20-09-2011, 00:44
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20-09-2011, 16:20 przez Tarum Chromy.)
"Emir" znaczy książę. To tytuł projekciku, który realizuje sobie w domu. Na razie ma siedemnaście stron, ale jeszcze nie przeszedł przez moją lichą korektę, więc będę wklejał go tu częściami.
Emir Nadim
Wyjścia wszystkie, zanim się wejdzie,
Trzeba obejrzeć,
Trzeba zbadać,
Bo nie wiadomo, gdzie wrogowie
Siedzą w świetlicy.
- Havamal 1
Była to jedna z tych starych kamienic jakich dużo i na które nikt nie zwraca zwykle uwagi. Losowy przechodzień nie wie, że każda jakakolwiek by nie była, jest inna, tak jak różne bywają twarze ludzi. Na każdej maluje się inna historia. Ta, o której mowa zbudowana była z kruszącej się miejscami czerwonej cegły. Każda ściana miała mnóstwo luk, wyrw w murze, tak jakby wapno i cement złożyło tam trwałe wypowiedzenie. Dom ten posiadał cztery kondygnacje i trzy razy tyle brudnych drewnianych okiennic, z których rozpościerał się piękny widok na starą Synagogę, która jak leciwy strażnik zamykała od północy wejście do Józefowa. Widać było stamtąd szeroko płynącą Wełtawę i unoszące się na niej łupiny umykające przed wielkim okrętowym lewiatanem. Budynek nie był w dobrym stanie. Nie dziwiło to jednak żadnego przypadkowego mieszkańca Pragi. Zły stan obecnych ulic był zjawiskiem powszechnym. Choroby i głód panowały od dawna w tym ciasnym żydowskim Getcie.
Bartolomej Zeman dobrze wpasowywał się w środowisko tej dzielnicy. Jego babka była żydówką, dlatego też doskonale rozumiał mieszkańców tego miejsca. Nigdy też nie był bogaty, wszakże studenci bardzo rzadko posiadają dużą majętność. Ta tendencja jest doskonale widoczna na przykładzie literatury. Widział ktoś bowiem bogatego żaka? Rodion Raskolnikow, Eugeniusz Rastignac albo Charousek mogliby należeć do tego wielkiego pochodu biednych studentów. Nikogo nie interesowałby ich los gdyby byli nadziani. Ich rozterki, przemyślenia i dramaty nie były by nic warte. Nie stanowiliby żadnej wartości dla czytelnika. Jakby tego było mało, Pan Zeman od dzieciństwa zajmował się sprawami, można by rzec, niecodziennymi. Praga odkąd istnieje jest ciągle synonimem tajemnicy. Żadne inne miasto nie przyciąga tylu zagadek, dziwnych ludzi, legend jak ona. Bartolomej idealnie to odzwierciedlał. Zaczęło się to jeszcze w dzieciństwie. Jego dziad był guślarzem, który zarabiał na ludziach tanimi oszustwami. Jako dziecko uwielbiał te magiczne sztuczki, jednak gdy doszło do poznania tajemnicy, na długo zaniechał ich oglądania. Ponowne odrodzenie w tej kwestii rozwinęło się w czasie dorastania. Magia, bo tak w skrócie można było określić ulubiony przedmiot zajęć studenta, owładnęła światopoglądem młodego Zemana zaledwie przez parę książek. Ktoś mógłby rzec - dlaczego? Zwyczajnie. W końcu knigi są skarbnicą myśli. Niewiele osób to wie. Bartolomej poszedł dalej niż jego dziad. Wkroczył w krainę tych prawdziwych arkan magii, które ponoć praktykował biblijny Szymon Mag albo mason Eliphas Lévi Zahed. Zeman szukał odpowiedzi na temat roli człowieka we wszechświecie i obecnością w nich sił nadprzyrodzonych. Jako, że mieszkał w stolicy nad Weltawą wiedział, że będzie łatwo mu o te zjawiska. Nie interesowała go masoneria. Jej poglądy głęboko raziły duszę chłopaka. Nie zamierzał być jej członkiem. Możliwości miał wiele. Praga to przecież miasto stare i pełne tajemnic. To tu ponoć Jehuda Lőw ben Bezalel ożywił Golema, to właśnie tu Cesarz Rudolf gościł na Hradczanach słynnych anglików John'a Dee i jego medium Edwarda Kelley'a. Chłopak szukał mistrza, który mógłby go wziąć pod opiekę. Na razie jeszcze rolę mentora posiadły wszystkie stare księgi i ich autorzy.
Pewnego razu Bartolomej usłyszał o starym żydzie, co rzadko wychodził na światło dzienne. Dziwnych opowieści nasłuchał się o nim, że w nocy zamienia się w wampira lub odczynia jakieś inne guślarstwa. Mieszkał sam, więc pewnie potrzebowałby pomocnika. Żyd pewnie musiał wiedzieć wiele o Pradze i z pewnością mógłby podzielić się wieloma tajemnicami ze studentem.
Szedł w deszczu, nie mókł, gdyż miał pod ręką parasol, jedynie od czasu do czasu podczas wiatru wodna breja prószyła drobinami deszczu po jego twarzy. Stał pod brudną kamienicą, której stan już wam nie był obcy i zastanawiał się czy trafił pod właściwy adres. Kiedy ujrzał zakurzoną czterdziestkę jedynkę, nie miał wątpliwości. Wiedział, że to właściwe miejsce. Czasem nie należy oceniać książki po okładce, jednak w tym przypadku to powiedzenie się nie sprawdziło. Kamienica podobnie jak na zewnątrz była brudna, wszędzie mnóstwo kurzu i brudu, który zwilgotniały stał się oślizgłą breją. Tynk już dawno odpadł ukazując czasami gołą cegłę pełną grzyba i innego paskudztwa. Aż dziw, że w środku na schodach zobaczył parę żebraków zażarcie o czymś dyskutujących. Gadali jak przekupki na targu, nie przejmując się okropnym stanem pomieszczenia. O czym? Tego nie wiadomo, rozmawiali gwarą. Zeman nie zrozumiał nic, a przecież był to jego narodowy czeski język. Przeszedł obok nich, próbując na moment nie oddychać, bo z ich ciał smród tlił się okrutny. Popatrzyli na niego spode łba, jednak nic nie uczynili. Widać, że żak i mieszkańcy tego miejsca nie darzyli się sympatią. Wszedł na drugie piętro i zobaczył upragniony cel. To było to mieszkanie. Zapukał trzy razy w stare, drewniane drzwi i nagle usłyszał hałas, tak jakby coś albo ktoś padł na ziemię. Czekał długo. Już chciał znów podnieść rękę, gdy drzwi otworzyły się same. Pchnął je.
Posiadacz tego mieszkania nie był bogaty, ubóstwo zawarte w tym pomieszczeniu tak dotknęło Zemana, że aż poczuł się majętny. W pokoju stał tylko nagi stół, dwa krzesła i podłużna szafa. Wokół ociekające czarnym brudem, niegdyś białe ściany. Na jednej z nich zawieszony był niewyraźny obraz. Mezuzy wcześniej choćby ślad się nie ostał, Bartolomej też nie dopatrzył się naczyń szabatowych. Cóż to za żyd? Zadał sobie pytanie student. W końcu rzadko się zdarza by na starość ludzie o Bogu zapominali. Z resztą spodziewał się kogoś pokroju kabalisty albo rabina. Wchodząc do środka zauważył stosik ksiąg leżących na zakurzonej desce, aż wstyd było na to patrzeć, że nie ma ich na regale jak przystało na dobre woluminy. Gdyby przyjrzał się dokładniej temu zjawisku z pewnością zauważyłby, że nie są one zakurzone, ktoś ostatnio do nich zaglądał. I wtedy w sąsiednim pokoju ujrzał nogi wystające za framugi, był to wystarczający powód by przerwać obserwacje tej komnaty. Wbiegł do pomieszczenia.
- Nic Panu się nie stało? Usłyszałem hałas.
- Nie... - Żachnął się tamten, oglądając się na chłopaka.
Nie był to miły głos, raczej szorstki i niechętny. Donośny w taki sposób, że trzeba było mu się podporządkować. Jednak uwagę młodzieńca zwróciło coś innego. Spodziewał się przecież starej twarzy, a pod ciemnym kapturem wystającym z podniszczonej tuniki zobaczył młodą facjatę. Śniada karnacja i czarne włosy oraz szare oczy to nie był opis starego praskiego żyda, a raczej turka z bliskiego wschodu.
- Kim pan jest?
- Panem tego domu. - Odparł zmęczony towarzystwem studenta i z pewnością tak było, w końcu młody Zeman wszedł do mieszkania bez zaproszenia. Bartolomej zmrużył oczy, coś mu istotnie nie pasowało. Stwierdził nagle, tak jakby dokonywał przełomowego odkrycia.
- Pan nie jest Rahael Soukup'em.
Czyżby to był złodziej, którego chłopak nakrył na gorącym uczynku? To pewnie stąd pochodził ten hałas. Skąpy wystrój pomieszczeń mógł być jego sprawką. Wyglądało na to, że jemu przypadło w udziale ratowanie dorobku przyszłego mistrza. Co za wyśmienita okazja na popis. Impulsywnie chwycił mężczyznę za bark próbując go unieruchomić. Nie był chuderlakiem, posiadał sporo siły.
- Co pan?
Student już myślał, że ma bandziora w garści, gdy nagle ręka tamtego jak wąż wymsknęła się z uścisku. Stracił równowagę i już za chwilę leżał na starej, drewnianej podłodze. Otrzymał szybkie uderzenie w twarz, aż mu obraz przyciemniał. Mężczyzna złapał go za kołnierz i pchnął go na ścianę. Żak znów padł twardo na ziemię.
- Żaden z Ciebie żak a zwykły bandyta. Czego tu szukasz?! Urobku tu nie znajdziesz doliniarzu!
Nie widząc żadnej reakcji ze strony studenta już chciał przymierzyć się do kolejnego ciosu. Już zacisnął pięść, uniósł ją do góry, by spadła na twarz oszołomionego Zemana, gdy nagle rozległ się jego desperacki głos.
- Szukam starego żyda!
Przyparty do ściany mógł tylko się bronić. Nie miał pojęcia czy zrobił błąd, jednak napastnik już zaciskał pięść, ale gdy padło to marne tłumaczenie spasował. Chyba też był to prawy człowiek, a nie zimny bandzior. Westchnął i popatrzył spod oka na studenta. Zapytał niechętnie.
- Żyda? Nie mieszka już tu.
- Co się z nim stało?
- A po co ci to wiedzieć?
Zamilkł na moment. Odpowiedź na jego pytanie nie koniecznie musiała zadowolić mężczyznę.
- Mam sprawę do niego.
- Jaką?
- ...Szukam paru informacji.
- Po co?
Rozmowa powoli przeradzała się w spowiedź, ale nawet to było lepsze od stalowych pięści stojącego nad nim.
- Szukam legend, historii...
- Żyd nie żyje. Zmarł tydzień temu. Teraz to moje mieszkanie. - Oznajmił mężczyzna stwierdzając fakt.
- No dobrze, zrozumiałem. Niech mi Pan wybaczy, myślałem, że jest pan złodziejem. Usłyszałem hałas i pomyślałem...
- Rozumiem. - Przerwał mu mężczyzna.
- Przepraszam pana bardzo. Nie będę już pana niepokoił.
- Dobrze.
Student powoli podniósł się, ostrożnie bez żadnych gwałtownych ruchów i delikatnie zaczął się oddalać.
- Jeszcze raz przepraszam. - Powiedział jeszcze raz, wyrażając skruchę.
W końcu pomylił się wielce. Pochopność i głupota nie popłaca. Ruszył ku wyjściu, jednak za nim doszedł usłyszał za sobą głos, który nakazywał mu się wstrzymać. Coś zmieniło się w postawie tamtego mężczyzny.
- Czekaj, chłopcze! Szukasz historii, legend? Jeśli tak. to znam jedną, której na pewno nie znasz.
Emir Nadim
Wyjścia wszystkie, zanim się wejdzie,
Trzeba obejrzeć,
Trzeba zbadać,
Bo nie wiadomo, gdzie wrogowie
Siedzą w świetlicy.
- Havamal 1
Była to jedna z tych starych kamienic jakich dużo i na które nikt nie zwraca zwykle uwagi. Losowy przechodzień nie wie, że każda jakakolwiek by nie była, jest inna, tak jak różne bywają twarze ludzi. Na każdej maluje się inna historia. Ta, o której mowa zbudowana była z kruszącej się miejscami czerwonej cegły. Każda ściana miała mnóstwo luk, wyrw w murze, tak jakby wapno i cement złożyło tam trwałe wypowiedzenie. Dom ten posiadał cztery kondygnacje i trzy razy tyle brudnych drewnianych okiennic, z których rozpościerał się piękny widok na starą Synagogę, która jak leciwy strażnik zamykała od północy wejście do Józefowa. Widać było stamtąd szeroko płynącą Wełtawę i unoszące się na niej łupiny umykające przed wielkim okrętowym lewiatanem. Budynek nie był w dobrym stanie. Nie dziwiło to jednak żadnego przypadkowego mieszkańca Pragi. Zły stan obecnych ulic był zjawiskiem powszechnym. Choroby i głód panowały od dawna w tym ciasnym żydowskim Getcie.
Bartolomej Zeman dobrze wpasowywał się w środowisko tej dzielnicy. Jego babka była żydówką, dlatego też doskonale rozumiał mieszkańców tego miejsca. Nigdy też nie był bogaty, wszakże studenci bardzo rzadko posiadają dużą majętność. Ta tendencja jest doskonale widoczna na przykładzie literatury. Widział ktoś bowiem bogatego żaka? Rodion Raskolnikow, Eugeniusz Rastignac albo Charousek mogliby należeć do tego wielkiego pochodu biednych studentów. Nikogo nie interesowałby ich los gdyby byli nadziani. Ich rozterki, przemyślenia i dramaty nie były by nic warte. Nie stanowiliby żadnej wartości dla czytelnika. Jakby tego było mało, Pan Zeman od dzieciństwa zajmował się sprawami, można by rzec, niecodziennymi. Praga odkąd istnieje jest ciągle synonimem tajemnicy. Żadne inne miasto nie przyciąga tylu zagadek, dziwnych ludzi, legend jak ona. Bartolomej idealnie to odzwierciedlał. Zaczęło się to jeszcze w dzieciństwie. Jego dziad był guślarzem, który zarabiał na ludziach tanimi oszustwami. Jako dziecko uwielbiał te magiczne sztuczki, jednak gdy doszło do poznania tajemnicy, na długo zaniechał ich oglądania. Ponowne odrodzenie w tej kwestii rozwinęło się w czasie dorastania. Magia, bo tak w skrócie można było określić ulubiony przedmiot zajęć studenta, owładnęła światopoglądem młodego Zemana zaledwie przez parę książek. Ktoś mógłby rzec - dlaczego? Zwyczajnie. W końcu knigi są skarbnicą myśli. Niewiele osób to wie. Bartolomej poszedł dalej niż jego dziad. Wkroczył w krainę tych prawdziwych arkan magii, które ponoć praktykował biblijny Szymon Mag albo mason Eliphas Lévi Zahed. Zeman szukał odpowiedzi na temat roli człowieka we wszechświecie i obecnością w nich sił nadprzyrodzonych. Jako, że mieszkał w stolicy nad Weltawą wiedział, że będzie łatwo mu o te zjawiska. Nie interesowała go masoneria. Jej poglądy głęboko raziły duszę chłopaka. Nie zamierzał być jej członkiem. Możliwości miał wiele. Praga to przecież miasto stare i pełne tajemnic. To tu ponoć Jehuda Lőw ben Bezalel ożywił Golema, to właśnie tu Cesarz Rudolf gościł na Hradczanach słynnych anglików John'a Dee i jego medium Edwarda Kelley'a. Chłopak szukał mistrza, który mógłby go wziąć pod opiekę. Na razie jeszcze rolę mentora posiadły wszystkie stare księgi i ich autorzy.
Pewnego razu Bartolomej usłyszał o starym żydzie, co rzadko wychodził na światło dzienne. Dziwnych opowieści nasłuchał się o nim, że w nocy zamienia się w wampira lub odczynia jakieś inne guślarstwa. Mieszkał sam, więc pewnie potrzebowałby pomocnika. Żyd pewnie musiał wiedzieć wiele o Pradze i z pewnością mógłby podzielić się wieloma tajemnicami ze studentem.
Szedł w deszczu, nie mókł, gdyż miał pod ręką parasol, jedynie od czasu do czasu podczas wiatru wodna breja prószyła drobinami deszczu po jego twarzy. Stał pod brudną kamienicą, której stan już wam nie był obcy i zastanawiał się czy trafił pod właściwy adres. Kiedy ujrzał zakurzoną czterdziestkę jedynkę, nie miał wątpliwości. Wiedział, że to właściwe miejsce. Czasem nie należy oceniać książki po okładce, jednak w tym przypadku to powiedzenie się nie sprawdziło. Kamienica podobnie jak na zewnątrz była brudna, wszędzie mnóstwo kurzu i brudu, który zwilgotniały stał się oślizgłą breją. Tynk już dawno odpadł ukazując czasami gołą cegłę pełną grzyba i innego paskudztwa. Aż dziw, że w środku na schodach zobaczył parę żebraków zażarcie o czymś dyskutujących. Gadali jak przekupki na targu, nie przejmując się okropnym stanem pomieszczenia. O czym? Tego nie wiadomo, rozmawiali gwarą. Zeman nie zrozumiał nic, a przecież był to jego narodowy czeski język. Przeszedł obok nich, próbując na moment nie oddychać, bo z ich ciał smród tlił się okrutny. Popatrzyli na niego spode łba, jednak nic nie uczynili. Widać, że żak i mieszkańcy tego miejsca nie darzyli się sympatią. Wszedł na drugie piętro i zobaczył upragniony cel. To było to mieszkanie. Zapukał trzy razy w stare, drewniane drzwi i nagle usłyszał hałas, tak jakby coś albo ktoś padł na ziemię. Czekał długo. Już chciał znów podnieść rękę, gdy drzwi otworzyły się same. Pchnął je.
Posiadacz tego mieszkania nie był bogaty, ubóstwo zawarte w tym pomieszczeniu tak dotknęło Zemana, że aż poczuł się majętny. W pokoju stał tylko nagi stół, dwa krzesła i podłużna szafa. Wokół ociekające czarnym brudem, niegdyś białe ściany. Na jednej z nich zawieszony był niewyraźny obraz. Mezuzy wcześniej choćby ślad się nie ostał, Bartolomej też nie dopatrzył się naczyń szabatowych. Cóż to za żyd? Zadał sobie pytanie student. W końcu rzadko się zdarza by na starość ludzie o Bogu zapominali. Z resztą spodziewał się kogoś pokroju kabalisty albo rabina. Wchodząc do środka zauważył stosik ksiąg leżących na zakurzonej desce, aż wstyd było na to patrzeć, że nie ma ich na regale jak przystało na dobre woluminy. Gdyby przyjrzał się dokładniej temu zjawisku z pewnością zauważyłby, że nie są one zakurzone, ktoś ostatnio do nich zaglądał. I wtedy w sąsiednim pokoju ujrzał nogi wystające za framugi, był to wystarczający powód by przerwać obserwacje tej komnaty. Wbiegł do pomieszczenia.
- Nic Panu się nie stało? Usłyszałem hałas.
- Nie... - Żachnął się tamten, oglądając się na chłopaka.
Nie był to miły głos, raczej szorstki i niechętny. Donośny w taki sposób, że trzeba było mu się podporządkować. Jednak uwagę młodzieńca zwróciło coś innego. Spodziewał się przecież starej twarzy, a pod ciemnym kapturem wystającym z podniszczonej tuniki zobaczył młodą facjatę. Śniada karnacja i czarne włosy oraz szare oczy to nie był opis starego praskiego żyda, a raczej turka z bliskiego wschodu.
- Kim pan jest?
- Panem tego domu. - Odparł zmęczony towarzystwem studenta i z pewnością tak było, w końcu młody Zeman wszedł do mieszkania bez zaproszenia. Bartolomej zmrużył oczy, coś mu istotnie nie pasowało. Stwierdził nagle, tak jakby dokonywał przełomowego odkrycia.
- Pan nie jest Rahael Soukup'em.
Czyżby to był złodziej, którego chłopak nakrył na gorącym uczynku? To pewnie stąd pochodził ten hałas. Skąpy wystrój pomieszczeń mógł być jego sprawką. Wyglądało na to, że jemu przypadło w udziale ratowanie dorobku przyszłego mistrza. Co za wyśmienita okazja na popis. Impulsywnie chwycił mężczyznę za bark próbując go unieruchomić. Nie był chuderlakiem, posiadał sporo siły.
- Co pan?
Student już myślał, że ma bandziora w garści, gdy nagle ręka tamtego jak wąż wymsknęła się z uścisku. Stracił równowagę i już za chwilę leżał na starej, drewnianej podłodze. Otrzymał szybkie uderzenie w twarz, aż mu obraz przyciemniał. Mężczyzna złapał go za kołnierz i pchnął go na ścianę. Żak znów padł twardo na ziemię.
- Żaden z Ciebie żak a zwykły bandyta. Czego tu szukasz?! Urobku tu nie znajdziesz doliniarzu!
Nie widząc żadnej reakcji ze strony studenta już chciał przymierzyć się do kolejnego ciosu. Już zacisnął pięść, uniósł ją do góry, by spadła na twarz oszołomionego Zemana, gdy nagle rozległ się jego desperacki głos.
- Szukam starego żyda!
Przyparty do ściany mógł tylko się bronić. Nie miał pojęcia czy zrobił błąd, jednak napastnik już zaciskał pięść, ale gdy padło to marne tłumaczenie spasował. Chyba też był to prawy człowiek, a nie zimny bandzior. Westchnął i popatrzył spod oka na studenta. Zapytał niechętnie.
- Żyda? Nie mieszka już tu.
- Co się z nim stało?
- A po co ci to wiedzieć?
Zamilkł na moment. Odpowiedź na jego pytanie nie koniecznie musiała zadowolić mężczyznę.
- Mam sprawę do niego.
- Jaką?
- ...Szukam paru informacji.
- Po co?
Rozmowa powoli przeradzała się w spowiedź, ale nawet to było lepsze od stalowych pięści stojącego nad nim.
- Szukam legend, historii...
- Żyd nie żyje. Zmarł tydzień temu. Teraz to moje mieszkanie. - Oznajmił mężczyzna stwierdzając fakt.
- No dobrze, zrozumiałem. Niech mi Pan wybaczy, myślałem, że jest pan złodziejem. Usłyszałem hałas i pomyślałem...
- Rozumiem. - Przerwał mu mężczyzna.
- Przepraszam pana bardzo. Nie będę już pana niepokoił.
- Dobrze.
Student powoli podniósł się, ostrożnie bez żadnych gwałtownych ruchów i delikatnie zaczął się oddalać.
- Jeszcze raz przepraszam. - Powiedział jeszcze raz, wyrażając skruchę.
W końcu pomylił się wielce. Pochopność i głupota nie popłaca. Ruszył ku wyjściu, jednak za nim doszedł usłyszał za sobą głos, który nakazywał mu się wstrzymać. Coś zmieniło się w postawie tamtego mężczyzny.
- Czekaj, chłopcze! Szukasz historii, legend? Jeśli tak. to znam jedną, której na pewno nie znasz.