Zima. Ciężko oddycham, ale cud, że w ogóle to robię. Stoję tak pochylony, z tyłu to pewnie wygląda równie smutno… i melancholijnie. Taaak, zima. Ogrzewanie działa dobrze, kaloryfer wspomaga mój brzuch. Patrzę sobie na ten świat. Jest piękny, ale nie dzisiaj, albowiem dzisiaj jest zima. W dzieciństwie zawsze lubiłem śnieg, bałwanki, sanki i inne takie zabawy. Cieszyłem się z tego. Gorzej było, kiedy ojciec kazał mi odśnieżyć plac, ale i to przetrwałem. He, te młode lata. To już osiemdziesiąt pięć takich zim. Ładny wynik. Jak na dzisiejsze czasy… Pamiętam jak mi dokuczali. Ale dziś i nawet to wydaje się śmieszne, jak taka szczypta soli w cieście. Ostatni raz zerkam na kalendarz. Codziennie zerkam. 26. grudnia. Uaa… śpiący dzień.
Michał siedzi sam w pokoju brata, który wyjechał na studia i niedługo zacznie żyć jak dorosły. Nie mogę się do tego przyzwyczaić, i chyba nigdy tego nie zrobię. Jak zwykle gapi się w ten ekran i walczy z jakimiś potworami. Ach, ta dzisiejsza młodzież.
- Jak tam w szkole? Jak oceny? – zapytuję.
Cisza.
- Co z tym sprawdzianem z matematyki, co się na niego tak wczoraj uczyłeś?
Cisza. Po chwili:
- Nie wiem, jeszcze nie sprawdziła.
Nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wiedziałem, że denerwuje go moja obecność. Woli być sam z tym „czymś”. Czy inne dzieci też tak się zachowują? Eh, te dzisiejsze czasy. To może minie, mam nadzieję, że tak. Dorastanie, też wtedy wolałem być poza parasolem bezpieczeństwa rodziców.
Życie jest piękne. Na parapecie ślady ptaka odbite w śniegu. Natura jest ciekawa. A nie jakieś tam gierki czy machanie nieistniejącym mieczem. Boję się, że ten świat zaginie. Pozostanie w nas… do końca. Zima minie, trzeba się zregenerować. Wraca mama Michała. Jak zwykle trzaska drzwiami.
- Oo nie, znowu siedzisz przy komputerze zamiast odrabiać lekcje! Miało być maksymalnie dwie godziny dziennie, a ty pewnie siedzisz tak już odkąd przyszedłeś!
Znam ten dialog na pamięć.
- Nie będziesz mi rozkazywała co mam robić, jestem wolną istotą.
Trzask, hałas, a ja stoję gdzieś daleko przy oknie, niewidzialny. Nikt do mnie nie przemówi. Nikt nie powie „cześć, tato” ani „kocham cię, dziadku”. Nikt mi nic nie powie. Ech, nie ma tu dla mnie miejsca.
- Nie krzycz na niego. Michał, skończ tę grę i odrób lekcje, jak cię mama prosi.
- Dobrze. Zaraz.
Zaraz trwa różnie. Zazwyczaj od godziny do trzech. Niestety, ja tutaj mam najmniej wpływu na innych. Cały czas jestem obok. Gdzieś daleko za szybą, na horyzoncie jak mała, nic nie znacząca kropka w obliczu całego tego padołu. Śmierć to część życia. Ale ja nie chcę umierać, chciałbym nadrobić te stracone dni, chciałbym przeżyć z Barbarą jeszcze choć jeden dzień. Zegar to ja bym wyrzucił na ten śnieg, niech zgnije.
Znowu zapomniałem tabletek, wezmę jak wrócę. Chłodne powietrze, oddycha się znacznie lepiej. Śnieg się nie lepi. Szkoda, porzucałbym… Hah, czasami mam takie paranoje jeszcze z czasów szkolnych. Idę na spacer. Ładnie to wszystko wygląda, tylko tak jakoś pusto. Pusto jak we mnie. Nic tu nie ma, koegzystuję z drzewami i płotem, ale jest dziwnie obco, jakby ich dusze ktoś zabrał. Tak się czuję. Wymięty. Te gonitwy za zyskiem oraz myśli że będzie lepiej mają teraz sens. Dopiero teraz, z perspektywy jutra do wczoraj. I chyba w tym jest magia… jakiś ból w piersi. Ach, ta moja starość. Już mi nawet nie pozwala chodzić… no tak, zasiedziałem się i teraz kłuje mnie w sercu. Cholera. Wracam. To już blisko… blisko do domu, gdzie czuję się taki… niepotrzebny. Droga nie jest wcale śliska. Patrzę do góry, na okno, w którym nie ma żadnej twarzy…
Upadam. Wolę nie walczyć z moim wścibskim ciałem, boję się że mnie zakłuje mocniej, a wtedy…
Jaśniej. Kurde, ja jeszcze nie chcę do nieba… obraz w trzech skalach, skacze jak w telewizorze. To już chyba koniec, czas śmierci… Boże, ja nie chcę. Jakby ktoś gasił i zapalał lampkę, gasił, zapalał, gasił i… niech ktoś ją oświeci z powrotem! niech ktoś ją oświeci… widzę twarz Michałka, „dziadku, wszystko w porządku? dziadku, proszę, nie umieraj!” …i gasił.
Biel dookoła mnie, a ból we mnie. Ale to nie śnieg, to jakaś brudna człowiecza materia stała. „Tak wygląda niebo?” chcę powiedzieć, ale nie mogę. Jakaś siła zatyka mi usta. A ja bezsilny. Leżę, tak, chyba leżę. Naprzeciwko mnie widzę twarz chłopca. Znam ją. Ale nie od tej strony, teraz poznałem ją do końca… mogę umierać. Dziękuję Ci, Boże.
Michał siedzi sam w pokoju brata, który wyjechał na studia i niedługo zacznie żyć jak dorosły. Nie mogę się do tego przyzwyczaić, i chyba nigdy tego nie zrobię. Jak zwykle gapi się w ten ekran i walczy z jakimiś potworami. Ach, ta dzisiejsza młodzież.
- Jak tam w szkole? Jak oceny? – zapytuję.
Cisza.
- Co z tym sprawdzianem z matematyki, co się na niego tak wczoraj uczyłeś?
Cisza. Po chwili:
- Nie wiem, jeszcze nie sprawdziła.
Nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wiedziałem, że denerwuje go moja obecność. Woli być sam z tym „czymś”. Czy inne dzieci też tak się zachowują? Eh, te dzisiejsze czasy. To może minie, mam nadzieję, że tak. Dorastanie, też wtedy wolałem być poza parasolem bezpieczeństwa rodziców.
Życie jest piękne. Na parapecie ślady ptaka odbite w śniegu. Natura jest ciekawa. A nie jakieś tam gierki czy machanie nieistniejącym mieczem. Boję się, że ten świat zaginie. Pozostanie w nas… do końca. Zima minie, trzeba się zregenerować. Wraca mama Michała. Jak zwykle trzaska drzwiami.
- Oo nie, znowu siedzisz przy komputerze zamiast odrabiać lekcje! Miało być maksymalnie dwie godziny dziennie, a ty pewnie siedzisz tak już odkąd przyszedłeś!
Znam ten dialog na pamięć.
- Nie będziesz mi rozkazywała co mam robić, jestem wolną istotą.
Trzask, hałas, a ja stoję gdzieś daleko przy oknie, niewidzialny. Nikt do mnie nie przemówi. Nikt nie powie „cześć, tato” ani „kocham cię, dziadku”. Nikt mi nic nie powie. Ech, nie ma tu dla mnie miejsca.
- Nie krzycz na niego. Michał, skończ tę grę i odrób lekcje, jak cię mama prosi.
- Dobrze. Zaraz.
Zaraz trwa różnie. Zazwyczaj od godziny do trzech. Niestety, ja tutaj mam najmniej wpływu na innych. Cały czas jestem obok. Gdzieś daleko za szybą, na horyzoncie jak mała, nic nie znacząca kropka w obliczu całego tego padołu. Śmierć to część życia. Ale ja nie chcę umierać, chciałbym nadrobić te stracone dni, chciałbym przeżyć z Barbarą jeszcze choć jeden dzień. Zegar to ja bym wyrzucił na ten śnieg, niech zgnije.
Znowu zapomniałem tabletek, wezmę jak wrócę. Chłodne powietrze, oddycha się znacznie lepiej. Śnieg się nie lepi. Szkoda, porzucałbym… Hah, czasami mam takie paranoje jeszcze z czasów szkolnych. Idę na spacer. Ładnie to wszystko wygląda, tylko tak jakoś pusto. Pusto jak we mnie. Nic tu nie ma, koegzystuję z drzewami i płotem, ale jest dziwnie obco, jakby ich dusze ktoś zabrał. Tak się czuję. Wymięty. Te gonitwy za zyskiem oraz myśli że będzie lepiej mają teraz sens. Dopiero teraz, z perspektywy jutra do wczoraj. I chyba w tym jest magia… jakiś ból w piersi. Ach, ta moja starość. Już mi nawet nie pozwala chodzić… no tak, zasiedziałem się i teraz kłuje mnie w sercu. Cholera. Wracam. To już blisko… blisko do domu, gdzie czuję się taki… niepotrzebny. Droga nie jest wcale śliska. Patrzę do góry, na okno, w którym nie ma żadnej twarzy…
Upadam. Wolę nie walczyć z moim wścibskim ciałem, boję się że mnie zakłuje mocniej, a wtedy…
Jaśniej. Kurde, ja jeszcze nie chcę do nieba… obraz w trzech skalach, skacze jak w telewizorze. To już chyba koniec, czas śmierci… Boże, ja nie chcę. Jakby ktoś gasił i zapalał lampkę, gasił, zapalał, gasił i… niech ktoś ją oświeci z powrotem! niech ktoś ją oświeci… widzę twarz Michałka, „dziadku, wszystko w porządku? dziadku, proszę, nie umieraj!” …i gasił.
Biel dookoła mnie, a ból we mnie. Ale to nie śnieg, to jakaś brudna człowiecza materia stała. „Tak wygląda niebo?” chcę powiedzieć, ale nie mogę. Jakaś siła zatyka mi usta. A ja bezsilny. Leżę, tak, chyba leżę. Naprzeciwko mnie widzę twarz chłopca. Znam ją. Ale nie od tej strony, teraz poznałem ją do końca… mogę umierać. Dziękuję Ci, Boże.
Miejmy nadzieję, że baba do lekarza będzie przychodzić, póki żyjemy.