Dzień dobry, jestem z Wenus.
Co sobotę spotykamy się z Marilyn i gramy w butelkę. Po dwudziestej trzeciej opuszcza swoją planetę, by w sukience muchomorze zejść na Ziemię, usiąść na moim dywanie i udawać żywą. A trzeba przyznać, wychodzi jej to nad wyraz skutecznie, bo już od kilku godzin podekscytowany czuję się nieco większy, nieco twardszy, nieco głupszy.
Puka cicho, a gdy otwieram drzwi, stoi przez chwilę w progu, uśmiecha się nieśmiało i okręca loki wokół palca.
- Dzień dobry, jestem z Wenus – wita się ze mną jak zawsze, ciągle jeszcze chłodno, oficjalnie ostrzega, że każdą kobietę trzeba najpierw zdobyć i rozpalić. Nawet – a raczej s z c z e g ó l n i e – tę martwą.
- Proszę nie pukać – odpowiadam i zapraszam. Częstuję, niestety jest tylko szampan i truskawki, nie szkodzi, mówi, ściągając niezdarnie pantofelki i siadając na dywanie. Po godzinie, gdy jestem już goły i pijany, Marilyn pół żartem, pół serio stwierdza, że chciałaby obejrzeć swój film. A ja, proszę państwa, głupi nie jestem, gdy kobieta się nudzi, to znak i ostatnia szansa, by zacząć działać. A więc przy pełnej widowni swych fantazji i fetyszy zaczynam.
- Let’s make love? – pytam wprost, z niknącą nadzieją słomianego wdowca, że nie woli blondynów…
- Wyjątkowo niekorzystnie w nim wyszłam. Lepiej nie – wzdycha. – Ciężko jest lekko żyć – wyrokuje w końcu po namyśle, potem odgarnia włosy, i chyba się niecierpliwi.
- Przecież jesteś martwa – zauważam błyskotliwie. Jednak zamiast odpowiedzi, Marilyn tylko głośno się śmieje i kładzie na dywanie, by wreszcie dodać z wyrzutem:
- A jednak ciągle chcesz mnie rozebrać. – Przesądzone, myślę, ja będę księciem, a ty moją aktoreczką.
- Nie, nie, nie. W mojej głowie już dawno zrobiłaś to sama – tłumaczę się, a kilka sekund później sukienka muchomor rośnie już za kanapą, porzucona i niechciana, trująca, bo przecież nieprawdziwa.
Tak też smakuje ciało Marilyn, słodko-gorzkie szczypie w język i pozostawia czerwono-białe plamy na wargach. Nie zastanawiam się jednak teraz nad jutrzejszym porankiem, dylatacje czasu, fizykę i biochemię kaca pozostawiam na inne okazje. Przecież są ważniejsze sprawy, proszę mi zazdrościć, bo tobie właśnie seks chodzi po głowie, a mi co sobotę po pokoju…
Michał Erazmus
„Nieprawda, że nie miałam nic na sobie. Miałam na sobie zawieszone spojrzenia.”
Marilyn Monroe
Marilyn Monroe
Co sobotę spotykamy się z Marilyn i gramy w butelkę. Po dwudziestej trzeciej opuszcza swoją planetę, by w sukience muchomorze zejść na Ziemię, usiąść na moim dywanie i udawać żywą. A trzeba przyznać, wychodzi jej to nad wyraz skutecznie, bo już od kilku godzin podekscytowany czuję się nieco większy, nieco twardszy, nieco głupszy.
Puka cicho, a gdy otwieram drzwi, stoi przez chwilę w progu, uśmiecha się nieśmiało i okręca loki wokół palca.
- Dzień dobry, jestem z Wenus – wita się ze mną jak zawsze, ciągle jeszcze chłodno, oficjalnie ostrzega, że każdą kobietę trzeba najpierw zdobyć i rozpalić. Nawet – a raczej s z c z e g ó l n i e – tę martwą.
- Proszę nie pukać – odpowiadam i zapraszam. Częstuję, niestety jest tylko szampan i truskawki, nie szkodzi, mówi, ściągając niezdarnie pantofelki i siadając na dywanie. Po godzinie, gdy jestem już goły i pijany, Marilyn pół żartem, pół serio stwierdza, że chciałaby obejrzeć swój film. A ja, proszę państwa, głupi nie jestem, gdy kobieta się nudzi, to znak i ostatnia szansa, by zacząć działać. A więc przy pełnej widowni swych fantazji i fetyszy zaczynam.
- Let’s make love? – pytam wprost, z niknącą nadzieją słomianego wdowca, że nie woli blondynów…
- Wyjątkowo niekorzystnie w nim wyszłam. Lepiej nie – wzdycha. – Ciężko jest lekko żyć – wyrokuje w końcu po namyśle, potem odgarnia włosy, i chyba się niecierpliwi.
- Przecież jesteś martwa – zauważam błyskotliwie. Jednak zamiast odpowiedzi, Marilyn tylko głośno się śmieje i kładzie na dywanie, by wreszcie dodać z wyrzutem:
- A jednak ciągle chcesz mnie rozebrać. – Przesądzone, myślę, ja będę księciem, a ty moją aktoreczką.
- Nie, nie, nie. W mojej głowie już dawno zrobiłaś to sama – tłumaczę się, a kilka sekund później sukienka muchomor rośnie już za kanapą, porzucona i niechciana, trująca, bo przecież nieprawdziwa.
Tak też smakuje ciało Marilyn, słodko-gorzkie szczypie w język i pozostawia czerwono-białe plamy na wargach. Nie zastanawiam się jednak teraz nad jutrzejszym porankiem, dylatacje czasu, fizykę i biochemię kaca pozostawiam na inne okazje. Przecież są ważniejsze sprawy, proszę mi zazdrościć, bo tobie właśnie seks chodzi po głowie, a mi co sobotę po pokoju…
Michał Erazmus
Konsumujemy Drugie Śniadanie Mistrzów: https://www.facebook.com/events/488476061348984/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/