Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Blask Cienia
#16
Rozdział 29

Magnus podszedł powoli do opartego o kamienną poręcz Faddina. Słońce chyliło się już ku zachodowi powoli znikając za najbliższym wzniesieniem. Pomarańczowe promienie jednak długo jeszcze zmuszały do mrużenia oczu.
Stali przez dłuższą chwilę w milczeniu ze smutkiem stwierdzając, że dobiegł końca kolejny dzień. Również kolejny dzień przybliżał ich do ostatecznej rozgrywki. Niedobitki ocalałych żołnierzy zostały przemieszczone w rejon Inthassy. Tak wielka ilość ludzi skupionych w jednym miejscu wymagała sporego zaopatrzenia w podstawowe produkty, które samo miasto nie było w stanie im zapewnić. Tutaj jednak Akademia Magów stanęła na wysokości zadania i rozwiązała ten dość spory jak na możliwości mieszkańców problem. Jak magowie tego dokonali? To była jedna z ich wielu tajemnic. Gorzkim faktem jednak pozostało, iż cały Północny Kontynent został podbity. Wiara wielu magów została poddana ciężkiej próbie. Bo jakże tu walczyć, gdy słyszy się niepokojące wiadomości o kolejnych klęskach Sojuszu? Obóz magów załamał się. Część z nich odmówiła dalszej walki i postanowiła poddać się panowaniu nowego władcy licząc na jego miłosierdzie. Ich poglądy popierane były również przez sporą grupę mieszkańców miasta. Jedynie twarde panowanie Magnusa i jego wpływy pozwoliły niejako zahamować szerzącą się falę dekadentyzmu.
- Karenik został zdobyty. – westchnął smutno Faddin – Wróg przełamał ostatni punkt oporu. Droga do Inthassy stoi teraz otworem.
- To dla nas wyrok. – obdarzył Faddina bezradnym spojrzeniem.
- Zmierza ku nam olbrzymia flota nieprzyjaciela. Wszystkie Oka Magów zamilkły. Widać w nich już tylko bezkresną przestrzeń. – mag zrobił pauzę, po czym kontynuował – Większość magów uciekła do Inthassy. Część zginęła, a niewielka grupa postanowiła ukrywać się na własną rękę. Nie ma niestety z nimi żadnego kontaktu. Cały świat powstał przeciw nam.
- Ciągle jest nadzieja, prawda?
- Owszem – powiedział w przestrzeń – ona zawsze umiera ostatnia. – po chwili dodał z wyraźnym ożywieniem – Musimy za wszelką cenę utrzymać barierę na bramie. W przeciwnym razie Ysteriny zawładną światem i ta nadzieja zgaśnie.
- Dopóki jesteśmy razem, uda się. – powiedział z przekonaniem przewodniczący Rady Magów. Faddin spojrzał na niego niepewnie.
- Wiek magów dobiega końca, bądźmy przygotowani.
Obaj spojrzeli przed siebie, na otaczającą miasto równinę. W blasku zachodzącego
słońca jaśniały różnokolorowe namioty należące do ponad czterdziestu tysięcy żołnierzy, którzy za wszelką cenę chcieli bronić własnej wolności. Wolności, która z góry skazana była na zatracenie.

Rozdział 30

Khabyrr skinął na strażnika, który natychmiast otworzył masywne wrota prowadzące do lochów. Dawno nie używane na większą skalę służyły jedynie do przetrzymywania drobnych złodziejaszków i innych stręczycieli, rzadziej morderców. Jednak nigdy te mury nie gościły u siebie kogoś tak ważnego. Nigdy nie gościły przedstawiciela magów.
Adept skręcił za strażnikiem w ciemny korytarz prowadzący do niższych kondygnacji. Wbrew panującym stereotypom wnętrze więzienia przedstawiało się nad wyraz okazale. Czysta posadzka, suche ściany, i co najbardziej chyba istotne w tego typu miejscach, brak jakichkolwiek odrażających zapachów.
Stanęli przed jednymi z wielu zakratowanych i zaryglowanych drzwi prowadzących do wnętrza celi. Na znak Khabyrra wrota zostały odblokowane. Strażnik otworzył je z rozmachem. Na osobie maga skupiły się 3 pary zaskoczonych oczu. Aard powoli wyszedł z miejsca, gdzie przebywał przez ostatnie kilka tygodni. Khabyrr podszedł powoli, po czym machnął ręką nad kajdanami, w które zakuci byli więźniowie. Wypowiedział przy tym długą formułę zaklęcia odbezpieczającego antymagiczne łańcuchy zabezpieczające właściciela przed użyciem przez niego jakichkolwiek zdolności magicznych. Blokada została zerwana, a same kajdany rozsypały się w drobny mak. Tak samo stało się z resztą.
Aard zaczerpnął głęboko powietrza rozkoszując się na nowo odzyskanymi siłami, tak jakby obudził się po długim i odżywczym śnie. Khabyrr wciąż nie mógł pozbyć się zdziwionych spojrzeń kierowanych pod jego adresem więc zabrał się do wyjaśnień.
- Jesteście wolni. – zaczął.
- Wolni? – powtórzył Aard melodyjnym głosem.
- Magnus nie miał prawa was więzić. Znaleźliście się tutaj jedynie przez jego porywczość i rządzę władzy. Nigdy nie zgadzałem się z jego decyzją o zamachu na Kapitułę. Popełnił wielki błąd, za który zapewne przyjdzie mu... nam teraz srogo zapłacić.
- Kapituła... – źrenice Khar’thusa niebezpiecznie się rozszerzyły nadając jego twarzy złowieszczy wyraz.
- Niestety... została rozwiązana. Tradycję przerwano, ale w tym momencie...
- Rozumiem. – przerwał mu Aard – Nie obwiniam cię za to, co się stało. Winny temu sam wydał na siebie wyrok. Ty jednak pamiętaj. Gdy przybędą wasi wrogowie, jedynie sanktuarium będzie bezpiecznym miejscem. – Khabyrr ukłonił się głęboko.
- Jesteście wolni.

Rozdział 31

Oślepiający błysk przeciął nocne niebo rozświetlając twarze maszerujących postaci. Dopiero po chwili do ich uszu doszedł głuchy odgłos grzmotu. Siwy koń zacharczał złowrogo. Potrząsnął łbem na widok kolejnej błyskawicy, lecz nie przeląkł się jak inne. W jego oczach czaiło się zło. Długi, czarny płaszcz powiewał na wietrze, a jego właściciel, dumnie wypięty na swoim rumaku, obserwował z przyjemnością okolicę.
W tym momencie strzecha palącego się nieopodal domu zawaliła się z trzaskiem. Na tle ognia ujrzał jeździec ciekawe zbiegowisko. Trójka domowników, wywleczona przed swoją chatę, klęczała w błocie jęcząc i błagając o litość. Żołnierze wybrali matkę, która zawodziła najgłośniej i w jednej chwili uciszyli ją przez pchnięcie nożem w klatkę piersiową. Drugi w kolejce był ojciec. Córkę jednak, niebrzydką zresztą, oszczędzili, za co chwilę potem zapłaciła straszliwą cenę.
Murahh podjechał na swym wierzchowcu i zrównał się ze swoim panem. Mroczny obdarzył go obojętnym spojrzeniem, po czym z powrotem zajął się podziwianiem widoków, które, nawiasem mówiąc, sprawiały mu ogromną przyjemność.
- Mój panie! – zaczął pustynny król – Kalgirczycy wyrżnęli w pień ludność Karenika. Nikt nie ocalał. Osobiście przy tym byłem, lecz... Zaczynam mieć wątpliwości. – zająknął się, lecz jego rozmówca milczał.
- Panie! – kontynuował coraz słabszym głosem – Po co to wszystko? W jakim celu? Tam byli zwykli ludzie, nie musieliśmy się ich obawiać. Nie stanowili żadnego zagrożenia... czemu?
Mroczny spiorunował go wzrokiem. Murahh poczuł dziwne ukłucie w sercu, nabrał
głęboko powietrza, lecz to niewiele pomogło. Świdrujący ból rozległ się w jego głowie, jakby coś od środka rozsadzało mu czaszkę. Nagle wszystko ustało. Siwy koń zarżał pogardliwie.
- Głupcze. – odezwał się tamten twardym i ochrypłym głosem – Niczego nie jesteś w stanie zrozumieć.
- Droga do Inthassy stoi otworem. To już ostatni etap wyprawy. – wycharczał Murahh - Wszystkie poprzednie szły po twojej myśli. Zawsze się powodziło...
- Drogi przyjacielu, a ty dalej nic nie rozumiesz. – tym razem Mroczny zmienił całkowicie ton. Mówił łagodnym, współczującym głosem. – Wiesz dlaczego zawsze się powodziło? Chcesz wiedzieć czemu? – Pustynny król przełknął ślinę z coraz większą trwogą wpatrując się w swojego mistrza.
- Cała ta kampania nie byłaby możliwa, gdyby nie ja. Wasza siła jest moją siłą. Beze mnie jesteście nikim, parszywe szczury. - kontynuował tamten pogardliwym głosem – Myślisz przyjacielu, że wiesz, co dzieje się na twoim podwórku, w Karakynakh? Tak? Mieszkałem na pustyni od Okresu Anomalii i nikt nie wiedział o moim istnieniu łącznie z tobą. A ten wścibski naukowczyna? Wiedziałeś, że przybył na twoje ziemie i chciał wydrzeć jej tajemnice? Skąd mogłeś wiedzieć! Spaprałeś sprawę pomimo, iż dokładnie naprowadziłem cię na maga, czarci psie!
Popędził siwego konia wychodząc naprzeciw zbliżającemu się oddziałowi. Kapitan
ukłonił się lekko.
- Mój panie! Napotkaliśmy na swej drodze osadę. Trzydzieści domostw. Mieszkańcy nie zdołali uciec...
- Spalić wszystko! – nakazał Mroczny – Nikt nie może ujść z życiem!
- Ależ... – kapitan był zdziwiony takim rozkazem, zwłaszcza, iż byli to zwykli ludzie.
- Ogłuchliście żołnierzu? – dowódca oddziału napotkał spojrzenie czerwonych oczu, w których odbijał się blask piorunów. Poczuł się dziwnie.
- Nie, mój panie! Twe rozkazy zostaną natychmiast wykonane! – rzekł z przekonaniem, po czym pogonił swego konia, aby jak najszybciej znaleźć się w otoczonej przez wojsko wiosce.
Mroczny Pan dopiero po chwili zwolnił tempa i pozwolił, aby Murahh go dogonił.
- Niektórzy magowie – kontynuował swój monolog – mają niezwykle słabą percepcję. Bardzo łatwo można nimi... manipulować.
- Manipulować?
- To znaczy kontrolować ich, durniu. – ton jego wypowiedzi nie uległ nawet najmniejszej zmianie – Dzięki temu Aard znów jest na wolności i tak jak poprzednio, wyświadczy mi kilka przysług. To zresztą stanie się już niedługo. Nawet przed ostatecznym starciem. Magowie stracą wolę walki zanim jeszcze do niej dojdzie!
- Jakże to? – zapytał Murahh, który na swoją niekorzyść nie potrafił zrozumieć i dociec niektórych faktów.
- Powiedziałem ci to wszystko, lecz nie oczekuję od ciebie zrozumienia. Rozmowa z tobą nie stoi na wysokim poziomie. – popatrzył mu w oczy, Murahh kiwnął posłusznie głową. Mroczny uśmiechnął się lekko. – Ale o czym to mówiłeś? Droga do Inthassy naprawdę stoi wolna? – zapytał nie ukrywając ironii.
- Tak, mój panie! – Pustynny Król ukłonił się na tyle na ile mógł.
- Wspaniale. Prowadź zatem.

Rozdział 31

Na zebraniu Rady Magów stawili się wszyscy jej członkowie. Wszystkie miejsca wokół okrągłego stołu w Karmazynowej Sali zostały zajęte. Nastało długie milczenie. Magowie wymieniali ze sobą spojrzenia, lecz żaden z nich nie odważył się odezwać. Ponurą atmosferę zakłócił dźwięk odsuwanego krzesła. Oczy wszystkich skierowały się w stronę przewodniczącego, który zabrał głos.
- Armia nieprzyjaciela znajduje się w odległości kilku kilometrów od bram. – zaczął posępnie – Nie potrafimy oszacować jej wielkości, gdyż nie dysponujemy praktycznie żadnym zwiadem. Jednak – spojrzał na rozłożone na blacie mapy – niezaprzeczalnie dysponują co najmniej trzykrotną przewagą liczebną. – przytłumione szepty rozległy się po sali potęgując jeszcze bardziej aurę niedowierzania i bezradności.
- Nie w liczbie tkwi siła. – rzekł spokojnie Tharin.
- Owszem. – przytaknął Magnus - Lecz tylko głupiec sądzi, iż nie ma ona znaczenia. To jednak nie czas na wzniosłe hasła. Zebraliśmy się tutaj, aby rozdzielić zadania i funkcje jakie przyjdzie nam pełnić jutrzejszego dnia. Podejdźcie bliżej.
Dźwięk szurania krzeseł o posadzkę wydawał się tego dnia niezwykle głośny. Po
chwili jednak wszyscy stanęli naokoło stołu z ciekawością przypatrując się rozłożonym arkuszom.
- Każdy będzie miał do spełnienia niezwykle istotną funkcję. Niech nie zwiedzie was jej rodzaj. – przestrzegł Magnus – nie dysponujemy nieograniczonymi siłami. Musimy sobie wzajemnie pomagać, gdyż na własną rękę nic nie osiągniemy. – zapadła chwila milczenia, w której oczekiwano na dalsze słowa przewodniczącego.
- Innavar, obejmiesz dowództwo nad regimentem piechurów khredańskich na zachodnim skrzydle. Khabyrr, ty będziesz dowodził I Armią Hamerni stworzoną z niedobitków ocalałych po pogromie. Ja sam stanę na czele oddziału kawalerzystów Inthassy w centrum. Tharin – tu zwrócił wzrok na swojego towarzysza – gdybym tylko miał więcej żołnierzy... Zajmiesz stanowisko na murach, razem z Ellerin. Yna...
- Wiem – powiedziała z wyprzedzeniem uzdrowicielka – punkt medyczny. Tylko do tego się nadaję.
- Szpital polowy będzie znajdował się za wewnętrznymi murami. Postaramy się o odpowiednią ochronę.
- Nie! – zaprotestowała Yna – Wszystkie siły są wam potrzebne. Choćby nie wiem jak zły był wróg, musi posiadać w sobie wystarczająco honoru, aby oszczędzić rannych.
- Tego nie wiemy. – powiedział smutno Magnus.
- Będę czuwał nad waszym bezpieczeństwem. – zaofiarował się Tharin – Gdyby coś się stało...
- Tharin, niech Cię szlag! – wrzasnął Magnus, a wszyscy zebrani wstrzymali oddech – Idealizm nie opuszcza cię nawet w takiej chwili!
- Dość! – uciszył ich Faddin – Głupcy! Nie widzicie, że tego oczekuje od nas wróg? Skłócić nas, abyśmy się pozabijali jeszcze przed bitwą, a on sobie wejdzie do bezbronnego miasta! Zaprzedać chcecie naszą wolność i nasze życie! Zastanówcie się! – popatrzył na nich groźnie. - Jedyna nasza nadzieja w jedności. Musimy działać razem, mówić wspólnym głosem i mieć na uwadze dobro wszystkich ludzi. – Atmosfera przesiąknięta strachem i niepewnością rozluźniła się nieco. Magnus schylił głowę na znak przeprosin i uścisnął wyciągniętą dłoń Tharina.
- Jutro Ekwinokcjum. – ciągnął dalej Faddin - Postarajcie się wszyscy wyspać. Nieprzyjaciel zaatakuje w dniu równonocy. Jutrzejszy dzień będzie nam sprzyjał, gdyż nastąpi równowaga między magią żywiołów oraz magią śmierci, co doprowadzi do spotęgowania naszych zdolności. To ostatnia dobra wiadomość. – westchnął, po czym usiadł na swoim miejscu.
- Tylko jedna droga prowadzi do miasta. – zabrał głos Magnus wodząc palcem po mapie – Ciasna i niebezpieczna. Uderzenie nastąpi od frontu, gdyż strome zbocza gór uniemożliwiają oskrzydlenie nas przez wroga . Bitwa rozegra się pod starożytnym Łukiem Triumfalnym. Wszyscy, którzy nie wezmą udziału w walce oraz mistrzowie Akademii mają zostać ewakuowani do Sanktuarium. Należy rozpocząć fortyfikowanie wejścia, tam będzie nasz ostatni punkt oporu. – westchnął przeciągle – To jest ostatnie zebranie. Życzę wszystkim powodzenia. Możecie się rozejść.
Magowie wychodzili jakby z ociąganiem. Jakby chcieli jeszcze przez chwilę obejrzeć
Karmazynową Salę. Relikt przeszłości, który stał się teraz tylko wspomnieniem. Nikt się nie uśmiechał, nikt nie wydusił z siebie żadnego słowa. Z ponurymi minami członkowie Rady opuścili swojego przewodniczącego, który długo jeszcze spoglądał na rozłożone na stole mapy.
Faddin przyłączył się do Tharina, gdy ten wyszedł na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Ciemne chmury nadchodziły z południa. Zanosiło się na deszcz. Na linii horyzontu majaczyły niewyraźne kształty. Cała dolina na południu mieniła się purpurowymi błyskami nadciągającej armii wroga.
Usłyszeli melodyjny świergot dochodzący z nieba. Po chwili na kamiennej poręczy naprzeciw Faddina wylądował młody sokół. Pokręcił się na swoich cienkich nóżkach, pisnął kilkukrotnie, po czym wzleciał ponownie w powietrze. Cisza jaka panowała między magami od samego początku nie została przerwana nawet nagłym pojawieniem się owego ptaka. Dopiero po chwili jako pierwszy odezwał się Faddin:
- Wróg posiada tak ogromną armię, iż nie mieści się ona w ciasnym przesmyku za Karenikiem. Posiłki dochodzą ciągle ze wszystkich stron kontynentu. – zrobił krótką pauzę – Ponoć jest ich ponad sto sześćdziesiąt tysięcy.
- Ptak ci to powiedział? – zapytał bez wahania Tharin spoglądając na swojego rozmówcę. Ten zdobył się na lekki uśmiech, po czym spojrzał w kierunku dziedzińca skąd dochodziły odgłosy nerwowej krzątaniny.
Biegający magowie, przenoszone przedmioty, wrzawa i niepokój. Mieszkańcy
Inthassy przygotowywali się na najgorsze. Wśród tego tumultu, jakby go nie zauważając, stała para magów przytulając się do siebie. Innavar i Yna korzystali z ostatniej okazji, aby być blisko siebie. Ich miłość została wystawiona na ciężką próbę, z której zdawali sobie sprawę. Pocałunek oddany przez łzy miał być ostatnią namiastką ciepła i miłości jakiej przyszło doświadczyć zakochanej parze magów.

Rozdział 33

Innavar poczuł na policzku delikatny powiew wiatru. Zamknął oczy wsłuchując się w muzykę otaczającego go świata. Szum trawy kołysanej lekkimi powiewami powietrza. Szelest liści. Czegoś jednak brakowało. Ptaków. Tak, nie mógł wyłowić żadnego dźwięku mogącego świadczyć o ich obecności. Jakby przeczuwając zbliżające się wydarzenia, opuściły one zagrożone tereny udając się w długą i mozolną podróż, której cel był znany tylko im.
Z drugiej jednak strony Innavar wyczuwał obecność swoich kompanów. Żołnierzy, którzy oddani zostali pod jego komendę, aby stali się ostatnią linią oporu przeciw zalewającemu świat złu. Stali nieruchomo, niczym posągi ludzi, którzy utracili już nadzieję, a jedynym powodem, dla którego nie opuścili swoich dowódców był fakt, że nie mieli gdzie się podziać. Nie było już na świecie bezpiecznego miejsca, w którym życie płynęłoby jak dawniej.
Ciasny wąwóz lessowy będący jedyną drogą prowadzącą do świętego miasta magów miał niebawem stać się areną działań wojennych. Szerokość drogi nie pozwalała ustawić w jednym rzędzie więcej niż trzydziestu zbrojnych, dlatego stanowiła ona newralgiczny punkt obrony, który wyrównywał szanse obu stron w pierwszym starciu. Tuż za wylotem wąwozu ku północy rysowała się na tle nieba nieregularna konstrukcja wysokości kilkunastu metrów. Data wystawienia Starożytnego Łuku Triumfalnego nie była znana. Faktem jednak pozostało, iż zaniedbywana od wielu lat budowla popadła w ruinę. Górna część zupełnie odkruszyła się od reszty, a nieliczne już ornamenty i płaskorzeźby wystawały spod porastającego konstrukcję mchu i innych podobnych roślinek.
Do uszu żołnierzy doszły niewyraźne odgłosy, które z każdą chwilą przybierały na sile. Po chwili nie było już wątpliwości. Wróg rozpoczął bitwę.
Na początku wydawałoby się zwlekał. Jednak w niedługim okresie czasu zza najbliższego wzniesienia niewyraźnie zamajaczyły sylwetki nadciągających żołnierzy. Widok ten strwożył serca Khredańczyków stojących na zajętych pozycjach u boku Innavara. Ten wyjął jeden ze swoich mieczy, po czym uniósł go wysoko nad głowę.
- Żołnierze! – wrzasnął tak, aby usłyszało go jak najwięcej ludzi – Nadeszła nasza chwila. Tam. – skierował klingę miecza w stronę nadciągającego nieprzyjaciela – Tam czeka nas chwała! Tam znajduje się nasze przeznaczenie! Kto niegodny je odnaleźć, niegodny stawać tu razem z wami. – owionął wzrokiem nieruchome twarze żołnierzy, po czym dodał – Policzymy ich, gdy ich pobijemy! Gotuj broń!
Naraz rozległy się setki, tysiące odgłosów wyciąganych ostrzy. Żołnierze uformowali
zaporę ze specjalnie wyprofilowanych pawęży, za którą skrył się również Innavar. Czekali.
Wróg był coraz bliżej. Rozwścieczeni wojownicy pędzili w całkowicie chaotycznym szyku wymachując swoimi ostrzami niczym dzikusy patykami. Żaden z nich nie posiadał na sobie stosownego pancerza. Ba! Większość biegła z nagimi klatkami piersiowymi, bez jakiegokolwiek ubrania okrywającego ich górne partie ciała. Wrzask, jaki im towarzyszył, mógłby zbudzić niejednego nieboszczyka, który następnie uciekałby gdzie pieprz rośnie. Nieprzyjaciel zbliżał się z każdą chwilą.
- Trzymać linię! – wrzasnął Innavar zapierając się nogami i przytrzymując masywną tarczę.
W chwilę później poczuł uderzenie. Pawęż przechyliła się nieco w jego kierunku, lecz
z pomocą kompanów zdołał ją utrzymać. Po drugiej stronie zakotłowało się niemiłosiernie. Napierając na siebie, żołnierze wroga zwarli się na małej przestrzeni za rozłożonymi tarczami. Niektórzy próbowali ciąć swoimi ostrzami, lecz nikt nie mógł przecisnąć się przez zaporę. Wytrzymać, wrzasnął mag czując coraz większą siłę naciskającą na pawęż. Co inteligentniejsi żołnierze wroga próbowali przechytrzyć obrońców wspinając się po ciałach swych kompanów i przeskakując na drugą stronę barykady. Swój żywot kończyli wtedy zwykle przebici mieczem bądź włócznią.
Nagle usłyszeli świsty przelatujących nad ich głowami strzał. Łucznicy Górscy stojący niemal przy samym Łuku Triumfalnym wystrzelili w odpowiednim momencie. Skotłowany przeciwnik nie miał najmniejszej szansy na obronę. Niemal żadna strzała nie chybiła celu. Trafiony wróg padał na ziemię brocząc krwią swoich kompanów, którzy jakby z mniejszym uporem poczęli tłuc w postawioną barykadę. Druga i trzecia seria strzał skutecznie przerzedziła oddziały wroga zaścielając dno wąwozu dziesiątkami ciał. Nieprzyjaciel padał pod gradem pocisków nie mogąc zaatakować ani także wykonać odwrotu.
Czując, że zelżał nacisk na tarcze, Innavar zarekomendował:
- Do trzech! Dwa...jeden... już!
Wojownicy znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie pawęży zostali odepchnięci
przez napierających Khredańczyków. Ci przesuwając do przodu tarcze zmuszali przeciwnika, aby znów skupił się w jednym miejscu, co natychmiast było wykorzystywane przez Górskich Łuczników. Wróg ponowił natarcie na barykadę. Stojące na ludzkich ciałach tarcze zachowywały się niestabilnie i wymagały większej siły, aby je utrzymać. Innavar wykorzystał moment, w którym był odsłonięty i dźgnął nadbiegającego wojownika w tors, po czym natychmiast stanął za tarczą. Jeden z przeciwników wspiął się na pionową skarpę wąwozu, po czym rzucił na Khredańczyków powalając za jednym zamachem kilku z nich. Zanim go unieszkodliwiono jego pobratyńcy wykorzystali osłabienie w utrzymaniu zapory napierając na nią z całych sił. Tarcza przewróciła się z hukiem, a przez okienko wdarli się do środka pojedynczy żołnierze tnąc na oślep zdezorientowanych Khredańczyków. Innavar zostawił utrzymywanie pawęży jednemu z żołnierzy rzucając się w wir walki, aby móc z powrotem zamknąć barierę. Jednak owy Khredańczyk na swoje nieszczęście potknął się o leżące na ziemi ciało i legł jak długi, tarcza natomiast przewróciła się na niego przygniatając całym swoim ciężarem. Za barykadę wlała się fala wroga, której nie były już w stanie powstrzymać żadne tarcze.
- Do broni! – wrzasnął mag przeczuwając zbliżającą się klęskę.
Na rozkaz dowódcy wszyscy Khredańczycy w pierwszej linii odepchnęli od siebie
pawęże rzucając je w stronę zaskoczonego wroga. Natychmiast wyciągnęli swoje miecze, po czym włączyli się do walki.
Bitwa rozgorzała na dobre. Innavar schylił się pod lecącym w jego kierunku toporem, po czym niezwłocznie wykonał kontrę tnąc pod brzuch. Przeciwnik zwalił się na ziemię dołączając do grona swoich nieżyjących towarzyszy. Mag przywołał swoją moc, po czym przelał ją w swoje ostrze. Klinga Innavara zalśniła na niebiesko, a dookoła niej roztoczyła się delikatna poświata.
Nadciągający żołnierz nadział się na błękitne ostrze, a ciało w okolicach rany dosłownie zamarzło. Innavar wyjął miecz z piersi przeciwnika, po czym płynnie zamłynkował i sparował lecące w jego kierunku ostrze. Miecz w kontakcie z lodowatą klingą maga rozsypał się w drobny proszek. Zdezorientowany właściciel chwilę potem padł martwy.
Napierający wrogowie zaczęli powoli tracić odwagę widząc jak w perfekcyjny sposób ich szeregi są rozbijane przez świetnie wyszkolonych żołnierzy khredańskich. Nienawiść zmieniła się w strach, a odwaga w niedowierzanie. Dno wąwozu było już tak zaścielone ciałami, iż stąpanie po zwyczajnym gruncie graniczyło z cudem, a ci, którym się udało, brodzili po kostki w krwawej posoce. Ciemnoczerwona maź zdobiła klingi żołnierzy, którzy bez opamiętania okładali się ciosami.
- Śmierć magom! – Innavar usłyszał za swoimi plecami wrzask, który sparaliżował go od wewnątrz.
Przed lecącym w jego kierunku toporem nie było żadnej ucieczki. Jednak i w takich
chwilach zdarzają się cuda, za co w tamtej chwili bardzo dziękował. W ułamku sekundy poczuł jak jakaś siła pcha go w bok. Gdy zrozumiał co się dzieje, śmiertelnie raniony Khredańczyk zwalił się na niego, a ostrze lecącego topora utkwiło mu w czaszce. Napastnik przeklinając i złorzecząc próbował wyswobodzić broń z głowy swojego wroga. Ten jednak nie chciał dać za wygraną. Zdesperowany kopnął z całej siły w bezwładne zwłoki odzyskując na powrót swoją broń. W tej jednak chwili zgiął się w pół pod wpływem silnego ciosu zadanego przez khredańskiego żołnierza.
Innavar wygramolił się spod ciała po omacku szukając upuszczonego miecza. Po chwili musiał powtarzać ową czynność, gdyż znów czyjeś ciało zwaliło mu się na głowę. Zdegustowany zaistniałą sytuacją przywołał swoją moc. Wyczuł miecz w odległości kilku kroków. Pech chciał jednak, że jego broń była teraz w posiadaniu barczystego mężczyzny, który w tym momencie szarżował na walczących w grupie Khredańczyków skutecznie rozbijając ich szeregi. Mag rzucił mu się na plecy z całych sił ściskając pod gardłem. Tamten, rozwścieczony do granic możliwości, wykrzykiwał najohydniejsze bluzgi na jakie tylko mógł się zdobyć w tej chwili. Rzucał się jak dzikie zwierze próbując strącić z siebie natrętnego maga. Wymachiwał przy tym mieczem i tylko niebywałe szczęście sprawiło, że o mały włos Innavar nie został nim trafiony. W końcu tamten zaczął słabnąć i tracić energię. Padł na kolana, lecz dopiero po dłuższej chwili wypuścił miecz z ręki. Wtedy to mag przeskoczył mu nad głową i przeturlał się po ziemi chwytając pewnie swoją broń. Tymczasem mięśniak zdążył już odzyskać dech, bo podniósł przypadkowy topór, który leżał nieopodal i rzucił nim w maga. Ten znów przywołał swoją moc i sparował nadlatujące ostrze, które rozpadło się w drobny mak. Przeciwnik najwyraźniej był niepocieszony, gdyż potwornie zawył rzucając się na swoją ofiarę jak niedźwiedź. Innavar zamłynkował efektownie, po czym przygotował się do uderzenia. Gdy jego wróg był na wyciągnięcie ręki, mag ciął z góry. Nigdy w swoim życiu jednak nie mógł przypuszczać, że przeciwnik będzie w stanie powstrzymać jego ostrze i to gołymi rękoma! Mięśniak, ku zdziwieniu Innavara, chwycił mocno ostrze, które nie zdążyło jeszcze nabrać odpowiedniej prędkości i choć wewnątrz poczuł ogromny ból w ręce, nie puścił. Co więcej, magowi wydawało się, że jeszcze chwila, a ostrze roztrzaska się pod jego stalowym uściskiem. Naraz dłoń wojownika posiniała i utraciła kolor. Zawył z cierpienia, lecz nie mógł już jej oderwać, gdyż przymarzła na stałe do ostrza. Innavar szarpnął ostrzem, które roztrzaskało dłoń olbrzymowi, po czym wykonał półobrót i wbił mu miecz głęboko między żebra, tam gdzie powinno znajdować się płuco. Wojownik padł martwy na ziemię. Mag dobił go jeszcze dwukrotnie, aby mieć pewność. W tym fachu nigdy nic nie wiadomo.
Khredańczycy zaczęli przejmować inicjatywę. Odepchnęli wroga w głąb wąwozu i tam związali go walką. Przeciwnik zaczął ponosić ogromne straty. Żołnierze cofali się w popłochu gubiąc swoją broń, a nierzadko tratując się nawzajem. Liczba zabitych po obu stronach nie była porównywalna. Khredańczycy walczyli z całą odwagą na jaką ich było stać. Walczyli wspólnie, działali jak jedna drużyna. Zadawali śmiercionośne ciosy, po czym nawzajem chronili się i parowali ciosy przeciwnika. Jednakże powstałe luki w szeregach wrogiej armii szybko zostawały uzupełnione przez świeżych żołnierzy, którzy czekali w pogotowiu. Przewaga liczebna była druzgocąca, i jedyną rzeczą jaką mogli jej przeciwstawić Khredańczycy, było ich męstwo. Bitwa trwała jeszcze kilka godzin, do zachodu słońca, lecz nie przyniosła rozstrzygnięcia. Obie strony wycofały się na bezpieczne pozycje, a na miejsce bitwy ściągnęły drużyny sanitarne mające opatrzyć rannych i zabrać zabitych.
Nastała noc i kolejny dzień. Zachmurzony, parny.
Rozdział 33

Magnus nerwowo przerzucał leżące na stole sprawozdania i raporty. Starał się znaleźć coś, jakąś informację, która uspokoiłaby jego skołatane ze strachu serce. Wodził spojrzeniem po raportach z przebiegu bitwy, po planach miasta i mapach miejsca potyczki, lecz na żadnych z nich nie zatrzymał na dłużej wzroku. Chwycił nagle leżącą pod stosem innych podobnych, zapisaną do polowy kartkę papieru. Przeczytał nagłówek „Raport oddziału czwartego” a pod spodem „Liczebność przed starciem: 300 piechurów” jeszcze niżej „Straty: 90%”. Mag zacisnął zęby wyrzucając kartkę w powietrze.
Uchwycił ją Faddin, który w tym samym momencie stał obok Magnusa. Przeczytał i przybrał skwaszoną minę. Jedyny oddział, który poniósł tak wielkie straty, pomyślał. Atak został odparty, lecz to właśnie ten oddział walczył w pierwszych liniach i przyjmował na siebie ciosy wroga. Wroga, który nie szanował życia swoich żołnierzy wysyłając większość z nich na pewną śmierć w pierwszej fali.
Sztab wojskowy mieścił się w Karmazynowej Sali. W pobliżu kręciło się sporo osób, które przenosiły rozkazy i meldunki, lecz nikt nie zwracał uwagi na dwójkę stojących przy okrągłym stole magów.
- Nie trać nadziei. – Odezwał się Faddin, mag spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
- Po co to mówisz? Nie widziałeś raportów, nie wiesz jak wygląda sytuacja.
- Widziałem...
W tym momencie do sali wbiegł zdyszany mag. Przewrócił się na progu i legł na
zimną posadzkę. Zajęci swoimi sprawami posłańcy nie przejęli się zbytnio losem młodego adepta mijając go obojętnie. Ten jednak wstał i bez zbędnych słów podbiegł do Magnusa.
- Mistrzu... – wychrypiał
- Kim jesteś i o co chodzi? – zapytał Magnus ledwo zdziwiony
- Jestem adeptem czwartego roku w Akademii... Widziałem go.
- Kogo? Kogo widziałeś?
- Jego... Znaczy się Aarda. Widziałem go po tym jak...
- Widziałeś Khar’thusa? Gdzie?! Mówże wreszcie!
- Na dziedzińcu prowadzącym do Sanktuarium. – powiedział szybko uczeń
- To niemożliwe. Khar’thus jest pod strażą. – przypomniał sobie Faddin – Jesteś tego pewien?
- Absolutnie. – potwierdził adept
- Niesłychane. Jak to możliwe? – obaj magowie wymienili pełne napięcia i grozy spojrzenia
- To jednak nie wszystko mistrzu. – rzekł uczeń po chwili – Aard wszedł do Wewnętrznego Sanktuarium, poszedłem w to samo miejsce, gdyż...
- Nie ważne, czemu. Do rzeczy! – ponaglał zdenerwowany Magnus
- No, więc drzwi były uchylone i widziałem wszystko... widziałem jak ich... Aard ich zabijał. – usta trzęsły mu się jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Kogo do cholery! – Magnus nie mógł wytrzymać powstałego napięcia i wybuchnął zalewając adepta rozkazami, aby mu wyjawił co wie, następnie groźbami, a gdy przerażony student zamilkł, mag zaczął nim potrząsać za ramiona. Faddin jednak zrozumiał. Zrobiło mu się słabo i w poszukiwaniu oparcia osunął się na ścianę.
- Strażnicy... wymordował Strażników, prawda? – powiedział powoli, jakby sam nie wierzył w sens swoich słów.
- Tak, mistrzu – wymamrotał adept – Zaraz po tym opuścił miasto i udał się w góry.
- Uciekaj chłopcze. – Magnus zwrócił się do studenta
- Zabił ich. Zabił... To nie może być... – szeptał Faddin ukrywając twarz w dłoniach. – To już koniec. Nie ma Strażników, nie ma bariery. Podpisano na nas wyrok. Już nikt nie podtrzymuje bariery.
- A ty? Ty mógłbyś to zrobić! – Magnus zdawał sobie sprawę jak wielkie brzemię kierował na barki swojego przyjaciela i że w ten sposób spychał odpowiedzialność na kogoś innego. Po krótkiej chwili, jaka później nastała zrozumiał niedorzeczność swoich słów, choć ciągle miał nadzieję, że Faddin się zgodzi.
- Ja... nie potrafię. Nie uczyłem się tych technik.
- Możesz się jeszcze nauczyć zanim bariera pęknie? – mag spojrzał na niego niepewnie
- Trening trwa ponad miesiąc zakładając, że jest się bystrym i genialnym umysłem.
- Nie mamy tyle czasu. – stwierdził z żalem Magnus
- Bariera padnie całkowicie za dwa dni. Wtedy albo wygramy i przeciwstawimy się Ysterinom dzięki naszej mocy, albo przegramy... i one zwyciężą nas wszystkich.
- Nie zwyciężą! – zapewnił Magnus z gorliwością – Ale słowa tu nic nie zmienią. Tu potrzeba poświęcenia! – chwycił pas z mieczem, po czym opuścił stanowisko sztabu.


Rozdział 34

Potężna eksplozja wstrząsnęła ziemią w chwili, gdy płonąca kula katapultowa, nafaszerowana materiałami wybuchowymi, uderzyła w centrum oddziału Khabyrra. Huk był tak głośny, iż żołnierze stojący najbliżej ulegli permanentnemu ogłuszeniu, a w promieniu kilkunastu metrów wszyscy zostali oszołomieni. Szczęk broni mieszał się z wrzaskiem konających żołnierzy, którzy błagali o ukrócenie mąk. Strzały Łuczników Górskich niemalże uderzały w powietrzu o pociski wroga, który z jeszcze większą zaciekłością ponowił szturm. Kolejna fala żołnierzy przelewała się przez broniących barykady Khredańczyków. Jednak nie było im dane utrzymać bariery. Na sygnał do odwrotu wycofali się w rejon Starożytnego Łuku, gdzie związali wroga bezpośrednią walką.
Khabyrr schylił głowę przed nadlatującym mieczem, który ugodził jego sąsiada w głowę. Natychmiast wystosował kontrę przecinając tętnicę szyjną przeciwnika, który zwalił się na ziemię i w przerażającym milczeniu dogorywał, plując krwią na wszystkie strony. Mag przywołał swoją moc formując kulę lodu o konsystencji stali. Rzucił nią w najbliższego wojownika, który trafiony w głowę runął przed siebie tracąc przytomność. Po chwili dopadł go jeden z Khredańczyków przeszywając swoim mieczem.
Wrzeszcząc w niebogłosy i wymachując bezradnie kończynami przebiegł przed oczami maga płonący żołnierz. Jego krzyk był tak przeszywający, iż walczący czym prędzej uciekali jak tylko czuli zbliżanie się owego dźwięku. Tak też i Khabyrr postąpił, gdy tamten przed niego wyskoczył.
Kolejna kula katapultowa eksplodowała na urwisku powodując nagłe osunięcie się ziemi, które zasypało kilkunastu Khredańczyków walczących przy Starożytnym Łuku. Innavar, dotychczas walczący na prawym skrzydle, wyciągnął drugi miecz przewieszony na plecach. Jeden z nich chwycił za rękojeść ostrzem w dół, którego używał do zadawania śmiercionośnych ciosów pod brzuch. Drugim natomiast starał się parować ataki przeciwników, którzy nadchodzili niemalże ze wszystkich stron. W pewnym momencie został mocno pchnięty i nabiłby się na ostrza nadbiegających wrogów, gdyby nie udało mu się odbić wyciągniętej klingi. Nie uchroniło go to jednak przed konfrontacją z wrogiem, który zadał mu silny cios pod żebra. Innavar nie pozostając dłużny uderzył z kolana i przeturlał się po jego plecach lądując pewnie na nogach z drugiej strony przeciwnika. Gdy ten zorientował się w sytuacji, ostrze maga tkwiło już do połowy w jego klatce piersiowej.
Mag poczuł wibracje ziemi. Choć nie specjalizował się w tej dziedzinie magii odniósł wrażenie, jakby kilka tysięcy gardeł nagle wydało swój okrzyk. Uskoczył czym prędzej, gdy tylko zrozumiał, co się dzieje. Wojska magów rozwarły się tworząc w środku coś w rodzaju przejścia, przez które pognał Magnus wraz ze swoimi oddziałami. Tupot końskich kopyt oraz nagłe pojawienie się kawalerii przeraziło wroga dogłębnie. Żołnierze rzucali broń i wpadali w popłoch. Zapanował chaos. Ci, którzy uczestniczyli w bitwie o przylądek Koln doskonale pamiętali pogrom dokonany przez wojska magów, które przybyły wtedy z odsieczą. Teraz rzucali broń i pierwsi umykali z pola walki.
Magnus wyjął miecz z pochwy zagrzewając swoich towarzyszy do walki. Konie tratowały wszystkich, którzy nie zdążyli umknąć przed szarżą. Z tysięcy gardeł wyrwał się okrzyk, który idealnie współgrał z tętentem kopyt potęgując dodatkowo strach u wroga.
- Magnus! Magnus! Magnus!
Kawaleria Inthassy wdarła się klinem w szeregi przeciwnika przecinając jego szyki i
wprowadzając chaos. Magnus usłyszał swoje imię skandowane przez swoich kompanów i poczuł przypływ nowych sił. Z niespotykaną siłą i dokładnością wyprowadzał swoje ciosy, które niemalże za każdym razem zbierały śmiertelne żniwo. Łucznicy wroga ujrzeli niebezpieczeństwo i natychmiast zareagowali kierując swoje strzały w stronę atakującego przeciwnika. Wielu kawalerzystów padło pod gradem pocisków, lecz nie zatrzymało to pozostałych, którzy z jeszcze większą zaciekłością poczęli pędzić w kierunku pierzchającego wroga.
Przeciwnik ponosił ogromne straty, lecz nadciągające posiłki szybko wypełniały powstające luki. Żołnierze Magnusa utracili impet i zostali związani walką z dala od swoich sojuszników. Mag przywołał swoją moc uderzając z całych sił w urwisko. Poruszona ze swoich podstaw ziemia runęła na nadciągające posiłki wroga tarasując częściowo przejście. Sytuacja wydawał się pogarszać z każdą chwilą. W momencie gdy Magnus miał wydać rozkaz do odwrotu stało się to, czego się obawiał. Ukryci w zaroślach łucznicy wyszli ze swych kryjówek. Po obu stronach wąwozu, przy krawędziach skarpy wyłonili się wrodzy żołnierze z napiętymi cięciwami naraz oddając strzały.
- Odwrót! – wrzasnął Magnus z całych sił, lecz było już za późno
Pierwsi padli kawalerzyści znajdujący się najbliżej maga. Ten ruszył z miejsca, lecz
najprawdopodobniej łucznicy zostali pouczeni, kogo zlikwidować jako pierwszego, gdyż świst strzał był niemalże jedynym dźwiękiem jaki dochodził do uszu Magnusa. Popędzał konia co sił kurczowo trzymając się jego grzywy. Kawaleria rozpoczęła odwrót, jednak wróg nie zamierzał pozwalać jej odejść bez niczego. Kula katapultowa wybuchła kilkadziesiąt metrów przed Magnusem. Spłoszone wierzchowce zrzucały jeźdźców z grzbietów, inne padały razem z nimi ogłuszone. Nieraz swoim ciężarem przygniatały jeszcze żyjącego żołnierza, który nie był w stanie się wydostać i ginął w męczarniach.
Niedobitki kawalerii dostały się w rejon Starożytnego Łuku, gdzie ponownie starły się z przeciwnikiem. Strzały łuczników, były dla nieosłoniętych jeźdźców podwójnie zabójcze, dlatego niektórzy rezygnowali z przewagi, jaką mieli nad zwykła piechotą schodząc z koni i walcząc jak zwykli piechurzy.
Uciekając przed strzałami wroga Magnus dotarł prawie pod sam Łuk, gdy poczuł niewyobrażalny ból w prawym barku. Ciepła krew spłynęła po grocie i zaczęła kapać na szarego wierzchowca. Położył się na szyi konia czując jak opada z sił i pognał na tyły wojsk Sojuszu. Tam zsunął się z grzbietu i legł na ziemi.
Khabyrr obserwował całe zajście i ogarnęła go euforia. Formował szyk i przygotował się na nadejście przeciwnika. Ten był coraz bliżej. Sto metrów, siedemdziesiąt... Nadbiegający wojownicy niezmordowanie dążyli do pokonania armii Sojuszu, pomimo druzgocących strat, jakie ponosili. Mag przywołał swoją moc i skumulował w jednym punkcie. Gdy przeciwnik był na kilkadziesiąt kroków Khabyrr krzyknął:
- Chodźcie! Pokażcie, na co was stać! Przygotujcie się na piekło, które się nie skończy!
Po tych słowach wybiegł z szeregu rzucając się na wrogów. W tym momencie
wyzwolił energię, która wywołała ogromny wybuch porównywalny siłą do kuli katapultowej. Jednak nie było ognia, nie było trzasku ani żaru. Czysta energia uwolniona przez maga wyrzuciła żołnierzy kilka metrów do góry i popchnęła daleko w tył. Oszołomieni i zdezorientowani żołnierze zastygli w bezruchu, podczas gdy Khabyrr wpadł między nich z wściekłością wywijając ostrzem. Hamerczycy widząc bohaterską postawę swego dowódcy rzucili się na wroga z okrzykiem na ustach. Jednakże pomimo odwagi i heroicznej walki Hamerczycy również ponosili straty.
Dwa ładunki katapultowe, wystrzelone niemalże w tym samym momencie, trafiły w filary Starożytnego Łuku. Wiekowa konstrukcja nie wytrzymała tak potężnego uderzenia i jedna z kolumn zawaliła się. Opadający gruz przygniótł zdziesiątkowany oddział Khredańczyków walczących z nieprzyjacielem. Khabyrr poczuł najpierw mocne pchnięcie, dopiero później, gdy większy fragment Łuku spadł mu na plecy i przygwoździł do ziemi zrozumiał, że to już koniec.
Walący się Łuk Triumfalny odciął od siebie walczące oddziały, które następnie zostały przetrzebione przez żołnierzy nieprzyjaciela. Wróg wdarł się klinem w uciekających w popłochu żołnierzy Sojuszu. Po szybkim przegrupowaniu jednak znów stawili opór, tym razem dużo bliżej murów miasta.
Innavar spojrzał ze zgrozą na pole bitwy. Z ciasnego przesmyka powstałego z zawalenia się Łuku wychodziły coraz to liczniejsze oddziały wroga, które zaczęły wręcz „zalewać” otaczającą miasto równinę. Siły Sojuszu topniały w oczach, żołnierze tracili nadzieję. Mag uderzył z góry na kroczącego ku nim wojownika. Ten sparował cios, po czym kontrował z boku. Ostrze minęło bok Innavara o centymetry. Ten wykonał obrót blokując w tym samym momencie kolejny cios, po czym zaatakował od tyłu przecinając skórzany pancerz. Żołnierz zawył z bólu, lecz szybko się pozbierał i z wściekłością uderzał ponownie. Siła to jednak nie wszystko i Innavar udowodnił to już wielokrotnie podczas tej bitwy. Parując atak tamtego drugim mieczem podbił mu ostrze, po czym wbił swoją klingę aż po rękojeść w klatce piersiowej. Przeciwnik padł z grymasem bólu na twarzy.
Jeden z Khredańczyków walczył na flance z rosłym wojownikiem, który beznamiętnie spychał tamtego do obrony wyprowadzając ciągle to nowe ciosy. Piechur był przerażony i z trudnością odpierał ataki, gdy nadbiegł drugi z przeciwników. Zablokował uderzenie jednego, lecz jego kompan zamachnął się wtedy swoim długim mieczem. Wtedy jak trafiony piorunem padł na ziemię, a z pleców wystawało mu zakrwawione ostrze. Khredańczyk odzyskał nadzieję i z całych sił odepchnął wroga, gdy ten wciąż był zaskoczony śmiercią towarzysza. Wówczas to przeszył go potworny ból w klatce piersiowej. Khredańczyk pierwszy raz w życiu widział tej wielkości sopel lodu w środku lata, tkwiący w brzuchu wroga. Gdy przeciwnik padł, ujrzał nadbiegającego maga, który wyszarpnął ze zwłok swój oręż, po czym skinął głową na przerażonego żołnierza i rzucił się z powrotem do walki.
- Są coraz bliżej. – skwitował krótko Tharin
- Boję się. – powiedziała Ellerin, mag spojrzał na nią ze współczuciem
- Stoimy na murach, nic nam nie grozi. Obronię cię. – zdobył się na lekki uśmiech, który dodał czarodziejce odwagi
- Jeśli chcą zdobyć Inthassę, musieliby nas pokonać. – ciągnął dalej odwracając wzrok w kierunku bitwy – Ale na to im nie pozwolimy!
Przywołał swoją moc. Skumulował ją w obu rękach, gdzie natychmiast pojawiły się
dwie wibrujące kule ognia. Wziął szeroki zamach i cisnął jedną płasko w stronę wroga. Biegnący wojownik otrzymał cios prosto w głowę i padł nieżywy na ziemię.
- Poczekaj! – odezwała się Ellerin – Pomogę ci.
- Dobrze. – odparł zdziwiony mag
Tym razem rzucił kulę pod dużym kątem do podłoża, przez co wyleciała ona na
znaczną wysokość. Ellerin również użyła swojej mocy. Silny wiatr uderzył w spadającą kulę ognia posyłając ją jeszcze dalej niż mógł dorzucić Tharin. Tym razem jednak pocisk nie trafił w nikogo, lecz dotykając ziemi rozprysł się na znacznej odległości podpalając połowę oddziału wroga.
W punkcie medycznym usytuowanym w wewnętrznym pierścieniu murów miasta panowało okropne zamieszanie i zgiełk. Z każdą chwilą zwiększała się ilość rannych dochodzących z pola bitwy. W pewnym momencie jednak z tłumu anonimowych żołnierzy wyłoniły się dwie osoby niosące na swych barkach trzecią.
- Magnus! – krzyknęła zaniepokojona Yna odrywając się od znieczulonego już mężczyzny i biegnąc na spotkanie swojemu przyjacielowi – Co się stało?
- Strzała łucznicza. Musisz mu pomóc...
- Połóżcie go tutaj. I odejdźcie. Zostawcie nas. – zarekomendowała uzdrowicielka pochylając się nad rannym
Dotknęła dłońmi zranionego miejsca, po czym wyszeptała odpowiednią formułę.
Upewniła się, że zastosowała wystarczająco dobre znieczulenie, po czym chwyciła delikatnie za grot i szarpnęła za urwaną strzałę wyciągając ją zupełnie z rany. Mag zaskomlał z powodu bólu, lecz starał się nie okazywać swojego cierpienia.
- Leż spokojnie. – nakazała Yna chwytając za leżącą w pudełku fiolkę i wylała pół zawartości na ranę. Zasyczało, zabulgotało, lecz ustało krwawienie. – Nie ruszaj się...
Jej głos, tak jak i wszystkie inne dźwięki dochodzące z pola bitwy zagłuszył jeden
potężny ryk. Ryk, który usłyszały wszystkie osoby niebiorące udziału w bezpośredniej walce. Niektórzy ze strachem spojrzeli w niebo, inni, zlęknieni, porzucali broń i umykali z miejsca bitwy. Tharin spojrzał ze zgrozą za siebie, lecz nigdzie nie mógł dojrzeć źródła pochodzenia owego dźwięku. Po chwili rozległ się drugi ryk, o wiele silniejszy od poprzedniego. Wtedy to niebo ogarnął ogień. Miejscami chmury wyparowywały, a z góry lał się na ziemię prawdziwy żar. Olbrzymi słup ognia wyleciał z firmamentu i z impetem rąbnął w nacierający oddział wroga. Większa część żołnierzy zginęła na miejscu, reszta stanęła w ogniu. W miejscu zderzenia pojawił się olbrzymi krater, w którym płonęły okaleczone zwłoki wrogów. Przerażeni wojownicy wstrzymali atak ze strachem wpatrując się w niszczycielską siłę, jaką użyto przeciw nim.
Tuż po chwili z nieba spadł kolejny słup ognia, a za nim następny i następny. Żołnierze ginęli, jak mrówki na słońcu, prażeni żywcem. Ich kompani, strwożeni nowymi sztuczkami magów, pierzchali ile sił w nogach nie bacząc na wciąż walczących kamratów.
Olbrzymie cienie padły na walczących pod murami żołnierzy. Ich właściciele szybowali na bezpiecznej wysokości. Smoki. Wylatywały zza gór, zza zamku, z nieba. Były wszędzie. Olbrzymy, potężne i majestatyczne, krążyły ponad wrogiem rycząc doniośle i machając imponującymi skrzydłami. Zlęknieni wrogowie uciekali w popłochu nie bacząc już na nic. Tratowali się nawzajem próbując wydostać z tego piekła zgotowanego im przez magów.
Smoki zniżyły pułap lotu, po czym zaatakowały wycofujące się w bezładzie oddziały. Rozszarpywały wojowników silnymi szponami niczym stare arkusze papieru. Żołnierze Sojuszu wydali z siebie okrzyk zwycięstwa. Machiny oblężnicze, przycumowane po drugiej strony wąwozu były kolejnym celem skrzydlatych gadów. Jeden z nich przysiadł tuż przed takową katapultą, po czym zionął bezceremonialnie ogniem w obsługujących je ludzi. Inny smok chwycił nogami za drewnianą konstrukcję, po czym uniósł się na kilkadziesiąt metrów i puścił machinę, która upadając na skały rozpadła się w drobny mak. Pomimo całej aury strachu ktoś odpalił katapultę. Uderzyła ona tuż obok jednego ze smoków, lecz nie wyrządziła mu krzywdy. Rozwścieczony olbrzym zionął w swoich oprawców potężnym strumieniem ognia. Jego pobratymiec miał właśnie zamiar zniszczyć kolejną katapultę, gdy wtem ona niespodziewanie wypaliła w jego stronę. Smok zderzył się w powietrzu z pociskiem, który natychmiast eksplodował. Jaszczur opadł bezwładnie na ziemię i już nie podniósł się ponownie. Śmierć młodego smoka poczuły wszystkie stworzenia. Naraz rozległ się potężny ryk z kilkudziesięciu gardeł, który ogłuszył wszystkich znajdujących się w pobliżu ludzi. Ryk rozpaczy, żalu i nienawiści. Ryk pałający żądzą zemsty.
Śmierć smoka - strażnika magii - wyczuli również magowie. Tharin z niepokojem obserwował jak trzymana przez niego w ręce kula ognia pulsuje. To malała to powiększała się, lecz nie mógł jej w żaden sposób kontrolować. Poczuł niesamowity ucisk na sercu i zrozumiał, że stało się coś strasznego.
Jeden z gadów podleciał blisko murów miasta wciąż utrzymując się w powietrzu. Z jego grzbietu zeskoczył mężczyzna owity w poszarpany, brązowy płaszcz.
- Ayrov! – Tharin spojrzał w tym kierunku i nie mógł uwierzyć własnym oczom – To ty! Ty żyjesz!
Ellerin nie zrozumiała na początku, co się stało. Odwróciła się powoli w stronę
znajomego mężczyzny, po czym mimowolnie osunęła się na ziemię. Ayrov złapał ją w ostatniej chwili.
- Elei – szepnął tak jak zwykł to robić dawniej – Najdroższa, wróciłem. Tak długo mnie nie było... – czarodziejka otworzyła powoli oczy
- Ayrov... – spojrzała mu głęboko w oczy. Złączyli swe usta w długim i czułym pocałunku. Pocałunku, który niósł ze sobą wszystko. Miłość, tęsknotę, żal i nadzieję.
Tharin spojrzał po raz ostatni na miejsce potyczki. Niedobitki przerażonych żołnierzy
wycofały się na wyjściowe pozycje. Bitwa została wygrana.


Rozdział 35

- Sprowadziłem przyjaciół z poza czasu! – powiedział Ayrov z entuzjazmem, gdy tylko Tharin zaprowadził go do Magnusa leżącego na zakrwawionej pościeli w punkcie medycznym – Spójrz tylko. Wygraliśmy.
- Muszą wracać. – ranny mag próbował się podnieść, lecz wywołał przy tym tylko niepotrzebny ból, który natychmiast odebrał mu wolę do ruchu. – Ayrov. Nie wiem jak ci się udało je odszukać, ale smoki muszą wracać. Są strażnikami magii, bez nich jesteśmy zwykłymi ludźmi. To one są łącznikami z naszą mocą. – zakaszlał, po czym wziął głęboki wdech próbując się uspokoić – Wiedzieliśmy, że przeżyły Okres Anomalii. Gdyby tak nie było nie bylibyśmy tymi kim jesteśmy.
- Nie mogę ich odesłać. Na moją prośbę się tu zjawiły. Ich mędrzec przepowiedział to wszystko. Wiedzieli o nadciągającej katastrofie na długo przed nami. Stają po naszej stronie...
- Gdybyśmy mogli wcześniej się z nimi skontaktować. – rzekł smutno Tharin
- Nic nie jest jeszcze stracone! – Ayrov z specyficznym dla siebie optymizmem próbował przekonać wszystkich do swojej racji – Gdybyśmy użyli ich w odpowiednim momencie... Mamy szansę wygrać!
- Nie mamy. – odparł smutno Magnus – Bariera do bramy ciemności zniknie już niedługo. – mówiąc to kątem oka dostrzegł zmianę na twarzach obu magów. Ich rysy zaostrzyły się, a w oczach malowało się przerażenie.
- Bariera? Jak to zniknie? – Tharin nie dowierzał własnym uszom.
- To pewne? – zapytał po chwili Ayrov.
- Niestety tak. – Magnus leżał nieruchomo wpatrując się w szarzejące z każdą chwilą niebo. – Gdy to się stanie, Ysteriny zniszczą świat. – Ayrov odszedł kilka kroków wpatrując się w swoich kompanów z bezradnością pomieszaną z podejrzliwością.
- Więc po co walczyć?
- Gdyby smoki zginęły, przegralibyśmy od razu. – Magnus przechylił głowę w jego stronę. Mówił powoli, jakby z każdym słowem tracił coraz więcej sił. – Z ich pomocą, być może uda się powstrzymać demony, lecz najpierw musimy ocalić Inthassę. – Ayrov zacisnął pięści i spojrzał na nieruchomą twarz przyjaciela. Czy był gotów wypełnić jego prośbę? Wtedy się zastanawiał, lecz nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
- Wydaj odpowiednie rozkazy. – dokończył Magnus, po czym obserwował, jak Ayrov odwraca się naraz i zamiatając kurz z ulicy, znika za najbliższym zakrętem.


Rozdział 36

- Mój panie! – na twarzy Murahha malowało się przerażenie, gdy wrócił z pola bitwy na południowy stok wzniesienia zajętego wcześniej przez wojska Pustynnego Króla. – Ponosimy ogromne straty!
- Wiem. – Mroczny zwrócił na niego swój przeszywający wzrok – Myślisz, że magowie to tępaki jak ty?! Oni potrafią heroicznie walczyć. – zrobił krótką pauzę, po czym dodał – Na ich niekorzyść sami również ponoszą straty.
- Musimy odstąpić od szturmu. Nie możemy walczyć przeciw takiej sile! – powiedział Murahh drżącym głosem. – Mój panie! Magowie wezwali na pomoc smoki!
- Smoki? – Mroczny powoli odwrócił wzrok w kierunku pola bitwy, lecz mógł sobie jedynie wyobrazić, co się tam działo, gdyż nie obserwował całej potyczki, a jedynie jej pierwszy fragment. – Smoki powiadasz. Wspaniale. – uśmiechnął się lekko – Załatwię dwa nurtujące mnie problemy za jednym zamachem.
Odpowiedz
#17
Rozdzielam posty
Odpowiedz
#18
Rozdział 37

Nad pobojowiskiem w wąwozie, pozostawionym przez walczące armie, unosił się fetor śmierci. Trupy zaścielające ziemię tarasowały przejście dla kolejnych oddziałów Mrocznego maszerujących na Inthassę. Większość maszyn oblężniczych została zniszczona, reszta nie nadawała się już do walki. Obsługujący żołnierze porzucili je udając się za tajemniczym głosem, który co rusz wzywał ich do walki. Owy głos towarzyszył im od początku kampanii wojennej rozbrzmiewając w głowach każdego z wojowników, dodając sił i niejako podpowiadając, co należy czynić, aby pokonać „zło” reprezentowane przez magów i ich sojuszników.
Osobista gwardia Mrocznego, żołnierze odziani w łuskowate, lśniące pancerze, zajęła miejsca za zniszczonym Łukiem Triumfalnym. Ich twarze ukryte były pod czarnymi kapturami, spod których błyszczały pojedyncze ogniki niebieskich oczu. Liczebnością dorównywali obecnemu stanowi wojsk Sojuszu. Stanęli w zwartym szyku dzieląc się na mniejsze oddziały ustawiając się w jednej linii. Na znak dany przez dowódców pierwsze oddziały rozpoczęły natarcie.
Swym nagłym pojawieniem się wywołali zdziwienie i chaos w szykach wojsk Sojuszu. Zdezorientowani magowie zostali odepchnięci i przyparci do murów, gdzie związali nieprzyjaciela rozpaczliwą walką. I Armia. Hamerni przestała istnieć.
Smoki szybowały wysoko, ponad pułapem chmur. Z tego powodu były niemalże niewidoczne z ziemi i jedynym argumentem przemawiającym za tym, że nie odleciały były ich głośne ryki, bardzo dobrze słyszane pośród walczących żołnierzy. Co jakiś czas, gdy któryś ze smoków skumulował odpowiednią ilość energii, spuszczał na ziemię słup ognia, lecz nie były one już tak potężne jak poprzednio, choć ciągle stanowiły śmiertelne zagrożenie dla bezbronnych wobec ich siły żołnierzy wroga.
Stojący na wzgórzu Murahh obserwował z niepokojem pole bitwy. Niedobitki jego żołnierzy wciąż walczyły z wojskami magów, lecz stanowiły w tej chwili topniejącą mniejszość. Dlaczego pan dopiero w tej chwili zdecydował się użyć swojej najpotężniejszej armii? Dlaczego doprowadził do śmierci tylu dziesiątek tysięcy jego wojsk? Nie wiedział czemu, ale nie chciał się sprzeciwiać, to tak bardzo bolało. Nie chciał znów doświadczyć tego okropnego uczucia jakby coś rozsadzało mu czaszkę od środka.
Spojrzał na potężne mury Inthassy wznoszące się na kilkanaście metrów do góry. Tylko wariat sądzi, że zdobyłby tę twierdzę bez wielkiego wsparcia ze strony machin oblężniczych, których oni na dobrą sprawę już nie posiadali przez interwencję ognistych gadów. Gdy wpatrywał się obojętnie w miejsce potyczki blade światło zatańczyło mu przed oczami. Zwrócił swój wzrok w tamtą stronę i ujrzał malujący się czerwoną smugą olbrzymi znak na murach miasta. Był olbrzymi i sięgał prawie do połowy wysokości. Przedstawiał jakby odwrócony kwadrat wewnątrz którego znajdowała się strzałka zwrócona grotem do góry. Symbol zaświecił mocniej przez moment po czym zniknął. Chwilę potem mur eksplodował. Tharin padł na ziemię przykrywając głowę dłońmi. Na szczęście znajdował się daleko od miejsca wybuchu i nie dosięgła go siła rażenia. W promieniu kilku metrów od miejsca zdarzenia wszyscy łucznicy zajmujący swoje stanowiska zostali wysadzeni w powietrze, a ich towarzyszy stojących nieco dalej ogłuszyła fala dźwiękowa. Chmura pyłu wzniosła się na znaczną wysokość, a odłamki poszybowały we wszystkie strony. Kilka z nich uderzyło nawet o złota kopułę Karmazynowej Sali. W miejscu gdzie znajdował się znak ziała olbrzymia wyrwa, przez którą zaczęli wspinać się do środka żołnierze wroga.
- Wyłom w murach! Ewakuacja do miasta! – krzyczał Innavar, bezskutecznie.
W chaosie jaki zapanował większa część żołnierzy w przypływie strachu wycofała się w kierunku głównej bramy. Tam dopadły ich kolejne oddziały gwardii Mrocznego.
Innavar kopnął jednego z nich pod brzuch. Przeciwnik skulił się z bólu, tymczasem mag uderzył go z kolana prosto w twarz. Wróg padł zdezorientowany na ziemię, lecz nie zdążył się podnieść, gdy jego kompani przebiegli po nim nawet go nie zauważając. W ręce Innavara zmaterializował się ostry sopel lodu, którego natychmiast cisnął w nadbiegającego gwardzistę. Ten padł martwy na ziemię z wystającym z pleców szpikulcem. Mag parował ciosy na ile pozwalała mu jego słabnąca siła, jednakże przeciwników z każdą chwilą przybywało. W pewnym momencie stwierdził gorzko, że został odłączony od swoich towarzyszy i otoczony przez zakapturzone postaci. Blokował ich ciosy z niesamowitym uporem, lecz nie miał już nawet możliwości wykonywać kontr, gdy kolejne ciosy spadały na niego z każdej strony. Uderzył rękojeścią najbliższego przeciwnika w głowę. Ten zatoczył się lekko, a tymczasem mag sprytnie wykonał półobrót dookoła swojego wroga, po czym złapał za kaptur i zrzucił go z głowy tamtego. Siwe, rzadkie włosy nie mogły zakryć krwistoczerwonych plam na skórze głowy. Gdy gwardzista odwrócił w kierunku maga swój wzrok, ten z trudnością opanował krzyk strachu. Zdeformowane oczodoły mieściły gładkie jak maleńkie piłeczki, pozbawione źrenic oczy. Potwór wydał z siebie okropny ryk, po czym chwycił za leżący na ziemi miecz. Innavar otrząsnął się z odrętwienia w ostatniej chwili unosząc miecz gotowy do zadania ostatecznego ciosu. Przeszkodził mu jednak ostry ból na całej szerokości pleców, jakby przystawiono tam rozpalone żelazo, albo... przejechano sztychem miecza. Innavar padł na kolana upuszczając jedno z ostrzy. Silnego kopniaka w twarz również nie dostrzegł w porę i padł jak długi na ziemię. W przebłyskach świadomości widział zbliżającą się klingę miecza. Widział nadchodzącą śmierć.
Wtem jeden z przeciwników odleciał kilka metrów do tyłu pod wpływem silnego uderzenia. Jego szata stanęła w ogniu, a on sam wrzeszcząc i kwiląc wił się po spryskanej krwią ziemi. Gwardziści spojrzeli w kierunku, z którego nadlatywały pociski w chwili, gdy kolejny z nich został nim rażony prosto w głowę. Wstawaj, wstawaj - usłyszał Innavar w swoim umyśle głos Tharina. Podźwignął się na nogi w chwili, gdy ostatni z napastników padł na ziemię próbując zgasić płonące ubranie. Solidny kopniak w brzuch oprawcy był jednak tym, czego Innavarowi w tej chwili najbardziej brakowało. Z mściwą satysfakcją ukrócił męki tamtego jednym ruchem ostrza.
Po otwarciu przejścia przez mury nieprzyjaciel wprost „zalał” miasto swoimi oddziałami. Szala zwycięstwa zaczęła dramatycznie przechylać się w stronę żołnierzy Mrocznego Pana. Wojska sojuszu zostały rozbite. Walczą już jedynie grupki żołnierzy broniących newralgicznych punktów miasta. Wycofujące się niedobitki koncentrowały się w rejonie Sanktuarium. Zaczęła się dramatyczna walka z czasem.

****

Zaczęło się od tego, że niebo pociemniało i stało się granatowe. Słońce przesłoniły czarne chmury nadchodzące z północy. Zapanowała niemalże całkowita ciemność jak w najczarniejszą noc. Bariera pękła wcześniej niż przewidywano. Ysteriny wydostały się na wolność. Cała kraina utonęła w mroku. Z nieznanych kierunków dochodzą uszu żołnierzy spazmatyczne jęki. Jakby krzyki torturowanych ludzi pomieszać z lamentem i płaczem. Rozpacz wypełniła serca ludzi, odwaga zmieniła się w strach, a męstwo w bojaźń. Nadszedł początek końca.
Tharin zbiegł po schodach ku punktowi medycznemu i ze zgrozą ujrzał, jak nieprzyjaciel wtargnął między rannych rozpoczynając rzeź. Jęki konających zmieszały się z okrzykami zwycięstwa wśród atakujących. Zapanował zamęt. Wśród tego zgiełku mag starał się wypatrzeć jedną osobę. Osobę która właśnie dobywała miecza i ruszała ocalić ludzi, którzy zawierzyli jej swoje ulatujące życie.
- Yna! – wrzasnął z całych sił, lecz nie mógł przekrzyczeć odgłosów walki.
Postawił wszystko na jedną kartę. Pamiętał, że już kiedyś tak zrobił, lecz nie mógł
wtedy uwierzyć, że mu się udało. Pamiętał też, że Ayrov bez problemu stosował tę technikę, lecz on zawsze się tego obawiał. Nabrał odwagi. Skupił w sobie moc. Poczuł jej puls wewnątrz umysłu, w rękach, w sercu. Poczuł jak cały staje się mocą. W jednej chwili uwolnił całość, w jednej sekundzie wyzwolił wszystko na co było go stać. Skoczył najdalej jak potrafił, a wypuszczona moc dodała mu impetu i wysokości. Omal nie wywrócił się przy lądowaniu, lecz szczęśliwie udało mu się przykucnąć dobrych czterdzieści metrów dalej, pośród dogorywających żołnierzy Sojuszu. W jednej chwili wyciągnął miecz z pochwy zawieszonej na plecach, po czym rzucił się na najbliższego przeciwnika tnąc przez klatkę piersiową. Za nim był następny i kolejny.
Yna dopadła najbliższego wojownika, który z zimną krwią mordował leżącego na zakrwawionej pościeli żołnierza. Wzięła szeroki zamach, po czym przecięła zdezorientowanego wroga pod żebrami. Jednakże nie ugodziła go śmiertelnie, a jedynie zadała powierzchowną ranę. Tamten zawył z bólu, lecz natychmiast się opamiętał i z żądzą mordu w oczach Uniósł miecz gotowy zakończyć kolejny marny żywot. Yna zamknęła oczy nie potrafiąc wystosować odpowiedniego bloku w tej sytuacji. Ostrze było na wysokości głowy. Przynajmniej umrę szybko, zdążyła jeszcze pomyśleć. W tej samej chwili żołnierz zawył ponownie, lecz tym razem jego mękom nie było końca. Tharin przeciął mu rękę w łokciu, a następnie wbił ostrze na wysokości serca. Przeciwnik opadł na nieruchome ciało swojej ofiary, którą tuż przed sekundą beznamiętnie zamordował. Sprawiedliwość dosięgnie każdego.
Yna przytuliła się do Tharina dziękując za uratowanie życia. Wokół walały się trupy. Podpalane były domy. Żołnierzom Mrocznego z pewnością należał się tytuł barbarzyńców mordujących niewinnych ludzi, napadających i grabiących co się dało. Nikt nie uchodził z życiem.
Tuż obok nich stanął nagle wyprostowany i zapatrzony w dal Magnus. Jego wzrok był mętny, a jego twarz napięta, lecz spokojna. Wpatrywał się w pożogę i zniszczenia z szaleństwem w oczach. W prawej dłoni dzierżył zakrwawiony miecz.
- Moje miasto. – powiedział niewyraźnie – Chcą je zniszczyć... nie pozwolę im na to!
- Magnus! – wrzasnęła Yna, gdy mag chwiejnym krokiem ruszył w kierunku walczących przy murach żołnierzy.
Uzdrowicielka rzuciła się w pogoń za nim, lecz w ostatniej chwili złapał ją Tharin i
uchronił przed lecącym sztyletem. Jego właściciel właśnie wyciągał kolejny z zamiarem ponowienia próby mordu na Ynie. Nie zdążył jednak wykonać swojego planu, gdy wtem cała przestrzeń wokół niego niemalże eksplodowała, a on sam spłonął żywcem. Tharin zaczerpnął głęboko powietrza czując jak opadł nagle z sił, po tym ataku.
- Magnus! – zawołał mag i chciał ruszyć na poszukiwania przyjaciela, który zaginął w tłumie walczących, gdy wtem drogę zastąpił mu zwalisty barbarzyńca z toporem w ręku.
Tharin z nieukrywaną złością rzucił się na napastnika wyprowadzając precyzyjne i
silne ciosy. Tamten jednak nie dawał za wygraną parując i wyprowadzając kontry z równie niesłychaną dokładnością. W pewnym momencie przeciwnik złapał się za okolice uda, skąd sterczał wbity do połowy przez uzdrowicielkę Karakynajski sztylet. Nie zauważył lecącego ostrza i zakończył żywot przeciętym gardłem brocząc krwią na wszystkie strony.
Innavar pod wpływem mocnego kopnięcia przeleciał przez wyrwę w murze i uderzył o fragment budynku znajdującego się w bezpośrednim sąsiedztwie. Ogarnęła go fala złości i żądzy mordu. Poczuł przypływ sił, które natychmiast przemienił w moc ukierunkowując ją na przebiegających przez wyłom w murze żołnierzy. Ci pod wpływem silnego uderzenia energii przewrócili się na swoich kompanów biegnących za nimi. Mag uzyskał trochę czasu. Skumulował resztkę swojej mocy na wyrwie. Mroźne powietrze owionęło wszystkich w najbliższym sąsiedztwie wzbudzając strach i paraliżując drogi oddechowe. Innavar uformował zaporę z lodu, która do połowy zakryła dziurę skutecznie odgradzając przybywające posiłki od ich kamratów walczących w mieście.
Mag zawlekł się powoli do punktu medycznego mając nadzieję na znieczulenie okropnie piekącej rany na prawym boku. Z trudnością chodził i czuł, że jeszcze trochę i upadnie twarzą do ziemi.
- Musicie uciekać! – usłyszeli za plecami głos Faddina – Tu nie jest bezpiecznie. Zasypujemy wejście do Sanktuarium, to nasze jedyne wyjście.
- Zabierz Innavara. – rozkazał Tharin – Muszę jeszcze odnaleźć Magnusa. On gdzieś tu jest. Idź z nimi...
- Nie, zostanę tu i ci pomogę. – powiedziała Yna, lecz Tharin nie miał nawet czasu zaprotestować.
- Pośpieszcie się. Nie zostało zbyt wiele czasu. Obyście zdążyli. – rzekł Faddin
Mag złapał Innavara pod ramię i kuśtykając pomaszerowali w kierunku wejścia do
schronu. Ayrov i Ellerin byli w tym czasie na murach, lecz obserwując postępujące wydarzenia czym prędzej z nich zeszli i dołączyli do walki w rejonie Sanktuarium.
Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Nieprzyjaciel zalał miasto swoimi oddziałami. Opór stawiali już tylko nieliczni, pozostający przy życiu, żołnierze.

****

Smoki odleciały na prośbę Ayrova. Zostali sami. Większość żołnierzy Sojuszu zdołała się już ewakuować do Sanktuarium. Pomimo wielkich chęci Tharin nie zdołał odnaleźć Magnusa. Przyparci do muru i otoczeni przez wrogich im ludzi walczyli o przetrwanie każdej sekundy. Tharin wymachiwał mieczem z niespotykaną szybkością. Postronny obserwator mógłby przysiąc, że kontury pojedynczych ruchów zamazują się w płynne przejścia. W pewnym momencie miecz Tharina zapłonął żywym ogniem oświetlając panujący wokół mrok. Nieprzyjaciele padali jak muchy rażeni siłą wyprowadzanych przez Tharina uderzeń. Yna tymczasem stałą przyparta do muru kurczowo ściskając w swej ręce zakrwawiony sztylet. Nie powinnam była zostawiać Innavara, pomyślała. To był błąd.
Oczy Tharina zmieniły kolor na bladopomarańczowy. Wykonał półobrót tnąc nisko, poniżej wystawianym mu blokom. Ostrze miecza znów przyjęło na siebie kolejną warstwę krwi, a padający żołnierze jęczeli z bólu jaki został im zadany. Dwóch barbarzyńców dopadło Ynę z boku omijając śmiercionośną klingę maga ognia. Ta spróbowała ugodzić jednego z nich przy pomocy sztyletu, lecz ten chwycił ją porządnie za nadgarstek i potrząsnął dłonią zrzucając broń na ziemię. W tym samym momencie otrzymał potężne uderzenie z łokcia w policzek, po czym zwalił się na ziemię nieprzytomny. Tharin wyciągnął dłoń i w mgnieniu oka uformował i wypuścił kulę ognia w drugiego z napastników, który padł na ziemię próbując zgasić ogarniający jego ciało płomień.
Wojowników przybywało z każdą chwilą. Po przebiciu się przez barierę Innavara, miasto zalała kolejna już fala gwardzistów, gotowych mordować każdego, kto stanie na ich drodze. Tharin starał się jak mógł, lecz w pewnej chwili nie nadążał wręcz ruszać mieczem, gdy nacierający żołnierze rzucili się na niego i oddzielili od Yny. Uzdrowicielkę złapało dwóch silnych mężczyzn, po czym zanieśli ją do ciemnego kąta , gdzie trzeci z nich zamierzał zabrać się do rzeczy.
- Ciekawiście jak smakuje czarownica!? – wrzasnął na swoich towarzyszy, którzy ochoczo pokiwali głowami jeszcze mocniej chwytając wyrywającą się i płaczącą Ynę.
W tym samym momencie Tharin okładany zewsząd pięściami nie miał możliwości na
jakąkolwiek obronę. Wytarmoszony i pobity nie czuł żadnej części ciała. Krew spływała mu po policzku z rozbitej głowy, a napuchnięte oczy ledwo dostrzegały niewyraźne kontury otoczenia. Teraz było mu już wszystko jedno. Wtedy właśnie usłyszał szelest, jaki wydaje żelazo, gdy trze o pochwę. Chwilę później poczuł ostry ból w okolicy płuca. Za nim kolejny i nastęny. Wbijanym sztyletom nie było końca. Każdy z napastników zadał magowi nieopisany ból. Przebite płuca, żołądek, draśnięte serce, strzaskane kości.
Z chwilą gdy ostatni barbarzyńca wyciągnął swój sztylet, usłyszał krzyk Yny dobiegający gdzieś z oddali. W ostatniej chwili swojego życia pomyślał o niej i o tym, że ją zawiódł.
Naraz poczuł się niesłychanie lekki. Jego pokaleczone ciało nic nie ważyło, a ból ustał. Już kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji, wtedy w ogrodach nie zapamiętał niczego. Teraz jednak zachowywał strzępek świadomości. Poczuł jak jego ciało przeszywa potężny strumień energii. Energii, która wydawałoby się jest nieskończona. Poznał źródło tego, co od przeszło dwudziestu lat nadawało mu siłę i moc. Poznał przyczynę wszelkiego stanu rzeczy. Jego ciało uniosło się na wysokość kilkudziesięciu centymetrów wzbudzając przerażenie w oczach żołnierzy, którzy wpatrywali się to w zakrwawione ostrza to w lewitujące zwłoki. Nie mogli uwierzyć własnym oczom, zresztą nie po raz pierwszy dzisiejszego dnia. Z ust Tharina dobiegł niemiłosierny krzyk przechodzący w pisk, który powodował ból u stojących blisko niego nieprzyjaciół. Gwardziści padali na kolana nie mogąc znieść cierpienia zadawanego przez okropny jazgot. Ciało maga zajaśniało oślepiającym blaskiem, po czym eksplodowało potężnym światłem, które rozeszło się po wszystkich zakamarkach w promieniu kilkudziesięciu metrów. Wszyscy wpatrujący się w niecodzienne zjawisko żołnierze wyparowali w mgnieniu oka. Nie pozostała po nich nawet garstka popiołu. Tharin przeszedł przemianę.
Wylądował miękko na ziemi, po czym powoli wstał prostując się na nogach. Odmienione, białe włosy poruszały się choć nie było żadnego wiatru. Po oczach pozostało jedynie przeszywające swoją głębią białko, głos natomiast stał się gruby i nieco metaliczny. Spojrzał przed siebie, a jego wzrok przenikał przez wszystko dostrzegając to, czego nie mógł zobaczyć zwykły człowiek, nawet mag.
Żołnierz majstrujący przy staniku uzdrowicielki został nagle przeszyty mieczem i padł nieżywy na zakurzoną ziemię. Pozostali dwaj nie zdążyli nawet zorientować się w sytuacji, gdy również ich dosięgła klinga Tharina.
Yna, wystraszona i dygocząca, bała się spojrzeć w oczy swojemu wybawcy. Drżącymi rękami zarzuciła na odkryte ciało postrzępiony fragment ubrania, po czym powoli podniosła wzrok. Gdy napotkała spojrzenie tych wynaturzonych oczu, gdy ujrzała blask bijący od stojącej przed nią postaci, zemdlała. Upadła bezwładnie na ziemię, a po odejściu Tharina jej postać zaczęła otaczać blado pomarańczowa poświata.
Faddin wybiegł z Sanktuarium w momencie, gdy na placu boju pozostało raptem kilkudziesięciu żołnierzy. Ellerin i Ayrov byli wśród nich.
- To ostatnia szansa! Uciekajcie! – wrzasnął na dwójkę magów
- Co z Tharinem? On tam został... – powiedział Ayrov przekrzykując zgiełk bitwy
- Nic już nie możemy zrobić...
- Możemy! Nie zostawię go. – Ellerin w tym czasie patrzyła ze strachem w swojego ukochanego, który z własnej woli chciał poświęcić swoje życie dla ratowania cudzego. Nie sprzeciwiła się temu, lecz była przerażona, że znów mogła go stracić. – Wrócę najszybciej jak się da. Idźcie już!
Ruszył pędem w stronę bramy wybierając co ciemniejsze uliczki i przejścia. Nagle
dostrzegł rozchodzący się z niesamowitą prędkością błysk. Znów usłyszał te przeraźliwe jęki, które dochodziły z gór. Były coraz straszniejsze i głośniejsze. Demony zbliżały się do Inthassy. Udało się magowi wspiąć na zniszczone mury, dzięki czemu mógł rozeznać się w sytuacji. Tuż przed bramą stała obleczona w pomarańczową poświatę tajemnicza osoba. Stała nieruchomo, a jej białe jak mleko włosy falowały pomimo braku jakiegokolwiek wiatru. Zmierzały ku niej olbrzymie zastępy żołnierzy Mrocznego. Gwardia podzieliła się na kilka mniejszych oddziałów, które otoczyły owego mężczyznę i odcięły mu jakiekolwiek drogi odwrotu.
Tharin spojrzał przed siebie, jego pomarańczowe oczy zabłysnęły na chwilę, po czym wróciły do poprzedniego stanu. Pierwszy z żołnierzy rzucił się z mieczem gotowym do cięcia i używając całych sił uderzył z góry. Jednak w odległości kilkunastu centymetrów od twarzy maga ostrze zatrzymało się w powietrzu, a jego właściciel nie mógł nim w żaden sposób ruszyć. Chwilę potem Tharin uniósł otwartą dłoń w jego kierunku i mrugnął oczami. Gwardzista z impetem poleciał w stronę swoich towarzyszy przewracając wielu z nich. Reszta rzuciła się na nieznajomego.
Blade światło otoczyło postać maga, a on sam skumulował swoją moc. Wybuch był kilkukrotnie potężniejszy od tego, który utworzył wyrwę w murach Inthassy. W promieniu kilkunastu metrów wszyscy wylecieli w powietrze. Dalej stojących żołnierzy oszołomiła rozchodząca się z niespotykaną prędkością fala uderzeniowa. W miejscu wybuchu utworzył się głęboki krater, a w zasięgu rażenia znalazło się również główne wejście do miasta. Eksplozja skruszyła podstawy bramy, przez co zawalił się jej fragment zastawiając permanentnie drogę do środka.
Tharin przeszedł obojętnie obok konających w milczeniu gwardzistów, po czym skierował kroki w stronę najbliższego wzniesienia. Ayrov zeskoczył w tym momencie z murów miękko lądując na ziemi, z której wzbiły się tumany kurzu. Pognał w kierunku maszerującego maga.
- Tharin! – powiedział Ayrov zwracając uwagę swojego rozmówcy, który przystanął i bacznie przyjrzał się swojemu niedawnemu przyjacielowi. – Pomogę... Co się stało?
Oczy maga znów zabłysły złowrogo, po czym powróciły do poprzedniego stanu.
Nabrał głęboko powietrza, po czym przymknął powieki. Ayrov wystraszył się nie na żarty przypominając sobie, co stało się z tamtymi wojownikami, gdy Tharin postąpił podobnie. Mag przywołał dramatycznie swoją moc, dzięki której wytworzyła się dookoła jego osoby lekko połyskująca bariera. Skupił całą energię na jej utrzymaniu, lecz i to było na nic. Ciało Ayrova wzleciało wysoko w górę i poszybowało dobrych kilka metrów dalej. Upadając stracił przytomność, a jego postać, podobnie jak Ynę, zaczęła otaczać blada poświata.
Murahh w porę spostrzegł zagrożenie i pobiegł zameldować o nim swemu panu. Starał się zachować spokój i nakłaniał do ucieczki widząc spustoszenie jakie czynił na swojej drodze zbliżający się mag. Nikt nie uchodził z życiem, ktokolwiek stawał na jego drodze, ginął.
- Głupcze! – zagrzmiał Mroczny Pan jak nigdy dotąd – Sensem życia jest walka!
Po tych słowach położył mu rękę na głowie, po czym szarpnął z całych sił. Ciało
Pustynnego Króla osunęło się na ziemię. Mroczny trzymał teraz za głowę nie swojego niedawnego niewolnika, lecz jego duszę. Półprzezroczysta, błękitnawa podobizna poprzedniego właściciela była bezradna w stalowym uścisku napastnika. Jej twarz przybrała przerażoną minę, a usta co rusz otwierały się i zamykały jakby chciała coś powiedzieć, lecz śmiertelni nie mogli tego usłyszeć. Po chwili rozpłynęła się w powietrzu, a Mroczny wziął głęboki wdech czując rozpływającą się po ciele energię duszy Murahha.
Mroczny wyszedł naprzeciw swojemu przeciwnikowi, który niezmordowanie maszerował w jego stronę. Zrzucił czarny płaszcz odsłaniając nagie przedramiona, na których malowały się bladozielone linie przypominające żyły, które ciągnęły się od nadgarstków przez ręce aż do serca. Wysunął miecz z pochwy i bezceremonialnie odrzucił ją w bok. Jego ostrze było czarne jak smoła, co kontrastowało z jaśniejącą białą poświatą klingą Tharina. Stanęli naprzeciw siebie uważnie obserwując każdy swój ruch. Przeraźliwe jęki znów rozległy się po całej dolinie z niewyobrażalną mocą. Niezawodny znak, że demony były już niesamowicie blisko.
- A więc... Biały Ysterin – zaczął Mroczny – Mogłem przypuszczać, że to tylko kwestia czasy, gdy się spotkamy twarzą w twarz. – Tharin wypowiedział kilka słów w niezrozumiałym dla żadnego człowieka języku – w języku demonów. Jego głos był gruby i metaliczny, nie niósł ze sobą niczego, poza strachem.
Mroczny i Tharin zaatakowali niemalże równocześnie zwierając się swoimi mieczami.
Ostrza zabłysły, a wyzwolona w tym czasie energia odrzuciła obu magów od siebie. Wylądowali pewnie, po czym Tharin przywołał swoją moc i skumulował ją w lewej dłoni formując potężną kulę ognia, którą prawie natychmiast rzucił w kierunku przeciwnika. Ten podniósłszy rękę powoli zatrzymał lecący pocisk i odbił go pionowo w górę. Zaraz po tym uniósł miecz do bloku parując nadlatujące ostrze. Tharin uderzał niezwykle precyzyjnie, z siłą o jaką nikt nie by go nigdy nie podejrzewał. Przeciwnik cofał się zmuszony przejść do defensywy nie mogąc w żaden sposób wykonać kontrataku. Kula ognia upadła w tym momencie niedaleko podpalając spory kawał ziemi. Mroczny dostrzegł kątem oka zbliżającą się klingę i wykonał odpowiedni unik. Nie zdążył jednak zareagować na lecącą w jego kierunku pięść, która ugodziła go prosto w policzek. Wyleciał w powietrze i kilka razy obrócił się dookoła własnej osi, po czym upadł na ziemię. Gdy po chwili w stronę jego piersi leciało ostrze Tharina przywołał swoją moc i uderzył w osłoniętą pierś maga. Ten, odepchnięty z dużą siłą, wylądował kawałek dalej amortyzując upadek przykucnięciem. Wykonał efektowny młynek w powietrzu, po czym ponownie zaatakował swojego przeciwnika, który w tym czasie zdążył już powstać.
Ostrze Tharina zapłonęło żywym ogniem rozświetlając panujące wokół ciemności. Przeciął nim powietrze w miejscu, gdzie jeszcze sekundę temu znajdowała się głowa Mrocznego. Ten wykonał perfekcyjny unik obracając się wokół swojego przeciwnika i zaatakował z drugiej strony zadając potężny cios. Tharin w ostatniej chwili zdołał go sparować. Zamachnął się nisko, na wysokości nóg wykonując w tym czasie półobrót. Wróg podskoczył zwinnie i uderzył rękojeścią z góry. Mag zatrzymał je w dłoni w odległości kilkunastu centymetrów od twarzy. Mobilizując wszystkie siły odepchnął przeciwnika i zamachnął się potężnie z góry. Napotkał blokadę w postaci czarnego ostrza, które złączyło się na moment z jego własną klingą.
- Zrozum, że to koniec. – powiedział w tym czasie Tharin
- Twój koniec!
- Przeżyje tylko jeden z nas. Ale to nie będziesz ty, Theshas!
- Theshas nie żyje! – głos Mrocznego upodobnił się do mowy Tharina. Metaliczna chrypa przeniknęła z ciała Theshasa, jakby to nie on wypowiadał te słowa – Ty również zginiesz!
Wypowiadając ostatnie słowa twarz Mrocznego jakby się rozmyła i przybrała inny kształt, po czym na powrót wróciła do poprzedniego stanu. Wyglądało to jakby coś chciało się wydostać z jego ciała i zaatakować Tharina. Ten znów wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa i po chwili uderzył na przeciwnika z całym swoim gniewem. Theshas o mało się nie wywrócił, parował ciosy maga z wielką trudnością, zaczynał powoli odczuwać zmęczenie. Zmęczenie, którego nigdy nie powinien był czuć.
Tharin podbił mu rękę, lecz tamten nie wypuścił miecza z dłoni. Zatoczył się i upadł. Podniósł się niemal natychmiast, lecz na moment stracił maga z oczu. Obejrzał się za siebie, lecz nigdzie nie mógł go dostrzec. Przycisnął miecz do siebie trzymając go w pogotowiu. „Nadchodzi czas rozliczenia” usłyszał w swoim umyśle. „Czas Anomalii w końcu się zakończy”.
- Pokaż się! – wrzasnął Mroczny, po czym w ostatniej sekundzie uchylił się przed lecącym ciosem.
Tharin przeskoczył nad swoim przeciwnikiem przytrzymując się jedną ręką ramienia
tamtego i wylądował pewnie za jego plecami. Uderzył z prawej, lecz został zablokowany. Skrzyżowane ostrza tarły o siebie wskrzeszając pojedyncze iskry. Przeciągnęli je po półokręgu z prawej do lewej i stanęli twarzą do siebie. Mroczny zaatakował z całą swoją mocą. Pchnął z zaskoczenia ostrzem, lecz Tharin uchylił się przed sztychem odbijając go swoim ostrzem. Ciął na skos. Theshas wrzasnął przeciągle, po czym przelał całą swoją nienawiść i moc w miecz. Uderzył wszystkim na co było go stać. Tharin jednak bez problemu zblokował jego uderzenie, a wyzwoloną moc skonfrontował z własną siłą. Dookoła nich powstały olbrzymie płomienie zasłaniając walczących przed wzrokiem innych ludzi. Ziemia zadrżała, a powietrze stało się nieznośnie ciężkie i gorące. Pachniało siarką.
Mag uzyskał odrobinę czasu. Podbił ostrze Mrocznego, po czym pchnął z całych sił. Nagle wszystko zniknęło. Zgasł ogień, powietrze na powrót stało się przyjemnie chłodne. Miecz Tharina wystawał kilkanaście centymetrów z pleców przeciwnika. Ten otworzył usta, lecz nie potrafił wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa. Złapał jedynie gołymi rękoma za klingę i próbował ją wyciągnąć z piersi. Tharin widząc te poczynania pchnął ostrze jeszcze głębiej, aż po rękojeść. Theshas zawył z bólu i katuszy jakie zadawało mu to żelazo utkwione w jego ciele. Z piersi Tharina wystrzeliło białe światło, które natychmiast pognało ramionami przez rękojeść do rany Mrocznego. Ten zawył ponownie, gdy oblekła go blada poświata, a mag szybkim pociągnięciem wyswobodził ostrze z ciała swojego wroga.
Zwłoki uniosły się na wysokość kilkudziesięciu centymetrów, po czym eksplodowały białym światłem. Z okolic głowy wydostał się zdeformowany cień, który po wyjściu z ciała Theshasa rozpłynął się w powietrzu, a trup opadł bezwładnie na ziemię. Tharin jednak zareagował odpowiednio szybko. Poczuł przepływ mocy w dłoniach, gdy kierował je w stronę, gdzie znikł tajemniczy kształt. Usłyszał przeraźliwe jęki Ysterina, którego uwięził w klatce astralnej. Demon pojawił się tam gdzie znikł, lecz nie mógł wykonać żadnego ruchu. Spoglądał na swojego kata z nienawiścią w czerwonych ślepiach. Mag zacisnął powoli pięści, po czym zbliżył je do siebie na niewielką odległość. Ciało demona zadrżało gwałtownie i wydało cichy, konwulsyjny jęk. Po chwili Ysterin rozmył się w powietrzu nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Ściśnięte przez Theshasa umysły żołnierzy nagle się uwolniły. Jednak nie potrafiły się one odnaleźć w nowej rzeczywistości pragnąc powrotu do błogiego stanu, gdy „głos” mówił do nich, nakazywał, radził i dodawał sił. Żołnierze wpadli w szał nie mogąc wytrzymać pustki jaka zapanowała w ich głowach. Zaczęli się nawzajem atakować i zabijać. Bitwa zamieniła się w rzeź. Rzeź, której barbarzyńcy byli jednocześnie oprawcami i ofiarami.
Brama Ciemności została zniszczona, a uwolnione demony z okropnymi jękami nadleciały od strony gór. Przeleciały od strony jeziora przez całe miasto. Przenikały przez ściany i wchodziły do wszystkich zakamarków. Nie miały litości przed nikim zabierając dusze każdego, kogo napotkały na swojej drodze. Pozostali przy życiu żołnierze padali twarzą do ziemi, a ich błękitne dusze unosiły się razem z demonami, by po chwili zniknąć na zawsze. Jedynym miejscem, które pozostało przez nie nietknięte, było Sanktuarium.
Wraz ze śmiercią uwolnionego przed dwudziestoma laty Ysterina zakończył się Okres Anomalii. Tharin stał samotnie na wzgórzu obserwując schyłek jednej epoki i narodziny drugiej. Jego postać pulsowała białym światłem pośród mroku, który zapadł na wieczność.
Żeby trochę ułatwić poruszanie się w tym opowiadaniu, zamieszczam niżej mapkę, którą narysowałem jeszcze przed powstaniem opowiadania.

http://img25.imageshack.us/img25/2408/ma...adanie.jpg

Większość nazw brałem z FNG (Fantasy Names Generator), Ketel wie Razz
Odpowiedz
#19
A ja na razie powiem tyle:
Nareszcie mamy na Forum fajne i długie opowiadanie w całości!
Gdy już przeczytam, wyedytuję ten post, więc proszę się nie czepiać. To nie spam.
Jedno, co powiem od razu, to brawo, Danek! Gratulacje!
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#20
Muszę powiedzieć pewną bardzo, bardzo, bardzo ważną rzecz. A wlaściwie rzeczy. Wreszcie na forum jest jakieś długie, dokończone, super opowiadanie! Cholera brak mi słów. Tak mnie to opko zaciekawiło że czytałem tak lekko i dociekliwie jak Sagę wiedźmińską! Za to wszysto daję ci 1000/10!

Ps: Cieszę się że jestem pierwszą osobą która przeczytała całość ^^.

Ps2: Mam nadzieję na więcej takich opek Wink

Ps3: Raz napisałes dwa razy 33 rodział. Ciekawe gdzie się podział 32 czyż nie?
Pożyjemy i pomrzemy nie usłyszy o nas świat!
A po śmierci wypijemy za przeżytych, w dobrej wierze parę lat!
Odpowiedz
#21
Pomyłka przy redakcji. Dzięki Korzeń Smile
Odpowiedz
#22
Ech, Mroczny Pan...pamiętam, że autor, imć Danek, tworząc te postać opierał się na moich fazach, moim charakterze i opowieściach o tym co by było gdybym miał moc magiczną xD
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#23
No i wypaplał Razz
Teraz wszyscy będą Cię kojarzyć z Mhrocznym Panem ... Very Happy

// Jeszcze jeden off top i warn! // Danek

Dajesz!

// Nie prowokuj! xD // Danek

No rozdwojenie jaźni Wink Zara obu dam warna - Mirrond
Odpowiedz
#24
Ja narazie przebrnołem przez ledwie 5 rozdziałówVery Happy
Więc samo opowiadanie ciężko jeszcze ocenić. Wrzucę więc tylko to co mi do kolekty "wlazło w oczy", i czytam dalejSmile

"wykonał serię młynków w powietrzu, o które uderzyły nadlatujące strzały" - młynki uderzyły strzały? Z tego co wiem, młynek to figura szermiercza, czyli uderzyć mógł miecz... lub w tym wypadku magiaSmile
"kierunku małej zatoczki w rzece" - raczej "na rzece"
"zacumowano łodzie do ucieczki" - to "do ucieczki" mi jakoś tak zgrzyta. Tam jest jeszce objęte wojną domową państwo... chyba raczej kraj w tym kontekście.
"wykonać tak duży skok" - raczej długi skok.
"Kokpit" - na łodziach raczej nie było kokpitów, jeśli już to sterówki a tak po prawdzie zejściówkiBig Grin
"kulę katapultową" - może pocisk katapulty, tak kula...
"który niszcząc maszt, może całkowicie zatopić łódź" - imho raczje niszcząc maszt może zatrzymać łódź a potem ją zatopić.... Ciężko zatopić łudź niszcząc tylko maszt...

To tyleBig Grin Wracam do lektury...
Just Janko.
Odpowiedz
#25
Przeczytalem dwa rozdzialy, na wiecej nie starczylo czasu. Mam mieszane uczucia, szczerze mowiac. Z jednej strony historia zapowiada sie ciekawie i wciaga, z drugiej jednak czasem kuleje warsztat i psuje ogolne wrazenie. Wydje mi sie, ze powinienes nad tym popracowac, od pierwszego rozdzialu, poprawic bledy i stylistyke tu i owdzie.
Ale to tylko moje skromne Smile Byc moze musze sie przyzwyczaic do Twojego stylu Tongue
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#26
Root, wiem, że początek mi kuleje, ale może nie zrazi Cię to do przeczytania kolejnych rozdziałów, później powinno być zdecydowanie lepiej.

Danek
Odpowiedz
#27
ufff Przebrnąłem. Dzieło to zaiste monumentalne. Świat ogromny i różnorodny. Pomysły bardzo dobre a intryga prowadzona z rozmachem. Wyrazy uznania że Ty się w tym połapałeś i byłeś w stanie to ogarnąć. Przyzna że sam się parę razy pogubiłem w tym bogactwie. Tyle miodu, teraz kapnę dziegciu. Nazwy własne w większości są niewymawialne i niezapamiętywalne. Dotyczy to większości imion i nazw miejsc. Przyznam że utrudnia to czytanie, bo praktycznie nie wiadomo kto jest kto.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#28
Gorzki, dzięki za słowa uznania i krytyki. Nie wiem jak mam rozumieć ten Twój post teraz, ale czekam jeszcze (mam nadzieję, że nie bezpodstawnie Tongue) na ową długą i ciężką rozmowę Wink
Danek

EDYCJA:

Wszystko już jasne ;P No nic, czas się zabrać do roboty Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości