18-11-2009, 19:24
Kolejne opo. Coś mnie napadło, żeby napisać opowiadanie z perspektywy kogoś inteligentnego, choć niechcianego. Przesłanie w opku tez jakieś jest, mam nadzieję, że je zrozumiecie W każdym razie enjoy.
Tak w ogóle, to uważam, że akurat te opo kompletnie mi się nie udało, ale wrzucam. Chcę wiedzieć co o nim myślicie
Plac Niepodległości. Miasteczko, którego nazwy nie będę wymieniał. I tak jej nie słyszałeś ani nie widziałeś. Niedaleko placyku kościół, wycieczka klasowa do kina. Wycieczka, dobre sobie. Ważne było to, że mogłem zerwać się z lekcji. Tak samo kumple. Szliśmy na jakieś nudne przedstawienie, na które pewnie połowa szkoły się zapisała. Chryste jak gorąco! Na szczęście nasi nauczyciele mają na tyle rozumy, aby zarządzić postój. Po co w ogóle iść aż tak daleko do tego durnego teatru? Niedaleko jest kino, tam też mogliby wystąpić. Dupki, skazują mnie na męczarnie w tym czerwcowym żarze.
Przynajmniej widoki miałem ciekawe. No, z jednym wyjątkiem. Na ławeczkach koło fontanny siedziała masa panienek. Jedna brzydsze, drugie ładniejsze. Tych drugich było na szczęście więcej, było na czym zawiesić oko. Na ich spoconych ciałach widać była każdą strużkę potu, która spływała ruchem jednostajnie przyspieszonym po ich skórze. Cholera, te moje porównania.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten pedałek siedzący na jednej z ławeczek. Na kolanie miał gitarę. Klasyk. No i grał. Grał, ale dupek wiedział co robi. Nie brzdęgolił jakichś tandetnych piosenek na trzech akordach. Nie było to żadne "Nie płacz Ewka" ani jakakolwiek piosenka biesiadna. Szarpał coś innego. Palce poruszały się w zastraszającym tempie, aby za moment poruszać się wolno niczym żółw, a już za chwilę zwinnie przeskakiwać ze struny na strunę, z progu na próg. W moich uszach była to, rzecz jasna, kocia muzyka. Pitolił coś tam i pitolił, ale wcale go nie słuchałem. Za to wszystkie okoliczne laski, ba, one go nie słuchały, one go niemal wzrokiem pożerały.
Pedałek wcale nie miał długich włosów. Miał je krótkie, brązowe. Zwykłe, wytarte jeansy i za krótki T-shirt. Był też dość wysoki, akurat na tyle, aby przewyższać każdą dziewczynę niemal o głowę. Oczywiście żadne z niego kolos. Wśród nas zdarzało się wielu wyższych, ale ten pedancik miał to cholerne "coś". Przyciągał laski jak magnes.
I tak grał, i grał. I nagle, ku mojej zgrozie, Ewelina, ta Ewelina podeszła do niego i usiadła mu na kolanach! Chryste Panie! Myślałem, że się rozbeczę! Ta sama, w której pokładałem swoje nadzieje, jedyna dziewczyna z którą dobrze się dogadywałem, jedyna, która wcale mną nie gardziła! I tak sobie, nagle siada temu pedałkowi na kolana. Fircyk nawet się nie zmieszał, o nie, przestał grac, roześmiał się tylko, mruknął coś do niej, a wszystkie dziewczyny dokoła spojrzały na siedzącą mu na kolanach dziewczynę z zazdrością i morderczym wzrokiem lustrowały od stóp do głów. Mogę się założyć, że myślały mniej więcej w ten sposób: "że niby ta pinda ma ładniejszy biust niż ja?; ta mała suka odbija mi (imię pedałka); i co niby w tej dziwce takiego ciekawego, ja jestem o wiele lepsza" czy coś w tym rodzaju. W jednej chwili z super lasek, zmieniły się w krwiożercze harpie czekające tylko na dogodną okazję, aby ucapić swojego wspólnego wroga, a następnie rozszarpać między sobą fircyka. Nawet żal mi się zrobiło tego gościa. Siedzi, gra, robi to niemal od niechcenia, a laski się o niego biją. Pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, że gdy zobaczą jakiegoś nowego palanta z gitarą i tym razem, z długimi włosami, to na niego się rzucą, a on pozostanie sam. Myśl ta rozbawiła mnie i rozproszyła ciemne chmury gromadzące się nad moją głową.
Jak na zawołanie pedałek powiedział, że musi już iść, gdzieś się spieszy i w ogóle cieszy się, że mógł pograć ale musi lecieć. Laski od razu doskoczyły do niego prosząc i błagając aby jeszcze został, porozmawiał, pograł. Ten nie dał się prosić, znowu wyjął gitarę i zaczął grac. Zabawił jeszcze trochę, a potem się wykręcił i zwiał. Przez całą drogę do kina słyszałem tylko o tym fircyku. Babki ciągle paplały tylko o nim. A ja szedłem szary jak ten cień, ledwo powłócząc nogami wbijałem się w coraz gorszy humor.
***************
Wybaczcie teraz, że przeskoczę o te kilka miesięcy. Niezbędne jest to, aby opowiedzieć resztę tej historii. Jak powiedziałem, minęło kilkadziesiąt dni. Byłem teraz w szpitalu, odwiedzałem chorego brata. Rozmyślając jak zwykle o sensie istnienia i egzystencji człowieka zamiast do sali, gdzie leżał chory brat, zawędrowałem na ostry dyżur. Sam nie wiem jak tam doszedłem i jakim cudem mnie tam wpuścili. Po prostu nagle zorientowałem się, że poszedłem w zupełnie odwrotną stronę. Wracając myślami do świata rzeczywistego przeszedłem wzdłuż korytarza, gdy nagle w oczy rzuciła mi się pewna rzecz. Gitara. W kącie jednej z sal, stała gitara. Brązowa, polakierowana. Obok leżał pokrowiec. Wiedziony jakąś dziką ciekawością wszedłem do pokoju. Nawet się za bardzo nie zdziwiłem, jak zobaczyłem na leżącego na łóżku fircyka. Nawet nie chciało mi się go teraz nazwać pedałkiem. Zwyczajnie zrobiło mi się go żal. Leżał niemal bez życia na tej zimnej pościeli, nie mogąc nawet poruszyć ręką. Tą samą ręką, którą tak śmigał po strunach swej gitary. Paradoks.
Nadal pędzony tą dziką ciekawością, wszedłem do pokoju. Fircyk nawet mnie nie zauważył. Westchnął tylko gdy zobaczył moje lustrzane odbicie. I jakimś cudem mnie rozpoznał.
- Znam cię - rzekł - byłeś te kilka miesięcy temu przy fontannie - tutaj uśmiechnął się wilczo - Patrzyłeś na mnie jakbym cię z czegoś okradł
- Tak jakby - bąknąłem
- A więc co cię tu sprowadza? To ostry dyżur, jak cię tu wpuścili?
- Nieważne. A co ty tu robisz?
- Leżę - roześmiał się pedałek - Ostatnio trochę popiliśmy z kumplami i samochód mnie stuknął. Porządnie. Wylądowałem głową w liściach. Szczęście, że w liście, gdybym pieprznął w asfalt byłoby krucho.
- A Ewelina?
- Kto?
- No, ta która usiadła ci na kolanach, wtedy, wiesz, pod fontanną
- Ach, o tę ci chodzi. Nie wiem, dała mi swój numer, ale nie chciało mi się dzwonić. Miałem ważniejsze sprawy na głowie.
Spojrzałem na niego spokojnie, jakby delektując się tymi słowami, jakby ryjąc je sobie w pamięci, mając przed sobą to czego podświadomie chciałem, żeby się przyznał do winy. Oczywiście nie przed samym sobą, ale przede mną, chociaż jeszcze tego nie wiedział. I biedna Ewelina także nie wiedziała, że ktoś ją ładnie wrobił.
Podszedłem do ściany przy której stała gitara i ni z tego ni z owego porwałem ją w ręce, i trzasnąłem o ziemię. Jakimś cudem, instrument za pierwszym uderzeniem rozpadł się na kawałki. Nie słyszałem nawet wściekłego wołania fircyka. Wiedziałem tylko, że postąpiłem dobrze.
Chyba.
Tak w ogóle, to uważam, że akurat te opo kompletnie mi się nie udało, ale wrzucam. Chcę wiedzieć co o nim myślicie
Plac Niepodległości. Miasteczko, którego nazwy nie będę wymieniał. I tak jej nie słyszałeś ani nie widziałeś. Niedaleko placyku kościół, wycieczka klasowa do kina. Wycieczka, dobre sobie. Ważne było to, że mogłem zerwać się z lekcji. Tak samo kumple. Szliśmy na jakieś nudne przedstawienie, na które pewnie połowa szkoły się zapisała. Chryste jak gorąco! Na szczęście nasi nauczyciele mają na tyle rozumy, aby zarządzić postój. Po co w ogóle iść aż tak daleko do tego durnego teatru? Niedaleko jest kino, tam też mogliby wystąpić. Dupki, skazują mnie na męczarnie w tym czerwcowym żarze.
Przynajmniej widoki miałem ciekawe. No, z jednym wyjątkiem. Na ławeczkach koło fontanny siedziała masa panienek. Jedna brzydsze, drugie ładniejsze. Tych drugich było na szczęście więcej, było na czym zawiesić oko. Na ich spoconych ciałach widać była każdą strużkę potu, która spływała ruchem jednostajnie przyspieszonym po ich skórze. Cholera, te moje porównania.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten pedałek siedzący na jednej z ławeczek. Na kolanie miał gitarę. Klasyk. No i grał. Grał, ale dupek wiedział co robi. Nie brzdęgolił jakichś tandetnych piosenek na trzech akordach. Nie było to żadne "Nie płacz Ewka" ani jakakolwiek piosenka biesiadna. Szarpał coś innego. Palce poruszały się w zastraszającym tempie, aby za moment poruszać się wolno niczym żółw, a już za chwilę zwinnie przeskakiwać ze struny na strunę, z progu na próg. W moich uszach była to, rzecz jasna, kocia muzyka. Pitolił coś tam i pitolił, ale wcale go nie słuchałem. Za to wszystkie okoliczne laski, ba, one go nie słuchały, one go niemal wzrokiem pożerały.
Pedałek wcale nie miał długich włosów. Miał je krótkie, brązowe. Zwykłe, wytarte jeansy i za krótki T-shirt. Był też dość wysoki, akurat na tyle, aby przewyższać każdą dziewczynę niemal o głowę. Oczywiście żadne z niego kolos. Wśród nas zdarzało się wielu wyższych, ale ten pedancik miał to cholerne "coś". Przyciągał laski jak magnes.
I tak grał, i grał. I nagle, ku mojej zgrozie, Ewelina, ta Ewelina podeszła do niego i usiadła mu na kolanach! Chryste Panie! Myślałem, że się rozbeczę! Ta sama, w której pokładałem swoje nadzieje, jedyna dziewczyna z którą dobrze się dogadywałem, jedyna, która wcale mną nie gardziła! I tak sobie, nagle siada temu pedałkowi na kolana. Fircyk nawet się nie zmieszał, o nie, przestał grac, roześmiał się tylko, mruknął coś do niej, a wszystkie dziewczyny dokoła spojrzały na siedzącą mu na kolanach dziewczynę z zazdrością i morderczym wzrokiem lustrowały od stóp do głów. Mogę się założyć, że myślały mniej więcej w ten sposób: "że niby ta pinda ma ładniejszy biust niż ja?; ta mała suka odbija mi (imię pedałka); i co niby w tej dziwce takiego ciekawego, ja jestem o wiele lepsza" czy coś w tym rodzaju. W jednej chwili z super lasek, zmieniły się w krwiożercze harpie czekające tylko na dogodną okazję, aby ucapić swojego wspólnego wroga, a następnie rozszarpać między sobą fircyka. Nawet żal mi się zrobiło tego gościa. Siedzi, gra, robi to niemal od niechcenia, a laski się o niego biją. Pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, że gdy zobaczą jakiegoś nowego palanta z gitarą i tym razem, z długimi włosami, to na niego się rzucą, a on pozostanie sam. Myśl ta rozbawiła mnie i rozproszyła ciemne chmury gromadzące się nad moją głową.
Jak na zawołanie pedałek powiedział, że musi już iść, gdzieś się spieszy i w ogóle cieszy się, że mógł pograć ale musi lecieć. Laski od razu doskoczyły do niego prosząc i błagając aby jeszcze został, porozmawiał, pograł. Ten nie dał się prosić, znowu wyjął gitarę i zaczął grac. Zabawił jeszcze trochę, a potem się wykręcił i zwiał. Przez całą drogę do kina słyszałem tylko o tym fircyku. Babki ciągle paplały tylko o nim. A ja szedłem szary jak ten cień, ledwo powłócząc nogami wbijałem się w coraz gorszy humor.
***************
Wybaczcie teraz, że przeskoczę o te kilka miesięcy. Niezbędne jest to, aby opowiedzieć resztę tej historii. Jak powiedziałem, minęło kilkadziesiąt dni. Byłem teraz w szpitalu, odwiedzałem chorego brata. Rozmyślając jak zwykle o sensie istnienia i egzystencji człowieka zamiast do sali, gdzie leżał chory brat, zawędrowałem na ostry dyżur. Sam nie wiem jak tam doszedłem i jakim cudem mnie tam wpuścili. Po prostu nagle zorientowałem się, że poszedłem w zupełnie odwrotną stronę. Wracając myślami do świata rzeczywistego przeszedłem wzdłuż korytarza, gdy nagle w oczy rzuciła mi się pewna rzecz. Gitara. W kącie jednej z sal, stała gitara. Brązowa, polakierowana. Obok leżał pokrowiec. Wiedziony jakąś dziką ciekawością wszedłem do pokoju. Nawet się za bardzo nie zdziwiłem, jak zobaczyłem na leżącego na łóżku fircyka. Nawet nie chciało mi się go teraz nazwać pedałkiem. Zwyczajnie zrobiło mi się go żal. Leżał niemal bez życia na tej zimnej pościeli, nie mogąc nawet poruszyć ręką. Tą samą ręką, którą tak śmigał po strunach swej gitary. Paradoks.
Nadal pędzony tą dziką ciekawością, wszedłem do pokoju. Fircyk nawet mnie nie zauważył. Westchnął tylko gdy zobaczył moje lustrzane odbicie. I jakimś cudem mnie rozpoznał.
- Znam cię - rzekł - byłeś te kilka miesięcy temu przy fontannie - tutaj uśmiechnął się wilczo - Patrzyłeś na mnie jakbym cię z czegoś okradł
- Tak jakby - bąknąłem
- A więc co cię tu sprowadza? To ostry dyżur, jak cię tu wpuścili?
- Nieważne. A co ty tu robisz?
- Leżę - roześmiał się pedałek - Ostatnio trochę popiliśmy z kumplami i samochód mnie stuknął. Porządnie. Wylądowałem głową w liściach. Szczęście, że w liście, gdybym pieprznął w asfalt byłoby krucho.
- A Ewelina?
- Kto?
- No, ta która usiadła ci na kolanach, wtedy, wiesz, pod fontanną
- Ach, o tę ci chodzi. Nie wiem, dała mi swój numer, ale nie chciało mi się dzwonić. Miałem ważniejsze sprawy na głowie.
Spojrzałem na niego spokojnie, jakby delektując się tymi słowami, jakby ryjąc je sobie w pamięci, mając przed sobą to czego podświadomie chciałem, żeby się przyznał do winy. Oczywiście nie przed samym sobą, ale przede mną, chociaż jeszcze tego nie wiedział. I biedna Ewelina także nie wiedziała, że ktoś ją ładnie wrobił.
Podszedłem do ściany przy której stała gitara i ni z tego ni z owego porwałem ją w ręce, i trzasnąłem o ziemię. Jakimś cudem, instrument za pierwszym uderzeniem rozpadł się na kawałki. Nie słyszałem nawet wściekłego wołania fircyka. Wiedziałem tylko, że postąpiłem dobrze.
Chyba.
Masssssakra.