem. - Mam grać na gitarze opakowaniami?
- Graj, jak ci się podoba. Ja tego słuchał nie będę.
Poczułem, jak moja twarz robi się gorąca ze zdenerwowania. Przypuszczam, że miała w tej chwili ciemno-czerwony kolor. Dżin prawdopodobnie zauważył zmianę na moim obliczu, bo natychmiast dodał:
- Przypominam o drugim życzeniu.
- Daj mi święty spokój! - wrzasnąłem.
- Nasz klient, nasz pan.
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Mieszkaniec lampy zniknął, a ja stałem przez jakiś czas bez ruchu, zaskoczony tym co się stało. Po kilku minutach zacząłem intensywnie myśleć, co tym razem przybędzie wraz z Dżinem? Środki uspokajające? Kotlety sojowe? Może CD z muzyką relaksacyjną?
*****
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Punktualnie, godzinę później pojawił się duch, a z nim... coś jeszcze. Patrzyłem na to, co przyniósł, z szeroko rozdziawionymi ustami ze zdziwienia. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu zareagowałem.
- Czy ty jesteś normalny!? - krzyknąłem. Natychmiast zdałem sobie sprawę z bezsensu zadanego pytania. Szybko rzuciłem:
- Po cholerę mi to!?
Zdziwiony popatrzył na mnie. Nie odezwał się.
- Ta rzecz kojarzy ci się ze świętym spokojem!? - Ciągle wrzeszczałem.
- A z czym może się kojarzyć spokój? Z koncertem Dezertera? - zapytał ironicznie. - Może życzenia wypowiadasz mało precyzyjne?
Tego było za wiele. Rok ćwiczeń yogi, dwa lata diety pozbawionej tłuszczów zwierzęcych i kilka innych zabiegów mających na celu zmniejszenie mojej agresywności - w tej chwili, wszystko odeszło w zapomnienie. Byłem wściekły.
- Ty arabusie! - zacisnąłem pięści - Jak ci zaraz z bani wyjadę, to zmienisz kolor na czerwony!
- Arabusie? Znaczy arabie, tak!? - wyglądał na zdenerwowanego. - Jeśli już, to Persie, nieuku jeden! Poza tym przypominam, że masz jeszcze jedno życzenie. Pohamuj swój gniew i wypowiedz je wreszcie. Potem się rozstaniemy, bynajmniej nie jak przyjaciele.
Tak, życzenie! Wpadłem na pomysł, dzięki któremu mogłem powetować wszystkie straty. Ta myśl uspokoiła mnie. Podszedłem do Dżina, stanąłem blisko i wolno wyartykułowałem:
- Życzę sobie jeden milion polskich, nowych złotych.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Wiadomo: Zagrzmiało i tak dalej. Duch Lampy zniknął, a mi pozostała godzina niepewności. Trochę się obawiałem, że znowu coś pokręci.
*****
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Po sześćdziesięciu minutach pojawił się Dżin z kilkoma białymi, płóciennymi workami. Część z nich trzymał w rękach, niektóre miał przewieszone na ramionach.
- No, to po wszystkim. Teraz mogę udać się w rodzinne strony i załatwić kilka spraw - oznajmił kładąc przede mną to, co przyniósł.
Szybko otworzyłem jeden z worków, potem kolejne. Chciałem sprawdzić w jego obecności ich zawartość. Były wypchane pieniędzmi! Spojrzałem w stronę ducha podejrzliwie i zapytałem:
- Nie są fałszywe?
- Czy ty mnie masz za oszusta? - obraził się.
- Przepraszam, chyba przesadziłem - odpowiedziałem. Dotarło do mnie, że czas zrehabilitować Dżina. W końcu ostatnie życzenie spełnił bez zarzutu.
- Cóż, żegnam cię, kolego - powiedział duch lampy.
- Do widzenia - odparłem i podałem mu dłoń. Uścisnął ją z uśmiechem.
Nie zagrzmiało. Efektów świetlnych też nie było. Wyszedł drzwiami.
*****
Kilka godzin później usłyszałem walenie do drzwi wejściowych. Gdy je otworzyłem, do środka wbiegło kilku uzbrojonych ludzi. Mieli kominiarki na twarzach. Broń trzymali wycelowaną we mnie.
- Policja! Ręce na kark! - krzyczał jeden z nich.
Zrobiłem jak kazał.
- Czy nazywasz się, Marcin Bociński? Odpowiadaj! - zapytał drugi mężczyzna.
- Tak - odpowiedziałem.
- Jesteś aresztowany pod zarzutem napadu na bank - oznajmił.
Zakuto mnie w kajdanki.
Na komisariacie przesłuchiwano mnie kilka godzin. Okazało się, że policja wpadła na mój trop z powodu okularów przeciwsłonecznych, pozostawionych w obrabowanym banku. Kilka tygodni wcześniej wyrobiłem paszport biometryczny. Porównano odciski palców znalezione na okularach z dostępnymi w bazie danych. Wąsaty śledczy prowadzący postępowanie, wypytywał mnie o szczegóły dotyczące trumny i pieniędzy, znalezionych u mnie w domu. Nie mógł znaleźć logicznego wyjaśnienia faktu, jak udało mi się, w zaledwie godzinę ukraść trumnę z zakładu pogrzebowego „Tam I Nie Z Powrotem”i obrabować bank. Podejrzewał, że miałem wspólnika. Nie uwierzył w moją opowieść o Dżinie z lampy.
Do więzienia nie trafiłem. Biegli psychiatrzy uznali, że jestem schizofrenikiem. Zostałem pacjentem Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Kocborowie.
W szpitalu przebywam od roku. Stał się dla mnie domem, poznałem tam kilku nowych ludzi i zaprzyjaźniłem się z nimi. Właśnie gram w warcaby z Napoleonem Bonaparte, jest świetnym taktykiem, prawdopodobnie poniosę porażkę. Dwa dni temu udało mi się wygrać z Józefem Piłsudskim. Obraził się, zwyzywał mnie od bolszewików, po czym wsiadł na Kasztankę i pocwałował do swojego pokoju.
Tak naprawdę od wczoraj na niczym mi nie zależy. Dlaczego? Podczas obiadu w szpitalnej stołówce Nostradamus poinformował mnie, że w przyszłą sobotę będzie koniec świata.
KONIEC
Około godziny później wszedłem do antykwariatu noszącego nazwę „Stare Ale Jare”. W środku zastałem panią o lekko siwiejących włosach, która z zainteresowaniem przyglądała się, kiedy eksplorowałem sklepik, w poszukiwaniu przedmiotu nadającego się na podarek. Moją uwagę przykuła stara, niewielka lampa naftowa. Prawdopodobnie wykonana z miedzi. Była złotego koloru, lekko porysowana i odrapana z nieco zardzewiałym uchwytem. Pokrywała ją gruba warstwa kurzu. Wziąłem towar do ręki i obejrzałem dokładnie. Doszedłem do wniosku, że znalazłem to czego potrzebowałem. Trzymany przedmiot powinien sprawić radość wybrance mego serca. Cena nie była wygórowana, co było dodatkowym atutem, biorąc pod uwagę moje niekończące się problemy finansowe.
- Chciałbym kupić ten przedmiot - oznajmiłem srebrnowłosej sprzedawczyni.
Postawiłem lampę na ladzie. Kobieta uniosła rzecz, zaczęła uważnie i powoli z każdej strony ją oglądać. Spojrzała na kartkę z ceną przymocowaną do uchwytu towaru.
- Dziwne - zdawała się mówić do siebie. - Tyle lat prowadzę ten antykwariat i nigdy tego tutaj nie widziałam. Cena jest stanowczo za niska.
No, to po zakupach. Zaraz zaśpiewa taką kwotę, że pozostanie tylko pożegnać się i opuścić przybytek.
- No, cóż. Ktoś jednak ten przedmiot na tyle wycenił - dodała podnosząc na mnie wzrok. - Taką należność trzeba zapłacić.
Alleluja! Zadowolony wyłożyłem odliczoną sumę pieniędzy.
- Poszukam ścierki na zapleczu i oczyszczę lampę - zaproponowała. - Jest cała zakurzona.
- Nie trzeba - odpowiedziałem szybko pełen obaw, że jeszcze sprzedawczyni się rozmyśli. - W domu sam to zrobię.
- Dobrze, jak wolisz, młodzieńcze - zgodziła się.
Uiściłem zapłatę i zadowolony opuściłem sklepik.
*****
Kiedy znalazłem się w mieszkaniu, postawiłem lampę na biurku. Przypuszczałem, że po oczyszczeniu z kurzu i wypolerowaniu, będzie się prezentować znacznie lepiej. Wziąłem papierową ściereczkę i przetarłem przedmiot. Wtem zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! W moim pokoju pojawiła się postać o zielonym kolorze skóry. Przybysz był ubrany w coś na wzór tuniki. Na głowie miał biały turban, spod którego patrzyły na mnie ciemne oczy. Na jego trójkątnych uszach bujały się spore, okrągłe kolczyki.
- Witaj, chłopcze. Czy wiesz kim jestem? - zapytał.
- Dżinem? - odpowiedziałem pytaniem.
- Tak, zgadza się. - Jego wzrok powędrował na jedną z półek. - Fajne okularki. Mogę przymierzyć?
- Proszę bardzo - zgodziłem się. Stałem oniemiały przez chwilę i przyglądałem się duchowi. W końcu sytuacja była raczej niecodzienna, delikatnie mówiąc.
Założył okulary przeciwsłoneczne, po czym przejrzał się w lustrze. Odwrócił się do mnie i zapytał:
- Skąd wiesz, że jestem dżinem?
- Z opowieści o lampie Aladyna - wyrecytowałem wyrwany z
oszołomienia.
- Dziwne, nie znam żadnego człowieka o takim imieniu. Zresztą nieważne. Czas mnie goni. Im szybciej załatwimy sprawę, tym szybciej odzyskam swobodę i udam się tam, gdzie chcę. Zdajesz sobie sprawę, że muszę spełnić twoje trzy życzenia? Chciałbym poprosić cię o pośpiech. Spędziłem w lampie dużo czasu i muszę załatwić kilka starych spraw. Jakie jest twoje pierwsze żądanie?
No, tak! Życzenia. Przypomniałem sobie treść bajki o Aladynie. Tylko, o co poprosić? Jak na złość, nic nie przychodziło mi go głowy. Rozglądałem się po pokoju, szukając podpowiedzi. Mój wzrok napotkał gitarę. Tyle czasu grałem na starych strunach; na nowe nie miałem pieniędzy. Może, to nie było życzenie najwyższych lotów, ale na początek coś należało wymyślić. Dobra, niech będą struny.
- Mam pytanie - zwróciłem się do przybysza. - Czy mogę złożyć zamówienie na kilka sztuk, czy tylko na jedną?
- Nie rozumiem - zdziwił się.
- No, wiesz, chciałbym coś zamówić, ale w większej ilości - starałem się wytłumaczyć, o co mi chodzi.
Wybałuszył na mnie swoje czarne, ogromne oczy, groźnie zmarszczył brew i zapytał:
- Czy ja ci wyglądam na Kolumbijczyka?
- Że jak? - Teraz ja z kolei nie pojmowałem, dokąd nasz dialog zmierzał.
- Ustalmy coś. Żadnych narkotyków, ok? - wyjaśnił. - Dilera ze mnie nie zrobisz.
- Nie, skąd. Nie o to chodzi - zdałem sobie sprawę, że mamy problem z komunikacją. Pomyślałem, że trzeba wykorzystać życzenie, a wtedy się okaże, co z tego wyszło. W razie czego pozostaną mi jeszcze dwa.
- Chcę sto opakowań strun firmy „Jim Markley” - rzekłem rozkazującym tonem.
- Już się robi! - odpowiedział uradowany.
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Dżin zniknął. Podczas oczekiwania na jego powrót, postanowiłem zastanowić się, czego jeszcze mógłbym zażądać. Nadarzała się okazja podniesienia komfortu mojego życia, a ja nie miałem żadnych pomysłów.
*****
Duch z lampy powrócił dokładnie po godzinie. Wcześniej - zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! W kącie pokoju pojawił się stos kwadratowych pudełek z logo znanej firmy.
- Teraz, to mi strun do końca życia wystarczy! - nie kryłem zadowolenia. Podszedłem do stożkowatego kopca, żeby wyciągnąć jeden zestaw z opakowania i nacieszyć nim oczy.
- Drobnostka - powiedział Dżin. - Czekam na następne życzenie.
Wziąłem do ręki pudełko i otworzyłem je. Oniemiałem zaskoczony. Po chwili sprawdziłem następne, potem jeszcze jedno i... W końcu rozzłoszczony kopnąłem stertę sprzętu dostarczonego przez ducha.
- Co to jest!? - wrzasnąłem. - Coś ty mi przyniósł?!
- Nie rozumiem - odpowiedział wyraźnie zaskoczony moją reakcją. - Dostarczyłem to, co zamówiłeś.
- Chciałem struny, a nie puste opakowania! - wciąż krzyczałem.
- Zrealizowałem zamówienie zgodnie z twoimi wytycznymi - rzekł obrażonym tonem. - Możesz mieć pretensje tylko do siebie.
- Powiedziałem, że chcę struny, a nie puste pudełka!
- Tak? Może nie dosłyszałem. Sorki - zrobił niewinną minę.
- Co ja mam z tym teraz zrobić? - Trochę ochłonąłem. - Mam grać na gitarze opakowaniami?
- Graj, jak ci się podoba. Ja tego słuchał nie będę.
Poczułem, jak moja twarz robi się gorąca ze zdenerwowania. Przypuszczam, że miała w tej chwili ciemno-czerwony kolor. Dżin prawdopodobnie zauważył zmianę na moim obliczu, bo natychmiast dodał:
- Przypominam o drugim życzeniu.
- Daj mi święty spokój! - wrzasnąłem.
- Nasz klient, nasz pan.
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Mieszkaniec lampy zniknął, a ja stałem przez jakiś czas bez ruchu, zaskoczony tym co się stało. Po kilku minutach zacząłem intensywnie myśleć, co tym razem przybędzie wraz z Dżinem? Środki uspokajające? Kotlety sojowe? Może CD z muzyką relaksacyjną?
*****
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Punktualnie, godzinę później pojawił się duch, a z nim... coś jeszcze. Patrzyłem na to, co przyniósł, z szeroko rozdziawionymi ustami ze zdziwienia. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu zareagowałem.
- Czy ty jesteś normalny!? - krzyknąłem. Natychmiast zdałem sobie sprawę z bezsensu zadanego pytania. Szybko rzuciłem:
- Po cholerę mi to!?
Zdziwiony popatrzył na mnie. Nie odezwał się.
- Ta rzecz kojarzy ci się ze świętym spokojem!? - Ciągle wrzeszczałem.
- A z czym może się kojarzyć spokój? Z koncertem Dezertera? - zapytał ironicznie. - Może życzenia wypowiadasz mało precyzyjne?
Tego było za wiele. Rok ćwiczeń yogi, dwa lata diety pozbawionej tłuszczów zwierzęcych i kilka innych zabiegów mających na celu zmniejszenie mojej agresywności - w tej chwili, wszystko odeszło w zapomnienie. Byłem wściekły.
- Ty arabusie! - zacisnąłem pięści - Jak ci zaraz z bani wyjadę, to zmienisz kolor na czerwony!
- Arabusie? Znaczy arabie, tak!? - wyglądał na zdenerwowanego. - Jeśli już, to Persie, nieuku jeden! Poza tym przypominam, że masz jeszcze jedno życzenie. Pohamuj swój gniew i wypowiedz je wreszcie. Potem się rozstaniemy, bynajmniej nie jak przyjaciele.
Tak, życzenie! Wpadłem na pomysł, dzięki któremu mogłem powetować wszystkie straty. Ta myśl uspokoiła mnie. Podszedłem do Dżina, stanąłem blisko i wolno wyartykułowałem:
- Życzę sobie jeden milion polskich, nowych złotych.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Wiadomo: Zagrzmiało i tak dalej. Duch Lampy zniknął, a mi pozostała godzina niepewności. Trochę się obawiałem, że znowu coś pokręci.
*****
Zagrzmiało, pociemniało i pojaśniało! Po sześćdziesięciu minutach pojawił się Dżin z kilkoma białymi, płóciennymi workami. Część z nich trzymał w rękach, niektóre miał przewieszone na ramionach.
- No, to po wszystkim. Teraz mogę udać się w rodzinne strony i załatwić kilka spraw - oznajmił kładąc przede mną to, co przyniósł.
Szybko otworzyłem jeden z worków, potem kolejne. Chciałem sprawdzić w jego obecności ich zawartość. Były wypchane pieniędzmi! Spojrzałem w stronę ducha podejrzliwie i zapytałem:
- Nie są fałszywe?
- Czy ty mnie masz za oszusta? - obraził się.
- Przepraszam, chyba przesadziłem - odpowiedziałem. Dotarło do mnie, że czas zrehabilitować Dżina. W końcu ostatnie życzenie spełnił bez zarzutu.
- Cóż, żegnam cię, kolego - powiedział duch lampy.
- Do widzenia - odparłem i podałem mu dłoń. Uścisnął ją z uśmiechem.
Nie zagrzmiało. Efektów świetlnych też nie było. Wyszedł drzwiami.
*****
Kilka godzin później usłyszałem walenie do drzwi wejściowych. Gdy je otworzyłem, do środka wbiegło kilku uzbrojonych ludzi. Mieli kominiarki na twarzach. Broń trzymali wycelowaną we mnie.
- Policja! Ręce na kark! - krzyczał jeden z nich.
Zrobiłem jak kazał.
- Czy nazywasz się, Marcin Bociński? Odpowiadaj! - zapytał drugi mężczyzna.
- Tak - odpowiedziałem.
- Jesteś aresztowany pod zarzutem napadu na bank - oznajmił.
Zakuto mnie w kajdanki.
Na komisariacie przesłuchiwano mnie kilka godzin. Okazało się, że policja wpadła na mój trop z powodu okularów przeciwsłonecznych, pozostawionych w obrabowanym banku. Kilka tygodni wcześniej wyrobiłem paszport biometryczny. Porównano odciski palców znalezione na okularach z dostępnymi w bazie danych. Wąsaty śledczy prowadzący postępowanie, wypytywał mnie o szczegóły dotyczące trumny i pieniędzy, znalezionych u mnie w domu. Nie mógł znaleźć logicznego wyjaśnienia faktu, jak udało mi się, w zaledwie godzinę ukraść trumnę z zakładu pogrzebowego „Tam I Nie Z Powrotem”i obrabować bank. Podejrzewał, że miałem wspólnika. Nie uwierzył w moją opowieść o Dżinie z lampy.
Do więzienia nie trafiłem. Biegli psychiatrzy uznali, że jestem schizofrenikiem. Zostałem pacjentem Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Kocborowie.
W szpitalu przebywam od roku. Stał się dla mnie domem, poznałem tam kilku nowych ludzi i zaprzyjaźniłem się z nimi. Właśnie gram w warcaby z Napoleonem Bonaparte, jest świetnym taktykiem, prawdopodobnie poniosę porażkę. Dwa dni temu udało mi się wygrać z Józefem Piłsudskim. Obraził się, zwyzywał mnie od bolszewików, po czym wsiadł na Kasztankę i pocwałował do swojego pokoju.
Tak naprawdę od wczoraj na niczym mi nie zależy. Dlaczego? Podczas obiadu w szpitalnej stołówce Nostradamus poinformował mnie, że w przyszłą sobotę będzie koniec świata.
KONIEC