Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Emir Nadim
#1
"Emir" znaczy książę. To tytuł projekciku, który realizuje sobie w domu. Na razie ma siedemnaście stron, ale jeszcze nie przeszedł przez moją lichą korektę, więc będę wklejał go tu częściami.

Emir Nadim

Wyjścia wszystkie, zanim się wejdzie,
Trzeba obejrzeć,
Trzeba zbadać,
Bo nie wiadomo, gdzie wrogowie
Siedzą w świetlicy.

- Havamal 1

Była to jedna z tych starych kamienic jakich dużo i na które nikt nie zwraca zwykle uwagi. Losowy przechodzień nie wie, że każda jakakolwiek by nie była, jest inna, tak jak różne bywają twarze ludzi. Na każdej maluje się inna historia. Ta, o której mowa zbudowana była z kruszącej się miejscami czerwonej cegły. Każda ściana miała mnóstwo luk, wyrw w murze, tak jakby wapno i cement złożyło tam trwałe wypowiedzenie. Dom ten posiadał cztery kondygnacje i trzy razy tyle brudnych drewnianych okiennic, z których rozpościerał się piękny widok na starą Synagogę, która jak leciwy strażnik zamykała od północy wejście do Józefowa. Widać było stamtąd szeroko płynącą Wełtawę i unoszące się na niej łupiny umykające przed wielkim okrętowym lewiatanem. Budynek nie był w dobrym stanie. Nie dziwiło to jednak żadnego przypadkowego mieszkańca Pragi. Zły stan obecnych ulic był zjawiskiem powszechnym. Choroby i głód panowały od dawna w tym ciasnym żydowskim Getcie.
Bartolomej Zeman dobrze wpasowywał się w środowisko tej dzielnicy. Jego babka była żydówką, dlatego też doskonale rozumiał mieszkańców tego miejsca. Nigdy też nie był bogaty, wszakże studenci bardzo rzadko posiadają dużą majętność. Ta tendencja jest doskonale widoczna na przykładzie literatury. Widział ktoś bowiem bogatego żaka? Rodion Raskolnikow, Eugeniusz Rastignac albo Charousek mogliby należeć do tego wielkiego pochodu biednych studentów. Nikogo nie interesowałby ich los gdyby byli nadziani. Ich rozterki, przemyślenia i dramaty nie były by nic warte. Nie stanowiliby żadnej wartości dla czytelnika. Jakby tego było mało, Pan Zeman od dzieciństwa zajmował się sprawami, można by rzec, niecodziennymi. Praga odkąd istnieje jest ciągle synonimem tajemnicy. Żadne inne miasto nie przyciąga tylu zagadek, dziwnych ludzi, legend jak ona. Bartolomej idealnie to odzwierciedlał. Zaczęło się to jeszcze w dzieciństwie. Jego dziad był guślarzem, który zarabiał na ludziach tanimi oszustwami. Jako dziecko uwielbiał te magiczne sztuczki, jednak gdy doszło do poznania tajemnicy, na długo zaniechał ich oglądania. Ponowne odrodzenie w tej kwestii rozwinęło się w czasie dorastania. Magia, bo tak w skrócie można było określić ulubiony przedmiot zajęć studenta, owładnęła światopoglądem młodego Zemana zaledwie przez parę książek. Ktoś mógłby rzec - dlaczego? Zwyczajnie. W końcu knigi są skarbnicą myśli. Niewiele osób to wie. Bartolomej poszedł dalej niż jego dziad. Wkroczył w krainę tych prawdziwych arkan magii, które ponoć praktykował biblijny Szymon Mag albo mason Eliphas Lévi Zahed. Zeman szukał odpowiedzi na temat roli człowieka we wszechświecie i obecnością w nich sił nadprzyrodzonych. Jako, że mieszkał w stolicy nad Weltawą wiedział, że będzie łatwo mu o te zjawiska. Nie interesowała go masoneria. Jej poglądy głęboko raziły duszę chłopaka. Nie zamierzał być jej członkiem. Możliwości miał wiele. Praga to przecież miasto stare i pełne tajemnic. To tu ponoć Jehuda Lőw ben Bezalel ożywił Golema, to właśnie tu Cesarz Rudolf gościł na Hradczanach słynnych anglików John'a Dee i jego medium Edwarda Kelley'a. Chłopak szukał mistrza, który mógłby go wziąć pod opiekę. Na razie jeszcze rolę mentora posiadły wszystkie stare księgi i ich autorzy.
Pewnego razu Bartolomej usłyszał o starym żydzie, co rzadko wychodził na światło dzienne. Dziwnych opowieści nasłuchał się o nim, że w nocy zamienia się w wampira lub odczynia jakieś inne guślarstwa. Mieszkał sam, więc pewnie potrzebowałby pomocnika. Żyd pewnie musiał wiedzieć wiele o Pradze i z pewnością mógłby podzielić się wieloma tajemnicami ze studentem.
Szedł w deszczu, nie mókł, gdyż miał pod ręką parasol, jedynie od czasu do czasu podczas wiatru wodna breja prószyła drobinami deszczu po jego twarzy. Stał pod brudną kamienicą, której stan już wam nie był obcy i zastanawiał się czy trafił pod właściwy adres. Kiedy ujrzał zakurzoną czterdziestkę jedynkę, nie miał wątpliwości. Wiedział, że to właściwe miejsce. Czasem nie należy oceniać książki po okładce, jednak w tym przypadku to powiedzenie się nie sprawdziło. Kamienica podobnie jak na zewnątrz była brudna, wszędzie mnóstwo kurzu i brudu, który zwilgotniały stał się oślizgłą breją. Tynk już dawno odpadł ukazując czasami gołą cegłę pełną grzyba i innego paskudztwa. Aż dziw, że w środku na schodach zobaczył parę żebraków zażarcie o czymś dyskutujących. Gadali jak przekupki na targu, nie przejmując się okropnym stanem pomieszczenia. O czym? Tego nie wiadomo, rozmawiali gwarą. Zeman nie zrozumiał nic, a przecież był to jego narodowy czeski język. Przeszedł obok nich, próbując na moment nie oddychać, bo z ich ciał smród tlił się okrutny. Popatrzyli na niego spode łba, jednak nic nie uczynili. Widać, że żak i mieszkańcy tego miejsca nie darzyli się sympatią. Wszedł na drugie piętro i zobaczył upragniony cel. To było to mieszkanie. Zapukał trzy razy w stare, drewniane drzwi i nagle usłyszał hałas, tak jakby coś albo ktoś padł na ziemię. Czekał długo. Już chciał znów podnieść rękę, gdy drzwi otworzyły się same. Pchnął je.
Posiadacz tego mieszkania nie był bogaty, ubóstwo zawarte w tym pomieszczeniu tak dotknęło Zemana, że aż poczuł się majętny. W pokoju stał tylko nagi stół, dwa krzesła i podłużna szafa. Wokół ociekające czarnym brudem, niegdyś białe ściany. Na jednej z nich zawieszony był niewyraźny obraz. Mezuzy wcześniej choćby ślad się nie ostał, Bartolomej też nie dopatrzył się naczyń szabatowych. Cóż to za żyd? Zadał sobie pytanie student. W końcu rzadko się zdarza by na starość ludzie o Bogu zapominali. Z resztą spodziewał się kogoś pokroju kabalisty albo rabina. Wchodząc do środka zauważył stosik ksiąg leżących na zakurzonej desce, aż wstyd było na to patrzeć, że nie ma ich na regale jak przystało na dobre woluminy. Gdyby przyjrzał się dokładniej temu zjawisku z pewnością zauważyłby, że nie są one zakurzone, ktoś ostatnio do nich zaglądał. I wtedy w sąsiednim pokoju ujrzał nogi wystające za framugi, był to wystarczający powód by przerwać obserwacje tej komnaty. Wbiegł do pomieszczenia.
- Nic Panu się nie stało? Usłyszałem hałas.
- Nie... - Żachnął się tamten, oglądając się na chłopaka.
Nie był to miły głos, raczej szorstki i niechętny. Donośny w taki sposób, że trzeba było mu się podporządkować. Jednak uwagę młodzieńca zwróciło coś innego. Spodziewał się przecież starej twarzy, a pod ciemnym kapturem wystającym z podniszczonej tuniki zobaczył młodą facjatę. Śniada karnacja i czarne włosy oraz szare oczy to nie był opis starego praskiego żyda, a raczej turka z bliskiego wschodu.
- Kim pan jest?
- Panem tego domu. - Odparł zmęczony towarzystwem studenta i z pewnością tak było, w końcu młody Zeman wszedł do mieszkania bez zaproszenia. Bartolomej zmrużył oczy, coś mu istotnie nie pasowało. Stwierdził nagle, tak jakby dokonywał przełomowego odkrycia.
- Pan nie jest Rahael Soukup'em.
Czyżby to był złodziej, którego chłopak nakrył na gorącym uczynku? To pewnie stąd pochodził ten hałas. Skąpy wystrój pomieszczeń mógł być jego sprawką. Wyglądało na to, że jemu przypadło w udziale ratowanie dorobku przyszłego mistrza. Co za wyśmienita okazja na popis. Impulsywnie chwycił mężczyznę za bark próbując go unieruchomić. Nie był chuderlakiem, posiadał sporo siły.
- Co pan?
Student już myślał, że ma bandziora w garści, gdy nagle ręka tamtego jak wąż wymsknęła się z uścisku. Stracił równowagę i już za chwilę leżał na starej, drewnianej podłodze. Otrzymał szybkie uderzenie w twarz, aż mu obraz przyciemniał. Mężczyzna złapał go za kołnierz i pchnął go na ścianę. Żak znów padł twardo na ziemię.
- Żaden z Ciebie żak a zwykły bandyta. Czego tu szukasz?! Urobku tu nie znajdziesz doliniarzu!
Nie widząc żadnej reakcji ze strony studenta już chciał przymierzyć się do kolejnego ciosu. Już zacisnął pięść, uniósł ją do góry, by spadła na twarz oszołomionego Zemana, gdy nagle rozległ się jego desperacki głos.
- Szukam starego żyda!
Przyparty do ściany mógł tylko się bronić. Nie miał pojęcia czy zrobił błąd, jednak napastnik już zaciskał pięść, ale gdy padło to marne tłumaczenie spasował. Chyba też był to prawy człowiek, a nie zimny bandzior. Westchnął i popatrzył spod oka na studenta. Zapytał niechętnie.
- Żyda? Nie mieszka już tu.
- Co się z nim stało?
- A po co ci to wiedzieć?
Zamilkł na moment. Odpowiedź na jego pytanie nie koniecznie musiała zadowolić mężczyznę.
- Mam sprawę do niego.
- Jaką?
- ...Szukam paru informacji.
- Po co?
Rozmowa powoli przeradzała się w spowiedź, ale nawet to było lepsze od stalowych pięści stojącego nad nim.
- Szukam legend, historii...
- Żyd nie żyje. Zmarł tydzień temu. Teraz to moje mieszkanie. - Oznajmił mężczyzna stwierdzając fakt.
- No dobrze, zrozumiałem. Niech mi Pan wybaczy, myślałem, że jest pan złodziejem. Usłyszałem hałas i pomyślałem...
- Rozumiem. - Przerwał mu mężczyzna.
- Przepraszam pana bardzo. Nie będę już pana niepokoił.
- Dobrze.
Student powoli podniósł się, ostrożnie bez żadnych gwałtownych ruchów i delikatnie zaczął się oddalać.
- Jeszcze raz przepraszam. - Powiedział jeszcze raz, wyrażając skruchę.
W końcu pomylił się wielce. Pochopność i głupota nie popłaca. Ruszył ku wyjściu, jednak za nim doszedł usłyszał za sobą głos, który nakazywał mu się wstrzymać. Coś zmieniło się w postawie tamtego mężczyzny.
- Czekaj, chłopcze! Szukasz historii, legend? Jeśli tak. to znam jedną, której na pewno nie znasz.
Odpowiedz
#2
To najpierw błędy, które udał mi się wychwycić:
Cytat:Rodion Raskolnikow, Eugeniusz Rastignac albo Charousek to jeden wielki pochód biednych studentów.
Tu proponowałbym napisać "To tylko początek jednego, wielkiego pochodu biednych studentów." Bo jak dla mnie 3 studentów to trochę mało, jak na 1 pochódBig Grin.

Cytat:Jakby tego było mało, Pan Zeman od dzieciństwa zajmował się sprawami, można by rzec, niecodziennymi.
PrzecinkiSmile

Cytat:Jako dziecko uwielbiał te magiczne sztuczki, jednak gdy doszło do poznania tajemnicy, na długo zaniechał ich oglądania.
Jak wyżej.

Cytat:Ktoś mógł by rzec - dlaczego.
Radziłbym napisać to tak: Ktoś mógłby rzec - dlaczego?

Cytat:Pewnego razu Bartolomej usłyszał o starym żydzie, co rzadko na światło dzienne wychodził.
Zmieniłbym tu szyk, taki "archaiczny" raczej nie pasuje dla obiektywnego narratora

Cytat:Stał pod brudną kamienicą, której stan już wam nie był obcy i zastanawiał się czy trafił pod właściwy adres.
Jak dla mnie, tutaj narrator za bardzo spoufala się z czytelnikiemBig Grin.

Cytat:Tego nie wiadomo, rozmawiali gwarą.
"Przecinaczek"Big Grin

Cytat:Oni popatrzyli na niego z pod oka, jednak nic nie uczynili.
"Oni" niepotrzebne, powinno być "spod oka", a już najlepiej "spode łba".

Cytat:Zapukał trzy razy w stare, drewniane drzwi i nagle usłyszał hałas, tak jakby coś albo ktoś padł na ziemię.
Znów przecinekSmile

Cytat:Wokół ociekające czarnym brudem, niegdyś białe ściany
Smile

Cytat:Wchodząc do środka zauważył stosik ksiąg, aż wstyd było na to patrzeć, że nie leżą godnie na regale jak przystało na dobre woluminy.
Skoro nie leżą na regale, przydałoby się napisać, gdzie w takim razie.

Cytat:Nie był to miły głos, raczej szorstki i niechętny

Cytat:- A po co Ci to wiedzieć?
"Ci" z małej literki, to nie list.

Cytat:No dobrze, rozumiem.

Cytat:Przepraszam Pana bardzo.
To samo, to nie list.

Cytat:Czekaj, chłopcze! Szukasz historii, legend? Jeśli tak, to znam jedną, której na pewno nie znasz.

Ogólnie powiem tak... Podobał mi się wstęp, ogarnięty mgiełką tajemnicyBig Grin. Temat opowiadania jest bardzo interesujący, przynajmniej dla mnie osobiście. Uwielbiam takie mitologiczne wtrącenia do rzeczywistości, chętnie przeczytam, co będzie dalej...
ALE... Musisz popracować trochę nad własnym warsztatem, bo momentami kuleje. Czasem za bardzo próbujesz "upotocznić" narratora, tak jakby spotkało się dwóch znajomych i jeden drugiemu opowiadał jakąś historię. Poza tym, jak dla mnie, czasem zgrzytają dialogi, ale jeśli trochę popracujesz, powinno być lepiej. I jeszcze jedno, nad interpunkcją też trochę posiedźSmile.

Mimo tego mojego zrzędzenia, tekst, jak już mówiłem, fabularnie mi się podobał, tylko przydałoby się trochę go przeredagować pod względem technicznymSmile.
Odpowiedz
#3
Cytat:Ktoś mógłby rzec - dlaczego.

Właśnie trochę się nad tym zastanawiałem. Wcześniej była wersja ze znakiem zapytania, ale po przeczytaniu tego artykułu - http://www.inkaustus.pl/temat-interpunkc...%C3%B3lnie - stwierdziłem(nie wiem czy dobrze), że powinno być z kropką. To w sumie jak to powinno być? Tongue

Z resztą się zgadzam, ten wniosek o studentach jest spoko, bo właśnie mi coś tam nie pasowało, teraz jest lepiej. Dialog jest rzeczywiście nie najlepszy, tak sobie myślałem, żeby zastąpić go opisem albo jeszcze rozbudować.
Odpowiedz
#4
Ten link mi się nie otworzył, więc nie powiem Ci dokładnieBig Grin.
A co do dialogów sądzę, że nie powinieneś ich usuwać, bo całkowity brak może zabić dynamikę... Po prostu je jakoś dopracuj i będzie dobrzeBig Grin
Odpowiedz
#5
Rozdział 1

Pałac królewski w Baghdadzie - tak nazywało się miejsce od którego zaczniemy tą historię – był wielkim budynkiem o złoconym dachu, w którym od wieku zasiadali rządcy tego wiecznego i wspaniałego miasta. To w tym miejscu urodziła się Lamya As-Sauda, córka pochodząca z pary namiestnika Baghdadu Kamala i królewny Dalal. Księżniczka była jedynaczką, nie miała ona braci ani sióstr, była pierwsza i jedyna, zrodzona z tej królewskiej pary. Dziewczynka od wczesnego wieku była rozpieszczana przez ojca. Dorastając spała w inkrustowanym złotem łożu z baldachimem wśród delikatnej jak niemowlęca skóra pościeli a jej pokój zawierał wszystkie kolory tęczy. Powołano nawet specjalną gwardię mającą zapewnić bezpieczeństwo tej małej latorośli, troskliwy rodzic nie chciał aby jego dziecku stała się choćby najmniejsza krzywda. Czasem zakrawało to nawet o paranoję. Na przykład wtedy gdy nazwał lewą część pałacu „skrzydłem dziecięcym”. Jeśli Kamala mogły charakteryzować takie określenia jak dumny, wesoły, odważny i do tego nad wyraz opiekuńczy, to całkowicie nie pasowały one do Dalal. Żona szacha była nieczuła, chłodna wobec swojego dziecka, dodatkowo można było przypisać jej takie przymioty jak spryt i rozwaga. Jej miłość do dziecka była jedynie na pokaz, tak by w zgodzie była z tym co przystoi, a tego czego nie wolno robić na dworze. To niematczyne uczucie królowej zmieniało się wraz z dorastaniem księżniczki. Królowa zrozumiała, że odpowiednio kierując córką może zaskarbić u swojego męża nie jedno życzenie. Wykorzystując nadopiekuńczość rogatego szacha mogła szkodzić jego zamierzeniom, które mierzył wówczas świat przez pryzmat córki. Taka sytuacja zdarzyła się, gdy ojciec pragnął poślubić kolejną żonę. Miała na imię Gawahir i tak znano ją w Kapitolu. Była potomkinią pewnego znanego dostojnika z rodu Abbasydów, który odniósł wielkie zwycięstwo w bitwie na zachodnich rubieżach państwa. Jedyna oblubienica szacha nie życzyła sobie mieć konkurentki. Z sieci podstępnych kłamstw utkała zmyślną intrygę. Niecnymi słowami nakierowała swoją córkę przeciwko przyszłej żonie. Nic dobrego z tego wyniknąć nie mogło. Pewnego dnia wzajemne mydlenie oczu dało efekt i wybuchła wielka kłótnia pełna fałszywych oskarżeń i zbędnych emocji, wzbudzając wzajemną, trwałą niechęć pomiędzy dwoma stronami. Rezultat był taki, że szach by swej kochanej córki nie turbować, na długo zaprzestał obcować z Gawahir. Było jeszcze wiele takich sytuacji, jednak na cóż by je wymieniać. Córka mając w głowie perfidne matczyne nauki stawiała się zawsze przeciw ojcu. Nie dziwne więc, że gdy z dziewczynki zamieniła się w kobietę, była podobną w swych uczynkach do swojej rodzicielki. Identycznie jak matce nie wystarczało jej jedno łoże. Uprawiało ją wielu kochanków, jednakże nic nie urosło z tych związków. Mimo, że nie posiadała takiego sprytu jaki miała matka, była znacznie inteligentniejsza, czytała rękopisy, przez co często stroniła od typowo spraw kobiecych. Do tego nadmierna ciekawość doprowadziła ją do wiedzy tajemnej, wszakże tak najłatwiej osiągnąć potęgę. Widziano ją więc czasem u wróżek i znachorów. Nie obce były jej także wystawne uczty i bale, tam w końcu najszybciej odnaleźć odważnych przedstawicieli szczepu Adama. Póki nie zdarzyła się tragedia, nudne było to życie spływające na podłości i intrygach. Tragedia stała się, gdy upłynęło księżniczce na ziemi siedemnaście lat. Wtedy to pojawiły się słuchy o wielkim emirze, który za górami Ergos mieszkał. On to zdobył już Bucharę, Samarkandę i Tibriz. Teraz zamierzał napaść na królestwo wielkiego sułtana. Szach Kamal uprzedził swojego przeciwnika. Zgromadził ogromną armię i ruszył przeciwko zagrożeniu. Bój trwał trzy dni i trzy noce. Nie wielu wróciło wtedy żywych, szczególnie po stronie króla. Ojciec przegrał, ginąc podczas walki i teraz wojsko przeciwnika szło na pałac ze złotym dachem...
Odpowiedz
#6
Bez obrazy, ale moim skromnym zdaniem popsułeś trochę ten utwór... Przynajmniej dla mnie. I nie chodzi tylko o klimat. Bo racja, bardziej podoba mi się ta tajemnicza Praga, gusła i tym podobne. Ale to jakoś przełknę.
Jak dla mnie zupełnie nie do przyjęcia jest fakt, że w miejsce w miarę poprawnej technicznie i fabularnie historii wstawiłeś coś na wzór baśni, lub jakiegoś streszczenia. Gdyby było odwrotnie, byłoby to można by to zaakceptować, ok, niech będzie prolog w formie krótkiej opowiastki...
Myślę, że powinieneś zupełnie przeredagować ten pierwszy rozdział, żeby przestał być baśnią.
Wybacz mi tę krytykę, ale trochę mnie to ugryzło, mam nadzieję, że jednak moje biadolenie trochę pomoże:-D.
Odpowiedz
#7
Rozdział 2

Nie był on wysoki, jednak karłem go nie można było nazwać. Nad wyraz postawny, jego gesty i ruchy należały do wielkiego władcy i wojownika, łatwo było to zauważyć. Zawsze wyraźny na tle odzianych w podobne stroje rębajeł. Tak jak był piękny, tak mocno nienawidziła go księżniczka. Mowa było o Nadimie Al-Raja człowieku, który zakłócił spokój Bagdadu. Pamiętała widok siepaczy na dziedzińcu pałacu, w środku i na ulicach miasta. Ponury to był krajobraz, pełen smutku. Musiała opuścić miasto i stanąć na czele ostatnich niedobitków armii starego króla Bagdadu.
Teraz czekała na posłańca w swoim namiocie. Nadawca był jej wiadomy, informacje o wysłanniku otrzymała od szpiegów na Baghdackim dworze. Słyszała tętent kopyt i żołnierskie głosy, kilka sekund później płachta namiotu uniosła się. W namiocie pojawił się wyczekiwany posłaniec. Odziany można by rzec był zbyt dziarsko nad potrzeby, strojnie i ozdobnie, że aż tak nie przystoi żołnierzowi. Zobaczyła młodego mężczyznę, na którego twarzy widać było krótki jeszcze młodzieńczy zarost. Wysłannik ubrany był w żółtą kamizelę, z której wystawały czerwone rękawy, nogawice również miały taki kolor. Wszystko okryte burnusem, obszernym, długim okryciem sięgającym aż do kolan, że nie sposób stwierdzić czy mężczyzna był gruby czy tylko opaśny strój tak go kreował.
- Droga Pani. - Rzekł posłaniec doniośle, niczym poeta albo wieszcz, prezentujący swoje dzieło.
- Niestety mój Pan wielki emir Nadim Al-Raja, nie mógł stawić się osobiście, dlatego ja jako jego wysłannik odczytam jego słowa.
Brzmiały one następująco.
„Pani mam nadzieje, że gniew, którzy żarzył twoje serce minął dając dobry dla ciała i ducha pogodny nastrój. Jako była głowa narodu z pewnością czujesz stojącą naprzeciw sytuację. Zdajesz sobie sprawę z czekających konsekwencji. Chciałbym więc zaprosić na rozmowy, które mają je rozstrzygnąć. Jeśli zechcesz odbędą się one na neutralnych gruntach na wysepce Rakish, wśród dających błogi cień palm w trzeci dzień tygodnia w samo południe. Bez żadnej ochrony z jednym towarzyszem.”
- To wszystko co chciał przekazać mój Pan. Jakie słowa mam przekazać mu od Ciebie najjaśniejsza Pani? - Rzekł jego sługa.
- Odpowiedz, mu, że spełniam jego prośbę. Zjawie się jak sobie życzy na wyspie Rakish. To wszystko. Możesz odejść sługo.
Jednak w jej sercu ciągle można było wyczuć cień minionych wydarzeń, który panował nad jej życiem. Księżniczka nie często wychodziła na świeże powietrze. Wysługiwała się generałami Ojca, starym Tishką i ledwo co mianowanym Abdulem. Nie wtrącała się w sprawy, których nie umiała dobrze pojąć. Brała udział w naradach, jednak to nie jej słowo było najważniejsze a swych „podwładnych”. Była nieco jak sztandar - tylko symbol nic nie wnoszący do sytuacji - nie czuła się jak przywódca mający rzeczywisty wpływ na przyszłość. Przynajmniej na początku, później zrozumiała jak toczy się ta polityczna gra. Kilka pierwszych dni przesiedziała w namiocie czytając ocalałe, opasłe tomiska, które wywiozła z pałacu, także prosiła przysyłać sobie nowe. Oprócz służących nikt się tym nie przejął. Jedynie najbliższa służka - Zaida zwróciła na to uwagę księżniczce mówiąc, że nie należy pogrążać się w książkowej melancholii. Taka zniewaga z ust służby, która nie ma prawa głosu musiała zakończyć się kłótnią. Jedynie długi staż pozwolił Lamyi wybaczyć ten jednorazowy pokaz bezczelności. Więcej podwładna nic nie mówiła.
Generałom podobało się, że mają pole do manewru, widzieli w tym szansę dla siebie. Zausznicy dawnego szacha nie posiadając jakby własnego rozumu, nie wiedzieli jak zachować się w tej nowej sytuacji. Mącili w głowie księżniczce by tylko zyskać jak najwięcej dla siebie, nie walcząc w słusznej sprawie. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na to czego tak uparcie szukała w książkach. Nie odbyło by się to bez wcześniejszych zainteresowań i chęci zemsty jaką kierowała się prawdziwa spadkobierczyni tronu. W końcu chciała odebrać to co jej się prawnie należy. W księgach zawarte było wiele. Czytała te niezbędne, począwszy od taktyki wojennej po sztukę demagogi, brała też lekcje szermierki. Katalizatorem była śmierć obojga rodziców, szczególnie matki, która prawdopodobnie została zabita przez asasynów Al-Raja. Musiała nauczyć się jak najwięcej do momentu w którym będzie mogła działać. Po bitwie zapanował spokój, ale była to tylko cisza przed burzą. Jej armia leczyła rany, a przeciwnik czekał na nowe linie zaopatrzeniowe. Generałowie skutecznie oddalali ją od właściwych posunięć przynależnym władcom, jednak ona wstrzymywała się przed wyraźnym rozwiązaniem tej sprawy. Być może przyczyną był nieuzasadniony strach lub nieśmiałość, przyczyny trudno było upatrywać. Jednakże Lamya tak łatwo nie rezygnowała z przymiotów, które powinny się jej należeć. Niedługo rządy generałów miały się zmienić.
Pewnego razu wieczorem gdy Zaida sprzątała w namiocie na środku ujrzała nieznaną księgę pełną słów w niezrozumiałym języku. Jednak dla niej każdy język w książce był niezrozumiały, w końcu stara nie umiała czytać. Zamknęła ją odkładając do właściwej skrzyni. Ktoś inny zainteresowałby się tym okazem oprawionym w owczą skórę, ponieważ była tam wiedza tajemna, zakazane słowa, gesty i znaki.

Rozdział 3

- Słuchaj mnie Panie... jak Ciebie zwą? Gafar? Nie życzę sobie w żadnym stopniu obrażania owej panienki z szlachetnego rodu, jest to dumna i honorowa niewiasta. Mimo że myśmy ten naród podbili nie należy nim gardzić, to też są ludzie. Dlatego skoro pan cofnąć swych słów się nie godzi wyzywam pana na pojedynek. Odbędzie się on tu i teraz, gdyż nie lubię odwlekać spraw na później. Wyciągaj pan miecz, chyba, że pan nie posiada. Wtedy zaoferuje panu swój. Mam dwa.
Ostrze wylądowało na drewnianej ławie. Było identyczne z tym, które książę-żołnierz trzymał w prawej dłoni, więc dawanie wyboru przeciwnikowi nie miało sensu. On też to rozumiał. Widział dokładnie jak ten wstrętny, zapity bandyta, który uchodzi za dziesiętnika złapał za jego miecz i machnął nim na próbę. Słychać było trzask zbijanego naczynia. Mętna zupa za sprawą popisu oponenta wylądowała na twardym klepisku.
- Niech i tak będzie, a ja dowiodę miły Panie, że to prawda! Mieszkańcu Bagdhadu to psy! A ich kobiety to dziwki. - Zakpił, a on mu na to burknął.
- Więc na podwórze wyjdźmy co by karczmarzowi burdy nie robić, a ja Ci udowodnię po czyjej stronie leży prawda...
Słońce powoli zaczynało iść ku zachodowi. Znajdowali się tuż przy Basrze – murach, które były skierowane na miasto o tym samym imieniu. Wysokie, zbudowany z cegły i zaprawy zapewniały cień, ale tylko rano. Oślepiający blask górował nad nimi wśród bezchmurnego nieba. Wokół mnóstwo wąskich uliczek, prawdziwy labirynt zbudowany z suszonej cegły. Na około kilku gapiów, ich stronnicy, przynajmniej tak ich można nazwać. Nikt go nie znał, choć każdy o nim słyszał. Widać było tylko jego przyjaciela i jednocześnie kuzyna Selila, który lubił towarzyszyć władcy w jego „wyprawach do ludu”. Był to pucołowaty mężczyzna – już nie chłopak. Wzrost nie mal taki sam. Podobnie jak on czarnowłosy, o palcach chudych, wręcz przeznaczonych dla jakiegoś poety albo pisarza. Cały paradoks polegał na tym, że ich ręce wybrały miecz.
Stali naprzeciwko siebie, każdy z pozoru spokojny, ale jaki wewnątrz pali się ogień. W każdym nic nieznaczącym ruchu, uśmieszku, geście widać awanturniczy takt. W powietrzu czuć woń palonego drewna, to ich duszę, które chcą zaspokoić wojenny głód. Gapiów jest sporo, to trochę śmieszne, że obaj cieszą się takim zainteresowaniem. Jakby widok krwi, ból i śmierć była czymś przyjemnym. Dziesiętnik wziął lekki rozkrok, piasek zatrzeszczał mu pod butami. Zaczął powoli unosi szable do góry. Słychać zduszone okrzyki otaczających ich ludzi. Emir zobaczył zaciętą twarz przeciwnika. Najstarszy bywalec oberży dał znak, że walka zaczęła się. Ostrza stykają się, jest to delikatne sprawdzenie swoich możliwości. Następują dwa uderzenia każde nieco silniejsze od poprzedniego, wtedy już wiadomo, że Pan Gafar z rzadka trzymał broń w ręce przeciwko prawdziwemu wrogowi. Wyzywający wiedział już na co może sobie już pozwolić. Zrobił krok naprzód, zbił ostrze, a następnie chwycił za kark i rzucił oponentem o ziemie, niech liże piach. Przyłożył ostrze do jego szyi i jego postawa zmieniła się diametralnie.
- Nie! Nie zabijaj mnie!
- Co mówisz psie!? - Stojący pyta wgniatając jego głowę w piasek.
Wtedy jakiś jego stronnik wybiega naprzód.
- Wara! - Krzyczy pan tej walki.
A tłum jest z tym zgodny, bo przecież to lud tego miasta. Nikt nie śmiał wystąpić przeciw najeźdźcy, gdyż mogło to tylko w konsekwencji przynieść śmierć. Jednak gdy to nastąpiło każdy jest za tym by tępić okrutnika. Dla władcy była to hańba mieć w armii takiego żołnierza. Chciał się go pozbyć anonimowo.
- Co mówiłeś Panie Gafar? Nie słyszałem.
- Proszę! Nie zabijaj!
- Nadal nie słyszę.
- Błagam Panie.
- Ty chyba nie rozumiesz.
- Ah... Przepraszam! Lud ten prawy i godny jest... Panienka jest najwspanialszym, najgodniejszym i naj...
Przycisnął głowę do piasku jeszcze mocniej, bo nie chciał już wysłuchiwać tych jęków, żebraniny. Już widział po twarzach, że nie wszystkim się to podoba. To był strach, ale też widać było uwielbienie. Akurat nie był to rejon, w którym prawo było dla wszystkich równe, bardziej sprawiedliwość przy tej stronie muru wyznaczała siła. Odszedł od delikwenta, zwracając się ku uliczce prowadzącej do Kubbat al-Chadra, wielkiego meczetu. Wystarczająco poniżył tego parszywca. Z pewnością będzie miał nauczkę na przyszłość. Jego skarga zostanie zignorowana, bo mieszkańcy nie powinni cierpieć za głupotę złego człowieka. Mógł go nawet uśmiercić i na pewno nikt by się tym nie przejął. Wątpił w tym przypadku nawet o jego żonę, która zawsze powinna być wierna mężowi. Jednak nie lubił zabijać. Przychodził tu tylko zbadać nastroje, tym razem to był wypadek. Nie wytrzymał. Ludność rozstąpiła się, spodziewał się jakiś wyskoków albo pretensji, ale żadne nie nastąpiły. Selil pojawił się obok niego. Zniknęli w spalonych w słońcu uliczkach.
- Musisz skończyć z tymi wypadami...

Rozdział 4

Gamalael był ów tego typu starym wygą, którego życie nie zaskakuje. Nie znaczy to, że nie zgadzał się z tezą starego greka, że życie to jest rzeka do której wejść nie sposób dwa razy. Jednak wchodząc do strumienia na określonym odcinku zastaniemy taki sam grunt, woda również będzie płynąć z taką samą prędkością. Panują tam pewne prawa, które przez długi czas nie zmieniają się. Zdarzają się wypadki, gdy rzeka zmienia koryto rzeki, ale są to wyjątki mające małą szanse prawdopodobieństwa. Czasem można je przewidzieć. Jedną z prostych rozumowań przyczynowo-skutkowych jest to, że człowiek, który nie umie unosić się na wodzie tonie. Trzeba odnaleźć się w środowisku w którym się znajduje. Znać cel w stronę, którego się zmierza. W przypadku rzeki najlepiej, żeby był zgodny z kierunkiem biegu rzeki, gorzej dla pływającego gdy znajduje się on po stronie odwrotnej. Przyjaciel ojca był tego typu osobą, która wolała płynąć z prądem. Posiadał kilka wcieleń, a każde wynikało z otoczenia w jakim się akurat znalazł. Jak kameleon - zmienia kolor skóry. Nawet córa starego szacha nie wiedziała, że ten zacny magnat, zaczynał na straganie w Kairze handlując zatęchłą mąką. Ta posada kiepsko podobała się małemu ambitnemu kupczykowi, dlatego postanowił przenieść koleje swego losu na inne tory, była to droga podziemna – światek przestępczy. Kupczenie stało się trudne w tym okresie, zwłaszcza że wiele konkurentów chciało się dossać tylko do jednego źródła zysków. A miejsca do pieniążków dużo nie było, więc trzeba było pozbyć się konkurencji, która bardzo długo nadeptywała na odciski. Zaczynał z kiepskiego miejsca, bo przeciwnik miał ochronę ówczesnego wezyra złodziei Omara. Przekupić się jej nie dało – nie był tak majętny. Wydawało się, że można tylko spakować manatki i wyjechać, zwłaszcza, że wtedy wieszano jeszcze na nim psy. Podpalono mu także magazyn. Zrobił inaczej, ryzykownie – zaaranżował intrygę. Porwał córę jednego z bandziorów i rozpuścił wieść, że to wina synalka wodza z konkurencji. Chodził przez cały ten czas zesztywniały w każdej chwili spodziewając się śmierci. Skończyło się jednak dobrze - dla niego - na kastracji synalka, o resztę nie musiał się martwić. Kupczyk szybko zrozumiał jakimi środkami się wygrywa i zaczął je umiejętnie stosować. Konkurencja została wybita, jednak on zamiast pozyskać ochronę, wszedł na tron. Wystarczyło opłacić dziwkę wodza tamtejszej bandy. Efektem była śmierć Omara, a Gamalael pozyskując sobie głosy dwóch jego waletów wszedł na tron króla złodziei. Żył w dostatku, jednak jego rządy były zbyt luźne. Jego bandziory kradły, biły, dziwki łaziły wszędzie. Lewobrzeżny Kair zamienił się w wielki burdel pełen panien lekkich obyczajów i alfonsów. Paszy - władcy tego miasta taki obrót rzeczy się nie podobał, wygnał księcia złodziei rozpuszczonego w dziadowski bicz. Wypędzony, ale żył właściwie takie było ultimatum postawione przez rządce miasta, nie miał innej opcji jak tylko na nią przystać. Był jeszcze młody i miał dużo pieniędzy, miał kontakty, jednak znów startował od zera. Mógł żyć dostatnie przez resztę życia, ale wtedy odbiła mu jeszcze młodzieńcza ambicja. Handel mąką nie podobał mu się, myślał nad czymś zuchwalszym - chciał zostać szlachcicem. Następnym miastem był Baghdad. Wybór podyktowany był prostym myśleniem, miał tam już ludzi, a miasto wisiało na skraju wojny. Uznał, że zacznie handlować bronią i najemnikami – sprzeda ją temu kto da więcej. Znów musiał wykiwać konkurentów, którzy uznali go za nowicjusza, co znakomicie wykorzystał. Tak to już jest, że młoda niezależna siła w końcu przeważa zaklęty krąg starców. Wszedł tam jak kula armatnia zwalając z nóg każdego kto się stawił. Był to pocisk który niszczy baterię, nie ruszając reszty fortyfikacji. Szacha i innych wysokich szych nie zamierzał ruszać, nie było podstaw ani okazji. Teraz nie zamierzał popełniać błędów. Postępował delikatnie. Był małą siłą, którą na początku nie wiele znaczyła, ale była szanowana. Tak jak mały kamyk co spada w dół zbocza, który pociąga za sobą resztę tworząc przeraźliwą lawinę, której nie sposób zatrzymać. Był gotowy dać temu kto da więcej. Szach dał nazwisko rodowe i miał więcej siły niż mongoły, to też Gamalael wybrał króla Kamala.. Handlarz bronią i mąką stał się wtedy bogatym magnatem, zwłaszcza, że lojalność zaskarbił sobie udaremniając spisek na jego życie. Nie miał większych ambicji takie życie go zadowalało, próbował utrzymać je jak najdłużej. Niestety przyszli Al-Raja co zachwiało ten błogi porządek. Z początku nie wierzył w to co się stało - armia trzydziestotysięczna pokonała pięćdziesięciotysięczną. Szach został zabity, a wrogie wojsko okupywało Bagdad. Jego akcje spadły jak łeb na szyję, bo wskoczył w złą stronę popierając króla. Postanowił skorygować ten nurt. Choć z pozoru władza należała do zwolenników rodziny Al-Raja - plemienia zza gór Ergos o władzę ubiegały się jeszcze dwie strony, które mogły wykorzystać obecny chaos. Wynikało to z racji że zwycięstwo Emira Nadima było dość krwawe, dużo ludzi zginęło a jeszcze więcej było rannych. Nie była to wielka armia bo zaledwie posiadała teraz osiemnaście tysięcy wojska co na tak wielkie miasto jak Bagdad było małą siłą porządkującą. Rojaliści As-Saudiańscy – zwolennicy starego szacha pomimo, że przegrali sformowali ponownie armię stworzoną z niedobitków. Miała sześć tysięcy wojska. Była to siła wystarczająca by mogła zagrozić obecnym namiestnikom Bagdadu. Jednak to nie wszystko co liczyło się w obecnej chwili. Bałagan jaki powstał obudził jeszcze jedną siłę, która nie cierpiała ani jednej ani drugiej, byli to ortodoksyjni wyznawcy islamskiego sufiego Hazratiego, jednak jaką siłą dysponowali nie można było na razie się doliczyć, gdyż ta siła tkwiła w ludności miasta. W tak pokrótce opowiedzianej sytuacji musiał manewrować Gamalael. Postanowił znów postawić na rodzinę As-Sauda. Cała trudność polegała na tym by narzucić dobry tok myślenia księżniczce, która chyba nie zdawała sobie sprawy jaką siłę posiada w swojej dłoni. Postanowił zaoferować jej współpracę – on wspomoże ją doświadczeniem, a ona podzieli się z nim władzą. Jako najbliższy przyjaciel Ojca nie miał problemu z aranżacją spotkania, wybył z miasta pod przebraniem kierując się na zachód do obozu rojalistów. Księżniczka sama zaproponowała mu to spotkanie, lekko go zaskoczyła bo nie spodziewał się, że to ona wykaże inicjatywę.
- Pragnę powrotu prawowitego rodu na tron. Jako przyjaciel nie spocznę póki zabójca twojego ojca nie zawiśnie nabity na pal.
- Gamalaelu przebyłeś pięćdziesiąt mil aby mi to powiedzieć?
Zadrwiła młoda As-Sauda, to nie pierwszy raz gdy ktoś chciał jej się przypochlebić. Jednak nie ceniła takich stronników, którzy przychodzili z pustymi rękoma, to mogli być szpiedzy i naciągacze. Słowa te nieco zaskoczyły starego wygę, spodziewał się większej uległości ze strony tej kobiety. Zwykle się z nią spotykał. Kobieta na tak wysokiej pozycji była dla niego czymś niecodziennym.
- Oczywiście, że nie Księżniczko...
Powiedział nagle wybudzony z zamyślenia. Domyślność Gamalaela było jedno z jego zalet, którą tak samo jak ojca chciał zauroczyć teraz jego córkę.
- Nie zapominam o przyjaciołach ich krewnych, dlatego już zorganizowałem wsparcie twojej sprawy, przysyłając broń oraz zapasy. Karawany powinny dotrzeć lada dzień na wzgórze Osilya, mam nadzieje, że to ucieszy waszą wysokość. Mam także kilka ciekawych informacji ze stolicy, są to sprawy, które niektóre ptaszki nie umiały wyłapać. Moim się to udało. Szczerze mówiąc wykaże się pewną bezczelnością i wtykaniem nosa w nieswoje sprawy, ale chciałbym zwrócić na pewne sprawy dziejące się tymczasowym dworze mojego gospodarza. Ściany tutaj nie mają uszu? - Zapytał.
Księżniczka zmrużyła oczy przyjmując słowa do siebie, ale uśmiechnęła się dając jednocześnie do zrozumienia, że staruszek może ciągnąć swoją wypowiedź dalej. Nie była głupią despotką,
- Dokonuje się pewne niezrozumienie podstawowych praw, dziejących się tutaj. Rządzeni pragną rządzić rządzącymi mam nadzieje, że Wasza Wysokość wie co mam na myśli. Chce po prostu by fundamentalne zasady zostały zrozumiane i respektowane. Powiem wprost, być może zostanie to potraktowane jako obraza, niech sczeznę. Nie życzę sobie by ktoś taki jak Abdul i Tishka rościł sobie prawa do tronu, używając Waszej Wysokości jako sztandar. Proponuje coś innego.
- Przepraszam Cię Gamalaelu za moją opryskliwość, a to o czym mówisz zmieni się jutro o świcie.
W końcu zgodzenie się z poglądami innej osoby, może czasem spowodować wytrącenie jej z równowagi. Niestety na machinatora jakim był stary handlarz mąki to nie działało.
- Nie ma powodu do przeprosin. To małe niedopatrzenie nie jest warte tych słów. - Uśmiechnął się.
- Jednak zanim zaczniemy współprace Stary Tygrysie, wyjawisz mi imiona swoich ptaszków na moim dworze. - Uśmiech nie był już taki pełny.
- Tak jest Wasza Wysokość.
Nie było tak łatwo, przemyślna była księżniczka nie ma co. Teraz musiał pozbyć się kilku perełek, jednak za wszystko się płaci taki był już świat. Następnego dnia szybka dymisja czekała dwóch niepokornych generałów, szło to trochę opornie więc ostatecznie zawiśli na szafocie. Kilku ich zwolenników również poszło ich śladem, inni wiedzieli komu należy służyć. Potem dostało mianowanie kolejnych dwóch nowych, wyboru dokonała już Lamya. Odtąd decyzje podejmowała księżniczka, a doradzali generałowie.
- Zapewniam, że odwet nie jest trudny. Taka rewolucja to wręcz gotowy przepis, który należy wykonać tak jak się robi zupę lub przyrządza mięso. Widzę ten uśmiech pani, ale tak w istocie jest.
- Rozumiem Tygrysie, ale nie. Chce to zrobić sama.
Nie dał się zniechęcić mówił dalej. Trudno go było przegadać, dobrze mówił – szczwany był lis.
- Ja to doskonale rozumiem, bo pole manewru jest w istocie ogromne. Wiem, że twoja inwencja doskonale się zaprezentuje. Ja jedynie chce przedstawić kierunek działania. Sposób w jaki zostanie wykonany będzie twój. Ja nie stanowię wielkiej siły, ty ją przecież uosabiasz. Jednak w tym wypadku ośmielę się nawet powiedzieć, że Wasza Wysokość razem z mną stworzymy coś na kształt łuku i strzały. Nawzajem się uzupełnimy. Księżniczka jest niczym łuk, a ja udowodnię dlaczego to właśnie mnie trzeba użyć jako strzały, pocisku najlepszego gatunku.
Ta zuchwałość w głębi duszy Lamyi wywołała śmiech, ale by dokuczyć staremu na jej twarzy nie pojawił się żaden wyraz.
- Otóż każdy rząd wygląda jak piramida, posiada ona kilka szczebli. Na samej górze jest król, niżej są jego doradcy i jego ważne szychy, niżej jest motłoch, mieszczanie prosty lud. Al-Raja jest na samej górze, posiada największą piramidę. Nasza jest o wiele mniejsza, Hazratiego też. Ani jednego ani drugiego nie da się ruszyć, jednakże dolne części piramid da się podkopać. Mowa od warstwie pośredniej. Motłochowi obojętne jest kto nim rządzi. Wystarczy, że skłócimy tych najbliższych, którymi oni dowodzą a władza będzie znów twoja Wasza Wysokość.
- Jakie to proste. - Oznajmiła księżniczka.
- Ja mogę wskazać tych „najbliższych”, rolą Waszej Wysokości będzie przekonanie ich do właściwej drogi. Dodam jeszcze, że jest to sposób nad wyraz humanitarny, lud na tym nie ucierpi. Przecież wiesz, że pragnę dobra społeczności.
- Myślisz, że tym uda Ci się usidlić osiemnastotysięczną armię?
- Oczywiście, przecież nie ma ludzi nieprzekupnych. Nie mówiłem już jakim miłosierdziem darze drugiego bliźniego?

Rozdział 5

W tym samym czasie Emir siedział na kolczastym tronie. Było to bardzo niewygodne siedzisko upstrzone tysiącem małych kolców, które wrzynało się w ciało siedzącego. Nie powodowało to bólu, ale pewien niedobry dla ciała dyskomfort. Kilka wieków temu ten kto kazał stworzyć ten tron, chciał uświadomić swoim potomkom a później następcom czym jest władza na takiej wysokiej pozycji. Nie był to ktoś z rodu księżniczki, a jeszcze inny szach, który trwał u władzy przed nimi. Wielki to był bohater. Nadim odziany był w skórzaną kamizelę i jedwabny turban spięty ozdobną zapinką. Tak jakby dopiero powrócił z pola bitwynie wyglądał teraz jak książę. Nie lubił się stroić, zakładał to co było mu niezbędne. A taki ubiór był najbardziej wygodny i w pewien sposób zjednywał mu sympatię żołnierzy. Wiedział by wywyższać „Funkcja nad formę” tak jak powiedział mu kiedyś pewien stary uczony. Książę wziął sobie te słowa do serca. Cały wczorajszy dzień zwoził rannych z wojennych szlaków nie dzieląc ich na strony. Trudna to była praca wymagająca dużego talentu organizatorskiego. Nadim siedział i spoglądał głęboko myśląc nad tym jak postąpić z księżniczką i Hazrattim, a utrudniało mu to ważne śledztwo w którym zobowiązany był brać udział. Sprawa dotyczyła osądzenia pary wojowników z których jeden oskarżał drugiego o zdradę. Być może nad wyraz to powiedziane, nie mówiło to wszystkiego na temat całej sytuacji jaka się wydarzyła. Spór dotyczył przełożonego i podwładnego, dowódcy Butrusa i jego adiutanta Abdula-hamida, który nie wykonał powierzonych mu rozkazów. Geneza konfliktu powstała na tle ostatniej bitwy na lewym skrzydle. Porucznik Abdul zlekceważył wytyczne swego zwierzchnika, dokonując szybkiej szarży swoim szwadronem na boczne linie piechoty wroga, jednak nie zaprzestał na jednym nieposłuszeństwie zrobił tak aż trzy razy. Cała obrona adiutanta polegała na tym, że ten czyn skutecznie ograniczył cały batalion, jego dowódca wstrzymał się (sic!), co pozwoliło w późniejszym czasie drugiemu i siódmemu szwadronowi wgnieść ich pomiędzy pustynne piaski. - Posłaniec wskazał lukę w obronie wroga. Czyn ten aczkolwiek gdyby nie został wykorzystany miał szanse obrócić się przeciwko wykonawcy. Jednak szach nie zamierzał gdybać - co by się stało – liczył się efekt. Samo oskarżenie chciał zamienić na nobilitacje, awansować porucznika o posadę wyżej. W końcu dzięki tej decyzji przyczynił się w pewnym stopniu do zwycięstwa w bitwie. Oczywiście największą chwałę zdobył tu „zwierzęcy” pułk jego kuzyna Selila, bez niego nie odbyłaby się szarża królewskiej gwardii na straż przyboczną szacha Kamala, ale należało pamiętać także o małych zwycięzcach a porucznik Abdul był tego dobrym przykładem. Wysłuchał jeszcze paru wybryków nieposłusznego adiutanta, które wypadły z ust oskarżyciela Butrusa. Lekko się uśmiechnął gdy usłyszał, że jako pocztowy wraz z dwojgiem towarzyszy przejechał na wierzchowcu przez wioskę Bahiyah nago ku zgorszeniu wszystkich obecnych tam kobiet. O dziwo takie oskarżające opowieści tylko zaskarbiły sobie sympatię szacha. Wszakże za zalety ludzi się szanuje, a za wady lubi. Abdul posiadał je wszystkie w idealnych proporcjach. Ostatecznie został mianowany na Rotmistrza i został mu powierzony 3 szwadron, który obecnie nie posiadał dostatecznie dobrego dowódcy. Butrus z pokorą przyjął, że jego oskarżenie nie jest słuszne, bo fakt skuteczności jego adiutanta mówił sam za siebie. Dowódca przyjął ten wyrok z pokorą.
Jakkolwiek się starał jeszcze nie zdecydował jaką politykę przedsięwziąć. Po tym małym sądzie w jakim brał udział miał jeszcze sprawdzić stan północnego garnizonu. Oprócz spotkania ze swoimi żołnierzami nie było w tym nic ciekawego. Głównie razem z Selilem i jenerałem Izz-al-dinem mieli przejrzeć obecne raporty oraz wysłać parę transportów zaopatrzeniowych do granicznych jednostek. Polegało to głównie na wypisaniu kilku listów i wydaniu kilkunastu poleceń. Zwykłe wojskowe sprawy. Skończyli późno. Okazało się, że jeden z szwadronów otrzymał większe straty niż przewidywano. Tymczasowo połączono go z innym. Wymagało to napisania jeszcze kilku wiadomości.

Od autora:
Niestety zarzuciłem pracę nad tekstem, bo mi się studia zaczęły i mam niezły (tu bym użył określenia, które mocno wyraża ten stan). Ale chce się przekonać czy to ma jakiś potencjał i nadaje się do czytania Big Grin Daje na razie jeszcze połowę, bo wiem że to ogrom tekstu i nie każdy łyknie taką masę tekstu.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości